Do starcia, które zdecydowało o losach Polski nie doszło na polu bitwy, ale w pałacowych komnatach, w toku potajemnych negocjacji. Kazimierz Wielki zgodził się zapłacić kwotę, za którą można było kupić 20 zamków, 60 miasteczek, albo… 40 000 krów. Było warto.
Świeżo odrodzone polskie królestwo znajdowało się w krytycznej sytuacji. Potężny król Czech, Jan Luksemburski, o Władysławie Łokietku mówił, że to tylko „król Krakowa”, a nie legalny władca całego polskiego państwa. Wierząc, że wawelski tron należy się tak naprawdę jemu, zorganizował już jedną wyprawę zbrojną na północ i przymierzał się do kolejnej.
Jednocześnie Polska wplątała się w niemal permanentną wojnę z rosnącym w siłę i cieszącym się świetną prasą na Zachodzie zakonem krzyżackim. Rycerze w białych płaszczach przyozdobionych krucyfiksem grabili i zawłaszczali całe połacie królestwa.
W 1329 roku w ich ręce wpadł Włocławek, gdzie bez wahania ogołocili miejscową katedrę. Następnie obrabowali Nakło i Raciąż, gdzie spoczywały skarby kujawskich biskupów. Opanowali także Radziejów – tę samą mieścinę, w której przez kilka lat ukrywała się królowa (a wtedy jeszcze księżna) Jadwiga kaliska.
W 1331 roku Krzyżacy złupili Gniezno i Żnin. W 1332 już całe Kujawy – ojcowizna Łokietka, kraj jego młodości i najwierniejsza mu prowincja – znalazły się w rękach wroga. W toku wojny Polacy byli stale w defensywie. Nawet największa bitwa tego konfliktu, stoczona pod Płowcami w 1331 roku, zakończyła się nie zwycięstwem, ale w najlepszym razie remisem. Opóźniła o rok i tak nieunikniony upadek Kujaw.
Nowy król, stare problemy
2 marca 1333 roku zdruzgotany ciągłymi porażkami i uginający się pod ciężarem starości Władysław Łokietek wyzionął ducha. Doznał, jak się podejrzewa, ataku paraliżu. Królem został 23-letni Kazimierz. I to na jego barkach spoczęło zadanie uratowania kraju, na którego czyhali dwaj potężni sąsiedzi – i potencjalni zaborcy.
Do zadania przystąpił nie z mieczem w dłoni, ale z rozsądnym namysłem, który w przyszłości zapewni mu przydomek Kazimierza Wielkiego. Trudno dzisiaj rozstrzygać, na ile działał samodzielnie. Wydaje się wielce prawdopodobne, że decydującą rolę odegrał nawet nie on, ale potężne kobiety z otoczenia króla: jego matka, królowa-wdowa Jadwiga oraz siostra, królowa węgierska Elżbieta Łokietkówna.
To one zacieśniły istniejący już wcześniej sojusz między Polską i Węgrami. I pomogły uczynić z niego narzędzie pozwalające wyprowadzić kraj Piastów z śmiertelnie niebezpiecznej izolacji.
- Teściowa zrobiła z niej pośmiewisko, biskup nią poniewierał, mąż życzył jej śmierci. Dlaczego życie Aldony Anny zamieniło się w koszmar?
- Kazimierz Wielki i Aldona Anna. Jak doszło do małżeństwa między polskim królewiczem i poganką z Litwy?
- Polka trzęsąca Europą i głód, który czyni z ludzi kanibali. Najpopularniejsze ciekawostki października 2017
Niezastąpiony sojusznik
Węgry, rządzone przez schorowanego Karola Roberta z dynastii Andegawenów znajdowały się w okresie niezwykłego rozkwitu. Właśnie w tych latach stały się najważniejszym centrum wydobycia złota w Europie. I nie tylko w Europie – bo historycy szacują, że nawet jedna trzecia całego, globalnego zapotrzebowania na ten cenny kruszec była zaspokajana przez Madziarów.
Węgrzy mieli góry złota, zastępy karnych żołnierzy, a także grono ślepo oddanych królowi (albo raczej: skutecznie złamanych i zastraszonych) baronów. Niektórzy węgierscy historycy twierdzą nawet, że była to monarchia absolutna, na setki lat przed tym, jak absolutyzm przyjął się na Zachodzie.
Karol Robert i Elżbieta Łokietkówna dysponowali też prawdziwym morzem ludzi. Rosnące w siłę imperium zamieszkiwały nawet trzy miliony poddanych, podczas gdy w państwie Kazimierza mogło żyć osiemset, najwyżej dziewięćset tysięcy osób.
Dysproporcja była olbrzymia również na polu dyplomacji. Polskę traktowano jak państwo sezonowe, a często wręcz – jak chłopca do bicia, który nie powinien podskakiwać starszym. Większość władców Europy nawet nie uważała Piastów za prawdziwych królów, bo przecież prawo do tytułu polskiego monarchy rościł sobie także władca Czech. Gdy w 1320 roku papież wyraził zgodę na koronację Łokietka, wpierw trzeba go było przekupić i przekonać do przymknięcia oczu na te właśnie, konkurencyjne roszczenia.
Karol Robert tymczasem na tym etapie cieszył się powszechnym szacunkiem. Czescy Luksemburgowie byli z nim zaprzyjaźnieni; władze zakonu krzyżackiego czuły względem niego respekt. To nie był człowiek, któremu wypadało odmawiać. Gdy w 1335 roku zaprosił sąsiednich władców na swój zamek w Wyszehradzie, przybył każdy, kogo wizyty oczekiwano.
Niezwykle kosztowne spotkanie
Pojawili się król Czech Jan Luksemburski oraz jego syn Karol, rządzący na Morawach. Przyjechał książę saski Rudolf, a także książę Brzegu na Śląsku, Bolesław III Rozrzutny. Przybyła delegacja Krzyżaków z dwoma komturami na czele. Wreszcie, już w pięć lat po poprzedniej, zakończonej katastrofą wizycie, stawił się też król Polski Kazimierz.
Wraz z każdym z dynastów przywędrowały olbrzymie orszaki, złożone nawet z setek dworzan, rycerzy, służących. Łącznie grube tysiące łakomych, a często też nawykłych do życia w luksusie obcokrajowców. Karol Robert gwarantował, że wszystkim im zapewni wyżywienie, kwatery i należytą rozrywkę. Czekało go przedsięwzięcie olbrzymie w skali i bajecznie drogie.
Rodzima, węgierska kronika podaje, że podczas obiadu wydanego dla króla Czech i jego towarzyszy na stoły wyłożono dwa i pół tysiąca bochnów chleba. Podobna uczta z udziałem polskiego orszaku, najwidoczniej skromniejszego, pochłonęła tysiąc pięćset bochnów. Wytoczono na nią przy tym sto osiemdziesiąt beczek wina. A przecież, poza jedzeniem i trunkami, wykosztować trzeba się było też na odpowiednie prezenty.
Król czeski Jan Luksemburski dostał od swojego węgierskiego przyjaciela pięćdziesiąt srebrnych pucharów, dwa zdobione kołczany, trzy piękne pasy, ekskluzywną szachownicę, dwa ponoć bezcenne siodła, drogi nóż i perły. Skromniejsze dary powędrowały również do pozostałych gości, a wszystko po to, by stworzyć odpowiednią atmosferę do politycznych układów.
Rozmowy, które zmieniły losy Polski
Był listopad 1335 roku i w najwspanialszym węgierskim pałacu, pełniącym w tym czasie wręcz rolę stolicy państwa, zawarto traktat, który pozwolił nie tylko uratować Polskę, ale też – wprowadzić ją do Europy jako równorzędnego z sąsiadami gracza.
Król Czech pod naciskiem węgierskiego władcy zrezygnował ze swoich roszczeń względem Piastów, choć nie zrobił tego (rzecz jasna) za darmo. Kazimierz miał w zamian zrzec się jakichkolwiek praw do Śląska, a więc jednej z najważniejszych historycznych prowincji państwa Piastów. Co więcej, król miał zapłacić sowity okup.
Za rezygnację z tytułu władcy Polski Jan Luksemburski zażądał dwudziestu tysięcy kop groszy praskich. Suma – zapisywana w ten sposób przez wszystkie podręczniki do historii – nie brzmi szczególnie imponująco. Tymczasem dwadzieścia tysięcy kop to aż milion dwieście tysięcy monet. Łącznie ponad trzy i pół tony srebra. Za taką ilość kruszcu można było wówczas kupić na przykład cztery tysiące koni, siedemnaście tysięcy mieczy albo… czterdzieści tysięcy krów. Suma, jakiej oczekiwali Czesi, wystarczyłaby też do nabycia dwudziestu okazałych zamków lub nawet sześćdziesięciu miasteczek.
Była to kwota prawdziwie astronomiczna. Przede wszystkim zaś: pozostająca poza zasięgiem znajdującego się na dorobku i obciążonego wojennymi kosztami Kazimierza.
Szwagier, mediator, żyrant
Król wiedział dobrze, że bez pokoju z Czechami nie zdoła wyjść na prostą. Zgodził się zapłacić dwie trzecie żądanej sumy. Resztę długu miał uregulować najpóźniej do Wielkanocy. Dostał więc na zebranie fortuny niewiele ponad cztery miesiące.
Zdesperowany, zgodził się na te warunki, w ostatniej chwili poratował go jednak zamożny szwagier. Karol Robert pożyczył Kazimierzowi potrzebną kwotę i w efekcie nic już nie blokowało podpisania paktu.
Królowie Czech i Polski zawarli pokój, a następnie sojusz. W Wyszehradzie udało się też, przynajmniej chwilowo, wygasić konflikt państwa Piastów z Krzyżakami. Kazimierz wracał do kraju mocno zbiedniały, ale za to spokojny o swoją najbliższą przyszłość.
Cały kongres miał przejść do historii jako jedno z najważniejszych wydarzeń we wspólnej historii państw regionu. Do dzisiaj zresztą, na pamiątkę spotkania w 1335 roku, współpraca Czech, Polski, Węgier i Słowacji odbywa się w ramach nieformalnej „grupy wyszehradzkiej”.
Wybrana bibliografia:
Artykuł został oparty na materiałach zebranych przez autora podczas prac nad książką „Damy polskiego imperium. Kobiety, które zbudowały mocarstwo”. Poniżej wybrane z tych pozycji. Pełna bibliografia w książce.
- Dąbrowski J., Elżbieta Łokietkówna 1305–1380, Universitas, Kraków 2007.
- Engel P., The Realm of St. Stephen. A History of Medieval Hungary 895–1526, I.B. Tauris, London–New York 2001.
- Kiryk F., Wielki król i jego następca, Krajowa Agencja Wydawnicza 1992.
- Klápště J., The Czech Lands in Medieval Transformation, Brill, Leiden–Boston 2012.
- Kurtyka J., Odrodzone Królestwo. Monarchia Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego w świetle nowszych badań, Societas Vistulana, Kraków 2001.
- Rácz G., The Congress of Visegrád in 1335: Diplomacy and Representation, „Hungarian Historical Review”, t. 2 (2013).
- Szczur S., Okoliczności zrzeczenia się Śląska przez Kazimierza Wielkiego, „Studia Historyczne”, t. 30 (1987).
- Szczur S., Zjazd wyszehradzki z 1335 roku, „Studia Historyczne”, t. 35 (1992).
- Wyrozumski J., Kazimierz Wielki, Ossolineum, Wrocław 2004.
KOMENTARZE (29)
Na polskim tronie zasiadło kilku naprawdę dobrych władców którzy powinni być dziś uznani za wielkich. Bo jeśli przyjąć żelazną zasadę wszystkich gospodarzy, rolników, leśników itp…że ,,zostaw gospodarstwo czy las w co najmniej tak dobrym stanie jak zastałeś” to akurat Kazimierz naprawdę Wielki wielkim władcą był. W odróżnieniu od ojca o mentalności wojowniczego książątka dzielnicowego (bo kimś takim większość życia był) to Kazimierz był człowiekiem całkowicie innego pokroju który rozumiał że miecz wyciąga się wtedy gdy już naprawdę potrzeba a na ile można to należy używać dyplomacji, jakby to powiedział Ferdek Kiepski ,,cycu, dynka jest od myślenia i trzeba mieć tu a nie tu, czyli w mięśniach…”. Władysław przy całym szacunku poprzez kolejne wojny zmarnowałby swoje osiągnięcia a Kazimierz potrafił zauważyć dysproporcje w siłach między Polską a krajami ościennymi, za cenę dyplomacji kupić sobie spokój i zaczął to co nam jest potrzebne (nudny już jestem) czyli pracę od podstaw. Można powiedzieć ze Władysław to romantyk a Kazimierz pozytywista. I w tym momencie nieważne są jego romanse, gwałty, okrucieństwa itp…Na pierwszym planie powinno być dobro państwa a Kazimierz zachował się jak prawdziwy mąż stanu- planowo rozłożył budowę potęgi państwa żeby poprzez ciężką pracę u podstaw zdobyć siłę i przy odpowiednim momencie rewindykować to co straciliśmy- Śląsk, Ziemie Lubuską i szeroki dostęp do morza. Szkoda że zmarł bezpotomnie a Jagiellonowie nie mieli zrozumienia do tych spraw, w każdym razie bez Kazimierza Litwini nie chcieliby unii z nami bo po co im słaby partner a tym samym o I RP i jej wspaniałym dziedzictwie musielibyśmy zapomnieć. Warto się obecnie wzorować na tym okresie i poprzez mądre prawa, naukę i ekonomie budować kraj który kiedyś być może jak magnes przyłączy do siebie inne państwa na zasadzie unii, taką lepszą Rzeczpospolitą wielu narodów.
Szanowny Panie Jaremo, doskonale Pan uzupełnił artykuł. Moim zdaniem Kazimierz Wielki miał cechy których brakowało (i nadal brakuje) wielu przywódcom. Sytuacja zmusiła go do wyrzeczeń (majątku oraz terytoriów) jednak w dłuższej perspektywie wiedział, że będzie to jedyna możliwość aby mieć przynajmniej szansę zbudowania silnego państwa. Jak pokazała historia doskonale tę szansę wykorzystał.
A ja uważam, że modne obecnie przeciwstawianie sobie mądrego Kazimierza i nieudolnego Władysława nie jest do końca uprawnione. Obaj władcy działali jednak w innych czasach i innej sytuacji wewnętrznej oraz zewnętrznej. „Jeśli przyjąć żelazną zasadę wszystkich gospodarzy, rolników, leśników itp…że ,,zostaw gospodarstwo czy las w co najmniej tak dobrym stanie jak zastałeś”” – to Władysław wychodzi tu co wcale nieźle :) Przepraszam, ale co odziedziczył Łokietek po swoim ojcu Kazimierzu Kujawskim, a co posiadał w momencie śmierci ? – no chyba jednak znacznie więcej. :) W istocie w momencie pojawienia się na arenie dziejów był tylko jednym z książąt dzielnicowych i to raczej takim drugorzędnym, a Polska nie istniała jako zwarte państwo. Pewnie wiele jego decyzji było kontrowersyjnych, a nawet błędnych (ale kto takowych nigdy nie podejmuje ?), niemniej trzeba docenić wielką pracę, którą wykonał. Patrząc na działania Kazimierza też trzeba wziąć pod uwagę, że choćby taki jego taktyczny unik „na chwilę” jak zrzeczenie się praw do Śląska okazał się być nader trwałymi. Wizję odzyskania przez Kazimierza te dzielnicy („gdyby pożył dłużej”) wobec ówczesnej potęgi Luksemburgów potraktowałbym raczej jako pobożne życzenie. W istocie pewne przekierowanie polskiej polityki na kierunek wschodni następuje już za czasów Kazimierza Wielkiego, więc nie zwalałbym odpowiedzialności za brak zainteresowania straconymi ziemiami na zachodzie wyłącznie na jego następców.
Panie Janie, bardzo dziękuję za tak merytoryczny komentarz. Z perspektywy setek lat łatwo nam jest oceniać ale czasami trudno tak naprawdę dojść ile wiedzy i talentu do polityki a ile szczęścia miał dany władca. Król, który wiedział czego chce i dążył tego niekoniecznie najostrzejszą drogą – taką wizję Kazimierza mam po lekturze artykułu oraz Pańskiego komentarza. Koniec końców wspominany jest jako postać zasłużona, o ile nie wybitna.
A cieszę się, że autor skorzystał szerzej z literatury zagranicznej, a nie tylko z naszej nieco „strupieszałej” historiografii. Ale to jedyny mój powód do zadowolenia.
Po pierwsze historycy czescy dawniejsi szczególnie, podnoszą larum, że Luksemburczyk sprzedał Polskę, jej koronę za marne grosze – dosłownie i w przenośni, i nic z tego nie zyskał – ledwie dla kilku dolnośląskich księstw bez Wrocławia i Głogowa na pewno (nie z całego Śląska) + mazowiecki Włocławek (a nie Mazowsze) pewne prawa wasalne typu lennego zyskał, a więc nawet nie do końca potwierdzenie stanu faktycznego posiadania w 35. Zresztą Luksemburczyk walcząc o Dolny Śląsk posunął się w 45-tym do oblężenia Krakowa.
To wyłącznie suwerenna decyzja książąt piastowskich zdecydowała, że DŚ „odpadł” od Corona Regni Poloniae – pojęcia wymyślonego, dojdziemy do tego zaraz przez kogo…
Czy 20 tys. kop groszy, to było rzeczywiście dużo „ogromna suma”, jak chce autor artykułu, czy Wikipedia, czy też mało jak chcą ww. czescy historiografowie?
M. Trąba, L. Bilski, Poczet królów…: „Cena za [zrzeczenie się praw do korony polskiej] NIE BYŁA WYSOKA i wynosiła dokładnie 20 000 tys. kóp groszy praskich…”
…………….
Dlaczego tak to oceniono? Ano przyjrzyjmy się kto tak naprawdę był wtedy bogaty: ówczesna Polska, Węgry czy Luksemburczyk?
Tak, tak Luksemburczyk, a nie królestwo Czech. Te było bogate nawet bardzo, ponadprzeciętnie bardzo! Ale jego władca wycisnął z niego co mógł, gdy mógł, a później cwani Czesi dołożyli starań, aby ten – najczęściej ciągle wojując, po prostu „nie śmierdział groszem”. Dla niego te tysiące kóp to był majątek, ale…
Czas na Węgry „złotem kapiące”. Niestety znowu będzie trochę długo ale być musi.
Też sięgnę wzorem autora artykułu po nie naszą pozycję: G. Perjes „Upadek średniowiecznego królestwa Węgier…” (2014): „bogata ziemia – biedny kraj” „…bilans płatniczy kraju, opierając się wyłącznie na eksporcie płodów rolnych, może łatwo stać się niekorzystny…” „Tak było w XIV-XV wieku na Węgrzech. Jednak prawdziwym nieszczęściem były, co zadziwiające, ogromne zasoby tego kraju w metale szlachetne […], przede wszystkim ZŁOTO […!]”, bowiem „…saldo handlu i płatności… …stało się jeszcze mniej korzystne, gdy Węgry mogły pozyskiwać coraz więcej wytworów przemysłowych w zamian za metale szlachetne.” A więc nie musieli niczym obecne „szejki” pracować… totalnie zaniedbując rozwój nie tylko miast, ale nawet i tego z czego wcześniej słynęli: rolnictwa!
„…majątek 160 najbogatszych obywateli [bawarskiego] Augsburga wynosił prawie 0,5 miliona złotych florenów…” „…natomiast bogactwo trzech wiodących miast górniczych w północnych Węgrzech… …wynosiło w sumie nie więcej niż 80 tys. złotych florenów […!!!].”
(a cytuję to ja – czyli urodzony w miejscowości słynącej z wydobycia złota!).
Ten sam, taki sam los co Węgry zresztą spotkał później i Hiszpanię, złudnie bogacącą się z kolei na srebrze i złocie Ameryki.
A nasz „królik krakowski”, jak go nazywano?
A może nie będę odkrywał Ameryki, ani wyważał tych takich otwartych… I zacytuję innych:
„Nowe miasteczka, wsie i niezbędne do ich obsługi zakłady rzemieślnicze wyrastały [za Kazimierza] w całej Polsce.” „Oczywiście w średniowiecznej Polsce największym inwestorem był król. Podczas 37-letniego panowania Kazimierza Wielkiego… [mogło] …powstać ponad tysiąc nowych osad wiejskich, liczba miast wzrosła ze 100 do 200 [!!!]…” „Polityka miejska Kazimierza była nacechowana zatem głównie troską o stworzenie takich ram prawnych, by mieszczanie mieli swobodę w swej działalności rzemieślniczej czy handlowej.” „Prowadząc taką politykę, król jednocześnie wspierał rodzimy handel, prowadząc protekcjonistyczną politykę gospodarczą. Zarówno w kierunku wschodnim, jak i zachodnim wyznaczał swoiste strefy wolnego handlu.”
A TYLKO z „…własnych ziem dzierżawionych Kazimierz pobierał do skarbu królewskiego NAWET 20 TYSIĘCY GRZYWIEN…” rocznie. No, no, no…
Dodajmy: wprowadził jeden z pierwszych w Europie podatek stały, tzw. poradlne…
III Wielki był więc wśród „zlotu” monarchów w 1335. takim lokalnym krezusem – jak na tamte czasy…
Czy to on niepiśmienny analfabeta nieprzygotowany do rządzenia, to wszystko wyżej „ogromne” zrobił, stał za tym niewyobrażalnym sukcesem ówczesnej Polski?
Nie, na pewno nie głównie on.
To jego najbliższy doradca, doktor słynnego „uniwerku” w Bolonii, postawiony przy Wielkim przez jego małopolskie otoczenie, być może przewidującą matkę, JANUSZ SUCHYWILK, człowiek wybitny, by nie powiedzieć geniusz swoich czasów, twórca pojęcia Korony Królewstwa Polskiego…
……………..
Taki twórca realny – razem ze swoim znakomitym zespołem doradców – architekt podstaw, rudymentów gospodarczej potęgi Polski złotego wieku…
I paradoksalnie (chyba) nie ma nawet jednej ulicy swego – JEGO imienia…
Powiecie: zawsze bowiem na ordery pierś wypina szef, choćby jego zasługą był także i „gwałt” ,co prawda w innym znaczeniu ponoć niż „nasz”, ale…
I… I będziecie mieli 100%-tową rację niestety…
„Czy to on niepiśmienny analfabeta nieprzygotowany do rządzenia, to wszystko wyżej „ogromne” zrobił, stał za tym niewyobrażalnym sukcesem ówczesnej Polski?”
Z jednej strony dobrze piszesz, a z drugiej strzelasz takiego babola, strasznie to niesymetryczne. Skąd niby wziąłeś, że Kazimierz był nieprzygotowany do rządzenia? Wiem, że takie tezy stawia część redaktorów tego portalu, ale jest to teza zupełnie fałszywa. Tak naprawdę Kazimierz był dobrze przygotowany do pełnienia swojej funkcji. Nieumiejętność czytania i pisania? A co owe umiejętność miały w praktyce wspólnego z dobrym rządzeniem nie tylko zresztą w tamtym czasie, ale nawet długo później? Wręcz przeciwnie, czasami ludzie wykształceni bywali najgorszymi nieudacznikami (Michał Korybut Wiśniowiecki, Stanisław „Staś” Poniatowski). Zresztą nie tylko u nas bywali wybitni niepiśmienni władcy, to domena właściwie całego świata.
Ponadto wybitnych doradców też ktoś musi powołać, ktoś musi słuchać ich rad, ktoś w końcu musi im powierzać takie, a nie inne zadania. Zgadnijmy któż to taki?
„Powiecie: zawsze bowiem na ordery pierś wypina szef, choćby jego zasługą był także i „gwałt” ,co prawda w innym znaczeniu ponoć niż „nasz”, ale…”
I kolejne jechanko po nieszczęsnym Kazimierzu. Dalej, proszę o więcej, czytanie tych samych „argumentów” (nieudacznik, nieuk, gwałciciel) to taka wspaniała rozrywka.
PS. Próbujesz lansować Suchywilka na „szarą eminencję”, a równocześnie zapominasz o jego mentorze Bogorii Skotnickim, który znacznie dłużej stał przy boku króla? Nieładnie…
Włocławek to kujawy, a właściwie historyczna stolica Kujaw. Bardzo ważne miasto w tamtym okresie. Jedno z większych średniowiecznych miast, ważny port nad Wisłą, dobrze zorganizowany przemysł (np. cegielnie), bardzo bogate biskupie miasto.
Wersja elektroniczna do pobrania występuje jako ebook
Kujawy kraj?? Chyba kraina panie redaktorze.
„cieszącym się świetną prasą na Zachodzie zakonem krzyżackim” jakieś tytuły periodyków ?
wytykacie błędy serialowi, a sami sadzicie babole.
To akurat dopuszczalne, ewentualnie ująć w cudzysłów, bo przecież nie chodzi o gazety w dosłownym znaczeniu tego słowa, a jedynie o reputację Krzyżaków. Taki skrót myślowy. W końcu to portal popularyzatorski, a nie stricte naukowy.
Większy błąd to wpychanie po raz kolejny na świecznik (już całkiem na siłę) starej Jadwigi, która w trakcie przygotowywania zjazdu wyszehradzkiego była już na uboczu polskiej polityki i nie odgrywała ważniejszej roli (o ile jakąkolwiek). Nie mówiąc już o przedstawianiu (również po raz kolejny) Elżbiety Łokietkówny jako suwerennej władczyni Węgier (no bo skoro niby podejmowała samodzielnie decyzje na tak wysokim szczeblu, to chyba nią była?), co jest wręcz kłamstwem historycznym.
Drogi Bartoszu świeży zawodowy (?) w każdym bądź razie dyplomowany historyku…
Strażniku poglądów „świętych” naszych historyków? Tych z przed wojny i to nie tylko tej drugiej? Których poglądy zawzięcie rzekomo „jako ciągle aktualne” bronią historycy pokroju np. historyka piszącego „rozważania nad granicami poznania historycznego”?
A ci „święci”, jak example Szujski, czy Koneczny zapewne w grobie jak wiatraki od tej petryfikacji ich i ich poglądów i… wznawiania dzisiaj ich przedpotopowych często przez czas ujemnie zweryfikowanych tez…
……………..
Czy Bogoria rzekomy wychowawca Kazia nie nauczyłby go pisać i czytać? Do „rządów” przygotowywał go – Wielkiego, prawdopodobnie równie niepiśmienny całe życie jak on jakiś mnich – no bo tyle tylko wiemy, że to najpewniejsza opcja – ale to też zbyt spekulacyjna teza, by być sensu stricto naukowa – fakt.
A jak młody historyku, wiesz, „uważasz”, dlaczego Kazimierz został królem?
Dla Łokietka, tak, tak, jego syn był ostatnią opcją na króla swego „spłachetkowego” królestwa. Takim wentylem bezpieczeństwa, ostatecznością. Łokietek dobrze o tym wiedział i zakładał (a być może jego o niebo bardziej przewidująca żona), że tylko połączenie go – królestwa swego, z jakąś obcą potęgą, spokrewnioną możną dynastią…
A Bogoria czym się tak naprawdę kierował, zajmował? A no głównie, a może i wyłącznie, dobrem swego kościelnego naprawdę, jak na tamte czasy, „super” państwa. Wszystko wskazuje bowiem na to, że wątpił w trwałość istnienia mikrego królestwa polskiego aż do końca swego niezwykle długiego życia. Archidiecezja gnieźnieńska pisze o nim tak: „Budował wiele i z upodobaniem. Tuż po objęciu rządów zaczął realizować ambitny plan wzniesienie nowej świątyni na gnieźnieńskim Wzgórzu Lecha.” „Skotnicki nie poprzestał na tej jednej budowie. Wzniósł i uposażył kilka kościołów.” Fakt w ten sposób napędził PRZY OKAZJI i rozwój królestwa na c. dwie dekady przed objęciem władzy przez Kazimierza, ale…
Gdyby więc nie prawie rówieśnik Kazimierza, rzeczony Janusz pełen młodzieńczego zapału!
H. Samsonowicz, któremu rola „petryfikatora” naszej „świętej” historii i historiografii zawsze uwierała, nigdy do końca nie pasowała, pisał tak: „Formułowano też zarzuty, dotyczące charakteru monarchy: gwałtownik, który utopił księdza Boryczkę, okrutnie głodem zamorzył Maćka Borkowica, uciekinier z pod Płowiec…, …bigamista czy nawet poligamista.(…)” W pierwszych być może nawet dwóch dekadach jego rządów, niezliczona ilość kochanek to była główna treść jego życia – nie jego królestwo! Stąd też to właśnie ten król miał ustanowioną przez rodziców, najprawdopodobniej pierwszą w dziejach „prawie na pewno” sformalizowaną, tak liczną radę królewską o tak dużych uprawnieniach. Gdyby nie ona zapewne mielibyśmy przez pierwsze lata jego rządów do czynienia z katastrofą pajdokracji czystej wody…
A z badań nad Alzhaimerem wiemy, przy okazji, że umiejętność czytania i pisania wybitnie rozwija inne możliwości intelektu. Wiara w „nie czytate nie pisate” „samorodki intelektualne” jest tylko wiarą i niczym więcej.
Drogi młody historyku to od Ciebie zależy czy zgodzisz się z bardzo pochlebnym zdaniem prof. G. Labudy o z kolei prof. Urbańczyku (a nie z diametralnie innym Sikorskiego), że „jakkolwiek nie zgadzam się z wieloma jego konkluzjami, to ktoś taki jak on jest niezwykle potrzebny obecnej polskiej historiografii” (cytuję z pamięci ale sens na pewno zachowując).
…………..
Dlatego też z podziwem patrzę i niezwykle Go – to jak „świeżo” pisze szczególnie, cenię; spoglądam na p. Kamila Janickiego. I czasami się nie zgadzając, mimo to z przyjemnością czytam (fakt nieco komercyjne ale „sorry taki mamy klimat”) jego pełne pasji książki i eseje, i… I twierdzę, że „jakkolwiek nie zgadzam się z wieloma jego konkluzjami, to ktoś taki jak On jest niezwykle potrzebny obecnej polskiej”, naszej „siermiężnie” podręcznikowo nudnie z reguły podawanej gawiedzi, czyli nam wszystkim, historii.
Drogi Arkończyku, w imieniu Redakcji i Autora dziękujemy. Bardzo ważne są dla nas opinie naszych Czytelników, tym bardziej cieszymy się, że podzielił się Pan i z innymi swoim zdaniem na temat narracji na naszym portalu i książek p. Kamila Janickiego. Mamy nadzieję, że będzie czytał nas Pan nadal i w dalszym ciągu będzie Pan lekturą usatysfakcjonowany. Pozdrawiamy serdecznie :)
No i trzeba mieć nadzieję, że kiedyś oczytany i opisany Arkończyk przyswoi sobie formę pisemną „sprzed wojny”, a porzuci „z przed wojny” . Chyba że zależy Mu, aby kłuć w oczy osobistą ortografią…
Próbowałeś mnie zaczepić, podważyć moją wiedzę i moje kompetencje, krótko mówiąc zdyskredytować moją wiarygodność jako dyskutanta tylko dlatego, że ośmieliłem się odnieść do twojego tekstu. Brawo, po prostu brawo. I to w jaki błyskotliwy sposób! Oczywiście czepiając się mojego wieku. Długo nad tym myślałeś? I co, jesteś zadowolony? Dumny? Poczułeś się lepiej w stosunku do „szczyla”? Tak po prawdzie to mało mnie to interesuje.
PS. Do mojego „adwersarza”: popraw proszę pisownie. Zwykle nie zniżam się do takiego poziomu argumentacji, ale ty naprawdę tak piszesz, że czasami trudno się domyśleć co masz na myśli.
„W pierwszych być może nawet dwóch dekadach jego rządów, niezliczona ilość kochanek to była główna treść jego życia – nie jego królestwo! Stąd też to właśnie ten król miał ustanowioną przez rodziców, najprawdopodobniej pierwszą w dziejach „prawie na pewno” sformalizowaną, tak liczną radę królewską o tak dużych uprawnieniach. Gdyby nie ona zapewne mielibyśmy przez pierwsze lata jego rządów do czynienia z katastrofą pajdokracji czystej wody…”
To czyjś cytat, czy może twoje własne wynurzenia? Jeśli tak to, jak przypuszczam, nie zadajesz sobie sprawy jaką głupotę właśnie napisałeś, prawda? Że niby przez ponad połowę panowania Kazimierz nie miał faktycznego udziału w rządach? Choćby minimalnego, i zajmował się tylko sowimi miłostkami? Taką tezę chcesz lansować? Wątpię doprawdy, by nawet Pan Janicki kiedykolwiek tak daleko posunął się w deprecjonowaniu tego monarchy:) Gratuluję wygrałeś nagrodę im. Pawła Jasienicy dla najlepszego „odbrązawiacza” roku obecnego, ubiegłego i przeszłego.
A co do tego co pisał Samsonowicz (i nie tylko on), to co z tego? To wszystko są powszechnie znane fakty o Kazimierzu. Czy ktoś tutaj, łącznie ze mną, pisał, że był on święty? Ty w ogóle czytałeś jakieś moje posty? Bo mam coraz większe wątpliwości, czy nie dyskutujesz przypadkiem sam ze sobą. Potrafił być gwałtowny? Jak najbardziej, i nie pochwalam bynajmniej zabicia Baryczki, wręcz przeciwnie, ale i ksiądz posunął się trochę za daleko w ataku na króla, czym go sprowokował. Borkowic? Ty naprawdę chcesz czynić monarsze zarzut, że zdecydowanie rozprawił się z tym zbójem, burzycielem porządku państwowego, bandytą i w końcu zwykłym zdrajcą? Wręcz przeciwnie, Kazimierz i tak za długo się z nim cackał. Bigamia to też nie powód do chwały, ale był już wtedy „uwięziony” z bezpłodną (i chyba faktycznie nieznośnie brzydką) żoną, od której nie mógł się uwolnić m. in. dzięki machinacjom kochanej siostry i jej syna (przyszłego króla-szkodnika Ludwika „Małego” Węgierskiego), a ciążyła na nim presja przedłużenia rodu. Co prawda wyskok z „trzecim małżeństwem” to głupota, ale nikt nie był doskonały i popełniał błędy. Ostatnie to co innego, Kazimierz desperacko dążył do spłodzenia legalnego syna (a wiedział, że może ich mieć, dzięki swoim kochankom), a był już w dość podeszłym wieku. Cały czas starał się też o unieważnienie małżeństwa z Adelajdą.
„A jak młody historyku, wiesz, „uważasz”, dlaczego Kazimierz został królem?
Dla Łokietka, tak, tak, jego syn był ostatnią opcją na króla swego „spłachetkowego” królestwa. Takim wentylem bezpieczeństwa, ostatecznością. Łokietek dobrze o tym wiedział i zakładał (a być może jego o niebo bardziej przewidująca żona), że tylko połączenie go – królestwa swego, z jakąś obcą potęgą, spokrewnioną możną dynastią…
A Bogoria czym się tak naprawdę kierował, zajmował? A no głównie, a może i wyłącznie, dobrem swego kościelnego naprawdę, jak na tamte czasy, „super” państwa. Wszystko wskazuje bowiem na to, że wątpił w trwałość istnienia mikrego królestwa polskiego aż do końca swego niezwykle długiego życia. Archidiecezja gnieźnieńska pisze o nim tak: „Budował wiele i z upodobaniem. Tuż po objęciu rządów zaczął realizować ambitny plan wzniesienie nowej świątyni na gnieźnieńskim Wzgórzu Lecha.” „Skotnicki nie poprzestał na tej jednej budowie. Wzniósł i uposażył kilka kościołów.” Fakt w ten sposób napędził PRZY OKAZJI i rozwój królestwa na c. dwie dekady przed objęciem władzy przez Kazimierza, ale…
Gdyby więc nie prawie rówieśnik Kazimierza, rzeczony Janusz pełen młodzieńczego zapału!”
Uwaga! Fanatyczny wielbiciel Suchywilka (żeby nie było, również wybitnego męża stanu) wykryty!
A tak na poważnie to rozumiem, że można mieć swoje ulubione postacie historyczne, ale czy naprawdę musisz próbować go wywyższać w taki sposób? Próbując pomniejszać innych? Nie jest to dobra metoda. Dlaczego Kazimierz został królem? Hmm… No chyba nie wiem, ale ty znamienity mędrcze na pewno znasz jakąś tajemną wiedzę i się nią chętnie podzielisz?
Tych rewelacji o Łokietku, jego stosunku do Kazimierza, odrodzonego królestwa itd. to nie będę nawet komentował, bo nie ma doprawdy czego. Normalnie jakbyś wiedzę czerpał z samej „Korony Królów”, tylko z trochę inaczej położonym środkiem ciężkości. Oto co się dzieje jak ktoś swoje własne „interpretacje” próbuje lansować jako „jedyną prawdę”. Próbując obalać (w twojej opinii) zero-jedynkową, i przez to nieprawdziwą, wersję, sam popadasz równocześnie w przesadę tylko, że w drugą stronę.
PS. Mógłbyś odpowiedzieć na pytanie, czy wierzysz w „Wielką Lechię”?
Panie Bartoszu, spokojnie. Nikomu nie udało się zdyskredytować Pana wiedzy :) Każdy ma prawo do własnego zdania, i gdy się nim z nami dzieli oraz opinią o tekście dziękujemy, że z nami jest. Natomiast mogą Państwo dyskutować spokojnie. Udowodnił Pan, że ma ogromną wiedzę, chociaż nie zawsze zgadzam się z Pana zdaniem, widać, że stoi Pan twardo przy na swoim stanowisku i umie je uargumentować. A to najważniejsze. Jeśli mogę zatem prosić, aby nadal Pan komentował i kłócił się z innymi, jak i z nami, ale na argumenty, nie popadając w osobiste przytyki. Wtedy dyskusja bardzo łatwo i szybko może przerodzić się po prostu w walkę o to kto ma rację, a w końcu do wzajemnych obelg. Pozdrawiamy serdecznie.
Pani Anno dziękuje za Pani pochlebne słowa. Nie będę ukrywał, zdenerwowałem się, ale nie pozwolę żeby ktoś czepiał się mojego wieku jako „argumentu” na brak wiedzy (to bardzo niskie). Zwłaszcza jeśli ten ktoś sam pokazuje, że ma „kontrowersyjne” poglądy i wręcz miejscami wypisuje jakieś głupoty wymyślone chyba na poczekaniu.
Panie Bartoszu, nie ma Pan za co dziękować – cieszę się, że dołączył Pan do naszego portalu, jest stałym czytelnikiem i bierze udział w dyskusjach. Z ogromną przyjemnością czytam Pana wpisy i z Panem dyskutuję, nawet jeśli się z Pana zdaniem nie zgadzam. Mało kto potrafi uargumentować swoje zdanie. Pan w dodatku opiera się na swoim oczytaniu i wiedzy. Zgadzam się, że odwoływanie się do wieku jako argumentu na brak wiedzy jest bardzo niskie. Dlatego proszę nie dawać innym satysfakcji i dalej pokazywać, że w każdym wieku można być dojrzałym, i to niekiedy bardziej od tych starszych, którzy powinni dawać przykład. Natomiast jeśli ktoś ma inne poglądy, nawet kontrowersyjne, z którymi się Pan kategorycznie nie zgadza, trzeba z nim dyskutować, ale z poszanowaniem odmiennej opinii. Pozdrawiam serdecznie.
P.S. …no i i powinienem, fakt, w cudzysłowie napisać „mazowiecki” Włocławek, aby pokazać o jakie to „Mazowsze” chodziło w czasie układów w Trenczynie – tylko przyklepanych w Wyszehradzie.
A, co Michała Korybuta, to jest to piękny przykład na to, że historię zawsze piszą zwycięzcy. W tym przypadku stronnictwo wielkiego Jana, dla mnie chyba głównie jednak wielkiego dla tego, że zapewne największego tak „wysoko urodzonego” łapownika w naszej historii…
Pudło, pudło i jeszcze raz pudło. Nie wiem czy ci się to pomieści w głowie, ale mając wyrobione zdanie o Korybucie NIE jestem fanem Sobieskiego. Wręcz przeciwnie jego zachowanie w stosunku do Michała (zresztą nie tylko jego) było miejscami wręcz niegodziwe, a sam królem był co najwyżej przeciętnym, może nawet dość miernym (podobnie jak sam Wiśniowiecki), który nigdy nie powinien pchać się wyżej niż stanowisko wielkiego hetmana, bo tylko na wojaczce naprawdę się znał. Nie zmienia to jednak aktu, że Michał I na tronie to było nieporozumienie. Nie miał zupełnie charakteru, ani umiejętności by wytrwać na tym stanowisku. To, że potrafił się z godnością i inteligentnie wypowiadać na chamskie ataki swoich oponentów to za mało, żeby twierdzić, że jego wizerunek jest „zniekształcony” w historiografii, i tak naprawdę był to dobry król.
A może zechcesz mi wmówić, że tak naprawdę to był super władca? Powodzenia, próbuj, czekam na argumenty. Wiesz co zrobił ten „wielki” władca kiedy pojawiła się możliwość potencjalnej ugody (albo chociaż jako-tako normalizacji sytuacji w kraju) z „malkontentami”? Kazał oświadczyć Prażmowskiemu, że Jego Królewska Mość nie może go przyjąć… ponieważ je obiad (dobrze wiedział, że ma „umówione spotkanie” z Prymasem, ale wolał się w małostkowy sposób „odegrać”). Nie ma co doskonały polityk, wręcz wybitny. I w dodatku prawdziwy mąż stanu.
Jeszcze jedno: Sobieski łapownik? Racja, w końcu Ludwik opłacał chyba z pół Europy. Szkoda tylko, że Korybut też się takimi otaczał. Przywódca stronnictwa dworskiego, hetman wielki litewski Pac, opłacany przez cesarza Leopolda i elektora Fryderyka Wilhelma, a to tylko jeden przykład.
A co do Michała… oczywiście ma być…
ODDALI POLSKĘ NIEMCOM ZA CZAPKĘ GRUSZEK.
Dziś jarek i Antek połozyliby się trupem ,byleby nic niemcowi nie płacić
A ja się zastanawiam dlaczego tyle osób cieszęy się z jednego państwa europejskiego mało kto cieszy się z jednego kraju polsko-czeskiego.
Gdyby luksemburgom udało się zjednoczyć Polskę i Czechy Pod jednym berłem to powstałaby dość silny kraj w środku Europy.
W ten sposób odzyskalibyśmy Śląsk a pewnie i potem gdyby luksemburczyk zobaczył ile można zarobić na Gdańsku to pewnie zrobiłby także porządek z Krzyżakami.
Bylibyśmy też pewnie o wiele lepiej rozwinięci, ponieważ wcześniej nie mogliby nam wszystkiego narzucać i nas lekceważyć A mieli lepszy system prawny
Natomiast razem z litwinami dostaliśmy tylko ogromne puste tereny, wojny z moskalami i wielką magnaterie, która rozłożyła Polskę na szczątki
Drogi Panie Kamilu, to bardzo ciekawe refleksje, jednak niestety wyłącznie „gdybanie”. Nie możemy być pewni, co by było „gdyby”, chociaż snucie alternatywnych wersji historii może być bardzo ciekawe. Pozdrawiamy.
Niestety idea państwa polsko-czeskiego to raczej mrzonka. Po pierwsze geografii nie da się oszukać, a Polskę i Czechy oddzielają Sudety. Gdyby ich nie było i granica była nizinna, lub nawet wyżynna to co innego, ale jest jak jest. Po drugie w takim związku bylibyśmy młodszym partnerem mówiąc dyplomatycznie, a bardziej otwarcie po prostu podnóżkiem. Byłoby tak oczywiście dlatego, że Czechy były znacznie mocniejsze. Były państwem zjednoczonym i rozwijającym się długo przed tym zanim my wygrzebaliśmy się z zapaści politycznej doby rozbicia dzielnicowego. Dlatego pomimo iż Polska miała w sumie większy potencjał od Czech, była równocześnie słabsza. A to jak wyglądałby (przynajmniej mniej więcej) taki związek w praktyce pokazuje unia personalna z Węgrami za Ludwika. Miał on kolokwialnie mówiąc gdzieś kraj jako taki, chodziło mu tylko o tytuł królewski. Nie dość, że nie powiększył w żaden sposób swojej nowej dziedziny to jeszcze z premedytacją doprowadził do oderwania Rusi halickiej i przyłączenia jej do Węgier, czym złamał postanowienia układów ze swoim wujem Kazimierzem Wielkim, które zakładały iż w przypadku objęcia tronu polskiego przez Ludwika tamta ziemia pozostanie przy Polsce. Tak więc wybacz, ale twój wpis o „odzyskaniu Śląska” to już nawet nie mrzonka, ale skrajna naiwność. Nie dość, że nic byśmy nie dostali to jeszcze Luksemburgowie odłączyliby Wielkopolskę bądź Małopolskę i przyłączyli bezpośrednio do Czech. Zresztą najprawdopodobniej roszczenia Jana Ślepego dotyczyły właśnie Wielkopolski i ewentualnie Pomorza Gdańskiego, czyli dawnego „królestwa” Przemysła II, a nie całej Polski z jej wszystkimi dzielnicami.