Gdyby 31 lipca 1944 roku ktoś powiedział generałowi Borowi-Komorowskiemu, że walka o Warszawę potrwa aż sześćdziesiąt trzy dni i skończy się kapitulacją, ten zapewne popukałby się w czoło. Dowództwo AK w ogóle nie brało takiego scenariusza pod uwagę. Na co więc właściwie liczyło?
W ostatnich dniach lipca 1944 roku w Warszawie dało się wyczuć napięcie – i powiew nowej nadziei. Jan Nowak-Jeziorański, który właśnie wracał do stolicy po ponad ośmiomiesięcznej przerwie, już w pociągu z Krakowa zauważył zmianę atmosfery. Jak opowiadał:
Ludzie nie mówią o niczym innym jak tylko o zbliżającym się froncie, ucieczce cywilnych Niemców, o odwrocie. Panuje nastrój podniecenia (…). Czuje się w powietrzu nie tylko bliskość frontu, ale i oczekiwanie zbliżającego się przełomu.
„Na widok uchodzących w nieładzie Niemców ogarniała ludność nieopisana radość” – potwierdzał później tę relację sam Komendant Główny AK, generał Tadeusz Bór-Komorowski. „Ludność zaczęła nabierać pewności, że są to ostatnie dni rządów niemieckich w stolicy”. Wspominał, że nawet stróż w jego domu przekonywał go, że „Szwaby biorą po skórze”. I pytał: „A czy ich to tak puścimy na sucho bez wyrównania rachunku? Po kiego licha mieliśmy przez cztery lata tom podziemnom organizację?”.
„Wiara i pewność zwycięstwa były niezachwiane”
Rzeczywiście, lipcowe wydarzenia wydawały się potwierdzać tezę o nieuchronnym upadku Niemiec. Ze wschodu dochodziły wieści o kolejnych zwycięstwach Armii Czerwonej. Front szybko zbliżał się do stolicy, a zamach na Hitlera, przygotowany przez pułkownika Clausa von Stauffenberga przekonał wszystkich, że także wśród Niemców narasta niezadowolenie. Zaczęto wierzyć, że możliwe jest powtórzenie scenariusza z jesieni 1918 roku, kiedy Rzesza pogrążyła się w kompletnym chaosie.
Nic dziwnego, że także pozostający w kraju przywódcy Polskiego Państwa Podziemnego uwierzyli, iż sytuacja strategiczna im sprzyja. Powstanie, o którym dyskutowano już od ponad roku, zaczęło nabierać realnych kształtów. Generał Bór-Komorowski, jego zastępca, generał Leopold Okulicki, i Szef Sztabu AK, generał Tadeusz Pełczyński, byli właściwie pewni wygranej i zastanawiali się tylko nad wyborem odpowiedniego momentu na wkroczenie do akcji. „Spodziewali się, że walka o Warszawę będzie krótka i względnie lekka” – relacjonuje historyk Jan M. Ciechanowski.
Nastroje panujące w sztabie odmalował w liście z kwietnia 1965 roku pułkownik Janusz Bokszczanin, w połowie 1944 roku pełniący funkcję zastępcy Szefa Sztabu do spraw operacyjnych. Pisał on:
Wiara i pewność zwycięstwa były niezachwiane (…) a najmniejsze wątpliwości czy zastrzeżenia były kwalifikowane jako małoduszność i defetyzm… Wynik walki i jej przebieg nie budził najmniejszego niepokoju tak dalece, że o niej nawet nie mówiono, uważając ją za z góry już wygraną – najwyżej kilka odosobnionych, może poważniejszych starć, po czym rozbrojenie sterroryzowanych Niemców.
Bokszczanin wyjaśnia, że w gruncie rzeczy… walka w ogóle „nie była przewidywana”. Przynajmniej w tym zakresie dowódcy AK nie mieli bowiem złudzeń. Zdawali sobie sprawę, iż stan ich uzbrojenia jest fatalny. „Nasze zapasy amunicji i żywności starczyć mogły zaledwie na siedem do dziesięciu dni” – wspominał po latach Bór-Komorowski. Inni oceniali przygotowanie powstańców jeszcze gorzej. Ale przecież nie było to ważne. Jak podkreśla Bokszczanin:
Liczono się tylko z powodzeniem. Niepowodzenie nie było brane w rachubę i nie było żadnych przewidywań na wypadek przegranej lub przeciągania się walki. Pokładano nadzieję na szybkie zwycięstwo sowieckie i pomoc Zachodu… Liczono się z pewnymi trudnościami i większym wysiłkiem na wypadek przedwczesnego wybuchu powstania, ale nie przywiązywano do tego większej wagi, gdyż w każdym razie zwycięstwo było pewne.
Trzydniowy zapas bielizny
Jakie zatem były konkretne prognozy? Delegat Rządu na Kraj, Jan Stanisław Jankowski, oznajmił jednemu ze swoich współpracowników, że czas trwania operacji ocenia się „na przeciąg kilku dni”. Zalecał w związku z tym, żeby władze cywilne nie brały udziału w powstaniu.
Takie same opinie przeważały w Komendanturze Głównej Armii Krajowej. „Dowódca AK był przeświadczony, że Rosjanie wejdą do Warszawy na drugi, trzeci, a najpóźniej siódmy dzień walki” – podkreśla Ciechanowski – „Gen. Pełczyński był podobnego zdania; uważał, że bój będzie krótki, potrwa parę dni, a w każdym razie nie dłużej jak tydzień”.
Zgodne z tymi przewidywaniami były rozkazy, które docierały do szeregowych uczestników zrywu. Magda Łucyan, autorka książki „Powstańcy. Ostatni świadkowie walczącej Warszawy” pisze, że „zdecydowana większość z nich była przekonana, że Powstanie potrwa kilka dni”. Jedna z jej rozmówczyń, Anna Jakubowska, pseudonim „Paulinka”, wspomina zaś: „Jeszcze przed sierpniem, gdy się przygotowywaliśmy, powiedziano nam, że Powstanie może potrwać nawet trzy dni. Nawet! Na tyle mieliśmy się przygotować…”. Walczącym kazano między innymi zabrać ze sobą trzydniowy zapas bielizny.
„Zwyczajni” powstańcy nie wiedzieli jednak najprawdopodobniej, że optymistyczne diagnozy ich dowództwa opierają się na jednej wielkiej niewiadomej. „Największa trudność leżała w niemożności uzgodnienia działań z dowództwem sowieckim” – opowiadał po latach generał Bór-Komorowski. Tymczasem, jak wyjaśnia Norman Davies:
Przywódcy podziemia (…) nie mogli liczyć, że uda im się bez niczyjej pomocy zgnieść Wehrmacht. Mogli mieć najwyżej nadzieję, że zdobędą miasto albo przynajmniej dużą jego część, a potem utrzymają się na tyle długo, aby doczekać innych decydujących wydarzeń. Oceniali, że wystarczy pięć–siedem dni.
W tym czasie premier powinien zdążyć zawrzeć w Moskwie jakiś układ ze Stalinem. Zachodnie mocarstwa dokonają zrzutów broni, a może nawet dostarczą posiłków. Władze podziemia wyjdą z ukrycia i ustanowią własną administrację. A Armia Czerwona znajdzie się w sytuacji, w której będzie już mogła podjąć ostateczny atak i usunąć Niemców ze sceny wydarzeń.
„Pobijemy Szkopów i szybko do was wrócę…”
Z możliwością, że Rosjanie nie wkroczą do stolicy w ciągu kilku dni, nie liczono się wcale. Tylko jeden wyższy oficer AK – wspomniany wcześniej pułkownik Bokszczanin – przyjmował taką ewentualność. Ostrzegał wręcz, że Armia Czerwona może rozmyślnie wstrzymać ofensywę, jeśli zorientuje się, że za powstaniem stoją zwolennicy rządu londyńskiego. Radził, by ruszać do boju dopiero wtedy, kiedy niemiecko-rosyjska bitwa o Warszawę będzie już trwała. Na próżno.
W ostatecznym rozrachunku to Bokszczaninowi historia przyznała rację. Pozostali generałowie okazali się zbyt wielkimi optymistami. „Gdyby Bór-Komorowski i jego sztab dokonali bardziej wnikliwej oceny położenia strategicznego, to z pewnością zrezygnowaliby z próby opanowania Warszawy w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku” – konkluduje Ciechanowski.
Zwłaszcza, że przed podejmowaniem pochopnych decyzji przestrzegał przywódców także Jan Nowak-Jeziorański, który podczas pobytu w Londynie przekonał się, nadzieje na pomoc z Zachodu są – niestety – płonne. Trzeba jednak pamiętać, że entuzjazm generałów podzielała cała rzesza powstańców.
„Kochanie, naprawdę strasznie się cieszę” – powiedział mąż Haliny Wiśniewskiej na wieść o narodzinach ich synka. Stało się to dokładnie 1 sierpnia 1944 roku. „Ale sama rozumiesz, muszę iść do Powstania. Nie masz się jednak czym martwić. To potrwa dwa, góra trzy dni. Pobijemy Szkopów i szybko do was wrócę” – przekonywał. Podobnie myślała Wanda Traczyk-Stawska, pseudonim „Pączek”, jedna z bohaterek książki Magdy Łucyan „Powstańcy” – „była przekonana, że zaraz do nich wróci, że zostawia ich maksymalnie na trzy dni”.
Jeśli dodać do tego mnożące się pogłoski o próbach wywołania powstania przez siły komunistów, którzy przecież dopiero co powołali Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, nic dziwnego, że dowódcy Armii Krajowej mieli wrażenie, iż tracą kontrolę nad biegiem wydarzeń.
„Niech pan sobie wyobrazi (…) człowieka, który przez pięć lat rozpędza się do skoku przez jakiś mur, biegnie coraz szybciej i o krok przed przeszkodą pada komenda: stop!” – mówił Nowakowi-Jeziorańskiemu Delegat Rządu na Kraj. „On tak się już rozpędził, że zatrzymać się nie może. Jeśli nie skoczy, rozbije się o mur. Tak jest właśnie z nami”.
Video: „Krowy”, „szafy” i „goliaty”. Niemiecka broń użyta w Powstaniu Warszawskim
Problem w tym, że nie brano pod uwagę, że także skok może skończyć się katastrofą. I wydaje się, że dowódcy długo jeszcze nie potrafili w to uwierzyć. 6 sierpnia 1944 roku pułkownik Antoni Chruściel „Monter” mówił swoim ludziom: „Przewaga już nie jest po stronie Niemców. Dzięki zwycięstwom naszych aliantów i ich sojuszników Niemczy staczają się ku przepaści”. A generał Bór-Komorowski na początku września wciąż pytał Naczelnego Wodza, czy jest szansa, że wojna skończy się w ciągu kilku dni…
Bibliografia:
- Norman Davies, Powstanie ’44, Znak Horyzont 2014.
- Anna Herbich, Dziewczyny z powstania, Znak Horyzont 2014.
- Norman Davies, Europa walczy, Znak Horyzont 2008.
- Magda Łucyan, Powstańcy. Ostatni świadkowie walczącej Warszawy, Znak Horyzont 2019.
- Tadeusz Bór-Komorowski, Powstanie warszawskie, Rytm 2004.
- Jan M. Ciechanowski, Powstanie warszawskie. Zarys podłoża politycznego i dyplomatycznego, Wyższa Szkoła Humanistyczna imienia Aleksandra Gieysztora 2004.
- Henryk Zamojski, Tragiczne decyzje. Jak wywołano powstanie warszawskie?, Bellona 2014.
- Jan Nowak-Jeziorański, Kurier z Warszawy, Znak 2019.
KOMENTARZE (18)
Czyżby Bór Komorowski nie wiedział że alianci sprzedali nas Stalinowi na konferencji w Teheranie grudzień 1943r, i nikt nam nie pomoże. Anders i Sosabowski byli przeciwni wybuchowi powstania warszawskiego. Szkoda tylko że zginęło tyle powstańców i ludności cywilnej.
Powstanie bylo błędem. Wielka cześć miasta zniszczona i stosy zabitych. Przegraliśmy, i nic tego nie zmieni. To jest fakt. Nic nie zyskaliśmy na tym powstaniu. Jak to ktoś powiedział, nie sztuka jest zginąć za swój kraj, sztuka jest żeby to tamci zginęli za swój.
Oczywiście, że nie wiedział. Skąd miał wiedzieć? Ani Stalin nie chwalił się swoją przebiegłością, dzięki której zapędził aliantów w kozi róg, ani Churchill i Roosevelt nie chwalili się swoją naiwnością. W rzeczywistości, treść umowy trzymana była w tajemnicy, tak zresztą jak i treść obrad, bo niemiecki wywiad nie spał i też chętnie poznałby szczegóły.
POWSTANIE WARSZAWSKIE Fragment z artykułu.
……………………………………………………………….
21 lipca Okulicki przedstawia plan uderzenia na niemiecki garnizon w Warszawie.
-Tak, chce zamknąć wroga wkotle i wykończyć, a potem AK jako pełnoprawny gospodarz ma przywitać Rosjan wchodzących do miasta.
Nie brał w ogóle pod uwagę, że NIEMCY wciąż są silni. Sosnkowski przestrzegał go przed powstaniem powszechnym, wiedział, że cofający się przed ARMIĄ CZERWONĄ NIEMCY mają w POLSCE sto dywizji i będą zaciekle walczyć, by nie dopuscić wroga na terytorium RZESZY. To, że Sowieci wkroczą do Warszawy w ciągu kilku dni, też było dla Okulickiego jasne. Zresztą nikt w dowództwie AK nie przewidywał dłuższej walki, amunicji było na pięć dni. Bilans powstania jest przerażający. Niemcy mieli 1570 zabitych i 9 tyś. rannych. Myśmy stracili ok. 200 tyś. powstanców i cywili, zryjnowana została stolica państwa.
>> AK nie prowadziła w tej sprawie żadnych rozmów z dowództwem Armii Czerwonej<> Tyle ,że dowództwo AK nawet nie mogło ukryć, że choć powstanie jest skierowane militatnie przeciw Niemcom, to politycznie przeciw Rosjanom. Stalin to nie był ministrant, dokładnie czytał takie żeczy. Wiedział, że jest panem sytuacji, bo i Curchil, i Roosevelt widzą w Armii Czerwonej klucz do pokonania III Rzeszy. Ta wojna przecież rozstrzygnęła się na froncie wschodnim. Tak więc Stalin zatrzymał się na linii Wisły i skupił się na udeżeniu na Rumunię, co zresztą miało dużo większe znaczenie strategiczne niż zdobywanie Warszawy. Przejął rumuńskie złoża ropy i odciął Niemców od źródła paliwa, co miało dla nich katastrofalne skutki. Narzekanie, że Stalin nie zachował się tak jak by tego chciała AK, jest, niestety, świadectwem polskiego infantylizmu, tej tradycyjnej już niechęci do brania odpowiedzialności za własne decyzje. Ciągle więc ktoś nas zdradza, oszukuje. Masakra Warszawy była owocem zupełnie nietrafnej oceny sytuacji pod względem politycznym i geostrategicznym. Nałożyły się na to ambicje jednego człowieka, Okulickiego. Powstanie nie musiało i nie powinno dojść do skutku. Opowieści rodzaju, że nie było wyboru, bo młodzież rwała się do walki, to tylko alibi dorobione ex post.<<
""PROF. JAN CIECHANOWSKI- polski historyk mieszkający od końca lat 40. w Wielkiej Brytanii- jako nastolatek walczył w Powstaniu Warszawskim, został ranny i dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych.
Ten Prof. jest autorem tego artykułu? ten który walczył a jednak w artykule pisze ze powstanie nie powinno dojść do skutku i było wynikiem nietrafnej oceny sytuacji to ktoś kazał mu walczyć czy coś bo jeśli walczył to jakie były jego pobudki ?
Pobudki? Co za czasy, że zadaje się takie nonsensownie zmerkantylizowane pytania…
„Pobudka” była wówczas i powinna być i dzisiaj, tylko jedna: był, czuł się POLAKIEM….
Najpierw, jeśli był żołnierzem czy oficerem liniowym, to jego zadaniem nie jest dyskutowanie rozkazów, tylko ich wykonywanie, bo wojsko to nie jest demokracja. A potem, to w sierpniu 1944 roku mógł być pełen zapału i wiary w zwycięstwo, bo takie miał inforacje, jakie mu przekazano. Wkrótce potem przekonał się, że tak informacje, jak i wojenny zapał były nic niewarte, a do czasu pisania oceny Powstania, miał wystarczająco dużo czasu, żeby przeanalizować materiał historyczny i stwierdzić „nabrali mnie, tak zresztą, jak i resztę powstańców”.
„…pogłoski o próbach wywołania powstania przez siły komunistów…”
To nie tylko były pogłoski ale i fakty: radio Moskwa nawoływała przecież pod koniec lipca do wybuchu powstania, polscy komuniści mówili o porzuceniu przez dowództwo AK „sprawy” Warszawy w ogóle, a…
A komunistyczna AL była wówczas wcale liczna w Warszawie,do tego nawet nieźle uzbrojona. Zresztą w czasie powstania, trzeba to przyznać, zdradzona de facto przez Stalina, mimo to biła się znakomicie…
Powstanie Paryskie też wybuchło w podobnej sytuacji, a nawet gorszej strategicznie niż nasze. Hitler na wieść o nim też przecież kazał zrównać z ziemią miasto – a garnizon niemiecki Paryża był o nieboooo (!) silniejszy niż ten warszawski.
Powstanie paryskie, zwycięskie dodajmy, trwało w bardzo krótkim okresie czasu: przyjmuje się najczęściej, że od 19 do 25 sierpnia 1944 roku, a więc było ono ledwie tygodniowe! I to mimo, że ponaglany przez Wolnych Francuzów gen. Patton, także aż tak się nie spieszył z pomocą. Był podobno wściekły, że „skradziono mu wielkie zwycięstwo”, i twierdził, że wyzwalanie Paryża nie leży w jego planach strategicznych oraz, że nie ma broni dla powstańców… (skąd my to znamy…) Ponoć wyzywał przy tym francuskich powstańców od „kloszardów”.
Zachowywał się więc praktycznie nieomal identycznie wobec Paryżan niczym Stalin wobec Powstania Warszawskiego. Jego dowódca gen. Omar Bradley powiedział: „Mogę się przyznać, że wcale się nie rwiemy do wyzwalania Paryża właśnie teraz.” (…) Tyle tylko, że bufonady Pattona (jak i samego generała) szczerze nie cierpiał Eisenhower…
Myśmy nie mieli tyle szczęścia, zarówno Rokossowski jak i Berling (jeśli to oczywiście prawda, że chcieli rzeczywiście pomóc powstańcom) nie byli „Eisenhowerami”. Mieli zbyt słabe „argumenty” wobec Stalina, który to głównie, on i sowieci jako tacy w ogóle, odpowiada, odpowiadają za niepotrzebną, istną hekatombę ofiary naszego powstania…
A pomysleliscie o tym że gdyby nie AK to komuna wywołałaby powstanie i nie trwałoby 63 dni tyko kilka Góra kilkanaście godzin a i tak zginęło by tyle samo ludzi a może i więcej. A dziś to oni by się chwalili że podjęli próbę oczys,życzenia stolicy z okupantow
Eisenhower nie cierpiał bufonady Pattona i Bradleya, ale zmienił zdanie o tym ostatnim po wyzwoleniu Buchenwaldu. Więźniom udało się skonstruować prymitywną radiostację i nadać komunikat, że SS chce wykończyć cały obóz, zanim pozwolą by wpadł w ręce Amerykanów. Tak się złożyło, że depeszę te odebrali właśnie Amerykanie i generał Omar Bradley wydał 6-tej Dywizji Pancernej rozkaz, że mają jechać do Buchenwaldu i dopóki mają chociaż jeden galon ropy i jeden pocisk do działa, to nie wolno się im zatrzymać. Akcja została uwieńczona powodzeniem i obóz koncentracyjny Buchenwald został wyzwolony (o ile prawdziwe se niektóre doniesienia, Amerykanie rozstrzelali też część załogi SS).
„Jego dowódca” – tj. w sensie podległy mu – Pattonowi, dowódca armii.
A coś o Rettingerze i tajemniczej torbie które przyleciały w lipcu 44 do Polski w.ramach operacji Most III?
Nie możesz się o tym dowiedzieć, bo te archiwa są utajnione na 99 lat. A minęło dopiero 77.
A.. ty nie zrozumiałeś chyba o co mi chodzi przeczytaj artykuł jeszcze raz . A Ja czuje się Polakiem i pewnie w przeciwieństwie do Ciebie bylem w wojsku .Popraw rurki i oraj na impre jak Ci sie nudzi.
Nie możesz się o tym dowiedzieć, bo te archiwa są utajnione na 99 lat. A minęło dopiero 77.
Gorzkie i prawdziwe.Z Bielan, gdzie mieszkałem widziałem łuny nad Śródmieściem i kolorowe pociski artylerii przeciwlotniczej strzelającej do samolotów niosących pomoc Warszawie. Na szczęście po nas Niemcy przyszli dopiero w połowie września kiedy już nie mordowali cywilów.
To całe powstanie trzeba nazwać skandalem. Skandalem na pograniczu zbrodni. Bo takim było rzucanie przez zawodowych oficerów nieuzbrojonej młodzieży do niewykonalnych zadań. Albo wykorzystywanie w walkach dzieci, które są dobrymi żołnierzami, bo nie mają wyobraźni. Niby jak mają bezbronni zdobywać gniazda karabinów maszynowych? A po wojnie ci dowódcy na ogół nie mieli złych snów. Może poza samym Borem-Komorowskim, który przepraszał za cierpienia, jakich powstańcy przysporzyli ludności cywilnej. Może trzeba było po prostu znacznie wcześniej skapitulować…
A może trzeba było do powstania nie dopuścić?
Podsumowując wyniki pierwszych działań bojowych, należy stwierdzić, że nigdzie w Warszawie powstańcy nie zdobyli silniejszego niemieckiego punktu oporu.
Nie zdobyto żadnego mostu, żadnego lotniska ani nawet pomocniczego lądowiska.
Nie zniszczono żadnego ważnego sztabu ani żadnego czasowo nie unieruchomiono.
Nie opanowano żadnej ważniejszej centrali łączności. Prawie nigdzie nie powiodło się zdobycie ważnego wojskowego obiektu przez zaskoczenie.
Dyletanckie polskie natarcie z ciężkimi stratami zatrzymywało się zazwyczaj na przedpolu….
W skrócie stan ten należy nazwać słowem klęska.
Już po pierwszych godzinach walki było oczywiste, że powstanie jest niepowodzeniem. Później nie było lepiej.
Ale abstrahując od błędnych ocen ogólnego położenia, braku dostatecznego uzbrojenia oraz dobrze funkcjonującej łączności szczególną uwagę zwraca widoczny w polskim dowództwie brak koncepcji działania.
Wydaje się, że nigdy nie brano pod uwagę utworzenia operacyjnie możliwych punktów ciężkości. Plan walki zawierał obszerny spis życzeń tego, co starano się zdobyć.
Taki stan należy nazwać nieodpowiedzialną ignorancją. Oficerkowie z KG AK nie dorośli do planowania i przeprowadzania dużych operacji wojskowych. Nie dorośli do przeprowadzania żadnych operacji bojowych.
I tak słabi już Niemcy wygrali, pomimo nieustającego „bohaterstwa” powstańców.
Wygrali niewielkim kosztem. Straty Niemieckie szacuje się na poziomie 2000 zabitych i 9000 rannych.
Straty Polskie szacowane są na 16 000 zabitych powstańców oraz 150 000 cywilów.
Teraz pytanie : Czy warto było ?
W mojej prywatnej ocenie zdecydowanie nie.
Mnie w dzieciństwie uczono, że powstanie miało potrwać max 3 dni i nie chodziło o zwycięstwo. Czy przez te 30 lat odkryto nowe fakty, czy historycy tworzą nową historię na potrzeby propagandy sukcesu?