„Chciwa, przewrotna, zła matka, zła żona!” – podśpiewywano w Polsce na temat starej królowej Bony. Poddani zarzucali jej, że morduje przeciwników politycznych i z zimną krwią wysyła na tamten świat kolejne synowe. To bzdura. Podobną bzdurą nie jest natomiast fakt, że Bona parała się czarną magią. I to samo robiła cała jej rodzina.
Neapol, jeszcze przed paroma godzinami tętniący życiem, pełen upojonych zabawą oraz alkoholem gości, pogrążył się w głębokim śnie. Tylko nadgryziony księżyc, znajdujący się tej nocy w ostatniej kwadrze, rzucał odrobinę światła na labirynt wąskich, krętych uliczek, oplatających podnóże Wezuwiusza niczym macki ośmiornicy.
Nawet strażnicy miejscy nie zdołali zwalczyć senności. Nikt więc nie mógł zauważyć, jak w samym środku nocy otwierają się bramy Castel Capuano. To tutaj, we wspaniałym pałacu, przytulonym do północnego muru miasta, od dwóch tygodni trwały huczne bale, przyjęcia i festyny zorganizowane przez księżną Izabelę Aragońską.
Rozrzutność gospodyni zapierała dech w piersiach. Ale i powody do świętowania były zupełnie niezwykłe – już nazajutrz jej córka, 21-letnia księżniczka Bona Sforza miała zawrzeć umowę ślubną z jednym z najbardziej pożądanych kawalerów Europy. Swoich posłów wysłał do niej sam król Polski, Zygmunt I.
Tajemny rytuał w nadmorskiej grocie
Gdyby ktokolwiek obserwował niepozorny powóz, kiedy ten mijał bramę miejską, z zaskoczeniem dostrzegłby, że to właśnie Bona jest jego pasażerką. Miała na sobie powłóczystą szatę z kapturem, a towarzyszyły jej dwie podobnie odziane kobiety – zaprzyjaźniona mniszka i starsza dama dworu.
Włosy ma śliczne jasnopłowe, podczas gdy (rzecz dziwna) rzęsy i brwi są zupełnie czarne. Nos prosty beż żadnego garbu ani zakrzywienia. Usta jak koral najczerwieńszy, zęby równe i nadzwyczaj białe, pierś śnieżnej białości – tak młodą księżniczkę opisywali przybysze z Polski.
Teraz jednak w prostym stroju, bez makijażu, z wyrazem trwogi malującym się na twarzy, w niczym nie przypominała dumnej arystokratki. I nic dziwnego. Właśnie zamierzała wziąć udział w rytuale równie tajemniczym, co niebezpiecznym. A zarazem – surowo zakazanym przez władze kościelne.
Wyruszyła do położonych pod miastem ruin rzymskiego amfiteatru. Tam, w wiejącej grozą i wypełnionej gęstym dymem jaskini nad samym morzem, czekał już na nie słynny miejscowy „nekromanta”. Zobowiązał się on wywołać duchy przodków Bony i z ich pomocą określić, jaka będzie jej przyszłość. To miała być tylko zabawa.
Przyszła królowa pragnęła zasmakować owocu zakazanego. Jak na córkę epoki zafascynowanej magią i siłami nadprzyrodzonymi przystało, domagała się dreszczyku emocji. Chciała zastrzyku adrenaliny. Szybko zaczęła przeklinać własne ciągoty i żałować całej tej nieodpowiedzialnej wyprawy. Było już jednak za późno.
Duch ojca i niechciana przepowiednia
Wśród dymu i cieni tańczących na ścianach przerażona Sforzówna dostrzegła sylwetkę swego zmarłego ojca Giangaleazza. Duch wyjawił jej, że przyczyną jego przedwczesnej śmierci w boleściach nie była wcale żadna tajemnicza choroba, jak dotąd sądziła. W rzeczywistości „zgasł jak niewinne jagnię” po tym, jak jego własny stryj – chytry i bezwzględny Ludwik Sforza – uraczył go trucizną.
To nie była jedyna rewelacja czekająca tej nocy na zbyt ciekawską księżniczkę. Za karę za naruszenie zasłony oddzielającej świat żywych od krainy umarłych, zjawa zdradziła przyszłej polskiej królowej, że jej los wcale nie będzie lepszy. Miała pójść w ślady ojca i również zginąć otruta przez najbliższych sobie ludzi.
Kolejnego poranka niewyspaną i potwornie bladą Bonę odnaleziono leżącą krzyżem przed ołtarzem w katedrze świętego Januarego. Na przebłaganie losu było już jednak zbyt późno.
Śmiertelnie niebezpieczna wróżba
Opisane wydarzenia nastąpiły naprawdę. Magiczny rytuał z udziałem księżniczki został zrelacjonowany w wiarygodnych źródłach historycznych. Można dyskutować o szczegółach – o tym co dokładnie dostrzegła Bona i jakie targały nią emocje. Można też próbować dociekać prawdy kryjącej się za magiczną ceremonią. Czy była to tylko wprawna mistyfikacja? Czy rzekomy nekromanta był wyłącznie uzdolnionym hochsztaplerem?
Jakkolwiek by nie było, jedno nie ulega wątpliwości. 19 listopada 1557 roku, niemal dokładnie czterdzieści lat później, Bona Sforza zginie z ręki swojego zaufanego doradcy i dworzanina Jana Wawrzyńca Pappacody.
W spisku mającym na celu zgładzenie starej królowej weźmie udział cały jej dwór. Zastraszony medyk rozpuści truciznę w jej lekach. Przekupiony kucharz dosypie ją do ulubionego dania monarchini. Chciwa pokojówka pomoże sfałszować testament.
Taki koniec dla nikogo poza samą królową nie będzie zaskoczeniem. Bona – zaliczana do najbogatszych i najpotężniejszych kobiet swoich czasów – w jesieni życia była darzona powszechną nienawiścią. Nawet własny syn, król Zygmunt August, tak bardzo nią pogardzał, że odmówił pochowania matczynych zwłok.
Kilkadziesiąt lat przeleżą one w zakrystii kościoła św. Mikołaja we włoskim Bari, stając się osobliwą, wręcz jarmarczną atrakcją. Miejscowi księża będą pokazywać je wybranym gościom, ponieważ – jak wyjaśniał Mikołaj Czarny Radziwiłł – ciało pozostało „całe, jeno jedna część wargi wierzchniej się nadpsuła”.
Brak szacunku i elementarnej ludzkiej przyzwoitości nie przeszkadzał nowemu polskiemu władcy czerpać z doświadczeń znienawidzonej matki. Od niej nauczył się sztuki rządzenia i technik dyplomatycznych. Od niej też przejął zamiłowanie do sztuk tajemnych.
Trucizny i klątwy
Rytuał przeprowadzony w grudniu 1517 roku w żadnym razie nie zraził Bony do magii. Wręcz przeciwnie. Wystarczyło, że wspomnienie strachu towarzyszącego seansowi przybladło, a królowa podjęła nowe eksperymenty z siłami nadprzyrodzonymi. Uporządkowaną sztukę alchemii porzuciła na rzecz magii ludowej. Zatrudniała na swoim dworze czarownice i znachorki.
Zygmunt August szczerze wierzył, że zadaniem przynajmniej jednej z tych kobiet – wiedźmy nazywanej „Wielkim Ożogiem” – było zamordowanie na odległość jego ukochanej małżonki. Bona na pewno nie otruła Barbary Radziwiłłówny, jak twierdzili dawniej historycy.
Nie można natomiast wykluczyć, że oddała sprawę w ręce profesjonalistek prosto z dzikich ostępów Litwy. I że zamiast łatwego do wykrycia, ryzykownego skrytobójstwa wolała sięgnąć po… morderczą klątwę.
Z perspektywy źródeł historycznych można dodać tylko tyle, że przerażony Zygmunt August kazał aresztować „Wielkiego Ożoga” i wtrącić czarownicę do lochu. Zarazem sam oddał się studiom nad sztukami tajemnymi. To, co dla Bony były pasją, on obrócił w prawdziwą obsesję.
Jaka matka, taki syn
Marcin Bielski zapisał w swojej kronice, że król „o magię i alchemię chętnie się pytał”. Zatrudniał całą gromadę alchemików i astrologów. Kluczowe decyzje polityczne podejmował w oparciu o wróżby lub horoskopy. Na Wawelu miał nawet specjalny pokój, którego ściany z pedantyczną dokładnością wymalowano w przeróżne magiczne znaki.
W tym właśnie wielobarwnym pomieszczeniu magowie układali swoje prognozy. I jak stwierdził historyk Marek Wrede, niektóre z nich „były w stanie zafrapować nawet sceptyków”. Jeden z astrologów przepowiedział Zygmuntowi Augustowi, że umrze w 1552 roku. Niewiele się pomylił. Właśnie w tym roku doszło do tragicznego incydentu podczas uroczystego wjazdu króla do Królewca.
Z murów wystrzelono salwę na wiwat. Kule nie powinny były nawet zbliżyć się do pochodu. Tymczasem jedna z nich minęła monarchę o centymetry, trafiając prosto w jadącego obok dworzanina. Nieszczęśnik został zmieciony z konia i rozerwany na strzępy. Niezależnie od tego, czy był to zamach w wykonaniu Hohenzollernów, czy tylko wypadek – Zygmunt August zaczął odtąd bardzo uważnie słuchać horoskopów.
Z wiekiem postanowił połączyć przyjemne z pożytecznym. Słuchał rad mędrców biegłych w sztukach tajemnych i zmurszałych guślarek, które już w czasach Kazimierza Jagiellończyka sporządzały swoje pierwsze napary. Otaczać wolał się jednak ich córkami i wnuczkami. Służyły mu nie tylko jako czarownice, ale przede wszystkim – wprawne w sztuce miłosnej kochanki. Starzejący się i schorowany król podkreślał na każdym kroku, że to „jego sokoły”. I że tylko one utrzymują go przy życiu.
Piętno mrocznego rytuału
Jeśli taka w istocie była ich rola, to monarsze kurtyzany nie zdołały uchronić Zygmunta Augusta przed kolejnym horoskopem. Wiele lat wcześniej nadworny astrolog Piotr Proboszczowicz przepowiedział władcy, że ten umrze w roku siedemdziesiątym drugim. Król zawsze myślał, że chodzi o wiek siedemdziesięciu dwóch lat – a więc że dożyje niemal tak późnej starości jak jego ojciec. Zygmunt nie był jednak w stanie przechytrzyć losu. „Rozdzielił się z tym światem” 7 lipca 1572 roku.
Historycy wyliczają całą litanię dręczących władcę chorób, które miały końcowo doprowadzić do jego śmierci. Ale jest też inne wyjaśnienie. Według dworskiej plotki Zygmunt August umarł natychmiast po wypiciu źle przyrządzonego naparu miłosnego. Podsunęła mu go odtrącona kochanka. Może nie była w stanie pogodzić się z utratą uczuć władcy. Może wolała widzieć go martwego, niż w objęciach innej kobiety.
Ktoś mógłby też stwierdzić, że tak naprawdę jej motywacje nie miały żadnego znaczenia. I że o losie Zygmunta oraz całej, właśnie wymierającej dynastii przesądziła już Bona Sforza. Tej pamiętnej nocy, gdy w jaskini pod Neapolem postanowiła zgłębiać sprawy, które powinny pozostać ukryte przed śmiertelnikami.
Źródło:
Więcej na temat zagmatwanych dziejów rodu Jagiellonów dowiesz się z książki Kamila Janickiego pt. „Damy złotego wieku” (Znak Horyzont 2014). Artykuł powstał w oparciu o literaturę i materiały zebrane przez autora podczas prac nad książką.
KOMENTARZE (4)
Z takiego punktu widzenia na Bonę nie miałem jeszcze okazji popatrzyć. Zawsze miałem ją za wytrawnego, stąpającego mocno po ziemi, polityka. A tu taka afera.
Barbara Radziwillowna zmarla na raka, chorobe zdiagnozowano u niej i przepowiedziano jej smierc na rok przed. Miedzy innymi dlatego tak bardzo sie sprzeciwiano temu malzenstwu. Wiedziano, ze Barbara jest chora i bezplodna i nie urodzi nastepcy tronu.
Myślałam że Barbara umarła na skutek choroby wenerycznej ?
Niewiele się pomylił tylko 20 lat. 1552 a 1572. No rewelacyjny jasnowidz. No tak co tam 20 lat przecież żyjemy po 500.