Niechęć do burżuazyjnych luksusów kończyła się tam, gdzie zaczynała się miłość własna. Samochód jako symbol statusu - który mężczyzna oprze się pokusie? Nie oparł się sam Lenin, a za jego przykładem poszli i polscy komuniści. Zwłaszcza, że państwowa kasa stała otworem...
Angielski ród królewski upodobał sobie reprezentacyjne rolls-roycy i bentleye. Prezydenci USA najczęściej sięgali po cadillaki. Gdy w Sarajewie zastrzelono Franciszka Ferdynanda Habsburga, jechał eleganckim samochodem marki Graf&Stiff.
Nawet przywódca robotniczo-chłopskiej rewolucji radzieckiej Włodzimierz Lenin jeździł rolls-royce’em. Podkreślanie prestiżu ekskluzywnym samochodem to powszechna praktyka władzy, niezależnie od zabarwienia ideologicznego. Również w siermiężnej Polsce Ludowej.
Na początku powoli i nieśmiało (lata 1945 – 1956)
W pierwszych latach po zakończeniu wojny ówcześni dygnitarze jeździli przeważnie poniemieckimi samochodami zdobycznymi. Były to pojazdy z najwyższej przedwojennej półki. Bolesław Bierut, ówczesny prezydent Polski, miał do dyspozycji dwa mercedesy 770, dwa maybachy, w tym jeden model Zeppelin, oraz kilkanaście aut niższej klasy.
Naczelny dowódca Wojska Polskiego i minister obrony narodowej marszałek Michał Rola-Żymierski jeździł między innymi cadillakiem rocznik 1938. Do dyspozycji miał też prawdopodobnie dwa radzieckie ekskluzywne ZIS-y 101 i kilka innych aut. Czasami korzystał też z rządowych mercedesów 770.
Około 1947 roku we flotach rządowych zaczęto powoli zastępować auta zdobyczne nowymi samochodami amerykańskimi. Dla najwyższych urzędników (w tym prezydenta) sprowadzono buicki, a dla niższych rangą chevrolety. Zakupiono też po kilka egzemplarzy: cadillaców, fordów i studebakerów.
W latach 1948 – 1952 czechosłowacka firma Skoda wyprodukowała około stu egzemplarzy samochodu marki Skoda VOS. Była to limuzyna, napędzana ponad pięciolitrowym silnikiem o mocy 120 KM, przeznaczona wyłącznie dla najwyższych rangą dygnitarzy państw socjalistycznych. Do Polski sprowadzono prawdopodobnie od siedmiu do dziewięciu takich aut, z czego dwa były opancerzone. Te służyły do transportu towarzysza Bieruta.
Pozostałe miały zmylać ewentualnych zamachowców. Cytowany w książce Andrzeja Klima pod tytułem „Jak w kabarecie. Obrazki z życia PRL” Leopold Tyrmand pisał o nich jako prawdziwym postrachu warszawskich szoferów: nie przestrzegają prawideł ruchu, zaś nawet lekkie o nie otarcie obraca normalny samochód w szmelc.
Na przełomie lat 40. i 50. w Polsce zaczęły pojawiać się ekskluzywne radzieckie auta ZIS 110. Było to wówczas idealne ideologicznie auto – prestiżowe, wygodnie i wyprodukowane w Związku Radzieckim. Dostępne było dla najważniejszych dygnitarzy. Jednym z takich aut jeździł prezydent Bierut. Co ciekawe, jego obstawa (kilka samochodów) jeździła Chevroletami.
Dygnitarze zaczynają się rozkręcać (lata 1956 – 1970)
W marcu 1956 roku w tajemniczych okolicznościach zmarł Bierut, a po wydarzeniach czerwcowych i październikowych do władzy doszła nowa ekipa pod wodzą Władysława Gomułki.
Był on wrogiem jakiegokolwiek luksusu – najchętniej odżywiałby się tylko kartoflami i kaszanką, a w sprawach służbowych jeździł wozem drabiniastym. Niemniej pozycja jego urzędu zmuszała go do poruszania się odpowiednimi rangą autami.
Za to drugi po Bogu – czyli premier Józef Cyrankiewicz – był wielkim miłośnikiem samochodów. Jak pisze w swojej książce Andrzej Klim: lubił oczywiście zachodnie marki; chętnie jeździł mercedesem i citroënem. Rzecz jasna, swoją pasję finansował z państwowej kasy.
Nastanie nowych władców zbiegło się z dość poważnym wyeksploatowaniem wozów rządowych zakupionych kilka lat wcześniej. Postanowiono więc nabyć nowe pojazdy. W drugiej połowie lat 50., na potrzeby rządu sprowadzono około dwudziestu ekskluzywnych mercedesów 300 „Adenauer”.
Nie mogło zabraknąć wśród nich również trzech wozów w wersji czterodrzwiowy kabriolet, które były przeznaczone do prywatnego użytku dygnitarzy partyjnych. Jeździł takim Aleksander Zawadzki, między innymi wieloletni przewodniczący Rady Państwa. Co ciekawe, jeden z tych samochodów odnalazł się kilka lat temu i obecnie znajduje się w prywatnej kolekcji w Luxemburgu.
W latach 50. i 60. obowiązywał zwyczaj, że po zakończeniu ekspozycji Międzynarodowych Targów Poznańskich, Urząd Rady Ministrów kupował wszystkie samochody wystawiane na targach. Tą drogą każdego roku trafiało do dygnitarzy kilka bardzo ekskluzywnych aut i kilkanaście aut klasy średniej. Niektóre pozostawały we flotach ministerialnych, inne sprzedano wysokim rangą urzędnikom.
Przykładowo w 1957 roku na targach wystawiono sportowego mercedesa 300 SL. Po zakończeniu imprezy został on zakupiony przez Urząd Rady Ministrów i przekazany do dyspozycji premierowi Cyrankiewiczowi. Cyrankiewicz miał też, prawdopodobnie również z targów, sportowego jaguara E-type. Jego żona– Nina Andrycz – również jeździła Jaguarem tylko model X.
Do obsługi oficjalnych wizyt państwowych i uroczystości narodowych – relacjonowanych przez prasę i pokazywanych w telewizji oraz w Kronikach Filmowych – potrzebne były samochody reprezentacyjne i z zarazem „poprawne politycznie”, dlatego od początku lat 60. zaczęto kupować, po kilka sztuk co pewien czas, radzieckie auta GAZ-13 Czajka.
Najwyższa generalicja Wojska Polskiego upodobała sobie chevrolety, radzieckie auta GAZ-12 ZIM oraz mercedesy. Niżsi rangą oficerowi musieli zadowalać się radzieckimi wołgami. W 1964 roku, na paradzie z okazji dwudziestolecia PRL, najwyżsi dowódcy Wojska Polskiego odbierali paradę stojąc w dwóch radzieckich autach ZIŁ-111 w wersji kabriolet.
Prasa miała zakaz pisania o luksusowych wozach dygnitarzy państwowych i partyjnych, a telewizja zakaz filmowania ich. Oficjalnie wszystko miało być siermiężne, ascetyczne i poprawne politycznie. Skutecznie karano też plotkowanie na ten temat.
Cała naprzód! (lata 1971 – 1981)
Krwawo stłumione protesty robotnicze na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku skompromitowały „robotnicze” władze Polski. Odsunięto od władzy Gomułkę i Cyrankiewicza oraz ludzi blisko z nimi związanych. Nowym władcą Polski został Edward Gierek.
W odróżnieniu od swoich poprzedników, promował on politykę „otwarcia na zachód”, „socjalizmu z ludzką twarzą”, „przyjaznej współpracy rządu ze społeczeństwem” i wiele reform prospołecznych. To właśnie dzięki jego staraniom rozpoczęto w Polsce produkcję „samochodu dla Kowalskiego”, czyli polskiego fiata 126p., który jak podkreśla w swojej książce Andrzej Klim, był wtedy jednym z symboli gierkowskiego konsumpcjonizmu.
Rozluźnienie polityczne i aprobatę konsumpcyjnego stylu życia szybko wykorzystały urzędy państwowe. Dosłownie w kilka miesięcy od nastania ekipy Gierka zaczęły wprowadzać do swoich flot auta zachodnie, wśród których największym powodzeniem cieszyły się mercedesy. Dobitnie pokazano to w kultowej komedii „Nie lubię poniedziałku”, gdzie aż roiło się od służbowych mercedesów – ministerialnych i ze zjednoczeń branżowych.
Edward Gierek w swym życiorysie miał kilkuletni pobyt we Francji, stąd we flocie rządowej zaczęły pojawiać się Peugeoty. Ale do oficjalnych wizyt używano nadal radzieckich reprezentacyjnych limuzyn GAZ-13 Czajka.
Samochody „w razie W”
Polska Ludowa była krajem niestabilnym politycznie. Liczono się z wystąpieniami społecznymi, a nawet z rozruchami zbrojnymi. Na tę okoliczność przygotowywano też samochody ewakuacyjne. Pod koniec lat 70. trafił do Polski opancerzony Cadillac Fleetwood. To jedna z najciekawszych historii na temat rządowych samochodów.
W drugiej połowie lat 70. wartość tego pojazdu wraz z profesjonalnym opancerzeniem wynosiła około 100 000 dolarów. W owym czasie przeciętna miesięczna pensja w Polsce to około 30 dolarów, po kursie czarnorynkowym. Była to więc równowartość 3300 takich pensji, czyli 275 lat pracy jednego przeciętnego Polaka. W sprzedaży dewizowej polski fiat 125p kosztował wówczas około 1800 dolarów.
Jerzy Dziewulski, który na przełomie lat 70 i 80. był szefem jednostek antyterrorystycznych na warszawskim Okęciu, opowiada, jak pod koniec lat 70. jego jednostka dostała zapytanie, czy chciałaby dostać do dyspozycji zachodni samochód. – W tamtych czasach permanentnego głodu motoryzacji takie pytanie było wręcz retoryczne – oczywiście, że chcieliśmy – mówi.
Pojazd zrobił ogromne wrażenie. – Przystąpiliśmy do otwarcia [kontenera] i… stanęliśmy jak wryci. Wewnątrz był nowiutki Cadillac Fleetwood, model z najwyższej półki! Tchu nie mogliśmy złapać przez długą chwilę – relacjonuje Dziewulski. Ale to nie było jedyne zaskoczenie:
Po otrząśnięciu się z pierwszego wrażenia, przyszła kolejna fala zaskoczenia. Auto miało amerykańskie tablice rejestracyjne i było opancerzone w stopniu wręcz niespotykanym. Było to w najwyższym stopniu profesjonalnie opancerzone auto. Szyby miały grubość około 6 – 7 cm. Drzwi były tak grube i ciężkie, że posiadały specjalne siłowniki do ich otwierania. Na kołach były specjalne opony odporne na przestrzelenia.
Ów cadillac był chyba pierwszym, po wspomnianych bierutowskich skodach VOS, samochodem tak profesjonalnie opancerzonym i przygotowanym specjalnie dla rządu polskiego. Chronił przez kulami broni palnej, granatami i wszelkiego rodzaju minami, a charakteryzacja na wóz ambasady amerykańskiej (z amerykańskimi tablicami rejestracyjnymi) miała bronić przez gniewem ludu.
Dokładnie i przemyślnie ukryty w kontenerze w centrum Warszawy czekał na swoje wykorzystanie. Kto wie czy w innych punktach Warszawy, w tym samym celu, nie były schowane także inne równie ciekawe auta?
Wyhamowanie (lata 1982 – 1989)
Po stłumieniu „Solidarności” i wprowadzeniu stanu wojennego ówczesne władze wojskowe używały samochodów floty rządowej, zakupionych jeszcze w latach 70. Napięta sytuacja społeczna i polityczna nie sprzyjała rozpasaniu ówczesnych elit rządzących.
Generał Wojciech Jaruzelski miał dość pragmatyczne podejście do samochodów służbowych. Miały być one bezpieczne, sprawne i nierzucające się w oczy. We flocie rządowej znajdowały się wówczas między innymi: mercedesy, peugeoty, volvo. Do obsługi oficjalnych wydarzeń o najwyższej randze używano nadal radzieckich czajek.
W latach 80. sprowadzono dla wojska kilka (7 – 9 sztuk) osobowych terenówek koreańskiej marki Ssangyong. W założeniach samochody te miały być przeznaczone do badań porównawczych w wojskowych placówkach naukowych. W praktyce stały się jednak wozami dyspozycyjnymi dla generałów Ludowego Wojska Polskiego.
Bibliografia:
- „Auto Moto Sport” z lat 1957 – 1958.
- Andrzej Klimkąm, Jak w kabarecie. Obrazki z życia PRL, Wydawnictwo Naukowe PWN 2016.
- „Motor” z lat 1955 – 1975.
- „Motoryzacja” z lat 1947 – 1950.
- Polska Kronika Filmowa z lat 1945 – 1990.
- Relacja Jerzego Dziewulskiego złożona autorowi 10 czerwca 2010
- Wywiady z Andrzejem Esse przeprowadzone w latach 2007 – 2012.
- Wywiady z Władysławem Paszkowskim przeprowadzone w latach 2005 – 2010.
KOMENTARZE (13)
Szczególnie podobało mi się napiętnowanie przedstawiciela władz PRL Adolfa Hitlera, że pozwalał sobie na rozbijanie się po wiecach partyjnych mercedesem. Idiotyzm autora sięgnął Himalajów.
Czytaj ze zrozumieniem.
Czy Pan Szczerbicki jest tak negatywnie ustosukowany do PRL z powodu obiektywnej oceny, czy też jest z góry uprzedony i jego opinie są wyrazem własnch poglądów?
Może pamięta ten raj,jako i ja pamiętam?
Pytanie do Radia Erewań:
– Czy to prawda, że w Niemczech nie tylko kapitaliści jeżdżą Volkswagenami?
Odpowiedź:
– O ile nam wiadomo, kapitaliści w Niemczech w ogóle takimi samochodami nie jeżdżą.
Choć nigdy nie byłem bez pracy, to od chyba siedmiu lat odżywiam się przede wszystkim kartoflami.
W pracy zapieprzam jak koń i stać mnie tylko na te kartofle i jeszcze maślankę do nich. Rzeczywistość sprowadziła mnie do standardów Gomułki.
W pamięci starych milicjantów zachowała się pewna anegdota o Cyrankiewiczu.
Cyrankiewicz bardzo lubił prowadzić, ale rzadko miał okazję. Pewnego razu urwał się ochronie, wyjechał na jakąś podwarszawską szosę i zasuwał aż miło, oczywiście znacznie przekraczając dozwoloną prędkość. Wypatrzył go milicjant z drogówki na motocyklu. Dogonił go na jakimś odcinku, na którym Cyrankiewicz musiał mocno zwolnić, zatrzymał i nie przebierając w słowach (ani nie legitymując uprzednio) zrugał jak burą sukę. Na koniec swojej tyrady dodał: „Masz szczęście, ch…u, że jesteś podobny do premiera, to mandatu nie zapłacisz!”.
Cyrankiewicz wysłuchał tego wszystkiego ze skruszoną miną, wybąkał na koniec parę słów przeprosin i odjechał jak niepyszny, oczywiście już tak nie szarżując jak poprzednio. Zapamiętał jednak numer służbowy owego milicjanta (który nosili oni na rękawie wyszyty na niebieskiej filcowej plakietce) i po powrocie do URM zadzwonił do ministra spraw wewnętrznych z „prośbą”, aby milicjant o numerze takim a takim niezwłocznie stawił się u niego w gabinecie.
I co było dalej?
Chciałem napisać dalszy ciąg, ale przeglądarka odmówiła posłuszeństwa.
Zaraz go odnaleziono, a jakże, i milicjant ów zameldował się u Cyrankiewicza. Oczywiście domyślił się, kogo miał zaszczyt zmieszać z błotem, więc niewątpliwie poszedł jak na ścięcie. Ale włos mu z głowy nie spadł, a nawet został jakoś wyróżniony, premią, może awansem…
Nie wiadomo tylko, o czym tam sobie obaj panowie w zaciszu premierowskiego gabinetu pogadali i zapewne nigdy się nie dowiemy. Znając jednak Cyrankiewicza i jego poczucie humoru można przypuścić, iż na samym wstępie zadał mu pytanie: „No to do kogo ja jestem podobny?”
Jeżeli ta anegdota jest prawdziwa, to bardzo dobrze o Cyrankiewiczu świadczy. Zwłaszcza w kontraście do prominentnego polityka obecnej władzy, który swego czasu widząc na którymś lotnisku, jak pogranicznicy poddali kontroli śp. prymasa Józefa Glempa, doprowadził do ich zwolnienia ze służby…
Kto wie gdzie jest mercedes adenauer cyrankiewicza
Autor nie wspomniał że na początku lat 80-tych (po powstaniu solidarności) żeby tak nie drażnić społeczeństwa do wlot rządowych dotarły POLONEZY z silnikami 2000 DOHC. . Na tamte czasy to były bezpieczne (kontrolowane strefy zgniotu) i szybkie samochody – moc 112KM. Napisy na tylnych klapach celowo wprowadzały w błąd – 1500 zamiast 2000 ale dla znawców to żaden problem – inna praca silnika i wychromowana rura wydechowa z końcówką skierowaną do góry pod lekkim katem.
to były te wzmocnione
Nie może „Nie lubię poniedziałku” pokazywać czegoś, co siz działo za Gierka, skoro akcja rozgrywa się w 1970 r. Zjawisko jest starsze, co zresztą widać po tym, że mercedesy są najpóźniej z 1968r.