Tych żołnierzy trzeba uznać za pierwszy aliancki oddział specjalny drugiej wojny światowej. Mieli urządzić bezwzględne polowanie na niemieckich dowódców wojskowych i funkcjonariuszy NSDAP w Prusach Wschodnich. I byli rzecz jasna Polakami.
Wiosną 1939 roku Oddział II Sztabu Głównego Wojska Polskiego opracował plan przerzucenia na teren Prus Wschodnich specjalnych grup dywersyjno-rozpoznawczych. Polskie oddziały miały prowadzić tam działania paraliżujące niemiecką administrację państwową i infrastrukturę terenową oraz eliminować dygnitarzy wojskowych i partyjnych. Ich transport na terytorium wroga zamierzano przeprowadzić drogą lotniczą.
Bydgoscy komandosi
W maju 1939 roku w Bydgoszczy otwarto Wojskowy Ośrodek Spadochronowy. To tam mieli szkolić się dywersanci. Dowódcą ośrodka został major Władysław Tuchółko. Podlegali mu kapitanowie Kulesza i Rybicki, odpowiedzialni za transport lotniczy. Sprzętem spadochronowo-desantowym opiekował się porucznik Kędzierski.
Z zakresu dywersji szkolenia prowadził porucznik Jerzy Górecki, działań saperskich uczył podporucznik Jerzy Siegenfeld, łączności zaś podporucznik Wacław Malinowski. Szkolenia spadochronowe prowadzili instruktorzy Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej: Antoni Grabowski, Julian Gębołyś i Feliks Zacharski. Ośrodkowi przydzielono trzy samoloty transportowe Fokker F-VII/3m z załogami i personelem technicznym.
Pierwszy dwumiesięczny kurs dywersyjny dla osiemdziesięciu oficerów i podoficerów ruszył na początku czerwca 1939 roku. Preferowano kandydatów posługujących się językiem niemieckim lub rosyjskim, co jednoznacznie określało przyszłe kierunki działań grup specjalnych. Ponadto każdy z nich musiał cieszyć się doskonałą kondycją fizyczną i być po podstawowym przeszkoleniu spadochronowym. Jak to obrazowo ujął jeden z kursantów, wszyscy to byli chłopy jak dęby.
W skład każdej grupy specjalnej wchodziło od ośmiu do dziesięciu żołnierzy o różnych specjalnościach, co miało zagwarantować przeprowadzenie dowolnego rodzaju misji. Podczas akcji taka drużyna dzieliła się na trzy zespoły: osłonowy, saperski-niszczący i łączności.
Szkolenie
Przy szkoleniu duży nacisk położono na zaprawę fizyczną, walkę wręcz i długie, wyczerpujące marsze z pełnym obciążeniem bojowym. Żołnierze uczyli się również pracy konspiracyjnej i organizowania ruchu oporu na zajętym przez wroga terytorium. Wszyscy kursanci przeszli doskonalące szkolenia spadochronowe, charakterystyczne dla elitarnych jednostek specjalnych.
Obejmowały one skoki w trudnych warunkach atmosferycznych, podczas silnego wiatru, w deszczu czy we mgle, oraz w zróżnicowanych warunkach terenowych – w lesie, w rejonach zbiorników wodnych i na bagnach. Przeszkolenie saperskie obejmowało naukę skutecznego niszczenia różnorodnych obiektów przemysłowych i komunikacyjnych przy wykorzystaniu małych ilości materiałów wybuchowych.
Sprzęt i uzbrojenie
W ośrodku w Bydgoszczy wdrażano i testowano sprzęt, który w przyszłości miał być na wyposażeniu nie tylko drużyn specjalnych, ale i planowanej większej jednostki spadochronowej. Według wymogów spadochroniarzy warszawska fabryka sprzętu łączności „Ava” wyprodukowała miniaturową radiostację o wadze zaledwie dwóch kilogramów.
Saperzy pod kierownictwem pułkownika Stelmachowskiego skonstruowali specjalną małą minę do niszczenia torów. Miała szerokość szyny kolejowej i wybuchała pod wpływem nacisku bądź próby podniesienia. Jednostka otrzymała ponadto do testów kilka pistoletów maszynowych „Mors” próbnej serii.
Popisowa akcja
Ukoronowaniem kursu były ćwiczenia przeprowadzone 2 sierpnia 1939 roku. Dwudziestu dywersantów, dowodzonych przez porucznika Góreckiego, miało zostać zrzuconych w rejonie linii kolejowej Mińsk Mazowiecki – Tłuszcz.
Ich zadaniem było dokonanie rzeczywistych zniszczeń małego wiaduktu kolejowego, około trzystu metrów toru oraz napowietrznej linii telegraficznej. Uzbrojeniem oddziału były: cekaem (zrzucony w zasobniku), ręczny karabin maszynowy „Browning”, dwa pistolety maszynowe „Mors”, karabinki „Mauser”, pistolety „Vis” oraz granaty ręczne i materiały wybuchowe.
Porucznik Jerzy Górecki najpierw poleciał na rozpoznanie terenu samolotem szkolnym PWS-26 i wybrał docelowy rejon lądowania, między stacjami kolejowymi Cyców i Pustelnik. Następnie w godzinach popołudniowych desantowano z trzech Fokkerów skoczków. Aby uzyskać większy efekt zaskoczenia, spadochrony otwierano z pięciosekundowym opóźnieniem.
Zdziwiona mina generała – bezcenne
Uczestnik desantu, ówczesny podporucznik Malinowski, tak wspominał tamtą akcję:
Po ukryciu spadochronów na skraju lasu, natychmiast przystąpiliśmy do wykonywania zadań. Pod osłoną piechoty saperzy zniszczyli wiadukt, a następnie, biegnąc w wskazanym kierunku, kolejno, odcinkami, tor kolejowy. Posuwając się razem z saperami, grupa łączności niszczyła napowietrzną linię telegraficzną.
Zadanie zostało wykonane w ciągu pół godziny. Gdy miano meldować o zakończeniu akcji, dywersanci zostali niespodziewanie ostrzelani ślepą amunicją przez oddział piechoty, ochraniający linię kolejową. Spóźnionych i osłupiałych z wrażenia piechurów szybko jednak „uciszyły” serie ostrą amunicją cekaemu zespołu osłonowego i pistoletów maszynowych „Mors”.
Na spadochroniarzy czekała jeszcze jedna, tym razem miła niespodzianka. Do miejsca akcji przybyła grupa wysokich rangą oficerów, w tym generałów. Malinowski wspominał dalej:
Na ich oczach malowało się zdumienie – mijali powyginane, zerwane szyny kolejowe, zniszczoną linię telegraficzną. Z podziwem wpatrywali się w sprawców tak błyskawicznie wykonanego zniszczenia.
Przerwane szkolenie
Po tej pokazowej akcji kursanci rozjechali się do swoich macierzystych jednostek. Niezrozumiałe jest, że przy tak znakomitych efektach szkolenia nie stworzono z nich regularnego oddziału specjalnego. Zmarnotrawiono ten potencjał. Zamiast tego od 7 sierpnia do 16 września 1939 roku zaplanowano kolejny turnus szkoleniowy dla dywersantów. Tym razem przewidziano miejsca tylko dla czterdziestu żołnierzy. Polska armia przygotowywała się już do wojny.
Szkolenie w Bydgoszczy zostało przerwane 28 sierpnia 1939 roku. Jego uczestników i cały personel ośrodka chciano transportem lotniczym i kolejowym przebazować na lotnisko Małaszewicze koło Brześcia nad Bugiem. Tam ostatniego dnia sierpnia major Władysław Tuchółko otrzymał rozkaz stworzenia z kursantów trzech grup dywersyjnych i przygotowania ich do przerzutu na teren Prus Wschodnich.
Niestety, 1 września 1939 roku około godziny 5.30 silna grupa lotnicza Luftwaffe zbombardowała lotnisko i zniszczeniu uległy prawie wszystkie znajdujące się tam samoloty, w tym Fokkery ośrodka. Z uwagi na brak transportu, użycie dywersantów na wrogim terenie stało się niemożliwe.
Na domiar złego do Małaszewicz nie dotarł rzut kolejowy ośrodka, zbombardowany na torach koło Łowicza. W raz z nim przepadła część sprzętu. Ostatecznie 13 września major Tuchółko podjął decyzję o rozwiązaniu Wojskowego Ośrodka Spadochronowego.
Bibliografia:
- Hubert Królikowski, Historia działań specjalnych, Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 2004.
- Włodzimierz Parfieniuk, Z lotu ptaka (część 4), MMS Komandos nr 7-8 (106) 2001.
- Jędrzej Tucholski, Powracali nocą, Książka i Wiedza, Warszawa 1988.
- Piotr Witkowski, Polskie jednostki powietrzno-desantowe na Zachodzie, Bellona SA, Warszawa 2009.
KOMENTARZE (12)
Nazwanie ludzi po 2 miesięcznym kursie przedwojennym Gromem to chyba jednak bzdura… Niemniej artykuł ciekawy.
człowieku, bzdurą to ty jesteś uwierz mi ;)
Masz jakieś argumenty merytoryczne czy tylko ad personam?
Ta narracja historyczna(?) w stylu cepeliady jest już irytująca. Mieliśmy (mieć) super samoloty, super czołgi, super karabiny, super okręty (aż trzy na krzyż), super lasery bajery lepsiejsze od szwabskich i amerykanckich… tylko Niemcy nam na to nie pozwolili, bo zbyt wcześnie zaatakowali – psy zdradzieckie razem z ruską swołoczą. Poczekaliby z wojną ze 20 lat – to byśmy ich czapkami nakryli. Wodzu prowadź na Kowno ! Nie oddamy nawet guzika !
dokładnie.
wszystko takie super, że po 4-5 dniach było pozamiatane a po tygodniu próżno było szukać funkcjonującego urzędu w stolicy tego dzielnego kraju. nawet policji brakowało i Starzyński musiał organizować straż obywatelską w obawie przed kradzieżami.
Polskie przeginanie historii. Ale faktem tez jest, ze porównujac te prawie 21 lat II. RP i 27 lat III. RP, to miedzy osiagnieciami tych panstw lezy kosmos. Kraj po 146/123 latach niebytu, zniszczeniach wojennych i dezintegracji narodowej (Polacy walczyli nawet w armiach zaborców przeciw sobie) byl w stanie stworzyc dobrze funkcjonujaca gospodarke, zbudowac nowoczesne miasto portowe, zbudowac zaklady przemyslowe, miec spore osiagniecia techniczne – wlasny przemysl lotniczy, wlasny przemysl motoryzacyjny i zbrojeniowy, wlasna nowoczesna flota, jaka by nie byla, juz w 40-tych latach miano budowac metro w Warszawie itd. itp. A dzisiaj? Wszystko posprzedawane, wszystko zagraniczne i z importu, kto ma cos w glowie, ten emigruje i wspomaga swoja wiedza inne panstwa. Po prostu szkoda gadac…
Mówimy o czasach, kiedy o wojnach myślano jeszcze kategoriami starć całych armii. Jednostki specjalne w tamtym czasie na pewno były rzadkim zjawiskiem :) Myślę, że możemy być z nich dumni zamiast narzekać, że Niemcy byli skuteczniejsi. Wszystko co zawodzi w oczach wielu przestaje budzić podziw i szacunek.
No bo realnie były to starcia całych armii. Jednostkami specjalnymi trudno wygrać klasyczną wojnę, więc gdybyśmy nawet mieli 1000 komandosów, to i tak nic by to nie zmieniło. Natomiast czy faktycznie jednostki specjalne były wtedy aż tak rzadkim zjawiskiem? – kwestia jak zdefiniujemy jednostki specjalne. Jeśli zgodzimy się, że są to po prostu odpowiednio przeszkoleni żołnierze do walki na tyłach wroga (czyli akcji dywersyjnych), to myślę że bez problemu takich żołnierzy w tamtym okresie znajdziemy i u Niemców i u Stalina.
Abwehra wyszkoliła oddział dywersyny, będący częścią Legionu Ukraińskiego, złożony z ochotników ukraińskich. Oddział wyposażony w MP 38 i odpowiednio przeszkolony był przeznaczony do działań na zapleczu wojsk polskich. Najprawdopodobnie nie wszedł od do użycia z powodu ofensywy wojsk sowieckich. Ukraińcy też więc mieli swój oddział komandosów.
Poruszył Pan bardzo ciekawy temat. W naszym kraju raczej mało kto wie że Ukraińcy u boku Wehrmachtu, jako odrębna jednostka, wzięli udział w agresji na Polskę.
Chciałem powstrzymać demontaż Polski jako Państwa ale mnie doałownie opluto a na domiar zaaprobowano obcego pochodzenia kolejnego rezydenta. No cóż do stołka i żyrandola wielu pretendentów i to raczej z obcymi celami. Wesprę każdego następnego swoją wiedzą i Programem o ile to będzie Polak i Polsce służył.
RuSSkie trolle zawsze się denerwują, gdy pisze się coś przychylnego o przedwojennym Wojsku Polskim. Chyba nadal mają wstrząs po klęsce zadanej im przez Marszałka.