Pojedynek woli, próba zaradności czy nadzwyczajny uśmiech losu? Ci ludzie zachowali życie pomimo wieloletniego pobytu w obozach śmierci. Jakim cudem im się to udało?
Kto w Auschwitz ciężej pracował, ten szybciej umierał – wspominał po latach Władysław Bartoszewski, jeden z najbardziej znanych więźniów obozu w Oświęcimiu. Wiedział co mówi.
Niektóre ze sposobów na przetrwanie pobytu za drutem kolczastym mogą wydawać się wręcz nieprawdopodobne i przypominają literacką fikcję. W powieści „Szachy ze śmiercią” John Donoghue opisuje przypadek genialnego francuskiego Żyda Emila Clément, który stał się niepokonanym mistrzem szachowym.
Jego talent dostrzegli najpierw kapo, a następnie hitlerowcy. Zegarmistrz stał się mimowolnym uczestnikiem perwersyjnej rozrywki. Został zmuszony do gry o życie swoje i innych współwięźniów. Choć te perypetie nie miały miejsca naprawdę, to w obozach koncentracyjnych nie brakowało równie dramatycznych, autentycznych rozgrywek.
Życie wywalczone na pięści
Salamo Arouch miał 20 lat, gdy w 1943 roku wraz z najbliższymi trafił do obozowego baraku w Auschwitz. Mimo młodego wieku ten Grek żydowskiego pochodzenia miał już na swoim koncie spore sportowe sukcesy.
Na rok przed wybuchem II wojny światowej Salamo zdobył mistrzostwo Grecji jako bokser w wadze średniej. Z kolei w roku 1939 roku wywalczył tytuł mistrza Bałkanów. Walką na pięści zajmował się od dziecka. Pasją zaraził go ojciec – pracownik portowy. Kiedy mając niespełna 14 lat młody Arouch rozegrał swój pierwszy poważny mecz bokserski, nie mógł spodziewać się, że ten sport niedługo uratuje mu życie.
Po przekroczeniu bramy z napisem „Arbeit macht frei” otrzymał numer 136954. Drugiego dnia pobytu w obozie stracił całą rodzinę – jego żona i dzieci trafili prosto do komór gazowych.
Salamo uratowała tężyzna fizyczna. Widząc młodego, wysportowanego mężczyznę Niemcy uznali go za zdolnego do pracy i nie wytypowali go do natychmiastowej śmierci. Kilka dni później wpadł w oko hitlerowcom, którzy przemierzali obóz w poszukiwaniu więźniów, potrafiących dla ich uciechy staczać nierówne pojedynki bokserskie.
Byłem przerażony. Od kilku dni nic nie jadłem. Ale jednak postanowiłem spróbować – wyjawił po latach Salamo dziennikarzom izraelskiego dziennika „Haaretz”.
Stawką w walce było życie „zawodnika” lub dodatkowa porcja jedzenia. Przegrany od razu trafiał do komory gazowej. Grek starł się w ponad 200 pojedynkach na śmierć i życie. Nieraz przyszło mu walczyć z zawodnikami o wiele większymi od siebie. W 1989 roku powstał o nim film „Siła ducha”.
Podobne walki o przeżycie toczył w Auschwitz-Birkenau polski pięściarz Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski. On także jeszcze przed wojną odniósł spore sukcesy bokserskie. Wywalczył nawet tytuł wicemistrza Polski w wadze koguciej.
Choć za druty obozu zagłady trafił jako jeden z pierwszych więźniów (numer 77) w 1940 roku, to w pasiaku na ringu stanął dopiero w 1941 roku. Jego przeciwnikiem został wyrośnięty kapo Walter Dunning, przedwojny mistrz Niemiec w wadze średniej.
Walka nie została rozstrzygnięta, ponieważ ku zaskoczeniu Niemca wyniszczony pracą i głodem więzień dzielnie dotrzymywał kroku swojemu oprawcy. Nie chcąc ośmieszyć się w oczach innych nadzorców i więźniów, Walter zakończył pojedynek na pięści. Od tej pory organizował walki, w których… obstawiał zwycięstwo Pietrzykowskiego!
W sumie „Teddy” stoczył kilkadziesiąt pojedynków pięściarskich, za które zwykle otrzymywał dodatkową porcję jedzenia. Nieraz ścierał się z o wiele większymi i mniej wyniszczonymi przeciwnikami. Na deskach pojedynkował się nie tylko ze współwięźniami, ale i z hitlerowcami. „Bił Niemców jak chciał” – powie o nim po latach Tadeusz Borowski.
Dobra passa polskiego „chucherka” dość szybko przestała podobać się przedstawicielom Rasy Panów. Życie znów uratował mu boks, a konkretnie przedwojenny bokserski sędzia Hans Lütkemayer.
Pietrzykowski poznał go w czasie zawodów przed rozpoczęciem II wojny światowej. Lütkemayer dowiedział się, że obozowe gestapo wzięło sobie na cel polskiego sportowca. Szybko zaproponował mu przeniesienie do obozu koncentracyjnego w Neuengamme, którym kierował. W nowym miejscu skazania Tadeusz także walczył na pięści.
Znów napytał sobie biedy, ale udało mu się przeżyć do wyzwolenia obozu. Na podstawie jego biografii Józef Hen napisał książkę „Bokser i śmierć”, zekranizowaną później przez Petera Solana.
Przeżycie wymalowane farbami
Od śmierci w obozie niektórych więźniów uratował talent. Choć brzmi to kuriozalnie, to właśnie artystyczna wrażliwość mogła ocalić od krematorium. Esesmani dość wysoko cenili malarstwo. Była to jednak sztuka szczególnego rodzaju. Więźniów zmuszano do tworzenia portretów innych ofiar obozu, poddawanych okrutnym eksperymentom medycznym.
Dzięki takiej pracy w Auschwitz i Birkenau udało się przetrwać Żydówce z Czech, Dinie Gottliebovej. Początkowo studentkę rzeźby i grafiki oddelegowano do malowania numerów na barakach. Z czasem portrety swoich żon i dziewczyn zaczęli zamawiać u niej obozowi strażnicy.
Do pracy u doktora Mengele trafiła po tym, jak na baraku dziecięcym namalowała scenę z disneyowskiej bajki „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków”. Obraz wpadł w oko przeprowadzającemu szokujące doświadczenia medyczne sadyście (być może dlatego, że choć w nazistowskich Niemczech nie można było oglądać amerykańskich bajek, to Hitler i osoby z jego otoczenia uwielbiały twórczość Disneya).
W 1944 roku Dina zostaje skierowana do pracy w obozie cygańskim. Jej akwarele mają zastąpić zdjęcia (Mengele jest rozczarowany jakością fotografii, chce czegoś dokładniejszego, co odda każdy szczegół). Młoda Gottliebova ma malować portrety Romów, wykorzystywanych do jego pseudonaukowych projektów.
W czasie, kiedy tworzy dla „anioła śmierci”, cały transport czeskich Żydów z Terezina zostaje przeznaczony do zagazowania. Od śmierci w komorze ratuje ją interwencja Mengele, który chce, by kobieta ukończyła swoje zadanie. Poza sobą, Dinie udało się także ocalić matkę Janę. Obozowy horror przetrwali również inni więźniowie, którzy malując obrazki dla esesmanów zaskarbili sobie nieco lepsze traktowanie.
Grały, aby przetrwać
Szansę na ocalenie dawała także przynależność do obozowej orkiestry. Tylko hitlerowcy mogli wpaść na pomysł rodem z horroru, by w miejscu, gdzie dziennie umierały setki osób zorganizować orkiestrę, która miała „umilać” im pracę. Kobiecy, ale również męski, zespół muzyczny występował w barakach szpitalnych, przygrywał marsze wychodzącym do katorżniczej pracy więźniom i występował „na zamówienie” spragnionych rozrywki esesmanów.
Muzyka miała towarzyszyć także przybywającym w nowych transportach więźniom. Członkowie orkiestry zmuszani byli do grania skocznych, modnych melodii, gdy kilka metrów od nich maszerowali wprost do komory gazowej ich sąsiedzi, przyjaciele, rodzina…
Praca w orkiestrze niosła ze sobą zauważalne profity. Muzycy dostawali więcej jedzenia, częstsze kąpiele i ćwiczyli w ogrzewanych barakach. Nie przeznaczano ich też do najcięższych prac i mogli liczyć na lepsze traktowanie w baraku szpitalnym.
Jedną z kobiet, którym udało się przeżyć dzięki muzyce była polska skrzypaczka Helena Dunicz-Niwińska. Za druty trafiła ze Lwowa wraz z matką. W czasie rejestrowania przyznała się, że umie grać na skrzypcach. Po kilku dniach została wezwana na przesłuchanie. Dostanie się do orkiestry obozowej w Auschwitz nie było sprawą łatwą. Jak wspomina Niwińska, trzeba było zdać egzamin (dosłownie o życie) przed Austriaczką żydowskiego pochodzenia, wybitną skrzypaczką Almą Rosé.
Pani Rose, choć sama była więźniarką, ze względu na swój wybitny talent wypracowała sobie coś na kształt immunitetu. Jako jedyna z więźniarek mogła nosić cywilne, eleganckie ubrania. W swojej książce Helena Dunicz-Niwińska wspomni po latach od wyzwolenia, że granie w obozie wywoływało wśród muzyków mieszane uczucia. Chcieli przeżyć, ale wydawało się im czymś zbrodniczym wykonywanie szlagierów, gdy tuż obok w bestialski sposób mordowano rzesze niewinnych ludzi.
Wspomniana wcześniej Alma Rosé miała podobno na te rozterki jedną odpowiedź – orkiestra to życie.
Inspiracja:
Inspiracją do napisania powyższego artykułu była książka Johna Donoghue pt. „Szachy ze Śmiercią”. Książkę tę możecie nabyć z 30% rabatem.
Literatura:
- Marak Roy, Survived Auschwitz by boxing, Haaretz Roy, Haaretz.com 30 kwietnia 2009.
- Bogacka Marta, Bokser z Auschwitz. Losy Tadeusza Pietrzykowskiego, Demart 2012.
- Dunicz-Niwińska Helena, Drogi mojego życia. Wspomnienia skrzypaczki z Birkenau, Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau 2013.
- Newman Richard, Kirtley Karen, Alma Rosé: Vienna to Auschwitz. Amadeus Press 2003.
- Ostałowska Lidia, Farby wodne, Czarne 2011.
KOMENTARZE (14)
Rzeczywiście wielkie mi bohaterstwo – walczyć o racje żywnościową, żeby przeżyć kolejny dzień. Bohaterami byli ci, którzy pomagali innym, którzy mimo wszystko nie wyzbyli się człowieczeństwa, a nie takie coś.
Z wygodnego fotela łatwo jest oceniać. W obozie śmierci nie było bohaterów. Byli martwi albo żywi. Ciężko wymagać człowieczeństwa od kogokolwiek w takim miejscu. Głód, zimno, cierpienie i upokorzenie skutecznie go ludzi pozbawiają.
Chciałabym zobaczyć jakim Ty byś się odznaczyła bohaterstwem w takich warunkach ;)
Pani Agi, nikt nie daje Pani prawa, żeby oceniać osoby znajdujące się w takich dramatycznych okolicznościach. Łatwo jest tak pisać siedząc z kawą przed komputerem, z pełnym brzuchem.
Ale nawet ci, których Ty jesteś skłonna uznac za bohaterów, najpierw sami musieli jakoś zdobyc odpowiednią pozycję, aby byc w stanie jeszcze komuś innemu pomóc i do tego jeszcze dobrze się zastanowic, czy „warto” akurat tej konkretnej osobie pomagac, a nie komuś innemu. A ludzie przedstawieni w artykule swoją walką o przetrwanie przynajmniej nie krzywdzili współwspółwięźniów i chocby samo to zasługuje na uznanie.
Jak przeżyć w kc dokładnie opisuje w „Pięć lat kacetu” Stanisław Grzesiuk. Z racji dłuższego stażu w obozie, moim zdaniem Grzesiuk ma więcej do powiedzenia w tych sprawach niż Bartoszewski.
Człowiek nigdy nie wie jak się zachowa, może w skrajnych warunkach zrobić dosłownie wszystko. Nie rzadko będzie nawet kablem i doprowadzi do śmierci innej osoby, byle go to uratuje, ale tym się nie chwali. W książce Pięć lat kacetu natomiast mam mieszane uczucia co do „wiecznego fuksa” jaki posiadał autor, ale to Jego sprawa i Jego sumienie i nie nam to oceniać.
Niemiecka „wyzsza cywilizacja”.
……”Choć te perypetie nie miały miejsca naprawdę, to w obozach koncentracyjnych nie brakowało równie dramatycznych, autentycznych rozgrywek”….jak potraktować tą książkę, jak fikcję czy jednak dokument? Bez tego trudno ocenić jej prawdziwą wartość
Książka „Szachy ze śmiercią” to literacka fikcja, natomiast opisane w artykule osoby i ich historie są prawdziwe.
Alma Rose zginela jednak w obozie w 1944 r.
Tak, ale nie nie w komorze gazowej, Zmarła na skutek jakiegoś nagłego zachorowania. Prawdopodibnie z powidu zatrucia pokarmowego. Tak przynajmniej wyczytałem w Wikipedii.
pewnie ją otruli, jakaś podła zazdrosna essesmanka
czy wie Pani że Bartoszewski został zwolniony z Auszwicu ze względu na zły stan zdrowia?