Bombowce Junkers 87 Stuka, czyli tzw. sztukasy, niosły potworne zniszczenia. Ich przybycie zwiastował dźwięk syren, który skutecznie miażdżył psychikę wroga.
Charakterystyczny jęk nurkujących bombowców sprawił, że stworzono dla nich złowróżbny przydomek. Sztukasy nazywano „trąbami jerychońskimi”, ponieważ również w ich przypadku przerażający dźwięk zwiastował zniszczenie. Ponoć pomysłodawcą takiego rozwiązania był sam Hitler. Dodatkowo do bomb, które zrzucały sztukasy, podczepiano papierowe rurki, które powodowały narastający świst podczas spadania ładunku.
Druga wojna światowa była areną zmagań nowych typów i modeli broni – także powietrznej. O sztukasach i innych ówczesnych bombowcach, ich konstrukcji, metodach walki i taktyce opowiada film dokumentalny II wojna światowa: bombowce, który zostanie wyemitowany na kanale Polsat Viasat History już dziś o godz. 22.
Trąby jerychońskie
Przerażające dźwięki towarzyszące nalotom, choć niszczyły morale wroga, stanowiły jednak zaledwie ciekawostkę w całym zestawie rozwiązań, dzięki którym niemieccy konstruktorzy stworzyli najgroźniejszy bombowiec tamtych czasów. Sztukasy nie były ani superszybkie, ani zwrotne, ani mocno opancerzone. Można by nawet uznać, że już wtedy były konstrukcją przestarzałą. Idealnie natomiast nadawały się do jednego – lotów nurkujących, podczas których celnie bombardowały wrogie cele.
Maszyny, które miały zapewnić Rzeszy panowanie w powietrzu, zostały zaprojektowane przez Hermanna Pohlmanna. Weszły do produkcji w 1935 roku. Chrzest bojowy przeszły trzy lata później na międzynarodowym poligonie przed ostateczną rozgrywką o nowy kształt świata – czyli na wojnie domowej w Hiszpanii.
Niemiecki Legion Condor, który wspierał siły faszystowskiego gen. Franco, walczącego z republikanami i komunistami, został wyposażony w kilka takich maszyn. Sztukasy siały popłoch, ale o ich realnej sile niewiele można było powiedzieć, bo też opór sił republikańskich nie był duży.
Czytaj też: As myśliwski nagrodzony przez Hitlera i… Stalina
Ćwiczebny falstart
Pełny pokaz zabójczych możliwości Ju 87 objawił się 1 września 1939 roku. Zanim jednak to się stało, doszło do tragicznego incydentu. 15 sierpnia 1939 roku w Neuhammer (obecnie Świętoszów koło Żagania) zjawiło się wielu oficjeli i wyższych oficerów Luftwaffe. Tego dnia sztukasy miały zaprezentować swoją siłę podczas pokazowego ataku. 26 maszyn wzbiło się na 4000 metrów, by następnie zanurkować niemal pod kątem prostym, przebić się przez powłokę chmur i wylecieć nisko całą grupą na oczach publiczności.
Wszystko poszło jednak nie tak. Przez zły meldunek pogodowy piloci dostali mylne informacje. Podstawa chmur miała być na wysokości 900 metrów. W rzeczywistości z powodu porannej mgły widoczności nie było niemal do samej ziemi. Ćwiczebny atak próbowano przerwać, ale było już za późno. Piloci, którzy nurkowali w głębinę chmur, odliczali kolejne sekundy, a wokół nich ciągle było „mleko”. Przerażająca prawda docierała do nich, gdy nagle zza chmur wyłaniał się pas drzew pobliskiego lasu. Roztrzaskała się połowa maszyn. Zginęło 26 lotników. Sprawę jednak zatuszowano, a Ju 87 ruszyły do wojny o dominację rasy panów nad światem.
Czytaj też: Junkersy w ogniu. Armia Krajowa w walce z Luftwaffe
Świst nad Wieluniem
1 września nad ranem (część historyków podważa podawaną w polskich źródłach godzinę 4.40; według niemieckiej dokumentacji nalot rozpoczął się godzinę później) nad 15-tysięczne przygraniczne miasteczko, pozbawione nie tylko obrony przeciwlotniczej, ale w ogóle jakiegokolwiek wojska, nadleciało 29 junkersów. Atak z całą dosłownością pokazał niemiecki styl prowadzenia wojny. Bomby spadały na budynki mieszkalne i publiczne, m.in. szpital. W krótkim czasie zmieniły miasto w stertę gruzów. Zniszczeniu uległo 75 proc. zabudowy.
Niemieccy lotnicy po raz pierwszy wykonali w warunkach bojowych lot nurkowy. Sztukasy zrzuciły na miasto 112 bomb o wadze 50 kg i 29 bomb zapalających, każda o wadze pół tony. Uczestnik nalotu, major Oskar Dinort, chwalił się później w niemieckiej prasie, że ostatni ładunek posłał na wieluński rynek. Za swoje dokonania został udekorowany Krzyżem Rycerskim.
Nurkowanie z gwiazdami przed oczami
Sekret siły Ju 87 tkwił m.in. w konstrukcji. Dzięki specyficznym, złamanym skrzydłom samolot miał dużą siłę nośną, pozwalającą startować i lądować na krótkim odcinku. Kształt skrzydeł dawał pilotowi duże pole widzenia i pozwolił na zastosowanie niższego podwozia. Konstrukcja modułowa maszyny – z duraluminium – pozwalała przewozić Ju 87 koleją. Elementy szkieletu mogły być szybko wymienione, co przydawało się na froncie.
Samoloty miażdżyły opór wroga precyzyjnymi bombardowaniami, podczas których wykonywały lot nurkowy, pozwalający przejść z wysokości nawet ponad 4000 metrów do dystansu zaledwie kilkuset metrów nad ziemią. Pilot lokalizował cel za pomocą okienka w podłodze. Przed atakiem maszyna ustawiała się do lotu nurkującego. W trakcie nurkowała pod kątem 60–90 stopni z prędkością 500–600 kilometrów na godzinę.
Podczas całego manewru piloci byli poddani dużym przeciążeniom. Wielu relacjonowało, że zwłaszcza przy wychodzeniu z nurkowania na chwilę tracili wzrok i widzieli gwiazdy przed oczami. By uniknąć katastrofy na wypadek zamroczenia pilota, samoloty wyposażono w system automatycznego wyprowadzenia do lotu pionowego. W czasie nurkowania uruchamiał się też autotrymer oraz specjalne hamulce aerodynamiczne. Około 450 metrów nad ziemią w maszynie zapalała się lampa sygnalizująca czas zrzutu bomb.
Czytaj też: Pervitin. Czy ten narkotyk mógł pozwolić Niemcom wygrać II wojnę światową?
Sztukas nie sztuka
Ju 87 siały zgrozę i zniszczenie w trakcie kampanii wrześniowej, a później w Holandii i Francji, zbierając same laury. Szybko zyskały miano niezwyciężonych bombowca. Pierwszym sygnałem ostrzegawczym dla kierownictwa Luftwaffe była jednak bitwa o Anglię. Okazało się, że bez dominacji w powietrzu Niemców sztukasy stanowią łatwy cel dla brytyjskich myśliwców.
Nad niebo Albionu poleciało 5 eskadr Ju 87. Zasłużyły się głównie niszczeniem statków Royal Navy – m.in. 4 lipca 1940 roku nad kanałem La Manche zatopiły cztery statki transportowe: „Britsum”, „Dallas City”, „Deucalion” i „Kolga”, a sześć kolejnych znacznie uszkodziły. Tego samego dnia 33 Ju 87 posłało na dno okręt obrony przeciwlotniczej HMS „Foylebank”. Zginęło 176 z 298 członków załogi.
Bilans szlaku bojowego sztukasów nad brytyjskim niebem nie był jednak korzystny. Wolne i mało zwrotne bombowce były łatwe do strącenia – nawet pomimo eskorty niemieckich myśliwców. Tylko w ciągu 10 dni między 8 a 18 sierpnia 1940 roku siłom alianckim udało się zniszczyć ponad 20 proc. bombowców nurkujących. Później stopniowo ograniczano ich udział w bitwie o Anglię. Przerzucano je na wschód w związku z planowanym atakiem na ZSRR.
Piekło z nieba
W kolejnych latach wojny sztukasy ciągle siały spustoszenie – m.in. na Bałkanach, gdzie wysłano je w ramach planu „Martia”. 300 Ju 87 dewastowało Jugosławię, która nie zgodziła się na przemarsz wojsk niemieckich w kierunku Grecji. W nalocie na Belgrad zginęło od 5 do 10 tysięcy cywilów. Wystarczyło 10 dni wypełnionych intensywnymi bombardowaniami, by podporządkować sobie ten region.
Na froncie wschodnim – wskutek błyskawicznego zniszczenia radzieckiego lotnictwa – sztukasy także były bezkarne. W pierwszych dniach realizacji planu „Barbarossa” Rosjanie stracili aż 1920 maszyn. Hermann Göring, nie mogąc uwierzyć w oficjalne dane, nakazał nawet zliczanie wraków, ale skalę dewastacji sowieckich sił lotniczych potwierdzili sami Rosjanie.
Statystyki wprawiały w osłupienie. Tylko jedna eskadra nurkowców StG 77 na froncie wschodnim zniszczyła ponad 2400 samochodów i ciężarówek, 234 czołgi, 92 pozycje artyleryjskie i 21 pociągów transportowych. W czasie bitwy pod Stalingradem, sztukasy zmieniły miasto w stertę gruzów. Naloty były kontynuowane z ogromną intensywnością – łącznie niemieccy piloci wykonywali nawet 500 lotów dziennie. Mimo to ostatecznie nie udało się zdławić radzieckiego oporu.
Czytaj też: Stalingrad w ogniu. Największy nalot dywanowy na froncie wschodnim
Upadek mitu
Sztukasy były używane przez Niemców do końca wojny, choć w związku z rosnącą przewagą myśliwców alianckich i dominacją wroga w powietrzu w ostatnich latach przestały odgrywać istotną rolę i wymagały silnej eskorty, by nie stać się łatwym celem wroga. Wzięły udział m.in. w dławieniu powstania warszawskiego. Miały też zatrzymać pochód Armii Czerwonej na Berlin – bezskutecznie. Z czasem stopniowo ograniczano ich produkcję, aż wreszcie zupełnie jej zaprzestano, przestawiając przemysł lotniczy na myśliwce Focke-Wulf Fw 190.
Mimo że jeszcze w trakcie wojny legł w gruzach mit o superbombowcu Luftwaffe, sztukasy pozostały symbolem skuteczności i precyzji. A także niemieckiego bestialstwa – wielokrotnie ich dewastującą moc kierowano wobec obiektów cywilnych: szpitali, budynków publicznych i domów bezbronnych ludzi…
Bibliografia:
- Encyklopedia wojskowa, Wydawnictwo Naukowe PWN i Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 2007.
- Jarosław Gdański, W ogniu drugiej wojny światowej, Polska Zbrojna, Warszawa 1995.
- Ryszard Kaczkowski, Samoloty bombowe II wojny światowej, WKiŁ, Warszawa 1987.
KOMENTARZE (3)
No drogi autorze!
A Hans-Ulrich Rudel! Owszem obrzydliwy nazista-faszysta – i to po wojnie nawet, do końca swych dni – ale na „przeciwpancernym” swym (głównie) Ju-87 G z dwoma działkami 37 mm, to „geniusz” niszczący istne „morze” czołgów, pojazdów etc., w tym najnowszych, sowieckich (oficjalnie zniszczył 519 czołgów – zazdrosny Goering kazał bowiem bardzo drobiazgowo sprawdzać „dorobek” Rudla – najpewniej było zatem „tego” więcej).
Kariera „sztukasa” jako bombowca nurkującego, skończyła się szybko, wręcz nagle co ciekawe prawie razem ze spektakularnym zatopieniem przez Rudla sowieckiego pancernika „Mart”. Bardzo szybko bowiem piloci alianckich myśliwców zauważyli, że po wyjściu z lotu nurkowego był on bezbronny, wrażliwy nawet na pojedyncze serie.
Na wczesnym już etapie wojny przestał być więc bombowcem jakimkolwiek jako takim, zwłaszcza nurkującym. Zastąpił go na froncie wschodnim „niezniszczalny”, odporny na ogień wszelki, nurkujący bombowy „staruszek” Hs 123 – niezwykle zwrotny, świetnie wychodzący z lotu nurkowego, ale mający jedną wadę: był już nieprodukowany, i to jeszcze przed wojną, linie produkcyjne definitywnie zlikwidowano jesienią 1940…
„Największy hołd dla użyteczności jego – Hs 123 [jako bombowca nurkującego, ale i szturmowego, nastąpił w styczniu 1943 r., kiedy Generaloberst Wolfram von Richthofen [11], ówczesny dowódca Luftflotte 4, zapytał, czy można wznowić produkcję Hs 123, ponieważ ten sprawował się dobrze w teatrze wojennym, gdzie błoto, śnieg, deszcz i lód mocno odbijały się na użyteczności bardziej zaawansowanych technicznie samolotów.” (Wiki ang.). Jego następca niezwykle zaawansowany Henschel Hs 129, na szczęście dla nas nie mógł być już produkowany w dużych ilościach przez upadający przemysł Rzeszy.
Tak więc sztukas okazał się marnym bombowcem nawet nurkującym w przekroju czasowym całego konfliktu, ale jako niszczyciel czołgów, samolot szturmowy… Nawet najnowsze wersje Ił-2 (zwanego w sowieckim lotnictwie „trumną dla dwojga”), czy szturmowa wersja Hurricane, nie były w stanie latać „skutecznie”, tzn. niszcząc czołgi, pojazdy, tak NISKO jak on…
„Kształt skrzydeł dawał pilotowi duże pole widzenia i pozwolił na zastosowanie niższego podwozia”
Nie wiem skąd autor wziął powyższe informacje. Sztukasy miały specyficzny kształt skrzydła i stałe podwozie, ponieważ długość łopat śmigła to wymusiła. Dłuższe golenie łamały się, w związku z czym skrzydła przybrały charakterystyczny kształt W.
500 lotów dziennie? Ale jak to?