Po wrześniowej klęsce i przegranej pod niebem Francji polscy lotnicy zdobyli okazję do rewanżu na Niemcach, broniąc Anglii. 15 września 1940 r. – w apogeum bitwy o Anglię – uznani zostali za jednych z najlepszych i najskuteczniejszych myśliwców w czasie II wojny światowej.
Polacy byli w oczach Anglików żołnierzami pokonanej armii, niegodnymi zaufania siewcami klęski i defetyzmu. A defetyzm na Wyspach był dość duży. Zastanawiano się, po co walczyć raz jeszcze w obcej sprawie, dając daninę krwi jak w I wojnie, znów francuskiej ziemi.
Pojawienie się Polaków tylko utrudniało ewentualne dogadanie się z Hitlerem na modłę Neville’a Chamberlaina. Dopóty byli bez przedziału, dopóki nie padła Francja. Wtedy dopiero Brytyjczycy zrozumieli, że to całkiem inny rodzaj wojny, jakiej dotąd nie było (…).
„Husarskie” skrzydła
Kiedy po 44 dniach padła Francja, zaczęto na Polaków patrzeć, jeśli nie z podziwem, na to było za wcześnie, to z niekłamanym szacunkiem, co u Anglików jest dość rzadkim zjawiskiem. Polska bowiem wytrzymała również 44 dni i to jeszcze z dwoma równymi sobie potencjałem wrogami, jakimi były III Rzesza i I Sojuz, czyli Związek Sowiecki.
Anglicy i dowództwo RAF, nie chcieli początkowo zgodzić się na tworzenie u siebie suwerennych sił powietrznych i proponowali Polakom wstąpienie od razu do RAF-u, tak jak piloci z Commonwealthu. Dopiero w czerwcu 1940 r. Winston Churchill, następca Chamberlaina, poszedł na małe ustępstwa.
To wystarczyło, aby 11 czerwca 1940 r. doprowadzić do zawarcia polsko-brytyjskiej umowy lotniczej, według której lotnicy polscy składali dwie przysięgi: po angielsku, na wierność koronie brytyjskiej i jej królowi oraz Rzeczypospolitej Polskiej.
Na mundurach zachowali polskie Orły i lotnicze „husarskie” skrzydła wokół niego, naszywkę „POLAND” na lewym rękawie, a na lotniskach, na których stacjonowały polskie dywizjony, powiewała polska flaga tuż pod flagą RAF-u, na kadłubach zaś były namalowane polskie szachownice (…).
Czytaj też: Skrzydlata husaria nad Krzyżopolem. Jak polscy lotnicy bombowi pokonali bolszewików?
300, 301, 302, 303
W chwili klęski Francji, 24 czerwca 1940 r. służyło już w RAF-ie 2226 polskich pilotów, w tym aż 243 oficerów, ale dopiero 1 lipca 1940 r. w Bramcote w hrabstwie Leicester powstał pierwszy polski dywizjon bombowy nr 300 „Ziemi Mazowieckiej” pod dowództwem pilota Wacława Makowskiego.
Trzy tygodnie później powołano następny, 301 „Ziemi Pomorskiej” im. Obrońców Warszawy pod dowództwem podpułkownika pilota Romana Rudkowskiego, z dawnego 11 Pułku Myśliwskiego z Lidy. Na lotnisku w Leconsfield pod miastem Hull powstał trzeci dywizjon 302 „Poznański”. Ten był pod dowództwem Mieczysława Mumlera.
Wreszcie na lotnisku Northolt pod Londynem sformowano kolejny (już czwarty) 303 Dywizjon Myśliwski „Warszawski” im. Tadeusza Kościuszki, którego pierwszym dowódcą został major pilot Zdzisław Krasnodębski (…).
Zwiastuni klęski
Polacy na bitwę o Brytanię, jak ją nazywają sami Brytyjczycy, załapali się dopiero w drugiej fazie, kiedy dowództwo zorientowało się, że straty były na tyle duże, iż każdy umiejący jako tako latać był lepszy niż żaden, nawet jeśli był Polakiem. (…)
„Sam diabeł byłby dobry, a co dopiero Polacy” – to zdanie jednego z dowódców RAF-u. Polacy, ci zwiastuni klęski, mieli po prostu załatać dziury w lokalnych brakach kadr, dopóki szkoły pilotażu nie wypuszczą świeżo wyszkolonych pilotów Brytyjczyków.
19 sierpnia 1940 r. pilot Krasnodębski po raz pierwszy wzbił się w powietrze na nowiutkim hurricanie. „(…) Do szczęścia brakuje tylko… Niemców, do których można by strzelać dowoli” – myślał zapewne Krasnodębski. Ci napatoczyli się już na pierwszym szkoleniowym locie (…).
„Bić Niemca, aż wióry lecą”
Jeszcze nie zakończył się kurs, gdy pilot porucznik Ludwik Witold Paszkiewicz zameldował, że na lewej stronie widzi maszyny Niemców (…). Jak jastrząb spadł na skrzydła ociężałych bombowców, niosących śmierć mieszkańcom Albionu.
Spostrzegłem przed sobą samolot o dwóch statecznikach (znak rozpoznawczy, że to niemiecki), robiący skręt w moją stronę. Gdy mnie spostrzegł, rzucił się do ucieczki. Zanurkowałem za nim. Rozpocząłem ogień z jakiś 200 m po jego kadłubie.
Gdy podszedłem do drugiego ataku, zobaczyłem pilota wyskakującego z wnętrza na spadochronie, a jego samolot, nie wychodząc z nurkowania, rąbnął o ziemię. Tak strzelałem po raz pierwszy w życiu do nieprzyjacielskiego samolotu.
Krasnodębski, jako dowódca całego Dywizjonu 303, też musiał dać przykład odwagi i sprawności. Dziwił się łatwości sterowania samolotem. „Jakże trzeba było się napocić, aby skręcić na naszych peelkach, a tu wystarczyło przekręcić ster, a żyrokompas pokazywał wszystkie potrzebne ustawienia. Z takim sprzętem to można bić Niemca, aż wióry lecą” – myślał.
I rzeczywiście już w trzecim locie bojowym, goniąc myśliwca, dopadł go w celownik. Przyspieszył i wypakował w niego całą serię, aż na jego oczach zapłonął (…).
Czytaj też: Jan „Johnny” Zumbach. Najbardziej kontrowersyjny dowódca Dywizjonu 303
Anglia ocalona przez… przypadek?
Kulminacyjny moment bitwy o Anglię nadszedł 7 września, gdy cała armada niemiecka, składająca się z ponad tysiąca samolotów, leciała zgodnie w jednym kierunku, na Londyn.
Wielu badaczy przypuszcza, że Wielka Brytania ocalała trochę przypadkiem, oczywiście do którego trzeba dodać nieprawdopodobne męstwo jej obrońców. Otóż jedna z nocnych załóg niemieckiego bombowca zgubiła cel i wracając, szukała miejsca, żeby gdzieś zrzucić swe bomby.
Ponieważ zaciemnienie było bardzo restrykcyjnie przestrzegane przez policję, a każdą smugę światła traktowano jako znaki dawane wrogowi, bo i tak też bywało, niemieccy bombardierzy wyrzucili bomby nad zaciemnionym obszarem, który okazał się ubogim przedmieściem Londynu. Były cywilne ofiary wśród najuboższych. Najważniejsze jednak, że w taki sposób została złamana niepisana zasada, że wielkich miast nie będzie się bombardować.
Od razu na rozkaz Churchilla poszła odwetowa wyprawa na Berlin. Wprawdzie jej efekt militarny, ze względu na dość dobrą niemiecka obronę, był znikomy, ale efekt polityczny i strategiczny był piorunujący.
Adolf Hitler aż zagotował się z oburzenia (…). Postanowiono zatem zbombardować Londyn tak, żeby Brytyjczycy sami poprosili pokój, którego łaskawie, pod groźbą dodatkowych bombardowań, udzieli im Rzesza. Ale trzeba było nie znać brytyjskiej dumy, żeby przyjść do takich konkluzji (…).
Gra o wszystko
Tego dnia, 7 września 1940 r., RAF poderwał wszystkie maszyny, jakimi dysponował. Nie trzeba dodawać, że była to gra o wszystko (…). Wygrali Brytyjczycy, a lotnicy polscy w tym starciu światowych potęg odegrali rolę pożytecznej pszczoły, która swym ciężarem przeważyła szalę na stronę tych, którzy bronili niepodległości.
Po tym dniu Niemcy ostatecznie zrezygnowali z „Operacji Seelowe” (lew morski), czyli z lądowania na Wyspach. Wielka Brytania ocalała. „Polacy są samą odwagą” – napisała o nich reporterka amerykańskiej prasy Dorothy Thompson.
Wtórował jej król Jerzy VI, który odwiedził Polaków 26 września 1940 r., gdy ci oczekiwali na start. Król właśnie rozmawiał z lotnikami, gdy telefonista nawigator, nie zważając na obecność króla ryknął: „Trzysta trzeci na start! Alarm”. Lotnicy, nie żegnając się z His Majesty, pognali do samolotów, by po chwili być w powietrzu.
Królowi bardzo spodobał się taki start Polaków i prosił załogę lotniska, aby mu przesłano wynik walki z tego dnia. Zanim powrócił do swego pałacu Buckingham, czekał na niego już meldunek. Było w nim napisane: „Polski Dywizjon 303 zniszczył właśnie na pewno 11 samolotów wroga, jeden prawdopodobnie. Straty własne: zero”.
W dowód uznania, w dniu następnym otrzymali lotnicy osobistą fotografię króla z własnoręczną dedykacją dla każdego z nich. Samolotów zestrzelono w rzeczywistości aż 15, ale i tego dnia zginęli pierwsi lotnicy: Ludwik „Paszka” Paszkiewicz i młodziutki sierżant Tadeusz Andruszko (…).
Czytaj też: Dlaczego Brytyjczycy zapomnieli o roli polskich dywizjonów w Bitwie o Anglię?
Bitwa o Anglię, Walię, Szkocję i Irlandię
„Być może” – stwierdził dowódca RAF-u – „gdyby nie pomoc wspaniałego zespołu Polaków i ich trudna do porównania waleczność, wahałbym się powiedzieć, czy wynik bitwy o Anglię, Walię i Szkocję byłby taki sam… Co jednak na zawsze zostanie wśród nas, to nasze uznanie i nasza wdzięczność za okazaną nam pomoc w chwili wielkiej potrzeby i nasz podziw dla nieporównanego męstwa tych, którzy nam tę pomoc okazali”.
(…) sukcesy polskich dywizjonów wyniosły 25 proc. wszystkich zestrzeleń RAF-u, z czego na Dywizjon 303 przypadło 127 pewnych i drugie tyle prawdopodobnych, tj. 12,5 proc. całości, co i tak stanowiło najwięcej zwycięstw w całej Flocie Powietrznej Imperium, mimo usilnych starań do zredukowania ich do brytyjskiej miary (…).
Warto dodać, że rozlokowanie „polskich lotnisk” na terenie Walii w Pembrey, Ackington i Renfrew w Szkocji rozszerzyły bitwę o Walię i Szkocję. Ponadto Polacy, stacjonując w Szkocji do końca wojny, stali się naturalnymi obrońcami jej wybrzeży przed zakusami Niemców, planującymi atak na Szkocję od strony Norwegii (…).
Całkiem inny charakter miała bitwa o Irlandię, w tym Irlandię Północną. (…) polscy lotnicy bronili Irlandii przed pilotami niemieckich bombowców, którzy chcąc uciec z pola walki, obierali „bezpieczny” kierunek na Irlandię, aby tam zrzucić bomby i wracać bez obciążenia do domu.
Przed tym procederem bronili Irlandii polscy lotnicy, ścigając do końca niemieckie maszyny, zanim by zrzuciły bomby, albo nad Morzem Irlandzkim, albo nad Irlandią. W obu przypadkach byli Polacy w czasie wojny postrzegani przez Irlandczyków jako obrońcy również ich nieba.
Rachunek strat
Ostatecznie do końca października 1940 r., kiedy to ogłoszono koniec bitwy o Brytanię, a Niemcy zaprzestali taktyki na wyczerpanie, stracili oni 1733 samoloty, a ok. 650 zostało uszkodzonych. Dodajmy, że równa się to stracie ponad 3 tys. pilotów i nawigatorów, którzy dostali się do niewoli, nie licząc personelu bombowego i strzeleckiego, strąconego nad Wyspami.
W tym czasie RAF stracił 1087 samolotów, a 450 zostało uszkodzonych, na szczęście ich piloci ocaleli i powrócili do dalszej służby.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Krzysztofa Jabłonki „100 polskich bitew. Na lądzie, morzu i w powietrzu”, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Zona Zero.
KOMENTARZE (1)
Były i inne poza wymienionymi dywizjonami, chociażby bombowe 304, 305 i myśliwski 306 ….