Ta zbrodnia wstrząsnęła średniowieczną Polską. 16 lipca 1461 roku mieszczanie krakowscy dokonali brutalnego linczu na kasztelanie Andrzeju Tęczyńskim.
Może powinien był po prostu zapłacić? Albo utrzymać nerwy na wodzy? Tamtego dnia mieszkańcy Krakowa wściekli się na Andrzeja Tęczyńskiego. A wszystkiemu winni byli… Krzyżacy.
O całej tej awanturze wiemy dzięki Janowi Długoszowi oraz aktom sądowym sprzed wieków. Głównym bohaterem tej opowieści jest Andrzej Tęczyński, kasztelan wojnicki, pan na Rabsztynie i Książu, a jednocześnie brat Jana, kasztelana krakowskiego. Ale bynajmniej nie będziemy tutaj analizować ani jego powiązań rodzinnych, ani życiorysu. No, może ostatni jego fragment.
Rzecz działa się w roku 1461. Na tronie w Polsce zasiadał Kazimierz Jagiellończyk. Ale nie był to spokojny rok. Oto bowiem po raz kolejny szykowaliśmy się do walki z Krzyżakami. Króla nie było już w tym momencie w Krakowie. Była natomiast jego żona, Elżbieta Rakuszanka, która też miała odegrać w tych wydarzeniach swoją rolę. Wracając zaś do wyprawy: wielu szykowało się na nią, zamawiało ekwipunek itp. Wśród nich znalazł się również Andrzej Tęczyński.
2 dukaty? Za taką fuszerkę i spóźnienie?
Otóż kasztelan wojnicki zlecił krakowskiemu płatnerzowi imieniem Klemens naprawę swojej zbroi. 16 lipca przyjechał ją odebrać. Co do szczegółów odnośnie do tego, co się dokładnie wtedy stało, zdania autorów są podzielone. Np. Jan Kocznur pisze, że Klemens zażądał nadmiernej zapłaty, natomiast według Normana Daviesa to Tęczyński zamiast 2 dukatów, na które byli umówieni, chciał załatwić sprawę jedynie 18 groszami. Nie jest też do końca jasne, dlaczego kasztelan był aż tak niezadowolony z pracy. Czy Klemens wykonał ją za późno? Albo może sfuszerował robotę?
W każdym razie Tęczyński zbluzgał i spoliczkował płatnerza. Następnie dodatkowo postanowił wybrać się do ratusza, aby złożyć na niego oficjalną skargę. Rajcy nie zwlekali. Praktycznie od razu wysłali ludzi po Klemensa, celem przesłuchania i dokładnego wyjaśnienia sprawy. Kasztelan zaś wyszedł z urzędu. Idąc w towarzystwie członków rodziny, przyjaciół i służby, na ulicy Brackiej ponownie natknął się na rzemieślnika. I wtedy się zaczęło.
Milczenie jest złotem
Gdyby tylko ci dwaj minęli się w milczeniu, nic by się tamtego feralnego dnia nie wydarzyło. Ale niestety. Jak podaje Jan Kocznur, odprowadzany przez straż do ratusza Klemens zwrócił się do Andrzeja Tęczyńskiego słowami: O panie, obiłeś mnie i wypoliczkowałeś sromotnie w mym własnym domu, ale już mnie nie będziesz bił, jak biłeś. Pan na Rabsztynie i Książu po prostu się zagotował. Razem ze służbą, a ponoć nawet i z synem Janem, dobył broni i nie patrząc na strażników, ruszył na Klemensa.
To była po prostu masakra. Płatnerz został brutalnie pobity do krwi. Na tyle, że nieprzytomnego odesłano go do domu. A wieści po Krakowie rozchodziły się szybko… Ludzie zaczęli szemrać, złość wzbierała. W międzyczasie delegacja miejskich rajców zdecydowała się udać do samej królowej. Elżbieta Rakuszanka, będąca już wtedy w zaawansowanej ciąży (5 sierpnia urodziła królewicza Aleksandra), doraźnie nakazała jedynie zachowanie spokoju w mieście pod karą 80 000 grzywien.
Królowa posłała po Tęczyńskiego, aby ten stawił się na Wawelu. Prawdopodobnie chciała go tam zaprosić, by bezpiecznie przeczekał wzburzenie tłumu. Przytoczmy w tym kontekście cytat, na który powołuje się Jerzy Besala: aby się usunął przed zapalczywością ludu i z miasta, po którym śmiało chodził wśród mieszczan, patrzących na niego z oburzeniem. Nie skorzystał. Natomiast dzwonem z wieży Mariackiej wezwano mieszkańców, by stawili się przed ratuszem. Przybyli. Wściekli i uzbrojeni. Cała sprawa stała się zresztą kolejną cegiełką do muru napięć na linii mieszczanie – szlachta.
Czytaj też: Awanturnik, sadysta, warchoł – prawdziwy szlachcic z piekła rodem. Kim był osławiony Diabeł Łańcucki?
Mózg tryskał na posadzki
Na rynku, a jakże, pojawił się i sam Andrzej Tęczyński. Ostentacyjnie przechadzał się między ludźmi, co jeszcze bardziej rozjuszyło tłum. Wtedy kasztelan zapewne skonstatował, że to jednak nie przelewki. Spróbował wycofać się i zabarykadować w jednej z kamienic na ulicy Brackiej. Okazało się, że i tam nie jest bezpieczny.
Zdecydował się zatem spróbować przedostać – wraz z synem oraz towarzyszącymi mu Mikołajem Secygniewskim i Spytkiem z Melsztyna – do kościoła franciszkanów. Schronił się w wieży. Tłum jednak ruszył za nim. Zniszczono parkan. Zaryglowane przez Tęczyńskiego drzwi zostały wyłamane. Rozwścieczonych ludzi nic nie mogło powstrzymać. Ostatnią deską ratunku dla kasztelana była zakrystia. Lecz i tam dotarli wzburzeni mieszczanie.
Nie dano mu najmniejszych szans. I nie zabito go ot tak, po prostu. Głowę mu zwyczajnie oskalpowano. Jerzy Besala podaje, iż zmasakrowano go tak, że mózg tryskał na posadzki. Ciało Tęczyńskiego zostało pokłute tak, że trudno było zliczyć rany. Jak dodaje Anna Kochan, brodę i wąsy mu osmalono. Zwłoki zawleczono rynsztokiem od kościoła aż do rynku. Tam pozostawiono je na widoku publicznym. Dopiero po dwóch dniach udało się je zabrać przyjaciołom Tęczyńskiego.
Czytaj też: Fritzl po sarmacku – najbardziej odrażająca postać Rzeczpospolitej szlacheckiej
Żeby szlachcic mieszczan bronił? Zlinczować go!
Synowi Andrzeja Tęczyńskiego w całym zamieszaniu udało się uciec. Natomiast jego dwaj kompani zmuszeni byli się bronić. Ostatecznie ich zwolniono. Człowiek, od którego wszystko się zaczęło, czyli płatnerz Klemens, dość szybko ulotnił się z miasta. Wylądował we Wrocławiu. Zbiegli także wszyscy realni sprawcy linczu. Tymczasem wieść o tym, co wydarzyło się w Krakowie, dotarła do obozu królewskiego. Część szlachty chciała natychmiast wracać, by rozprawić się z mieszczanami. Powstrzymała ich dopiero obietnica króla, że winni zostaną osądzeni.
Pierwsza rozprawa odbyła się z Nowym Korczynie 7 grudnia 1461 roku. Reprezentanci mieszczan się nie stawili. Oskarżycielem był syn Andrzeja Tęczyńskiego, który domagał się kary śmierci dla sprawców. Dodatkowo Jan Tęczyński, brat kasztelana wojnickiego, oczekiwał wypłaty wspomnianych przez królową 80 000 grzywien. Z kolei mieszczan próbował bronić szlachcic Jan Oraczewski, który stwierdził, że sąd nie jest właściwy do rozpatrywania sprawy. Jednakże kiedy zażądano od niego pełnomocnictwa, nie był w stanie go przedstawić, za co wobec niego samego zasądzono grzywnę. Ponadto szlachta omal nie zlinczowała go za to, że ośmielił się bronić mieszczan. Uratowało go jedynie przytrzymanie się królewskiego płaszcza.
Czytaj też: Ten kasztelan awanturnik żony katował, a chłopów dręczył. Kim był polski „doktor Jekyll i pan Hyde”?
Płatnerz zawinił, niewinnego radnego… ścięli
Termin ostatecznej rozprawy wyznaczono na 14 grudnia. W obecności czterech plenipotentów mieszczan uznano tak rajców (za to, że zamknięte bramy miasta uniemożliwiły kasztelanowi ucieczkę), jak i cechy oraz pospólstwo Krakowa winnymi. Dodatkowo sąd nakazał wypłatę wspomnianych 80 000 grzywien. Bezpośredni sprawcy linczu, których tożsamości jeszcze nie ujawniono, zostali skazani na karę śmierci. 8 stycznia zażądano od rady, by ich wydała. Tyle tylko, że z przyczyn obiektywnych nie mogła tego uczynić…
Poradzono sobie zatem inaczej. Posłańcy królewscy zażądali wydania burmistrza, 5 radnych wskazanych przez Jana Tęczyńskiego oraz jeszcze 3 osób. Wstawiać się za nimi próbowała nawet Elżbieta Rakuszanka, ale bezskutecznie. Osobiście na swe sumienie życie 6 ludzi, w tym burmistrza Stanisława Leimitera, wziął Jan Tęczyński, kasztelan krakowski. 15 stycznia 1462 roku zostali ścięci mieczem.
Sprawa się jednak na tym nie zakończyła. Pozostałych trzech mieszczan uwięził Jan Tęczyński i zażądał gigantycznego odszkodowania – w zamian za ich uwolnienie. Ostatecznie udało się zawrzeć ugodę i Tęczyński poprzestał na 6 200 czerwonych złotych. Dopiero wtedy w aktach zanotowano, że tak brat, jak i syn Andrzeja Tęczyńskiego odpuszczają winę krakowskim mieszczanom. Natomiast o tym, czy Tęczyńskim, szlachcie oraz królowi mieszczanie krakowscy wybaczyli skazanie na śmierć radnych i burmistrza – akta sądowe milczą.
Bibliografia
- J. Besala, Najsłynniejsze miłości królów polskich, Bellona, Warszawa 2009.
- N. Davies, Boże igrzysko. Historia Polski, Wydawnictwo Znak, Kraków 2006.
- A. Kochan, Spóźniona groźba. „Wiersz o zabiciu Andrzeja Tęczyńskiego” w świetle poetyki tzw. listu odpowiedniego, „Pamiętnik Literacki”, nr 3/2008.
- J. Kocznur, Proces o zabójstwo Andrzeja Tęczyńskiego, „Palestra”, nr 7-8/1960.
- T. Święcicki, Historyczne pamiątki znamienitych rodzin i osób dawnej Polski, tom I, nakładem S. H. Merzbacha Księgarza, Warszawa 1858.
KOMENTARZE (5)
A może by jednak napisać, że ci mordercy i ci rajcy, co ten mord czynnie wsparli, to byli Niemcy? To nie plebs krakowski dopuścił się tego potwornego mordu, lecz rzemieślnicy stanowiący wówczas patrycjat Królewskiego Miasta, raczej tylko z nazwy królewskiego, bo cała rada miejska była niemiecka i obradowała po niemiecku. Wit Stwosz, a właściwie Veit Stoss był burmistrzem, a polskim nie władał, bo nie miał takiej potrzeby.
Jak widać kretynów nie rodzą. Oni klonują się bo jaki człowiek mógłby urodzić takiego kretyna. Jak wynika z twego komentarza, to Polska właściwie składała się wtedy jedynie z pospolstwa i dziczy. Czyli właściwie nie istniała.
Masz rację, to byli Niemcy a bodburzał ich Donald Tusk.
praworządność po polsku ,,, ratuj się kto może,,,dziki śmiech
Wolne Sądy!!!
Prapraprapra dziadek Tuska