„Odwołują mnie ci ludzie, którzy od dawna starali się zmusić mnie do powrotu przez to, że nie dosyłali mi posiłków i pieniędzy. Zwyciężył więc Hannibala nie naród rzymski, tyle razy pobity przeze mnie na głowę, lecz senat kartagiński przez zawistne intrygi” – dosadnie skomentował swoje odwołanie z Italii wódz Kartagińczyków. Czyżby już wtedy przeczuwał, czym zakończą się zmagania z Rzymem? Przecież II wojna punicka jeszcze trwała.
Działania w trakcie rozpoczętej w 218 roku p.n.e. II wojny punickiej osiągnęły „skalę rzadko spotykaną przed nastaniem ery nowożytnej” – zauważa brytyjski historyk Adrian Goldsworthy w swojej książce Upadek Kartaginy. Wojny punickie 265–146 p.n.e.
Obie strony wystawiły liczące setki tysięcy żołnierzy armie, które walczyły od Półwyspu Iberyjskiego poprzez Italię, Sycylię po piaski Afryki Północnej. Cywile ginęli w szturmach miast i z „rąk łupieżczych band, które pustoszyły pola i wioski kontrolowane przez drugą stronę” – podkreśla Goldsworthy. Gdy dodamy do tego ofiary chorób i głodu oraz rzesze nieszczęśników w niewoli, to jawi się nam iście dantejski obraz ówczesnego świata.
Mistrz blitzkriegu
Jednym z głównych sprawców tej wojny totalnej był Hannibal, który zaskoczył Rzymian, przenosząc działania wojenne na Półwysep Apeniński. A jego początkowe pasmo sukcesów w bitwach nad Ticinusem, Trebią, Jeziorem Trazymeńskim czy wreszcie pod Kannami w ciągu zaledwie dwóch lat doprowadziło Wieczne Miasto na skraj upadku.
Jego blitzkrieg pochłonął według różnych szacunków od 80 do 100 tys. poległych i wziętych do niewoli żołnierzy rzymskiej republiki – co stanowiło w owym czasie blisko jedną trzecią jej siły militarnej.
Czytaj też: Śmiertelny wróg Rzymu. Jak prywatna wojna Hannibala wpłynęła na losy jego współobywateli?
Honorowa sprawa
Niemniej dotkliwą od krwawych strat w polu „była plama na honorze przeciwnika, który nie potrafi obronić swojego terytorium” – pisze w Upadku Kartaginy Goldsworthy. Co więcej, jak zauważa brytyjski historyk: „Państwo niezdolne bronić swych sojuszników traciło nie tylko ich szacunek, ale często także ich samych”.
W efekcie zarówno Rzym, jak i Kartagina musiały mierzyć się z nielojalnością wśród ludów Hiszpanii, Sycylii oraz Italii. Ostatecznie jednak w toku dalszych zmagań II wojny punickiej najmocniej odczuł to Hannibal. Według Goldsworthy’ego:
jego bezradność wobec rzymskich najazdów na ludy italskie, które weszły z nim w przymierze, stała się głównym powodem ich nieuchronnego dryfu z powrotem pod skrzydła niedawnego hegemona.
Czytaj też: Druga wojna punicka i wojny luzytańskie – bohaterowie, którzy rzucili wyzwanie Rzymowi
Wszystko na marne
W kolejnych latach sytuacja Hannibala stawała się coraz trudniejsza. Zwłaszcza że z niewiadomych przyczyn po krwawej łaźni sprawionej Rzymianom pod Kannami kartagiński wódz nie ruszył do zdobywania Wiecznego Miasta.
Według rzymskiego historyka Liwiusza jeden z dowódców Hannibala miał go po bitwie zachęcać, by ten się nie ociągał i z marszu ruszył na Rzym. „Abyś wiedział, co przez tę bitwę zostało osiągnięte, piątego dnia będziesz jako zwycięzca ucztował na Kapitolu” – niestrudzenie, lecz bezskutecznie przekonywał swojego wodza. Dumny Barkida pozostał niewzruszony. Jak podkreśla Adrian Goldsworthy:
Hannibal w 216 roku nawet nie próbował zaatakować miasta. Jakiś czas pozostawał pod Kannami, regenerując siły po kampanii i poniesionych ciężkich stratach. On sam bardzo aktywnie uczestniczył w bitwie i niemal na pewno był fizycznie i psychicznie wyczerpany.
Roma ante portas!
Brak zdecydowanych działań z jego strony zmienił bieg historii. O ile bowiem chwila oddechu po krwawym blitzkriegu pozwoliła republice znad Tybru przejść do działań ofensywnych, o tyle punicki wódz został skazany na własne siły. Mógł tylko zazdrościć Rzymianom determinacji w kontynuowaniu wojny.
Jak czytamy w Upadku Kartaginy: „Zaapelowano nawet do domowych niewolników obywateli, obiecując wolność i prawa obywatelskie po zakończeniu służby tym, którzy zechcą się bić z Kartagińczykami”.
Tymczasem jego wezwania o posiłki z Kartaginy pozostawały bez odzewu. Wkrótce więc nadszedł kres zwycięstw, a nastał czas wojny na wyczerpanie. Na domiar złego w 204 roku Rzymianie pojawili się w Afryce, gdzie wraz z większością numidyjskich najemników – dotychczasowych sojuszników Hannibala – ruszyli ku wrotom Kartaginy.
W tej sytuacji nie dziwią opisywane przez Liwiusza „z trudem powstrzymywane łzy” wielkiego Barkidy, gdy z ciężkim sercem i 15-tysięcznym korpusem swoich weteranów opuszczał Italię na wezwanie rodzinnego miasta. Prawdopodobnie wiedział wówczas, że wygrać wojny z Rzymem już nie mógł. Pozostało mu jedynie godnie stanąć do ostatniej walki.
Czytaj też: Rzeź bezbronnych. Dlaczego trzecia wojna punicka… nie była wojną
Sprawa wagi ciężkiej
Wkrótce po wylądowaniu jesienią 203 roku na ojczystej ziemi zorganizował ponad 50-tysięczną armię. Tym razem wobec posiadanej nielicznej kawalerii (szczególnie bolesne było przejście na rzymską stronę większości znakomitej jazdy Numidyjczyków) Hannibal wzmocnił swoje oddziały niespotykaną do tej pory w jego kampaniach liczbą 80 słoni bojowych.
Podpatrzone u hellenistycznych władców formacje zwierząt doskonale wpisywały się w charakter wieloetnicznych sił punickich. Kartagińczycy używali zapewne dostępnych na miejscu afrykańskich słoni leśnych. Ich mniejsza postura niż indyjskich kuzynów w służbie Hellenów, sprawiała jednak, że nie nosiły one na swych grzbietach strzelców. „Zasadniczą bronią był sam słoń, robiący użytek ze swej masy i siły, by przerazić lub zmiażdżyć przeciwnika” – podkreśla Goldsworthy.
Niestety, mimo swoich zalet „miały one skłonność do wpadania w panikę, a wtedy tratowały zarówno swoich, jak i wrogów” – czytamy w Upadku Kartaginy. Hannibal był na pewno świadomy owej ułomności bojowych bestii, niemniej to właśnie w nich upatrywał źródła zwycięstwa.
Czytaj też: Bitwa pod Kannami. Największa rzeź starożytnego świata
Zama – stratowane marzenia
Okazja na weryfikację tych oczekiwań pojawiła się już 19 października 202 roku na rozległej równinie pod Zamą na południowy zachód od Kartaginy. Punicki wódz wiedział, że jego armia nie jest gotowa do walnego starcia (wielu żołnierzy jeszcze nigdy nie walczyło). Nie mógł jednak bez końca unikać walki i przyjął wyzwanie wsławionego sukcesami w Europie rzymskiego wodza Publiusza Korneliusza Scypiona.
Licząc jeszcze na zawarcie pokoju bez przelewu krwi, Hannibal spotkał się 18 października ze swoim adwersarzem. Scypion, wierząc w niezwyciężoność swoich blisko 40-tysięcznych zastępów, był jednak nieprzejednany.
Następnego dnia wrogie armie w milczeniu oczekiwały na sygnał do ataku. Gdy tylko na przedpolu zakończyły się kawaleryjskie harce obu stron, jako pierwsze do ataku zerwały się Hannibalowe słonie. Kiedy jednak punickie czołgi nabierały już rozpędu, jak pisze Adrian Goldsworthy: „tu i tam żołnierstwo wzniosło bojowe okrzyki i zagrały trąby – jak zawsze przed bitwą, by okazać pewność siebie i odebrać ją przeciwnikowi”.
W tym momencie spełnił się najczarniejszy sen walecznego Barkidy – jego słonie wpadły w popłoch. Przerażone zwierzęta zamiast uderzyć na legionistów w większości zawróciły i szukając drogi ucieczki, stratowały stojące na skrzydłach szeregi własnych jeźdźców. A za tymi, którym udało się ujść przed pędzącymi kolosami, w pogoń rzuciły się formacje Scypionowej kawalerii.
Hannibal pokładał jeszcze nadzieję w tych słoniach, które dalej szarżowały na rzymskie pozycje. Nie doczekał się jednak masakry legionowych szeregów. Rozpędzone zwierzęta spychane przez lekkozbrojnych welitów przebiegły bowiem przez pozostawione przezornie przez Scypiona w rzymskich liniach korytarze i na tyłach zostały wyeliminowane z walki.
Czytaj też: Kartagina mogła zastąpić rzymskie imperium. Poznaj 5 powodów, dla których do tego nie doszło
Historia kołem się toczy
Hannibalowi pozbawionemu jego głównych atutów – słoni i kawalerii – pozostało tylko frontalne zwarcie ze Scypionowymi manipułami. Jak pisał Polibiusz „[…] miarowym i dumnym krokiem ruszyły ku sobie obie falangi, z wyjątkiem tych, którzy z Hannibalem przybyli z Italii”. A jak zauważa Goldsworthy – „walczący nie marnowali wiele czasu na obrzucanie się oszczepami, tylko szybko weszli w kontakt bezpośredni”.
Ten zapał nie wystarczył jednak pierwszym dwóm liniom punickim, by przerwać żelazny szyk legionów. Co więcej, w pewnym momencie Kartagińczyków opuścił bojowy duch i zaczęli się wycofywać w stronę ostatniej linii swoich wojsk – Hannibalowych weteranów. Ci z miejsca ruszyli do natarcia, mierząc się po drodze ze spanikowanymi uciekinierami. Szybko jednak dopadli rzymskiej falangi, powstrzymując jej nabierające tempa natarcie.
Długą i żmudną walkę rozstrzygnęło ostatecznie pojawienie się powracających z pogoni za punicką kawalerią formacji rzymskiej jazdy. Zaatakowały one „Punijczyków od tyłu, zadając im równie ciężkie straty, jak oni przed laty Rzymianom nad Trebią i pod Kannami” – konkluduje w swojej książce Adrian Goldsworthy.
Nim zaszło słońce, zmasakrowana armia Hannibala przestała właściwie istnieć, a zbroczona krwią przeszło 20 tys. poległych Kartagina musiała prosić o pokój.
Bibliografia
- Cary M., Scullard H.H, Dzieje Rzymu. Od czasów najdawniejszych do Konstantyna, tłum. J. Schwakopf, t. 2, Warszawa 1992.
- Goldsworthy A., Upadek Kartaginy. Wojny punickie 265–146 p.n.e., tłum. N. Radomski, Poznań 2021.
- Kęciek K., Dzieje Kartagińczyków. Historia nie zawsze ortodoksyjna, Warszawa 2007.
- Polibiusz, Dzieje, t.2, tłum. S. Hammer, M. Brożek, Wrocław 2005.
- Sikorski J., Kanny 216 p.n.e., Warszawa 1984.
- Tytus Liwiusz, Dzieje od założenia Rzymu, tłum. W. Strzelecki, Wrocław 2004.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.