To jeden z najbardziej wstydliwych epizodów w historii Podhala. Jesienią 1939 roku delegacja górali złożyła hołd wiernopoddańczy przed Hansem Frankiem. Za kolaboracją z hitlerowcami stało kilka wpływowych rodzin. Tuż po wybuchu wojny zaczęły szeroko propagować ideę „narodu góralskiego” rzekomo spokrewnionego z „rasą aryjską”. Goralenvolk miał im dać opiekę, zaszczyty i pieniądze od niemieckich panów.
Jest 7 listopada 1939 roku. Dzień wcześniej Gestapo w ramach Sonderaktion Krakau aresztowało profesorów i wykładowców Uniwersytetu Jagiellońskiego, a także Akademii Górniczej. Na Wawelu, na którym rezyduje teraz Generalny Gubernator, Hans Frank, zjawia się delegacja z Nowego Targu.
W grupie górali ubranych w charakterystyczne ludowe stroje są Wacław Krzeptowski, Karolina Gąsienica-Rój, Maria Siuta-Szwab, Stefan Krzeptowski i Józef Cukier. Wizyta przebiega w ciepłej, kurtuazyjnej atmosferze. Górale wręczają gubernatorowi Złotą Ciupagę – symbol współpracy z narodem niemieckim.
Frank przyjmuje ten prezent, a prasa gadzinowa szeroko rozpisuje się o sojuszu między góralami a okupantem, wywołując w społeczeństwie oburzenie. Później wizytę Podhalan na Wawelu nazwano pogardliwie „hołdem krakowskim”.
Niemcom deklaracja sojuszu z góralami bardzo się spodobała. Do tego stopnia, że już pięć dni później rewizytę w Zakopanem złożył Hans Frank. Tam to Wacław Krzeptowski, wpływowy gazda i lider grupy opowiadającej się za sojuszem z okupantem, złożył publicznie podziękowanie za „oswobodzenie Górali od ucisku polskich władz” i wręczył mu pamiątkową odznakę góralską.
Podatny grunt
Niemcom, realizującym nie tylko politykę eksterminacji, ale i kulturkampfu, szukającym możliwości podzielenia Polaków do tego stopnia, że stracą świadomość narodową, szczególnie zależało. Wszelkie ruchy secesjonistyczne, podkreślające mniej lub bardziej faktyczną odrębność były im na rękę. Wojciech Szatkowski, autor książki „Goralenvolk. Historia zdrady” i wnuk jednego z przywódców Goralenvolku, pisze:
Niemcy od początku kierowali akcją Goralenvolku w myśl starej i wypróbowanej rzymskiej zasady: dziel i rządź. Na skutek tej celowej polityki miało dojść do podziału narodu polskiego na die Goralen – Górali, die Kaschuben – Kaszubów, die Masuren – Mazurów, die Schlonsaken – Ślązaków i na inne narody.
Podział taki ułatwiłby hitlerowcom ujarzmienie, a w końcu zniszczenie i całkowite zgermanizowanie narodu polskiego zgodnie z tajnymi dyrektywami Heinricha Himmlera. Dlatego też w październiku 1939 r. Niemcy z taką energią przystąpili do tworzenia nikomu wcześniej nieznanego Goralenvolku. Grunt mieli przygotowany.
W przypadku górali z Podhala naziści nie musieli się specjalnie wysilać, by wypracować „przykrywkę ideologiczną” dla sojuszu z egzotycznym w Rzeszy III ludem z gór, żyjącym gdzieś w okupowanej Polsce, a więc krainie „podludzi”. Rzekome naukowe argumenty, w rzeczywistości będące tendencyjnym bełkotem, niestety podsunęli im sami Polacy.
Już we wrześniu 1939, tuż po wkroczeniu Niemców do Polski, ideę Goralenvolku zaczął głosić na Podhalu dr Henryk Szatkowski, polityk, działacz społeczny i germanofil. Drugim inteligentem stojącym za Goralenvolk była jedna z najbardziej tajemniczych postaci w całej tej historii – niejaki Witalijs Wieder, prowadzący pensjonat w Zakopanem były oficer Wojska Polskiego, który z wielką werwą głosił proniemieckie hasła na Podhalu.
Dziś część badaczy uważa, że przed wojną został zwerbowany przez Abwehrę. On to jeszcze przed „hołdem krakowskim” zorganizował góralom wycieczkę pociągiem na Jasną Górę. Rzekomo szczytny cel religijny był przykrywką dla zbliżenia z okupantem.
Czytaj też: „My, Niemcy, przyszliśmy jako panowie, a Polacy mają być odtąd naszymi sługami”
Goci spod Giewontu
„Argumenty” mające uzasadnić zbliżenie germańsko-góralskie, które doskonale znali i umieli wykorzystać Niemcy, znalazły się w starszych o ponad 10 lat pracach polskiego profesora Włodzimierza Antoniewicza. W tradycyjnych ozdobach góralskich dopatrzył się on symboliki i wpływów germańskich sprzed prawie dwóch tysięcy lat.
Według niego chodziło o echo bardzo dawnych wydarzeń sięgających przełomu starożytności i średniowiecza, kiedy to wskutek najazdu z azjatyckich stepów barbarzyńskich Hunów, ludy tej części Europy migrowały na Zachód i południe. Uciekali również Goci, którzy wcześniej wędrowali przez nasz kraj. Część z nich mogła ukryć się przed Hunami w Tatrach, a pozostałością tych wydarzeń byłaby „gocka” stylistka podhalańskich ozdób.
Taka konstatacja stanowiła wodę na młyn rodzimych zdrajców i samych hitlerowców. Jako żywo znalazł się „dowód” na wspólne pochodzenie rasy panów i górali z Zakopanego i Nowego Targu. Elementów nawiązujących do III Rzeszy nie trzeba było daleko szukać. Kształtu swastyki dopatrzono się choćby w popularnym w górach krzyżyku niespodzianym, rzezanym nad drzwiami domostw. Machina propagandowa nabrała rozpędu. Zaczęto dopatrywać się podobieństwa nazw miejscowości tatrzańskich (Grywałd czy Waksmund) do języka starogermańskiego, z kolei śpiew górali przyrównywano do alpejskiego jodłowania.
Sięganie do legendarnej zamierzchłej przeszłości, by uzasadnić całkiem realną grabież obcych ziem i wyzyskiwanie żyjących tam ludów, nie było zresztą niczym nowym w niemieckiej polityce. Podbój Polski i eksploatację Słowian tłumaczyli tym, że nieomal dwa tysiące lat temu w części kraju żyły plemiona uważane za germańskie.
Wykorzystywano też hipotezę, zgodnie z którą państwa Słowian – Ruś i państwo Polan – mieli założyć Wikingowie. Nic to, że chodzi o hipotetyczne wydarzenia sprzed tysiąca lat, nie tylko kwestionowane przez wielu innych badaczy, ale też niemające żadnego przełożenia na współczesność. Do celów propagandowych nadawały się jak ulał.
Czytaj też: Mroczna magia nazistowskich Niemców – historia Towarzystwa Thule
Goralenführer Krzeptowski i neues Związek Górali (Goralenverein)
Nic jednak nie stało się bez współpracy miejscowych. Samozwańczym liderem Goralenvolk ogłosił się najbardziej wpływowy gazda Krzeptowski, przed wojną polityk PSL, bogaty, obyty na salonach i flirtujący także z obozem rządzącym, pochodzący z jednej z najstarszych na Podhalu rodzin.
Krzeptowski nie miał ani wykształcenia (skończył jedynie 6 klas podstawówki), ani – wedle relacji jemu współczesnych – nie był specjalnie błyskotliwy. Natomiast wyróżniał się uporem i wielką pewnością siebie. „(…) bufon, który zwał się »księciem Podhala«, a którego cechą była fanatyczna chciwość” – pisze o nim Wojciech Szatkowski.
Krzeptowski miał sporo długów na koncie. Kolaboracja szybko mu się opłaciła. Szykował się już na wizytę komornika, ale gdy tylko rozpoczął współpracę z nowym sojusznikiem, egzekucja długów została wstrzymana. Góralski „führer” musiał sobie zdawać sprawę, że od sukcesu projektu Goralenvolk będą zależały jego dalsze profity oraz kariera pod patronatem hitlerowców.
Już pod koniec listopada za zgodą Niemców reaktywował przedwojenny Związek Górali, który odtąd miał nazywać się Goralenverein. Lider kolaborantów odniósł sukces. Okazało się, że idea współpracy z Hitlerem padła na Podhalu na podatny grunt. Związek Górali zaakceptował nową formułę działania pod niemiecką egidą – a więc krzewienie kultury germańskiej poprzez m.in. zakładanie szkół i klubów sportowych.
Na zebraniu odczytano wiernopoddańczy apel do Hansa Franka, zawierający prośbę o pomoc w pielęgnowaniu „narodowej odrębności Goralenvolk” oraz o przyznanie gazdom przywilejów gospodarczych.
Czytaj też: Więzienie, pobicie, szykany. Jak Niemcy potraktowali czołowego polskiego germanofila
Neue Volk, neue Schule
Początki Goralenvolk pod wodzą Krzeptowskiego wydawały się obiecujące. Kolejne inicjatywy miały oswajać górali z ideą „narodową” i sojuszem z okupantem. Już wiosną 1940 roku otwarto góralską szkołę powszechna (Goralische Volksschule), w której uczono w językach góralskim i niemieckim. Uczęszczało do niej około 16% dzieci z Zakopanego.
Uruchomiona została także szkoła zawodowa (Goralische Berufschule für Volkskunst) oraz klub sportowy (Goralische Heimatsdienst). Zupełnym fiaskiem natomiast zakończyła się próba otwarcia szkoły niemieckiej – chętnych nie było.
Krzeptowski i inni liderzy „narodu góralskiego” zdawali sobie sprawę, że wbrew pozorom masy górali pozostały obojętne, a często wręcz wrogie sprawie. Brakowało też spektakularnego sukcesu, którym mógłby potwierdzić zasadność Goralenvolk przed hitlerowcami.
Związek zamierzał wykazać się przed okupantem spisem ludności, który przeprowadzono w czerwcu 1940 roku w powiecie nowotarskim, a który zarazem – dzięki nachalnej propagandzie, nakłanianiu oraz manipulacjom – miał potwierdzić, że tatrzańscy górale nie czują się Polakami, a członkami Goralenvolk. Uczestnicy spisu oprócz narodowości takich jak: polska, niemiecka, ukraińska, mogli wybrać również opcję: góralska. W rzeczywistości, mimo że Krzeptowski i jego ludzie jeździli od wsi do wsi, namawiali, a nawet grozili, sukces spisu był umiarkowany.
Szacuje się, że opcję „góralską” wybrało ok. 18% ludności. Reszta zadeklarowała swoją polskość. Co prawda zdarzało się, że były miejscowości, gdzie za narodowością góralską opowiadało się ponad 90% pytanych – np. w Szczawnicy – ale wynikało to m.in. z faktu, że wielu starszych górali wybierało taką odpowiedź, czując się góralami, bez opozycji do polskości. Byli i tacy, którzy do hasła „Góral” dopisywali „Polak”. Takie głosy liczono jako wybór „Goralenvolk”, choć nie takie było zamierzenie uczestników.
Szczególnie słabo natomiast wypadły wyniki spisu w Nowym Targu (17% deklaracji Goralenvolk) czy w Zakopanem (23%), czyli tam, gdzie nowy związek góralski działał najprężniej. Krzeptowski i jego pomagierzy we własnym mateczniku odnieśli dotkliwą porażkę. Mimo to dalej prężnie działali na rzecz sojuszu góralsko-niemieckiego.
Czytaj też: Dlaczego polski premier został niemieckim kolaborantem?
Goralisches Komitee
W 1942 roku powołany został Góralski Komitet (Goralisches Komitee) który miał tworzyć zręby przyszłej administracji i samorządu „narodu góralskiego”. Docelowo z komitetu, na czele którego stanął Krzeptowski, miał się wywodzić przyszły rząd Goralenlandu, a na razie miał on odpowiadać za kontakty z Rzeszą i Generalną Gubernią, politykę kulturalną i edukację. Jego siedziba mieściła się przy Bahnhofstrasse 2 (obecnie ul. Kościuszki). Wojciech Szatkowski pisze:
Organizowano także zbiórkę poduszek dla rannych żołnierzy niemieckich, a kobiety góralskie reperowały zniszczone mundury i odzież żołnierzy Wehrmachtu. (…) W Ministerstwie Propagandy III Rzeszy w Berlinie rezydował reprezentant tej organizacji. Był nim początkowo F. Kolasiński, a potem Andrzej Bachleda-Curuś.
Niedługo później komitet przeprowadził akcję wręczania kenkart (czyli okupacyjnych „dowodów osobistych”). Mimo gróźb i nakłaniania do podpisania volkslisty, ze 150 tysięcy wydanych kenkart tylko 30 tysięcy miało kolor niebieski (ludność pochodzenia germańskiego – tak klasyfikowano Górali, obok np. Ukraińców) i literę G.
Liderzy Goralenvolk zawiedli się. Idea odciągnięcia górali od polskości nie porwała mas. Mimo wszystko jednak liczba volksdeutschów w Tatrach okazała się największa w całej Generalnej Guberni.
Goralische Freiwilligen Waffen SS Legion
Wraz z piętrzącymi się trudnościami na wschodzie, Niemcy przykładali coraz mniejszą wagę do spraw takich jak Goralenvolk. Zarazem ich potrzeby rosły. Brakowało rekrutów, dlatego władze okupacyjne zwróciły się do Komitetu Góralskiego o stworzenie legionu SS (Goralische Freiwilligen SS Legion). Miało to być ostateczne potwierdzenie przydatności Goralenvolk.
Legion docelowo miał liczyć 10 tysięcy żołnierzy. W styczniu 1943 roku do hotelu „Morskie Oko” w Zakopanem zgłosiło się około 300 ochotników. Do szkolenia zakwalifikowało się około 200. Wsadzono ich do pociągu, który miał zawieźć rekrutów do obozu szkoleniowego SS w Trawnikach na Lubelszczyźnie. Ostatecznie dotarło do niego kilkanaście osób, reszta zdezerterowała. Rzekomi ochotnicy mieli twierdzić później, że nie za bardzo zdawali sobie sprawę, na co się piszą. Niektórych przedstawiciele góralskiej administracji mieli poić wódką.
Ino sznur…
Klapa powołania góralskiego oddziału SS ostatecznie skompromitowała samozwańcze góralskie władze i uświadomiła Niemcom bezużyteczność projektu Goralenvolk. Okazało się, że wbrew gorliwym bajaniom postaci pokroju Krzeptowskiego, ludzie spod Tatr nie garną się wcale w hitlerowskie objęcia. Zresztą nie było już na to czasu. Rzesza chyliła się ku upadkowi, a wraz z nią runął Goralenvolk.
Jego liderzy zdawali sobie sprawę, że nie mają już oparcia ani w okupancie, u którego stracili wiarygodność, ani w góralskiej społeczności. Co więcej – wiedzieli, że czyha na nich polski ruch oporu.
Już – rozbita (nie bez udziału konfidentów) w 1942 roku – Konfederacja Tatrzańska stawiała sobie za główny cel likwidację Krzeptowskiego i innych zdrajców z Goralenvolk. Ostatecznie udało się to żołnierzom Armii Krajowej.
Krzeptowski, książę Podhala i goralenführer, od 1944 roku ukrywał się w górach. W styczniu 1945 roku został wytropiony przez oddział AK por. Tadeusza Studzieńskiego „Kurzawy” . Ponoć błagał o śmierć od kuli, ale usłyszał, że na nią nie zasługuje. Zawisł na gałęzi drzewa przy szosie w niedaleko Nędzówki, gdzie zatrzymali go partyzanci.
Czytaj też: Nie oszczędzili nawet najmniejszych dzieci. Jak Niemcy „pomścili” Reinharda Heydricha?
Góralu, czy ci nie żal…
Tuż po wojnie w pokazowych zakopiańskich procesach na kary więzienia skazano pozostałych liderów Goralenvolk. Co ciekawe – jego ideolodzy, Henryk Szatkowski i Witalis Wieder, uniknęli odpowiedzialności. Po wojnie przepadli, prawdopodobnie ewakuowali się z Podhala wraz z Wehrmachtem.
Taki był żałosny koniec Goralenvolk – jednej z najbardziej wstydliwych kart w historii Podhala i historii Polski w ogóle.
Kolaboracja z wrogiem, którą splamiły się czarne owce i część górali, nie powinna jednak przesłaniać faktu, że zdecydowana większość z nich nie wyparła się swojej polskości. Nie brakowało i na Podhalu bohaterów, którzy z odwagą i poświęceniem walczyli z okupantem.
Wystarczy wspomnieć o kurierach tatrzańskich, dzięki którym przez trudne górskie szlaki na południe, a stamtąd dalej na Zachód trafiała korespondencja Polskiego Państwa Podziemnego, a także żołnierze do formujących się oddziałów. W drugą stronę szmuglowano broń, pieniądze, prasę podziemną, emisariuszy, instruktorów wojskowych. Po dziś dzień na Podhalu kultywuje się pamięć o tych ludziach, dzięki którym okupowany kraj zachował kontakt z resztą walczącej Europy.
Bibliografia:
- Alfons Filar, U podnóża Tatr 1939–1945. Podhale i Sądecczyzna w walce z okupantem, Warszawa 1985.
- Ryszard Kaczmarek, Polacy w Wehrmachcie, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010.
- Rudolf Klimek, Ludobójcza akcja Goralenvolk, Zakopane 2006.
- Bartłomiej Kuraś, Paweł Smoleński, Krzyżyk Niespodziany. Czas Goralenvolk, Wydawnictwo Czarne 2017.
- Wojciech Szatkowski, Goralenvolk. Historia zdrady, Kanon 2012.
KOMENTARZE (2)
O co można mieć pretensje do górali o Goralenvolk ? Chyba tylko o te kenkarty w liczbie 150 tysięcy z których jednak tylko 1/5 uważała się za Niemców tj. 30 tysięcy. Rzecz w innych regionach Polski niespotykana ( co prawda na Śląsku też występowano o kenkarty, ale głównie po to żeby się uchronić przed represjami ). Wśród górali pewnie też niektórzy bali się represji inni liczyli na przywileje, lepsze kartki żywnościowe, część dała się zastraszyć. Całym tym Goralenvolk kręciło dwu folksdojczy i zdrajców – Henryk Szatkowski i Witalis Wieder. Natomiast Władysław Krzeptowski to był zwykły figurant – był bankrutem, groziła mu egzekucja komornicza więc zrobił to co Lepper – poszedł do polityki, żeby wstrzymać zajęcia komornicze, a może i przy okazji coś ugrać. Oczywiście grał rolę niemieckiego psa jak Tusk, ale niektórzy ludzie nie mają honoru. Ciekawy jest fakt że jego szefowie Szatkowski i Wieder zawiali z Polski natomiast Krzeptowskiego powieszono zastanawiające że dopiero w 1945, pomimo że szkodził już od 1939, oraz to że partyzanci którzy go powiesili byli nie z Podhala, tylko z Beskidów. Ogólnie cały ten Goralenvolk to wydmuszka co pokazała sprawa legionu Waffen SS w którym miało służyć 10 000 górali. Zgłosiło się tylko 300 osób z czego zakwalifikowano 200 z których na szkolenie do Trawnik dojechało, kilkunastu, od 11 do 19. Tych kilkunastu jak na planowanych 10 000 szału nie robi tylko wzbudza politowanie. A już wysłanie na „hołd krakowski” 5 osobowej delegacji w skład której weszła – Maria Siuta-Szwab świadczy o tym że ktoś w tym całym Goralenvolk miał poczucie humoru, do Niemca Franka wysłał Szwaba.
Dlaczego tyle lat po wojnie ta cala historia jest tak zaklamywana,dlaczego nikt nie napisal prawdy.W Zakopanem bylo 350 czlonkow hitlerJugend. Kto wystawil na stanowisko Goralen Furst Krzeptowskiego, na czyje zlecenie Kurzawa powiesil Krzeptowskiego, kto go powiesil, jak nazywal sie ten czlowiek.
Kto w Zakopanem ze starych ludzi tego nie wiedzial?Wiedzieli wszyscy. Czy nikt z tych durni i oszustow goralskich nie powie prawdy-wystarczy przeczytac Antologie dwoch rodow, czy autor Krzeptowski Jasinek napisal prawde, czy nikt nie wie kogo teraz chronia wladze Polski razem z poprzednimi?