Rosyjskiego cara zgubiła nadmierna pewność siebie. 4 lipca 1610 roku miał miażdżącą przewagę nad wrogiem. Ten zdołał go jednak podejść nocą, zaskoczyć niemal we śnie i zepchnąć do defensywy. Jak do tego doszło?
Pierwsze lata XVII stulecia były dla Rosji okresem bezprecedensowego zamętu. Po bezpotomnej śmierci cara Fiodora wygasła panująca od zamierzchłych czasów dynastia Rurykowiczów. Walki o władzę stawały się coraz bardziej zaciekłe, aż wreszcie tron przejął korzystający z pomocy polskich magnatów uzurpator – Dymitr zwany Samozwańcem.
Również i on nie utrzymał się na Kremlu zbyt długo. Pojmano go, brutalnie torturowano, a jego zwłoki poćwiartowano, spalono i wystrzelono z armaty. Rządy przejął prowodyr buntu przeciwko władcy – Wasyl Szujski. Zaraz jednak pojawił się człowiek podający się znów za Dymitra – ponoć cudownie uratowanego od egzekucji… Chaos tylko narastał.
W stronę wojny
Był rok 1608. Poparcie dla cara Wasyla malało. Miasta po kolei przechodziły pod władzę Samozwańca II, wahali się też najżarliwsi zwolennicy Szujskiego. Moskwa była oblężona, a okolice po rzekę Wołgę – grabione. Pomoc przyszła z jedynej możliwej strony. Oto obawiając się wpływów polskich w Rosji Szwedzi, prowadzący do tej pory wojnę z Rosją, zgodzili się na pokój, choć za wysoką cenę.
Umowy szwedzko-rosyjskie uderzały w interesy Rzeczpospolitej i zostały uznane przez polskich panów za wystarczający powód do wojny. Zamiarem Zygmunta III było pokonanie Wasyla Szujskiego i zrzucenie go z tronu. W konsekwencji unii personalnej, którą potem zamierzano zawrzeć, połączona Rzeczpospolita i Moskwa razem miały uderzyć na Szwecję.
W 1609 roku Zygmunt na czele armii podszedł pod Smoleńsk. Rozpoczęło się oblężenie, które zatrzymało armię polską na dwa lata. I wtedy, gdy wydawało się, że cała kampania nie przyniesie pokładanych w niej nadziei, pojawiła się wyraźna propozycja grupy wpływowych bojarów rosyjskich, by na moskiewskim tronie posadzić królewskiego syna Władysława Wazę. I choć w lutym ustalono wstępne warunki porozumienia, sprawy wcale nie ruszyły z miejsca. Mijały miesiące, a król nadal tkwił pod murami Smoleńska.
Właściwy człowiek na właściwym miejscu
Na przełomie maja i czerwca 1610 roku do zmęczonej oblężeniem armii Rzeczpospolitej dotarły niepomyślne wieści. Padł zajmowany przez Samozwańca Osipow. Pod twierdzę Biała, zdobytą wcześniej przez Polaków z Aleksandrem Gosiewskim na czele, podeszła armia szwedzko-rosyjska pod wodzą generała Everhardta Horna. A prosto ze wschodu ruszył brat cara Dymitr Szujski wspomagany radą przez doświadczonego generała szwedzkiego Jakuba Pontusa de la Gardie.
Król Zygmunt zrozumiał, w jak beznadziejnym położeniu może się znaleźć, jeśli nadal będzie biernie wystawał pod Smoleńskiem. Misję zatrzymania Szujskiego powierzył hetmanowi polnemu koronnemu Stanisławowi Żółkiewskiemu.
Hetman 6 czerwca wyruszył w drogę. Na szczęście miał sposób na pomnożenie własnej niewielkiej jak na razie armii. Wezwał pod Szujsk pułki polskie stacjonujące dotąd w Wiaźmie (Marcin Kazanowski), Carowym Zajmiszczu (Samuel Dunikowski) i samym Szujsku (Aleksander Zborowski). Miał też zjawić się w punkcie zbornym Gosiewski, ale że go oblegano, nie mógł się wyrwać z Białej. Dopiero groźba odsieczy ze strony Żółkiewskiego sprawiła, że wojska nieprzyjacielskie cofnęły się i odblokowały miasto.
Po zagarnięciu chorągwi spod Szujska, Żółkiewski na czele ośmio-, a może nawet dziesięciotysięcznego „korpusu” ruszył ku Carowemu Zajmiszczu. Pod tą niewielką, dobrze obwarowaną twierdzą stanął niejaki Hrehory Wołujew w osiem tysięcy ludzi, Rosjan i regimentów cudzoziemskich. Utartym już moskiewskim zwyczajem otoczył zamek kilkoma ostróżkami – małymi ziemno-drewnianymi fortyfikacjami i rozpoczął blokadę polskiej złogi.
24 czerwca Żółkiewski dotarł na miejsce. Przez dziewięć dni żadna ze stron nie potrafiła pobić przeciwnika bądź przynajmniej zmusić go do kapitulacji. Wołujew wiedział o zbliżającej się z odsieczą armii Szujskiego. Takie wiadomości skutecznie podnosiły morale.
Cichusieńko z obozu wyszliśmy
Kiedy 3 lipca powrócił z podjazdu Niewiadorowski i było jasne, że kniaź Dymitr Szujski i generał de La Gardie znajdują się niebezpiecznie blisko Carowego Zajmiszcza, hetman Żółkiewski zaczął działać z właściwą sobie energią. Po krótkiej naradzie zdecydowano o rozdzieleniu sił i podjęciu próby przechwycenia armii posiłkowej.
Oficerowie zakrzątnęli się wokół chorągwi, przygotowując je do wymarszu z obozu. Robili to jednak spokojnie i bez zbędnego hałasu. „I tak za Bożą pomocą godziną przed wieczorem w sobotę wsiedliśmy na konie i cichusieńko z obozu wyszli[śmy], zostawiwszy w obozie rot kilka” – zapisał w diariuszu Samuel Maskiewicz, towarzysz chorągwi husarskiej.
Przodem szły chorągwie lekkie petyhorców (prawie 300), za nimi pancerni (blisko 700) i husaria (pięć i pół tysiąca). W środku kolumny między jazdą maszerowała piechota (200), która prowadziła dwie armaty, które zresztą ugrzęzły w błocie, blokując drogę. Spowolniło to marsz, więc gdy petyhorcy wynurzyli się z lasu naprzeciw regimentów nieprzyjaciela, długo musieli czekać, aż nadejdą piechota i husaria.
Zbudzilibyśmy ich byli nieubranych
Nieprzyjaciel spał. Wokół nie było żadnych posterunków; Szujski nie wysyłał podjazdów. Był pewien swego bezpieczeństwa, a przy tym nie sądził, by Polacy wyszli mu naprzeciw. Pierwsze trąbki na pobudkę zabrzmiały w chwili, gdy wojska Żółkiewskiego stały już nieopodal.
Zdziwił się de la Gardie, kiedy wychodząc z namiotu, zobaczył łuny pożarów i stojące nieopodal dobrze oświetlone wstającym słońcem chorągwie Rzeczpospolitej. Bynajmniej nie stały one bezczynnie, bo hetman kazał niszczyć płoty i podpalać chałupy.
Niemal godzinę trwało oczyszczanie przedpola. Przez ten czas nadciągały spóźnione chorągwie. Pułk Zborowskiego stanął na prawym skrzydle. Na lewe poszedł Mikołaj Struś. Kazanowski i Dunikowski rozłożyli się chorągwiami po prawej stronie jazdy Zborowskiego. W centrum między Zborowskiego i Strusia weszła piechota. Na skraju lewego skrzydła stanęli Kozacy, Żółkiewski zaś z odwodem ustawił się w drugiej linii za pułkiem Strusia.
Tymczasem Szujski i de la Gardie na gwałt formowali szyki; dwie armie – cudzoziemska i rosyjska – ustawiały się w dwóch miejscach. De la Gardie miał ze sobą pięć tysięcy ludzi, głównie piechoty: Szwedów, Niemców, Hiszpanów, Francuzów, Anglików i Szkotów. Ten konglomerat narodów prawym skrzydłem oparł o bagna i las. Przed pierwszym szeregiem uzbrojonej w piki i muszkiety piechoty wznosił się drewniany płot, dający ludziom znakomitą ochronę. Z tyłu stanęła rajtaria.
Szujski rozłożył swoje 30 tysięcy na błoniu przy rzeczce. Od czoła ustawił jazdę. Dalej w czworokątach na przemian piechotę – strzelców – i jazdę. O ile strzelcy byli formacją ćwiczoną i groźną, o tyle jazda rekrutowała się ze szlachty na zasadzie pospolitego ruszenia. To odbijało się na ich uzbrojeniu i waleczności. Nic więc dziwnego, że hetman Żółkiewski postanowił ich najpierw złamać, nie przejmując się olbrzymią przewaga liczebną wroga.
Zdarzało się razów dziesięć przychodzić do sprawy
Pierwsza uderzyła husaria z prawego skrzydła. Wbiła się głęboko w szeregi nieprzyjaciela, po czym przepadła w moskiewskiej „ćmie niezliczonej”. Skruszyły się kopie i nastąpiła mozolna walka na szable i koncerze. Ćwiczeni w szermierce Polacy zdominowali Rosjan i z trudem, ale konsekwentnie utorowali sobie drogę z okrążenia. Za pierwszą posłał hetman w bój następne chorągwie tak husarii, jak i pancernych, a tymczasem strudzeni walką rycerze, odjechawszy na tyły, odpoczywali, by znów ruszyć w ogień.
Generał de la Gardie nie stał tymczasem biernie, tylko kazał podwładnym ogniem muszkietów razić następujące nań chorągwie Strusia i Kozaków. Dopiero nadejście piechoty z falkonetami poprawiło skuteczność polskich ataków. W rezultacie mizerna artyleria polska odgoniła roty niemieckie spod płotu. Teraz i kawaleria miała łatwiejszą robotę.
Jednak decydujący moment bitwy nastąpił na moskiewskim skrzydle. Kniaź Szujski, dotąd tylko broniący się przed szarżami, „widząc nas już słabnących rozkazał dwom kornetom rajtarskim, które w pogotowiu w sprawie stały przeciwko nas, aby się z nami spotkały”.
Rajtaria uderzyła tzw. karakolem. Konny czworobok wysunął się na otwartą przestrzeń naprzeciw husarii. Zagrzmiała salwa i według wojennej sztuki zachodniej pierwszy szereg rajtarów złamał się w połowie i jeźdźcy po dwóch stronach czworoboku odeszli na koniec, ponownie nabijając pistolety. Tymczasem kolejna grupa podniosła pistolety, ale zanim żołnierze oddali salwę, wpadła na nich husaria, „a ci, zapomniawszy nabijać, […] tył podali i wpadli na wszystką Moskwę […] i przemieszali jej szyki”.
Salwy falkonetów na cudzoziemskim skrzydle i rozbicie rajtarii na skrzydle moskiewskim zadecydowały o zwycięstwie w pierwszej fazie bitwy. Przeciwnik albo uciekł z pola walki, albo schronił się w obozach, a to znaczyło, że wynik bitwy był nadal nierozstrzygnięty, a Polaków czekało mozolne zdobywanie szańców. I teraz dały owoce wysłane wcześniej do cudzoziemców listy hetmańskie. Warunki Żółkiewskiego były rozsądne, więc część regimentów się poddała, a część (podobno aż 2500) przeszła na żołd Rzeczypospolitej.
Osaczony Szujski wahał się czas jakiś, czy walczyć dalej, ale widząc odstępstwo regimentów obcych i słabe morale własnych ludzi, uciekł. A za nim poszli bojarzy i całe wojsko. „Gnaliśmy ich na mil dwie albo trzy” – zapamiętał Maskiewicz.
Zaprzepaszczone zwycięstwo
Sukces w starciu pod Kłuszynem mówił o sile polskiego wojska, zwłaszcza jazdy, ale i o zdolnościach wodza. Droga do Moskwy była wolna, a czas intronizacji Władysława zbliżał się wielkimi krokami. I rzeczywiście, gdy Żółkiewski podchodził do rosyjskiej stolicy, carski tron był pusty. Szujskiego obaliła grupa bojarów liczących na związek z Polską.
Porozumienie wypracowane przez hetmana w sierpniu 1610 roku nie zadowoliło jednak króla Zygmunta III. I choć Polacy dotarli na Kreml i rozgościli się w siedzibie carów, to już wkrótce musieli stanąć do kolejnej walki, skazani na przegraną.
Dowiedz się więcej:
- Andrusiewicz A., Dzieje wielkiej smuty, Wydawnictwo „Śląsk”, Katowice 1999.
- Czapliński W., Władysław IV i jego czasy, Wiedza Powszechna, Warszawa 1972.
- Polak W., O Kreml i Smoleńszczyznę. Polityka Rzeczypospolitej wobec Moskwy, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 1995
- Wisner H., Król i car. Rzeczpospolita i Moskwa w XVI i XVII wieku, Książka i Wiedza, Warszawa 1995.
- Wójcik Z., Dzieje Rosji 1533–1801, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1971.
- Żółkiewski S., Początek i progres wojny moskiewskiej, Universitas, Kraków 2009.
KOMENTARZE (2)
…artykuł „sprawnie” napisany ale…
Lecz warto by było zaproponować nowsze publikacje w „dowiedz się więcej”.
Szczególnie R. Sikory, P. Gawrona czy np. choćby A. Przepiórki. A to dlatego, że z Kłuszynem mamy kłopot „nadmiaru”. Problem zbytniego bogactwa źródeł często sprzecznie ze sobą relacjonujących różne aspekty, głównie związane z miejscem (3 różne lokalizacje) oraz przebiegiem, bitwy – ale i wielkością obu armii. To utrudnia też, szczególnie, zsynchronizowanie poszczególnych epizodów starcia. Można się zatem zgodzić z A. Przepiórką, że „Wobec licznych wątpliwości zrekonstruowanie przebiegu bitwy pod Kłuszynem pozostaje nadał w sferze postulatów badawczych.”
Co do liczebności. Obecnie siły polskie szacuje się najczęściej na ok. 3600 ludzi. Rosyjskie – carskie na 16 tys. (maks. 20 tys.). Siły cudzoziemskie wspierające carskie, pod dowództwem J. de la Gardie i E. Horna, to „zaledwie” 1830 jazdy oraz 1500 piechoty wg najlepszych szacunków.
Co jeszcze warto dodać?
A no to, że zaskoczenie Rosjan przez „naszych” się nie udało: „…żołnierze najpierw musieli zająć się rozbieraniem i niszczeniem tych [aż dwa rzędy płotów, nie jeden] przeszkód. Ta wymuszona zwłoka pozwoliła niestety przeciwnikowi przygotować się […] do obrony.”
Czy była to bitwa niewykorzystana – zaprzepaszczone zwycięstwo?
Jeśli tak to głównie z winy hetmana. Będąc absolutnym zwycięzcą (bitwa szybko głośną stała się w całej Europie!), mając z czasem w niewoli cara i jego brata – będąc więc panem sytuacji, zgodził się de facto na warunki rosyjskie…
Negocjował nie jak zwycięzca, a…
Jego zgoda na przejście królewicza Władysława na prawosławie po koronacji na cara (decyzja rzeczywiście podjęta bez konsultacji z królem?), została odczytana przez bojarów nie jako wyraz roztropności – działania dalekosiężnego – w czasie, polskiej strony, ale po prostu oznaka naszej słabości…
A jak słusznie zauważył prof. Lulewicz państwo polsko-rosyjskie mogłoby istnieć tylko na zasadzie wyraźnej dominacji jednej ze stron.
Kłuszyn dał nam na pewno kilkadziesiąt lat bez silnego, stałego naporu rosyjskiego. Gdyby tak pół wieku później Cudnów „zaprzepaszczono” jak Kłuszyn, to może…
W artykółach o bitwie pod Kłuszynem powinno być napisan że sił Polskich (Rzeczpospolitej) pod Kłuszynem pomiędzy 2,700-7,000 (z tego 80% husarii). Ponieważ mało sensu miało by zostawić większość wojska pod Carowym Zamieszem zamiast zabrać choć połowe w strone Kłuszyna by walczyć 20,000-40,000 wrogiem. Nawet pan Sikora mówi że pod Kłuszynem było pomiędzy 2,500-4,000 kawalerii polskiej. I są też świadkowie bitwy którzy mówili że jazdy Polskiej było 4,000 (to że Maskiewicz mówił o mniejszej liczbie to inna sprawa).