Kawałek szyny wiszący na słupie – to był obozowy gong, który wyznaczał rytm dnia w Oświęcimiu. Już o 4.30 Lagerältester, czyli starszy obozu, podchodził i tłukł w niego pałką. Każdy, kogo budził, od pierwszych sekund miał świadomość, że ten dzień może być jego ostatnim.
Tysiące ludzi w blokach zmuszano do natychmiastowego poderwania się z prycz, sienników czy podłogi wyściełanej słomą. Za spóźnienie – choćby kilkusekundowe – można było oberwać od blokowego pałką.
Więźniowie na „mycie” w blokowej umywalni czy skorzystanie z latryny (które w głównym obozie działały dopiero od 1941 roku) mieli ledwie parę chwil. Spora część po prostu nie mogła się do nich dopchać. Następnie, również w biegu, ustawiano się w kolejce do śniadania. Było nim pół litra herbaty lub kawy – w obozowych warunkach pod tymi nazwami kryły się woda z dodatkiem kawy albo wywar z ziół.
Kolejny gong wzywał więźniów do ustawienia się dziesiątkami na porannym apelu. Tu padał rozkaz uformowania komand roboczych. Zaczynały się prawdziwe zawody o to, by załapać się do możliwie lekkiej pracy.
Kto mógł pracować, ten mógł żyć
Najbardziej pożądane były praca w kuchni czy warsztacie, najogólniej: pod dachem. Jak ognia unikano za to zajęć takich, jak dźwiganie podkładów kolejowych czy stanie po pas w wodzie i błocie przy oczyszczaniu stawów rybnych. Na dłuższą metę wiodły one więźnia prostą drogą ku śmierci. Nic dziwnego, że próbowano załatwić sobie lżejszą pracę przez odpowiednie dojścia w obozowym Arbeitseinsatz (biurze zatrudnienia).
Nieliczni mogli próbować ukryć się po porannym apelu w bloku szpitalnym. Lekarstw było tam niewiele, panował okrutny smród i przepełnienie, ale i tak było to skuteczniejsze niż próba ukrycia się w bloku. Krótkotrwała niezdolność do pracy oznaczała dla więźnia chwilę wytchnienia. Jeden z nich porównał ją do położenia szczutego psa, któremu udało się schować w jakiejś norze.
Dzień pracy w obozie trwał na ogół od godziny 6 do 17 z półgodzinną przerwą na „obiad” około południa. Jeszcze bardziej obciążeni byli ci, których wysyłano do pracy poza obozem. Niekiedy wyruszali jeszcze przed porannym apelem. Mieli do pokonania piechotą nawet 8-10 kilometrów! Wychodzącym towarzyszył akompaniament orkiestry obozowej.
Żadnego fałszywego ruchu czyli obozowe automatyzmy
Z punktu widzenia oprawców praca, nawet i bezsensowna – jak kopanie i zasypywanie rowów, nie tylko regulowała porządek dnia w obozie, ale była jedyną racją bytu więźniów. Żyć mógł ten, kto mógł pracować. Nie dotyczyło to tylko nowo przybyłych, którzy na tak zwanej kwarantannie dopiero uczyli się obozowego „elementarza”.
Zamiast pracy więźniowie funkcyjni serwowali im głównie pseudogimnastykę nazywaną „sportem”. Była udręką zarówno w letnim upale, jak i w zimie: bieganie z miejsca na miejsce, skakanie „żabką”, wspinanie na drzewo… Kto nie wytrzymywał, tego tłuczono do nieprzytomności.
Kwarantanna była szkoleniem z obozowych automatyzmów. Ćwiczono musztrę, ustawianie się na placu apelowym, krok marszowy. Błyskawiczne zdejmowanie i nakładanie czapki na komendę. Uczono się niemieckich piosenek i komend, a także poprawnego meldowania się esesmanowi czy blokowemu. Kto nie znał lub szybko nie poznał niemieckiego, sam umieszczał się w grupie podwyższonego ryzyka.
Do stałych udręk w początkowym okresie istnienia obozu należało śpiewanie piosenek, oczywiście po niemiecku, w drodze na miejsce pracy i z powrotem. Wiesław Kielar pisze, że zamiłowanie hitlerowców do tego rytuału bardzo osłabło po klęsce pod Stalingradem. Wydano wręcz zakaz śpiewania.
By przeżyć obóz, więzień musiał przede wszystkim szybko poznać zasadę, o której wspominał cytowany przez autorów książki „Dobranoc, Auschwitz” Józef Paczyński: Żadnego fałszywego ruchu. Przejdziesz obok Niemca, nie zdejmiesz czapki – to cię zadepcze.
Ciężkie powietrze i pogarda
Więźniowie musieli się nauczyć oddychać obozowym dicke Luft (ciężkim powietrzem) nie tylko w tym sensie, że ich nozdrza drażniła słodkawa woń dymu z krematorium. Bytowanie za drutami oznaczało nieustanne narażenie na pogardę, wyzwiska, upokorzenie, odczłowieczanie. Więzień miał czuć, że kto inny jest panem jego życia i śmierci.
Osadzeni w obozie słyszeli tylko o jego „regulaminie”, ale dostępu do niego nie mieli. W istocie więc strażnicy mogli ukarać więźnia za dowolne „przewinienie” – za to, że miał brudny drelich (choć nie miał się gdzie umyć) albo za niewydolną pracę (kiedy już doprowadzono go do głodowego wyczerpania).
Każdy mógł zostać pobity, posłany na chłostę lub tortury – na przykład w postaci kary tak zwanego „słupka” – czy po prostu zastrzelony. Wyraźny powód był niepotrzebny. O wszystkim decydowała wola i kaprys oprawców. Dlatego jedną z najcenniejszych umiejętności w obozie, jak radzili nowo przybyłym starsi stażem więźniowie, było: nie rzucać się w oczy katom, samemu mieć oczy dookoła głowy, zewsząd wypatrywać zagrożenia.
Rano kawa, wieczór kawa, a na obiad…
Codziennością był głód. Połączenie lagrowej diety z wyczerpującą pracą było mechanizmem obliczonym na wyniszczenie więźnia wcześniej lub później. Obozowa zupa, podawana na obiad, była po prostu lurą z brukwią, ziemniakami, czasem odrobiną kaszy. Jedli ją bez obrzydzenia tylko ci, którzy zdążyli już doświadczyć permanentnego głodu. Obozowy chleb, który wydawano na kolację (racja wynosiła około 25-30 dkg) najczęściej był nadpleśniały i zawierał trociny
Rano kawa, wieczór kawa, a na obiad trochę Ava – mówiła jedna z więźniarskich rymowanek, która odnosiła się do nazwy ekstraktu spożywczego Avo dodawanego do lagrowej zupy. W obozowej diecie nie było żadnego białka, tłuszczów czy witamin. Na dodatek pozostawienie kuchni z początku w rękach niemieckich więźniów kryminalnych sprawiało, że nawet to podłe jedzenie trafiało do Polaków w mniejszych porcjach niż powinno. Dopiero od 1942 roku więźniowie mogli otrzymywać paczki.
Przy tak skąpych i lichych posiłkach, by utrzymać przy życiu siebie lub kogoś innego, żywność trzeba było na różne sposoby „organizować”. Na lagrowym czarnym rynku cebula albo czosnek były warte więcej niż moneta 20-dolarowa. Nic dziwnego, że w snach więźniów bardzo często pojawiało się właśnie jedzenie oraz czysta woda, do której dostępu najczęściej nie było – ani do picia, ani do mycia.
Jeden z okrutnych paradoksów Zagłady polegał na tym, że znacznie lepsze jedzenie zaczęło się pojawiać na obozowym czarnym rynku dopiero, gdy Auschwitz funkcjonował już jako autentyczna fabryka śmierci. Trafiało ono do kompleksu obozowego wraz z węgierskimi Żydami, którzy dziesiątkami tysięcy, zaraz po przybyciu do Birkenau, prosto z rampy szli do komór gazowych.
Rozwałki, epidemie, selekcje
Wszechobecność śmierci nakazywała, aby do niej przywyknąć. Sowieso Krematorium – mówiło popularne powiedzenie. Zwłaszcza po jesieni 1941 r., kiedy warunki życia w obozie jeszcze bardziej się pogorszyły.
Zwłoki więźniowie widzieli co dzień i wszędzie – w blokach, na apelu, przy pracy. Choć nie widzieli większości „rozwałek” (dziedziniec bloku 11, na którym dochodziło do egzekucji, był odizolowany), nie ukrywano transportu zakrwawionych ciał na wózkach do krematorium. O nieustannej groźbie egzekucji przypominał też widok spacerującego po obozie z karabinem esesmana-sadysty Palitzscha.
Wiedza o zabijaniu więźniów zastrzykami z fenolem czy o próbach z cyklonem B w podziemiach bloku 11 rozchodziła się po obozie dość szybko. W Birkenau stosy zwłok mijano stale, a masowego mordowania Żydów, które rozpoczęło się tam na dobre w 1942 roku, Niemcy pomimo wysiłków nie mogli ukryć.
Równie nieubłaganie, jak sami oprawcy, zabijały więźniów panujące w obozie warunki. Nie sposób było walczyć ze świerzbem, głodową biegunką czy flegmonami. Epidemie czerwonki czy tyfusu plamistego zagarniały niedożywionych i osłabionych więźniów tysiącami. Do tego dochodziły selekcje, w wyniku których chorzy i rekonwalescenci byli wywożeni na śmierć do Birkenau.
W położonym niedaleko Auschwitz I obozie warunki codziennego bytowania były jeszcze straszniejsze, a choroby uderzały jeszcze dotkliwiej. Bloki, praktycznie nieogrzewane, były w istocie stajniami końskimi, a więźniów stłaczano w nich jeszcze ciaśniej. Dostrzegał to nawet jeden z esesmanów: Przy każdym kroku noga zapadała się w lepkim błocie. Brakowało wody, nie można się było umyć.
„Jestem zdrowy i czuję się dobrze”
Jeśli w obozie więzień miał wolny czas, przeznaczał go głównie na próby doprowadzenia siebie i lagrowych drelichów do niejakiej czystości. Walczył z wszami i pluskwami. Nie miało to żadnych szans powodzenia, ale przynosiło przynajmniej chwilową ulgę. Odgórnie organizowane odwszenia nie pomagały: były dla więźniów nie mniej uciążliwe niż same insekty.
Czekano na niedziele. Choć hitlerowcy nawet wtedy czasem zmuszali do pracy, to jednak raz na dwa tygodnie, o określonej porze, pozwalali wysyłać listy. Więzień musiał zapłacić za blankiet i znaczek jedzeniem i nie pozwalano mu na ogół napisać niczego więcej ponad formułkę: „Jestem zdrowy i czuję się dobrze”. Ale i tak list był dla rodziny osadzonego bezcenny.
Obozowy dzień kończył się apelem wieczornym. Jak wspominał na łamach „Dobranoc, Auschwitz” Józef Paczyński: Wiedziałeś: teraz jest apel i wszystko może się zdarzyć. Ale kiedy apel się skończy – na dziś koniec mordowania. Zanim jednak do apelu doszło, do obozu wracały komanda robocze. Niemal zawsze niosły zwłoki – liczby na apelu musiały się zgadzać. Zmordowani ludzie musieli przekraczać obozową bramę równym krokiem, a powrotom towarzyszyły wyrywkowe rewizje.
„Każda chwila wydaje się nieskończona”
Ostatni apel bywał męczarnią. Zdarzało się, że trwał do późnych godzin nocnych, szczególnie, gdy załoga obozu nie mogła się doliczyć stanu osobowego. Jeśli była zima, więźniowie stali w cienkich drelichach na mrozie, nierzadko bez butów.
Od 1941 roku, kiedy stwierdzano ucieczkę, z bloku uciekiniera wybierano 10 więźniów na śmierć w bunkrze głodowym. Apele także przybierały formę karną: zmuszano więźniów do stania bez ruchu, na baczność albo utrzymywania przysiadu z rękami na karku. Kto się ruszył, był od razu bity. Każda chwila wydaje się nieskończona, ręce omdlewają – tak pisał w swoich wspomnieniach Wiesław Kielar o najdłuższym z apeli. Trwał on 20 godzin.
Po kolacji gong o godzinie 21 rozpoczynał Lagerruhe, czyli obozową ciszę nocną. Oznaczała ona zakaz opuszczania bloków. Przyłapany na poruszaniu się po obozie mógł zostać zastrzelony przez wartownika. Pomiędzy „normalne” odgłosy nocy w Auschwitz – jęki, krzyki, stękania, szczekanie psów, od czasu do czasu strzały – czasem wdzierał się inny jeszcze dźwięk: metaliczny, jakby zgrzytający. Oznaczał, ze któryś z więźniów popełnił samobójstwo, dotykając drutów kolczastych pod napięciem.
Dla więźniów ściśniętych na podłogach i pryczach noc była ledwie namiastką odpoczynku. Wszechobecne wszy i pchły, biegające szczury, zimno, wilgoć. Do tego ciasnota, i to taka, że można było spać tylko na boku. Jeśli ktoś wstał do latryny, po powrocie nie miał już miejsca do spania. A jeśli więzień znalazł się na piętrowej pryczy akurat pod kimś, kto miał biegunkę, noc zapowiadała się koszmarnie. A przecież niewyspanie w nocy oznaczało senność i apatię za dnia, i, co za tym idzie: osłabiało czujność. Ta była niezbędna do przeżycia – już od 4.30, kiedy gong obwieszczał rozpoczęcie następnego zwyczajnego dnia w piekle Auschwitz.
Bibliografia
- Auschwitz – nazistowski obóz śmierci, red. Franciszek Piper, Teresa Świebocka, Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau, Oświęcim 1998.
- Adolf Gawalewicz , Refleksje z poczekalni do gazu. Ze wspomnień muzułmana, Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau 2000.
- Wiesław Kielar, Anus mundi. Wspomnienia oświęcimskie, Wydawnictwo Literackie 1972.
- Józef Kret, Ostatni krąg, Wydawnictwo Literackie 1973.
- Jan Masłowski, Oświęcim. Cmentarz świata, Książka i Wiedza 1995.
- Jerzy Bielecki, Kto ratuje jedno życie… Pamiętnik z Oświęcimia, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1990.
- Laurence Rees, Auschwitz. Naziści i „ostateczne rozwiązanie”, Prószyński i S-ka 2005.
- Aleksandra Wójcik, Maciej Zdziarski, Dobranoc, Auschwitz. Reportaż o byłych więźniach, Znak Horyzont 2016.
KOMENTARZE (22)
1.” Nic dziwnego, że próbowano załatwić sobie lżejszą pracę przez odpowiednie dojścia w obozowym Arbeitseinstatz (biurze zatrudnienia).”
To nie był żaden „Arbeitseinstatz” lecz „Arbeitseinsatz”.
2. „Więzień musiał zapłacić za blankiet i znaczek jedzeniem i nie pozwalano mu na ogół napisać niczego więcej ponad formułkę: „Jestem zdrowy i czuję się dobrze”.”
Nieprawda, formułka brzmiała „Ich bin gesund und es geht mir gut”.
Pierwszy błąd to zwykła literówka, drugi to żaden błąd. To zdanie znaczy przecież to samo. Jak nie masz się do czego doczepić, to nie pisz wcale, proste!
Panie Jacku, w obu przypadkach ma Pan rację, literówka została poprawiona.
jacek placek
Twoje niemieckie tłumaczenie jest dosłowne i po polsku jest tak samo . Ale racja w KLA obowiązywał niemiecki .. więc cóż . Redaktor pisał relacje z książek opisujących wspomnienia . Szkoda jest tylko że nie dowiemy się jak to na prawdę wyglądało może być że było gorzej lub lepiej niż w opisach . Miejmy na uwadze to że założycielami takich obozów byli Szwaby co mieli w deklach propagandę pt . Żyd i każdy kto mu sprzyja to nie człowiek . Więc moim zdaniem . Było dużo straszniej niż w opisach .
To jak Bartoszewski wyszedł z Auschwitz że względu na stan zdrowia?
Chłop był chorowity,co miał się tam zmarnować a tak Niemcy go wypościli żeby się pod kurował .
Może redakcja przybliży w najbliższym czasie sprawę wyjścia p.Bartoszewskiego z Auschwitz?To chyba niecodzienne i zdumiewające zjawisko.Chętnie się dowiem prawdy o tym fakcie
Ależ już ponad dwa lata temu opublikowaliśmy artykuł na ten temat :) https://ciekawostkihistoryczne.pl/2016/04/28/l4-z-obozu-smierci-wyjasniamy-dlaczego-wladyslaw-bartoszewski-wyszedl-z-auschwitz/
Wbrew pozorom w początkowym okresie funkcjonowania obozu nie było to aż tak „niecodzienne i zdumiewające zjawisko”.
Przed dostaniem się do obozu był pracownikiem czerwonego krzyża i ta organizacja wstawiła się za nim żeby go wypuścić
nienawidzę faszyzmu ale uważam że współcześni Niemncy nie odpowiadają za głupotę swoich dziadków.
…. ale jabłko pada niedaleko od jabłoni. :-(
Jasne, nie odpowiadają. Zastanowić się jednak trzeba, co tkwi w takim narodzie, który ślepo podąża za jednym mordercą, nie myśli, nie analizuje. Czy Niemcy są tacy z natury? Uporządkowani, zdyscyplinowani i ślepo w rządku podążają za przywódcą stada?
Niestety obecnie mamy sporo neonazistów :(
wspaniale napisane
A co ma tu porównanie zbity pies???
Czy musimy odpowiadać za przeszłość przodków?
Jeżeli tak, to czemu, skąd tyle zawisci w Was, ludzie?
A czyli konie mogły w zimnym i mokrym siedzieć?
Czemu?
Mi się dzisiaj śniło że byłam w Auschwitz ☹️. Za dużo o tym czytam…
Nie wiem dokładnie kiedy, ale może jakieś 5 lat temu Prezydent Niemiec przeprosił za to, co robili jego przodkowie z Polakami, Żydami.
A ludzie narzekają żę teraz jest źle i ciężko ,w tamtym czasie to ci ludzie w raju by byli na naszym miejscu .
Znam dwa wypadki zwolnienia z obozu, chodziło o Mauthausen Gusen. Warunek pierwszy: łapówka, drugi-podpisanie volkslisty.
Przeprosili w 2019, ponieważ nie chcą płacić Polsce odszkodowań! Polska powinna od Niemców dostawać 5,7 mld EUR przez 12 lat! Rząd PRL w 1953 r. zrzekł się jakichkolwiek reparacji od Niemiec. ” Kreml zgodził się odstąpić Polsce ze swej części reparacji 15 proc. wszystkich dostaw z radzieckiej strefy okupacyjnej i 15 proc. majątku z zachodnich stref okupacyjnych Niemiec”. W sumie Polska dostała 1,5 mld EUR, a powinna dostać ponad 70 mld EUR. (źródła: Money.pl z dn. 10.08.2017 r., Interia Historia, z dn. 23.08.2021)