Dwadzieścia pięć milionów Rumunów w 2000 roku – taki cel postawił społeczeństwu Nicolae Ceauşescu. Komunistyczny dyktator swoim szatańskim dekretem pozbawił życia ponad dziesięć tysięcy kobiet, a dwa miliony maluchów skazał na traumatyczne dzieciństwo.

Miał ośmioro rodzeństwa, ojca awanturnika i pokorną, pracującą w polu matkę. Owszem, próbował chodzić do szkoły, ale nauka nie syciła jego pustego od miesięcy żołądka. Nicolae Ceauşescu nie miał nawet 11 lat, gdy musiał opuścić rodzinny dom i wieś Scorniceşti – pisze Thomas Kunze w książce „Ceauşescu. Piekło na ziemi„. Bosy, marnie przyodziany, ale uparty jak osioł wyruszył w poszukiwaniu jedzenia i lepszego życia.

Plan dyktatora doprowadził do śmierci tysięcy kobiet i cierpienia milionów dzieci… (autor: Scott Edelman, domena publiczna).
Najpierw szkolił się w zawodzie szewca, potem zaczął roznosić propagandowe ulotki. I z każdym krokiem dzielącym go od domu zbliżał się do spełnienia swojego największego marzenia. Będę rumuńskim Stalinem – pewnego dnia powiedział starszej siostrze dziesięcioletni Nicolae. I, niestety, w kwestii barbarzyństwa słowa dotrzymał.
A było to barbarzyństwo najgorsze z możliwych – wobec tych, którzy nie mieli szans na obronę. Nie mogli nic powiedzieć, przeciwstawić się, uciec albo splunąć w twarz. Dlaczego? Bo Ceauşescu, dumnie zwany przez siebie ojcem narodu, był barbarzyńcą w stosunku do dzieci. Tych narodzonych i za jego zgodą żyjących w straszliwych warunkach oraz tych, które dopiero miały się narodzić i egzystować w środowisku jeszcze gorszym.

Czy Nicolae chciał kształtować swój naród na podobieństwo biednej, wielodzietnej rodziny, z której się wywodził? (źródło: Institutul de Investigare a Crimelor Comunismului în România).
Bez rodziców, jedzenia i lekarstw, nie mówiąc o zabawkach czy odpowiedniej na daną porę roku odzieży. W ciągłym strachu, bólu i samotności. Tylko po to, żeby zwiększyć wskaźnik przyrostu naturalnego Rumunii i umożliwić „geniuszowi Karpat” chwalenie się na arenie międzynarodowej i ogłaszanie wszem wobec, że państwo ze stolicą w Bukareszcie wzorowo dba o obywateli. Przecież martwiąc się o dach nad głową, niedobór jedzenia i przyszłość swoich dzieci matki nie zachodziłyby w ciążę tak często… Prawda była zupełnie inna.
Kobieta musi być matką
Nagły wzrost wskaźnika urodzeń wyjaśnia Dekret nr 770 z 1 października 1966 roku. W jego myśl prawo do antykoncepcji i aborcji miały tylko te kobiety, które spełniły patriotyczny obowiązek i urodziły minimum czwórkę dzieci (w 1984 roku liczba ta wzrosła do pięciu).
Usunąć ciążę mogły również zgwałcone, noszące dziecko pochodzące z kazirodztwa, Romki, oraz te, które przekroczyły 45 lat (w 1972 roku obniżono wiek do 40 lat) i istniało duże prawdopodobieństwo, że ich potomstwo urodzi się chore. A, nie daj Boże, upośledzone. Dla takich nie było miejsca w społeczeństwie ojca narodu.
Spiker rumuńskiej telewizji oznajmia, że sekretarz generalny partii Nicolae Ceauşescu głęboko boleje nad postawą Rumunek, które nie chcą rodzić dzieci. Żeby pomóc im zmienić to egoistyczne nastawienie, towarzysz Ceauşescu wprowadza Dekret nr 770, na mocy którego dokonywanie aborcji będzie odtąd karane więzieniem. – W ten sposób – oświadcza spiker – zapisujemy nową kartę historii w naszej chwalebnej walce przeciwko dekadencji imperializmu.

„Nie ma w Rumunii miejsca dla kobiet, które nie są matkami!” – grzmiał z mównicy Ceauşescu do swoich partyjnych towarzyszy i towarzyszek (źródło: Institutul de Investigare a Crimelor Comunismului în România).
Postanowienia Dekretu Ceauşescu ogłasza na IX Zjeździe Rumuńskiej Partii Komunistycznej. Towarzysze partyjni pękają z dumy, biją brawo i kiwają głowami wyrażając podziw i uznanie dla pomysłu swego wodza. Towarzyszki milkną. Tak jak i zwykłe kobiety, których jedyną odtąd funkcją w społeczeństwie jest wydawanie na świat potomstwa. Nie ma w Rumunii miejsca dla kobiety, która nie jest matką – mówił na zjeździe Ceauşescu.
Oczywiście, miałam aborcję
Założenia przywódcy partii były w jego mniemaniu światłe. Nicolae Ceauşescu, patrząc na społeczeństwo liżące rany po wojnie, pozbawione sił i animuszu do odbudowy kraju, chciał stworzyć idealną populację. Zdrową, inteligentną, silną, wysportowaną i, co najważniejsze, w pełni mu oddaną.
Jak eksperyment ojca narodu wyglądał w rzeczywistości? Liczby mówią wszystko – przez dwadzieścia trzy lata obowiązywania Dekretu w Rumunii urodziło się ponad dwa miliony niechcianych dzieci. Nikt na nie nie czekał, nikt nawet nie nadał im imion. Niemowlęta trafiały do sierocińców, a tam oznaczano je numerami.

Po wprowadzeniu Dekretu 770 w statystykach wszystko wyglądało jak spełnienie pięknego snu. Rzeczywistość bardziej przypominała koszmar (źródło: FAOSTAT, lic.: CC BY 2.0).
Bo nie było to potomstwo rumuńskich matek – miliony dzieci urodzonych po 1966 roku były dziećmi Ceauşescu. A on potrzebował liczb, wskaźników, wykresów i ponadprzeciętnych statystyk. Partia ukuwa hasło „Dwadzieścia pięć milionów Rumunów w 2000 roku!”. Brakuje jeszcze sześciu milionów, dlatego obywatelki muszą brać się do roboty.
Zgodnie z tym hasłem, zanim zaczynało się piekło niechcianych dzieci, traumę przeżywały ich matki. O antykoncepcji nie było mowy – prezerwatywy od razu zostały usunięte ze sklepów, a inne metody zapobiegania ciąży nie były Rumunkom znane. Dowody? „Wlej do środka wrzącą mamałygę”, „Skacz na jednej nodze”, „Biegaj po schodach”- takie porady miały dla siebie kobiety w wieku rozrodczym.
Poza tym, Dekret Ceauşescu był jasny – Rumunki muszą rodzić, a nie zapobiegać albo „pozbywać się” ciąży. Bo każda aborcja, dozwolona dotychczas metoda usuwania nieplanowanego dziecka, karana będzie więzieniem. Z dniem ogłoszenia postanowień Dekretu kobiety musiały radzić sobie inaczej. Nie mogły, rzecz jasna, oddać się pod opiekę specjalistów w szpitalu (przyłapanie na aborcji groziło karą pozbawienia wolności zarówno kobiecie – około roku, jak i lekarzowi – około pięciu lat), dlatego szukały pomocy u amatorów.
Oczywiście, że miałam aborcje, jak każda – mówi 63-letnia dziś pani Oana. Trzy razy przeszłam skrobankę, za każdym razem koleżanki pomogły mi kogoś znaleźć. Wszystko szło pocztą pantoflową: ten albo ta robi za tyle i tyle. Dentysta, mechanik, akuszerka. Nieważne, czy po medycynie, ważne, żeby była to zaufana osoba.

Dokonując amatorskich aborcji Rumunki sięgały po przerażające narzędzia. Jednym z nich była łodyga łopianu (autor: AnRo0002, lic.: CC0).
Gorzej, jeśli kobieta nie miała żadnych znajomości i z niechcianą ciążą zostawała sama. Wspomnienia Rumunek z tamtego okresu budzą grozę. Pani Oana opowiada:
Kobiety wkładały do macicy wszystko, co było ostre. Wiadomo, robiły się rany, ale o to chodziło, żeby wywołać krwotok i żeby to się wreszcie wylało. Na wsi to się używało wrzeciona, drutów, szydełek, ale też korzenia chrzanu, łodyg jakichś roślin, dziurawca, lubczyku. Najlepszy był łopian, bo miał długą, twardą łodygę, stosowało się go do leczenia ran. Łopian działał odkażająco i był jak nóż. Idealny.

Po urodzeniu dziesięciorga dzieci można było liczyć na łaskę audiencji i nagrodę pieniężną (źródło: Institutul de Investigare a Crimelor Comunismului în România).
Nie mogę patrzeć spokojnie, jak kobieta robi na drutach. Mnie się te druty kojarzą z jednym. (…) Wyjechaliśmy z mężem za miasto niedawno, on łowi ryby, ja sobie usiadłam na kocu, patrzę na krzewy, na piołun, pokrzywę, osty, myślę: Tym by się dało, tym nie.
Z powodu nielegalnych aborcji i poaborcyjnych powikłań w latach obowiązywania Dekretu nr 770 życie straciło ponad dziesięć tysięcy rumuńskich kobiet.
Numery pozbawione tożsamości
Panie, które radziły sobie z intensywnym wydawaniem na świat nowego pokolenia, otrzymywały od ojca narodu medal Matki Bohaterki, dwa tysiące lei i specjalne przywileje. By dostąpić tego zaszczytu kobieta musiała urodzić… dziesięcioro dzieci. Taka matka była nawet czasem zapraszana na audiencje do Ceauşescu.
Ale kiedy wódz pękał z dumy widząc jedną, jego zdaniem, zadowoloną z macierzyństwa rodzicielkę (żyjące w skrajnych warunkach matki przychodziły do wodza wyłącznie po pieniądze), w szpitalach trwało piekło tysięcy kobiet i nowonarodzonych dzieci.

Ceauşescu, jak niemal każdy dyktator, lubił otaczać się dziećmi. I, również jak każdy dyktator, zamiast okrutnej prawdy wolał piękną iluzję (źródło: Institutul de Investigare a Crimelor Comunismului în România).
Jednego dnia potrafiło się ich urodzić nawet 1000. Szpitale były przepełnione, matki nie miały swoich łóżek, wciąż brakowało personelu. Kobiety rodziły, gdzie popadło, byleby wypełnić dekret. A potem porzucały dzieci, bo nie miały żadnych szans na zapewnienie godnych im warunków do życia – wspomina jedna z ówczesnych rumuńskich lekarek.
Niechciane niemowlęta trafiały do domów dziecka.
Kiedy dziecko rodziło się z jakąś niepełnosprawnością radzono matkom, by natychmiast oddać je do sierocińca. Była też druga możliwość – lekarze przekonywali ojca, by przekazał swojej żonie informację o śmierci dziecka w trakcie porodu, a sam oddał je pod opiekę instytucji
– opowiada dr Sanda Gancevici, pediatra z Bukaresztu. Nowe społeczeństwo Ceauşescu miało być zdrowe i silne. Upośledzenia i niepełnosprawności zaburzyłyby idealną populację z wizji ojca narodu.
Nicolae Ceauşescu w swoim eksperymencie nie przewidział jednego – nawet dzieci, które rodziły się zdrowe, nie miały kochających rodziców, prawdziwego domu i podstawowych warunków do życia. Żyły na ulicach albo w sierocińcach jako „numery” pozbawione tożsamości.
Pobyt w ośrodku dał mi w kość. Zawsze znalazł się ktoś większy i silniejszy, kto cię bił. Sami opiekunowie stosowali czasem dziwne metody wychowania – wybierali spośród nas najsilniejsze dziecko i kazali mu bić nas, słabszych. Do dziś nie rozumiem dlaczego – wspomina Doru Mircea, jeden z synów Ceauşescu.

Patologiczna „matka i ojciec narodu”. Prawdziwe „dzieci Ceausescu” raczej nie przyniosłyby im kosza kwiatów… (autor zdjęcia: RaLaura, źródło: flickr).
Dzieci takich jak Doru Mircea, przypomnijmy, urodziło się między 1966 a 1989 rokiem ponad dwa miliony. Dorastały jak zwierzęta w schronisku, stłoczone w małych pomieszczeniach, spoglądając na opiekunów smutnymi i przerażonymi oczami. Nie wiedziały, jak wygląda normalne życie. Po najsłabszych, które nie miały nawet sił, by się poruszyć, chodziły roje much.
Zdrowe bolała tylko dusza, natomiast chore cierpiały dodatkowo ze względu na niedobór lekarstw czy brak higieny (strzykawki bez sterylizacji były używane po kilkanaście razy). Świat dowiedział się o tym barbarzyństwie dopiero dzięki kanadyjskiej ekspedycji, która jako pierwsza odwiedziła z kamerą piekło, jakie Ceauşescu zgotował najmłodszym Rumunom.
Źródła:
- Ceauşescu’s Kids, reż. Mary Anne Alton, History Channel 2004.
- Kunze Thomas, Ceauşescu. Piekło na ziemi, Prószyński i S-ka 2016.
- Rejmer Małgorzata, Bukareszt. Kurz i krew, wyd. Czarne 2013.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.