Czy oglądając po raz setny „Czterech pancernych i psa”, zastanawialiście się nad tym, jakim cudem w polskiej jednostce znaleźli się ów dobroduszny, prostolinijny Rosjanin i nieco szalony, fajtłapowaty Gruzin? Mamy odpowiedź na to frapujące pytanie. Ale fakty nie każdemu fanowi serialu przypadną do gustu.
Kiedy gen. Zygmunt Berling poprosił Józefa Stalina o pozwolenie na utworzenie, równolegle z 1. Dywizją Piechoty, pułku czołgów, radziecki dyktator zadał mu jedno krótkie pytanie: No a co z kadrą? Czerwony car oczywiście doskonale znał losy polskich oficerów, którzy dostali się w łapy oprawców z NKWD.
Tymczasem do utworzenia pułku według radzieckich etatów potrzeba było 572 ludzi (w tym 112 oficerów), i to w większości wykwalifikowanych specjalistów. Etat brygady był oczywiście jeszcze większy i liczył 2188 żołnierzy (w tym 1139 oficerów i podoficerów).
Berling – cytowany w książce Kacpra Śledzińskiego „Tankiści. Prawdziwa historia czterech pancernych” – wiedział tylko, że w ogóle nie znajdzie kadry oficerskiej o takiej specjalności wojskowej. O fachowcach wywodzących się jeszcze z przedwojennej armii polskiej i Wojska Polskiego we Francji, a wchodzących obecnie w skład 1. Dywizji Pancernej gen. Maczka, mógł tylko pomarzyć. Wprawdzie w ZSRR, w kirgiskiej wiosce Kainda, utworzono w styczniu 1942 r. Centrum Wyszkolenia Broni Pancernej, ale ci żołnierze już dwa miesiące później ewakuowali się z gen. Andersem do Iranu.
Szczodry gest Stalina
Radziecki wódz nie tylko zgodził się na utworzenie polskiej jednostki pancernej. Zapewnił także dopływ oficerów „Polaków” z Armii Czerwonej. Kryteria doboru odpowiednich ludzi nie były zbyt wygórowane. Oczywiście kandydaci musieli wywodzić się z jednostek pancernych. Pożądane było także, aby posiadali polsko brzmiące nazwiska, najlepiej z końcówką „-ski”, i… to właściwie wszystko.
Polaków z przedwojennych jednostek pancernych, i to tylko podoficerów, było zaledwie kilkunastu. Resztę obsady pułku mieli stanowić polscy obywatele deportowani z byłych wschodnich województw Rzeczpospolitej, uwolnieni z łagrów i więzień na mocy układu Sikorski-Majski. Ludziom tym z różnych względów nie udało się dotrzeć do armii Andersa i tak oto stali się zalążkiem polskich wojsk pancernych utworzonych pod auspicjami Sowietów.
Sojuzniki pomogą
Trudno jest jednoznacznie określić, jaką część kadry stanowili obywatele radzieccy. Na przykład w 1. Dywizji Piechoty na początku lipca 1943 roku stanowili oni 67% wszystkich oficerów. W 1. Pułku Czołgów, a po jego przeformowaniu w 1. Brygadzie Pancernej, jako jednostce technicznej, ten odsetek musiałhttps://bit.ly/2xQrCyZ być znacznie wyższy. W całym ludowym Wojsku Polskim pod koniec 1944 r. Rosjanie stanowili 40% kadry.
Stan ten, mimo ogłoszenia mobilizacji na oswobodzonych ziemiach polskich, uruchomienia sieci polskich szkół oficerskich oraz kierowania Polaków na kursy w szkołach radzieckich, zwiększał się i w połowie 1945 r. wynosił 45% (prawie 19 tys. żołnierzy).
Radzieccy towarzysze objęli wszystkie najważniejsze stanowiska w sztabie polskiej jednostki. Sprawowali także funkcje instruktorów, mechaników-kierowców, dowódców czołgów, plutonów, kompanii.
Niektóre pododdziały brygady składały się w całości z żołnierzy Armii Czerwonej. Dobrym przykładem może tu być 13. Pułk Artylerii Samobieżnej, uzbrojony w 13 dział SU-85, a liczący 70 oficerów i 267 podoficerów i szeregowców. Normą były także mieszane polsko-radzieckie załogi czołgów.
Я граб три
Również w toku walk brygady na terenie Polski w ramach uzupełnień przysyłano z radzieckich jednostek wozy obsługiwane w całości przez radziecki personel. Stało się tak tuż przed uderzeniem na Wejherowo, kiedy to polską jednostkę zasiliło 10 T-34 z sowieckiej 64. Brygady.
Pod koniec marca 1945 r., przed finałowym atakiem na Gdynię, sytuacja kadrowa w „polskiej” brygadzie wyglądała szczególnie kuriozalnie. Do walki gotowych było zaledwie 15 czołgów (na 65 etatowych). Jak podkreśla w swojej książce Kacper Śledziński Polacy stanowili zaś tylko 10% załóg – obsadzali 1,5 czołgu!
Sporym problemem była też bariera językowa. Doszło do tego, że Berling rozkazem zmusił towarzyszy radzieckich do nauki polskiego. Mimo to Rosjanie, zwłaszcza w sztabie, paradując w polskich mundurach, nawet nie starali się zachowywać pozorów i powszechnie używali rosyjskiego. Swoją drogą ciekawe, jak wyglądała w takich warunkach korespondencja radiowa między dowództwem a czołgami i czy owego nieśmiertelnego „ja Grab trzy” czasem nie meldowano po rosyjsku?
Sytuację kadrową w tej nowej polskiej armii świetnie obrazuje pewna sytuacja, kiedy to grupa Polaków udająca się do sieleckiego obozu zobaczyła na jakiejś stacji kolejowej polskiego żołnierza. Uszczęśliwieni z powodu spotkania rodaka w polskim mundurze puścili się ku niemu pędem, otoczyli i z ciekawością zaczęli wypytywać o różne sprawy związane z armią polską.
Zdziwiło ich to, że żołnierz ten jakoś niechętnie im odpowiadał i do tego po rosyjsku. W końcu, coraz mocniej nagabywany, żachnął się i ze złością odpowiedział: otojdite ot mienia, kakowo chrena wam nado [odejdźcie ode mnie, czego, do ch**a, chcecie].
Pijany jak bela dowódca
Sowieci w polskiej brygadzie pancernej byli ludźmi o różnym stopniu profesjonalizmu i kompetencji. W kilku przypadkach wydawało się, że macierzyste jednostki skorzystały z okazji i po prostu się ich pozbyły. Najbardziej jaskrawym przykładem jest tu ppłk Anatolij Wojnowski, dowódca 1. Pułku Czołgów.
Mimo polsko brzmiącego nazwiska nie przyznawał się do polskich korzeni. Zresztą nawet nie znał języka. Kawaler Orderu Lenina za udział w hiszpańskiej wojnie domowej nie krył się z tym, że nie w smak mu była służba w Wojsku Polskim. Gardził podległymi mu żołnierzami i posiadał jeszcze jedną negatywną, szczególnie w warunkach wojennych, cechę: był alkoholikiem. Wraz z szefem sztabu mjr. Jurasowem, jego zastępcą kpt. Kozakowem i oficerem ds. technicznych mjr. Demianowiczem urządzał regularnie pijackie libacje.
Głośnym echem odbił się incydent, kiedy to, jak stwierdził oficer polityczny 1. Dywizji Piechoty, cytowany w książce Kacpra śledzińskiego Jerzy Putrament: Dowódca pułku urżnął się i wyczynia różne rzeczy, z której najmniej błahą jest strzelanie do szeregowców.
Po tym wydarzeniu gen. Zygmunt Berling zamierzał odsunąć go od dowodzenia. Jednak z racji tego, że podjęto właśnie decyzję o organizacji w miejsce pułku czołgów brygady pancernej, opój w niej pozostał (do tego posiadał swoistego promotora w osobie gen. Świerczewskiego).
Jego wartości jako dowódcy dowiodła bitwa pod Lenino. W najważniejszym momencie, kiedy trzeba było organizować współdziałanie czołgów z żołnierzami 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, był nieobecny. Jak się okazało, leżał pijany w sztok. To ostatecznie przelało czarę goryczy, Wojnowski został zwolniony ze służby i podobno zapił się na śmierć w kompani karnej.
Ruski też człowiek
Niesprawiedliwością byłoby oczywiście nie wymienić radzieckich oficerów, którzy zapisali się pozytywnie w historii 1. Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte. Do takich należał bezsprzecznie mjr Piotr Czajnikow. Był to oficer o wysokiej kulturze osobistej, dużej wiedzy ogólnej i wojskowej. To właśnie on w bitwie pod Lenino, pod nieobecność pijanego Wojnowskiego, próbował koordynować działania polskich czołgów.
Szczególne piętno na brygadzie pancernej odcisnął również jej faktyczny organizator i pierwszy dowódca gen. Jan Mierzycan. Polak z pochodzenia, do polskiego wojska zgłosił się na ochotnika, za co bardzo cenił go Zygmunt Berling. Dzięki Mierzycanowi polska jednostka stała się realną i sprawną siłą bojową i to pod jego rozkazami tankiści poszli w bój pod Studziankami.
Sowiecki trzon polskiej armii
Obywatele ZSRR stanowili trzon kadry wszystkich jednostek ludowego Wojska Polskiego i 1. Brygada Pancerna nie była w tym względzie jakimś ewenementem. Do tego należy dodać, że nie byli to wyłącznie Rosjanie, ale też Ukraińcy, Białorusini, Żydzi, Tatarzy, Ormianie, Gruzini, Kazachowie, Azerowie, Łotysze, Litwini, a nawet Grecy czy też tak egzotyczne nacje jak Czuwasze, Mordwini i Komiacy.
Owszem, ludzie ci przyczynili się do oswobodzenia ziem polskich spod niemieckiej okupacji. Ale należy pamiętać też, że, mimo iż walczyli ramię w ramię z Polakami, dając niejednokrotnie dowody ofiarności i męstwa, to byli tylko i wyłącznie posłusznymi wykonawcami woli Moskwy. A ta miała swoją własną wizję Polski, która zdecydowanie nie uwzględniała naszych interesów i oczekiwań.
Źródła:
- Władysław Góra, II Wojna Światowa. Od Bugu do Wisły, Krajowa Agencja Wydawnicza 1986.
- Edward Kospath-Pawłowski, Chwała i zdrada. Wojsko Polskie na Wschodzie 1943-1945, Wydawnictwo Inicjał 2010.
- Janusz Magnuski, Wozy bojowe LWP, Wydawnictwo MON 1985.
- Kacper Śledziński, Tankiści. Prawdziwa historia czterech pancernych, Znak Horyzont 2014.
KOMENTARZE (2)
„Kakogo chrena” wcale nie jest tak wulgarne jak przetłumaczył autor. Ba! Chren po polsku znaczy… chrzan :P
Bardzo mi się nie podoba ostatnie zdanie, które niejako na siłę forsuje stwierdzenie, że prosty chłop z Woroneża, który walczył w pierwszej kolejności za to, żeby niemcy nie puścili jego rodziny z dymem w ramach Generalnego Planu Wschodniego, często wcielony do wojska z poboru, miał jakiekolwiek pojęcie, kogo rozkazy wykonuje i co będzie się działo z Polską kiedy ją wyswobodzi.
Posłuszni? A czy mieli jakiś wybór? Gdyby Stalin zdecydował się zakończyć wojnę na Lwowie to żadne USA czy UK polski by nie wyzwoliło, bo nie byłoby w stanie pokonać Wehrmahtu (przypominam, że Polacy byli kolejną po żydach grupą do odstrzału). Polacy sami nie mieli najmniejszych szans na uzyskanie niepodległości, a dla USA Polska odgrywała marginalną rolę.
Przeciętny „sołdat” miał śladowe pojęcie o ideologii komunistycznej, a tym bardziej planach czerwonego cara wobec krajów które wyzwalał i walczył głównie o to, żeby jego dzieci miały jakąkolwiek przyszłość.
Gdyby nie te „ruski” to możliwe, że dziś w ogóle Polski by na mapie nie było.