Nie żałował sobie jedzenia, alkoholu ani uciech cielesnych. Przez jego łoże przewinęło się morze kobiet – nic dziwnego, że od jednej w końcu zaraził się kiłą. A przecież był takim miłym i posłusznym chłopcem... Jak to się stało, że wyrósł z niego największy rozpustnik spośród polskich władców?
Kto jak kto, ale Elżbieta Rakuszanka mogła czuć się spełniona jako żona. Powiła mężowi, królowi Kazimierzowi Jagiellończykowi, nie jednego, ale aż sześciu potencjalnych następców tronu. Zapewne też uważała się za dobrą matkę. Ostatecznie przekazała dzieciom najważniejsze – jej zdaniem – cechy: religijność, miłosierdzie, humanitaryzm, skromność i poszanowanie zasad moralnych.
Biorąc pod uwagę późniejsze losy jednego z jej starszych synów, Jana Olbrachta, który po śmierci ojca w 1492 roku zasiadł na polskim tronie, gdzieś jednak musiała popełnić błąd. I to zasadniczy, bo Jan przeszedł do historii jako raczej nieudolny, za to wybitnie rozpasany władca, który folgował wszystkim swoim zachciankom, niekoniecznie mając na uwadze dobro kraju.
Zimny chów
Zanim do tego doszło, młody królewicz razem z pokaźną gromadką rodzeństwa nie miał zbyt wielu okazji do szaleństw. Metody wychowawcze pary królewskiej można by wręcz nazwać purytańskimi. Kazimierz i jego żona dbali, by potomstwo trzymało się z dala od zdemoralizowanych winem, miłostkami i kłamstwami aktorów oraz „sprośnych wierszy, śpiewu, szeptanej muzyki”.
Szesnastowieczny pisarz Stanisław Orzechowski tak opisywał warunki, w jakich chowano młodych królewiczów: „Nie zastosowano w ich wychowaniu królewskiego dostatku i zbytku, lecz największa skromność panowała w ich jedzeniu, ubraniu i sposobie bycia”.
W życiu każdego dziecka nadchodzi jednak moment, gdy musi wyfrunąć spod opiekuńczych matczynych skrzydeł. Elżbieta zapewne nie bez żalu przekazała synów pod kuratelę kanonika krakowskiego Jana Długosza. Ten, choć nie był szczególnie przychylny królowi Kazimierzowi, podjął się dziejowej misji odchowania jego potomków. Być może miał nadzieję, że odpowiednio pokierowani młodzieńcy ostatecznie „wyjdą na ludzi”.
Z doniesień historycznych wynika, że Długosz miał ciężką rękę i nie stronił od bicia podopiecznych. Miał na to zresztą królewskie przyzwolenie. Kazimierz był gorącym zwolennikiem kar cielesnych. Ponoć mawiał nawet: „Nie masz dla mnie milszej muzyki nad płacz moich dzieci pod rózgą nauczycielską”.
Szkoła życia… po włosku
„Długosz za pomocą stosowanych przez siebie metod wychowawczych odniósł pewien sukces. Udało mu się wpoić młodym książętom ideały rycerskie i moralne, poczucie honoru, skromność i religijność” – komentuje związana z Uniwersytetem Wrocławskim historyk Karolina Stojek-Sawicka w swojej najnowszej książce „Plagi królewskie”.
Jednak prawdziwą szkołę życia Olbracht przeszedł dzięki swojemu drugiemu nauczycielowi, włoskiemu humaniście Filippowi Buonaccorsiemu, zwanemu Kallimachem. To właśnie on przekonał Jana, że z życia trzeba czerpać pełnymi garściami, a zachcianki są po to, by im zadośćuczynić. Zwłaszcza, gdy ma się ku temu możliwości i środki.
Królewiczowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Był w końcu niemal pewnym spadkobiercą polskiego tronu: jego starszy brat Władysław został królem Czech i Węgier, a teoretycznie drugi w kolejce Kazimierz zmarł przedwcześnie. Jako dziedzic mógł więc sobie od czasu do czasu pozwolić na nieco szaleństwa.
Problem w tym, że Olbracht już po objęciu władzy folgował sobie na każdym kroku. Szlachta, która niemal jednogłośnie wybrała go na króla (po części przekupiona perspektywą rozszerzenia przywilejów), zapewne nie przypuszczała, jak różny od swojego ojca okaże się nowy monarcha. I jakie porządki zaprowadzi na swym dworze. Tak opisuje to autorka „Plag królewskich”:
Kobiety, alkohol, jadło… Król lubił dogadzać swojemu podniebieniu, a na jego stole dosłownie nie brakowało niczego. Bywało na nim i bydło, i dziczyzna i drób, i ryby, i piwo, i wino, i miód, i ryż, i migdały, i figi…
Podczas hucznych zabaw w wawelskich komnatach towarzyszył też zawsze Olbrachtowi tłumek niewiast. To z nimi młody król spędzał najwięcej czasu. Bynajmniej niespieszno mu było do małżeństwa, mimo że gdy zasiadł na tronie, miał już przeszło trzydzieści lat.
Miłe złego początki
Na skutki hulaszczego trybu życia nie trzeba było długo czekać. Seksualne eskapady i spożywany w zdecydowanie zbyt dużych ilościach alkohol poważnie nadszarpnęły zdrowie Jana. Doszło do tego, że właściwie nigdzie nie ruszał się bez gromadki lekarzy, z nadwornym medykiem Janem Liberhantem na czele.
Władca jakoś sobie radził, ale tylko do czasu. Sławetna wyprawa na Mołdawię w 1497 roku, podczas której – jak mawiano – „wyginęła cała szlachta”, stała się gwoździem do jego trumny. Przytłoczony porażką, świadom utraty autorytetu w oczach poddanych, król stracił wiarę w siebie. „Wszystkie te ideały, w których się wychował i urósł, rozwiały się wniwecz, cała jego misja dziejowa była pogrzebana” – podsumował ten moment biograf króla, Fryderyk Papée. Utracone marzenia o sławie pogromcy niewiernych Jan postanowił utopić w alkoholu.
Chociaż już wcześniej – łagodnie mówiąc – Olbracht nie stronił od trunków, w tym okresie całkowicie stracił kontrolę. Karolina Stojek-Sawicka posądza go wręcz o alkoholizm. „Wielkie emocje związane z wygórowanymi ambicjami i przesadnymi nadziejami, tak srodze zawiedzionymi w czasie wyprawy, musiały znaleźć ujście w alkoholu” – pisze.
Sposobem na rozładowanie stresu i odreagowanie niepowodzeń okazały się też orgie, którym król zaczął się oddawać ze zdwojoną siłą. Żadnej kobiecie nie przepuścił – nieważne, czy była szlachetnie urodzona, czy parała się najstarszym zawodem świata. W jego orszaku zawsze znalazło się miejsce dla „panien swawolnych”.
Syfilityk na tronie
Rozpasanie Olbrachta osiągnęło taką skalę, że nawet jego brat Fryderyk, wówczas już kardynał i arcybiskup gnieźnieński, nawoływał go, by się opamiętał. A przecież sam duchowny miał na sumieniu niejeden grzeszny postępek.
U podstaw nieobyczajnego prowadzenia się monarchy być może jednak leżało coś więcej, niż tylko przytłaczające poczucie porażki, przygnębienie i potrzeba „odbicia sobie” za surową dyscyplinę z lat dzieciństwa. Autorka książki „Królewskie plagi” stawia mu ponurą diagnozę:
Pojawiły się plotki, jakoby dziwne zachowanie Jana Olbrachta było nie tyle wynikiem załamania psychicznego, jakie musiał przeżyć po przegranej wojnie, ile skutkiem choroby, która dopiero co pojawiała się w Europie – kiły.
Zaraziła go podobno pewna krakowska mieszczka, niejaka Wąsówna, jeszcze w 1497 roku. Jeżeli faktycznie cierpiał na tę chorobę, i to w najbardziej agresywnej postaci, tłumaczyłoby to zmiany skórne, które pojawiły się na twarzy Olbrachta jeszcze przed wyprawą bukowińską. Łatwiej byłoby zrozumieć także jego nagłą (choć biorąc pod uwagę jego stan zdrowia w ostatnich latach życia, nie niespodziewaną) śmierć 17 czerwca 1501 roku.
Metody leczenia, jakimi traktowano schorowanego władcę, w tym gorące kąpiele i nacieranie rozmaitymi specyfikami, oraz zachowane opisy objawów sugerują, że przyczyną przedwczesnego zgonu Jana był właśnie syfilis. Choroba ta już niebawem stała się zresztą na królewskim dworze istną plagą.
Redaktor Andrzej Tokarczyk gorzko podsumował rządy Olbrachta: „Sądzę, że jego szczęściem było to, że nie panował dłużej, gdyż on w tych ostatnich latach życia nie zachowywał się tak, jak przystało na monarchę”. Trzeba mu przyznać nieco racji. Wśród kandydatów na najbardziej rozpustnego władcę Polski Jan Olbracht zdecydowanie zasłużył na pierwsze miejsce. Konkurować z nim mógł chyba tylko August II Mocny ze swoją armią bękartów, choć jego uzależnienie od seksu w porównaniu do rozlicznych „słabości” Jagiellona wydaje się zaledwie dziecinną igraszką.
Bibliografia:
- Małgorzata Duczmal, Jagiellonowie. Leksykon biograficzny, Wydawnictwo Literackie 1997.
- Monarchia Jagiellonów. 1399–1586, red. Marek Derwich, Wydawnictwo Dolnośląskie 2003.
- Paweł Jasienica, Polska Jagiellonów, Prószyński i S-ka 2012.
- Fryderyk Papée, Jan Olbracht, Universitas 1997.
- Claude Quétel, Niemoc z Neapolu, czyli historia syfilisu, Ossolineum 1991.
- Karolina Stojek-Sawicka, Plagi królewskie, Bellona 2018.
KOMENTARZE (13)
Dlaczego winą obarcza się matkę króla? Popełniła zasadniczy błąd? Przecież ona przekazała mu dobre wartości. Ale to, czy on je przyjął, to już inna rzecz… I to przecież nie ona sprowadziła go na manowce….Po prostu miał słaby charakter i dal się uwieść modnym w tamtym czasie ideologiom z zachodu…Historia kołem się toczy…ileż tu podobieństw do czasów współczesnych…
Nie było moją intencją obwinianie matki króla, a jedynie uwypuklenie, jak bardzo duża była rozbieżność pomiędzy ideałami stojącymi za wychowaniem, a jego efektami. Przy czym nie jest też do końca tak, że była ona niewinna – podobnie jak król Kazimierz popierała wychowanie „twardą ręką” – a więc karanie swoich dzieci biciem. Naciskała też na surowość zasad – a dzieci, którym się odmawia wszystkiego i surowo karze mają niekiedy potrzebę „odbicia sobie” tego w dorosłości poprzez zachowania dziecinne (a spełnianie wszystkich swoich zachcianek niewątpliwie nie jest szczególnie dojrzałe) i nieodpowiedzialne. Autorka „Plag królewskich” wysuwa także ciekawą hipotezę odnośnie Jana Olbrachta i jego starszego brata – że z uwagi na większą podatność psychiczną pojawiły się u nich poważniejsze problemy, niż u młodszego rodzeństwa, na nich spoczywała też większa presja. Gorąco polecam lekturę książki, ponieważ wiele się z niej można dowiedzieć na temat polskich władców i ich przypadłości.
Pozdrawiam serdecznie
Surowość wychowania, stosowanie kar cielesnych było raczej standardem w wychowaniu dzieci aż do epoki oświecenia, a wręcz do XIX wieku, kiedy zaczęto dostrzegać szkodliwość tego typu zachowań. „Na dziecko rózga a na chłopa dębowy kij” i tego typu powiedzonka dobrze odzwierciedlały ówczesne metody wychowawcze. W dodatku aż do czasów odrodzenia, dzieci postrzegano jako małych-dorosłych. Nie oznacza to, że owi rodzice nie kochali swoich dzieci. Sama Elżbieta kazała się pochować w grobie swoich zmarłych w dzieciństwie córeczek, więc raczej ze swymi dziećmi miała silną więź emocjonalną. Trudno tu przypisać złą wolę w wychowaniu, aczkolwiek, nie znam dokładnie biografii Rakuszanki.
Po książkę chętnie sięgnę. Najbardziej interesuje mnie tutaj wpływ choroby na Jana Sobieskiego i Jana Kazimierza. A wydaje się, że był dosyć istotne. Jest to bardzo ciekawa droga, którą podążał prof. Kuchowicz: „o biologiczny wymiar historii”.
Owszem, surowość wychowania była wówczas standardem, jednak w przypadku dzieci Elżbiety mogło już dojść do poważniejszych nadużyć – jeśli wziąć pod uwagę problemy z jakimi zmagali się niemal wszyscy jej synowie. Oczywiście czynników, które doprowadziły do takiego stanu rzeczy było wiele – nigdy nie jest to jeden konkretny czynnik, a Elżbieta wielokrotnie udowadniała, że kocha swoje dzieci.
Zdecydowanie zgadzam się, że zaniedbywany w edukacji, a niezmiernie fascynujący „biologiczny wymiar historii” wart jest zagłębiania.
Pozdrawiam serdecznie
Ja też, podobnie jak pani Maria, uważam, że to mógł być efekt chęci odbicia sobie. Standardy owszem wówczas były inne, ale jak świat światem dzieci trzymane bardzo krótko czasem po zerwaniu się ze smyczy dostawały przysłowiowego „małpiego rozumu”.
Maciej Miechowita ową skłonność do swawoli zrzucał na karby tego, że Olbracht był człowiekiem wojska a więc to zachowanie tłumaczono raczej wpływem środowiska z którym przyszły władca miał największą styczność już po okresie matczynego wychowywania . Choć bardzo możliwe, że był to także sposób odreagowania surowego wychowania domowego i szkolnego. Proszę jednak zauważyć, że Olbracht był bardzo „odmiennym” Jagiellonem, pod wieloma względami różnił się i to bardzo od pozostałych członków rodu. Dziadek, ojciec, brat Zygmunt byli abstynentami, on nie, Jagiellonowie zakładali rodziny, żyli cnotliwie, on nie. Może dały znać jakieś odległe geny z rodziny matki? Nie chce mi się wierzyć, że wyprawa bukowińska była aż tak wielką traumą dla króla. Może w książce jest to wyjaśnione w oparciu o źródła nie spekulacje.
To była klęska ale nie katastrofa i to w znacznej mierze dzięki sprawnemu dowodzeniu króla, który uratował znaczną część wojsk. Pozycja korony, króla została nadwyrężona ale pomimo ponurego obrazu stanu psychicznego króla odmalowanego przez autora artykułu, Olbracht nadal trzeźwo potrafił ocenić sytuacje polityczną i działać. Dążył do ostatecznego, zbrojnego rozwiązania kwestii Zakonu Krzyżackiego. A gdyby to się udało….W przeciwieństwie do redaktora Tokarczyka uważam, że śmierć Olbrachta , władcy bardzo energicznego i dążącego do osiągnięcia wyznaczonego celu, a przy okazji sprawnego dowódcy była dużą stratą dla Polski. Oczywiście pytanie o wpływ kiły na króla. Kiła układu nerwowego faktycznie może prowadzić do zmian osobowości (Jan Sobieski), choroby psychicznej. Olbracht zmarł jednak prawdopodobnie w wyniku udaru mózgu . Problem w tym, że kiła III-rzędowa atakująca układ nerwowy lub sercowo-naczyniowy był rozpoznawana dopiero około poł. XVI wieku. Za czasów Olbrachta syfilis był bardzo agresywny a chorzy nie dożywali etapu III-rzędowego. Wylew króla mógł być efektem silnego stresu ale i zespołu metabolicznego.
Z ciekawości sięgnę po tą pozycje, mam nadzieje, że opartą na solidnych źródłach.
Dyskusja o tym, co przeważa – geny czy wychowanie, a jeśli wychowanie, to czy w środowisku rówieśniczym czy raczej od rodziców – jest wciąż żywa wśród psychologów i pedagogów. I chyba szybko nie zostanie rozwikłana, bo dochodzą tu również takie czynniki jak osobowość, temperament itp. Niewątpliwie Olbracht wyróżniał się na tle innych Jagiellonów (choćby wyglądem – bardziej przypominał matkę niż rodzinę ojca). Trudno przy tym jednoznacznie orzekać, co zadecydowało, że ostatecznie był, jaki był.
Pozdrawiam serdecznie
„Dążył do ostatecznego ,zbrojnego rozwiązania kwestii Zakonu Krzyżackiego” Kolejny mit ,tak samo jak bajka o wojnie prewencyjnej Piłsudskiego z Niemcami. Z kim Piłsudski chciał robić ta swoją wojnę prewencyjna ? Bo chyba nie z Francuzami. Jeśli Olbracht chciał walczyć z Krzyżakami to mógł zaatakować i zlikwidować Prusy Książęce ,a nie pchać się w wyprawę Bukowinska. Jego ojciec Kazimierz odzyskał Pomorze Gdańskie ,Warmie ,ziemię Chelminska i Michałowska ,księstwa Oświęcimskie i Zatorskie ,biskup Krakowski wykupił księstwo Siewierskie. Natomiast Jan Olbracht przez 9 lat tylko snul plany wojny z Krzyżakami i może się poszczycić nieudaną wyprawą na Bukowine.
Niezbyt dobrze mi się to czytało .
Kallimach to niezłe ziółko. Do Polski trafił uciekając po nieudanym spisku na papieża, gdzie sam miał być zabójcą.
Był przedstawicielem arystokratycznej bananowej młodzieży rzymskiej, wówczas uwiedzionej antycznymi ideami (stąd nadającej sobie imiona z tamtych epok). Poza tym żyjącej hulaszczo, Papież naraził im się reformami finansowymi. Mocno ograniczając pensje, które słusznie lub niesłusznie pobierała większość rzymskiej arystokracji, mając pracę lub częściej synekurę w Watykanie.
Surowość wychowania, stosowanie kar cielesnych było raczej standardem w wychowaniu dzieci aż do epoki oświecenia, a wręcz do XIX wieku, kiedy zaczęto dostrzegać szkodliwość tego typu zachowań. „Na dziecko rózga a na chłopa dębowy kij” i tego typu powiedzonka dobrze odzwierciedlały ówczesne metody wychowawcze. W dodatku aż do czasów odrodzenia, dzieci postrzegano jako małych-dorosłych. Nie oznacza to, że owi rodzice nie kochali swoich dzieci. Sama Elżbieta kazała się pochować w grobie swoich zmarłych w dzieciństwie córeczek, więc raczej ze swymi dziećmi miała silną więź emocjonalną. Trudno tu przypisać złą wolę w wychowaniu, aczkolwiek, nie znam dokładnie biografii Rakuszanki.
Po książkę chętnie sięgnę. Najbardziej interesuje mnie tutaj wpływ choroby na Jana Sobieskiego i Jana Kazimierza. A wydaje się, że był dosyć istotne. Jest to bardzo ciekawa droga, którą podążał prof. Kuchowicz: „o biologiczny wymiar historii”.
Nie zgadzam się z przypisywaniem matce jakichkolwiek win za grzechy Jana.Podobieństwo fizyczne do matki – niczego tu nie ma sugerować ponieważ genetycznie uwarunkowaną sprawą jest iż pierwszy syn „ma twarz” matki – a pierwsza córa – swego ojca.A gdzie był ojciec w wychowaniu synów? To królowie spędzali przecież najwięcej czasu że swymi pierworodnymi – i to od pacholęcia! Począwszy od konnej jazdy poprzez fechtunek, gonitwy, turnieje aż do wyjazdów na łowy! Białogłowy spędzały czas na modłach, wyszywaniu, śpiewach, słuchaniu muzykantów i na uroczystościach dworskich jak turnieje, uczty i tańce.Córki, owszem z matką ale synowie z ojcem. Uważam za pretensjonalne i wręcz niesprawiedliwe winienie matki za słabość charakteru Jana Olbrachta, w tym wypadku.Wojsko i szlachta byli rozpasani ponad stan, nie stronili ni od picia ni od swawoli. Oczekuję tylko że książka opiera się na solidnych faktach historycznych a nie na eskalacji przypuszczeń.Pozdrawiam.