Brylanty od stuleci fascynowały władców, bogaczy i oczywiście złodziei. Historia wielu z nich to niemal gotowy scenariusz na film. Jak te najpiękniejsze trafiły w ręce obecnych właścicieli i ile za nie zapłacono?
Jak napisał hiszpański pisarz Ramon Gomez de la Serna, „brylant jest kawałkiem węgla, który zdołał zmienić swe marzenia w rzeczywistość”. Brzmi uroczo. Zanim jednak do tego dojdzie, niejeden „kawałek węgla” ma przygody rodem z dreszczowca.
Koh-i-Noor – „ponad wszelką cenę”
Dziś nazwa „Koh-i-Noor” przywodzi wielu osobom na myśl nie tyle pewien szlachetny kamień, ile czeską firmę produkującą kredki. Tymczasem sama nazwa tego przedsiębiorstwa nawiązuje do legendarnego klejnotu, który zdobi krzyż na koronie brytyjskiej królowej. Obecnie monarsze insygni
um, a z nim także prawdziwy Koh-i-Noor, czyli „Góra światła”, spoczywa bezpiecznie w Muzeum Tower. Jednak nie zawsze tak było.
Historia odnalezienia cennego kamienia pozostaje tajemnicą. Niektórzy uważają, że jest to najstarszy diament świata, a jego dzieje sięgają nawet trzeciego tysiąclecia przed naszą erą. Inne źródła twierdzą, że wydobyto go w XIII wieku w Kollur w południowo-zachodnich Indiach. Sęk w tym, że tamtejsza kopalnia została założona dopiero w wieku XVI…
Doniesienia na temat „Góry światła” pochodzą między innymi z czasów Babura, władcy Wielkich Mogołów, żyjącego na przełomie XV i XVI wieku. Bezcenny klejnot przekazał on swojemu synowi Humajunowi. Powiedział też podobno, że takiego skarbu nie można sobie kupić. Albo zdobywa się go w walce, której wynik zależy od Boga, albo jest przekazywany dalej przez swych właścicieli.
Jak sugerują źródła, Humajun postanowił skorzystać z tej drugiej możliwości. Podarował kamień szachowi Tahmaspowi, władcy Persji, w zamian za serdeczne przyjęcie. Jeden ze współczesnych monarchom pisarzy odnotował, że dla perskich jubilerów Koh-i-Noor był „ponad wszelką cenę”. Wartości diamentu Babura, w przeciwieństwie do innych kosztowności, po prostu nie dało się określić.
Klejnot nieraz jeszcze przechodził z rąk do rąk. W XVIII wieku wpadł w ręce perskiego najeźdźcy, Nadir Szacha. Później został wywieziony do Kabulu. Wreszcie trafił do Lahore, największego miasta Pendżabu, krainy historycznej dziś podzielonej między Indie a Pakistan. To właśnie tam oddziały Kompanii Wschodnioindyjskiej skonfiskowały go dla królowej Wiktorii.
Co ciekawe, zanim cenne trofeum trafiło do Europy, mogło zostać bezpowrotnie stracone. Na ostatnim etapie podróży na Wyspy statek Medea, na którym znajdował się Koh-i-Noor, przez 12 godzin walczył z gwałtowną wichurą. Ostatecznie kamień został wręczony królowej w Pałacu Buckingham 3 lipca 1850 roku.
Od tego czasu losy „Góry światła” mają już niewiele punktów zwrotnych. Nieco emocji przyniosło unowocześnieniem szlifu w 1852 roku. W XX wieku rozegrał się też spór o to, kto jest rzeczywistym właścicielem brylantu. W 1976 roku roszczący sobie do niego prawa Pakistan złożył nawet oficjalny wniosek w tej sprawie. Później spokój kamienia był już przerywany tylko na ważenie, aż w końcu umieszczono go w królewskiej koronie.
Legenda mówi, że ten, kto posiada Koh-i-Noor, rządzi światem. Ale może należałoby odwrócić ten tok rozumowania? Ostatecznie ten, kto ma władzę, ma też możliwości, by zdobyć dla siebie wszystko, o czym zamarzy.
Cullinan – 9 brylantów z jednego kamienia
Kolejny wyjątkowy diament, Cullinan, został odnaleziony w 1905 roku w kopalni Premier koło Pretorii w Afryce Południowej. Miał wówczas ponad 3 100 karatów i ważył ponad 620 gramów. Stan jednej z jego ścian wskazywał na to, że pierwotnie mógł być jeszcze większy.
Odnalezienie kamienia idealnie podsumować można stwierdzeniem „najciemniej pod latarnią”. Dyrektor kopalni, Frederick Wells, odbywał w niej rutynową kontrolę. Gdy był pod ziemią, jego uwagę przykuło coś, z czego wydobywał się blask przypominający ostatnie promienie zachodzącego słońca. Nikt przed nim tego nie zauważył. Początkowo trudno mu było uwierzyć, że sporych rozmiarów odłamek to rzeczywiście diament. W pierwszej chwili uznał, że to z pewnością kawałek szkła. Na szczęście się mylił. Jego znalezisko nazwano, jakże by inaczej, na cześć właściciela kopalni – sir Thomasa Cullinana.
Tak imponujących kamieni szlachetnych nie wręcza się oczywiście byle komu. Gigantyczny diament został w 1907 roku kupiony przez Republikę Południowoafrykańską. Cullinana, za którego zapłacono równowartość 150 tysięcy funtów szterlingów, przeznaczono na prezent urodzinowy dla króla Edwarda VII.
Przewiezienie cennego klejnotu odbyło się z pozoru zupełnie jawnie. Nie starano się ukryć, na pokładzie którego statku będzie on płynął na Wyspy. Później okazało się jednak, że cała akcja była zorganizowana na pokaz. Cenny upominek nadano nie w zabezpieczonej skrzyni, a… w zwykłej paczce. Zaufanie do poczty brytyjskiej tamtych czasów musiałoby być całkiem spore. Zresztą słusznie – przesyłka dotarła do celu.
Król Edward prezent na pewno docenił, ale zażyczył sobie, by go podzielić na mniejsze części. W efekcie powstało aż dziewięć brylantów. Wszystkie należą dziś do klejnotów królewskich.
Do wykonania monarszego zlecenia wybrano słynną holenderską firmę braci Asscherów: Royal Asscher Diamond Company. Przez 10 miesięcy dokładnie badali oni kamień. Wreszcie 10 lutego 1908 roku Joseph Asscher przystąpił do pracy. Używał specjalnie w tym celu przygotowanego tasaka z odpowiednim wyżłobieniem i metalowego pręta. Niestety zadanie okazało się trudniejsze, niż przypuszczano. Ostrze pękło, kamień ani drgnął.
Do kolejnej próby przystąpiono po trzech miesiącach. Tym razem się udało i diament podzielono zgodnie z planem. Po dokonaniu tego dzieła pan Asscher zemdlał, czemu trudno się dziwić. Największy z dziewięciu powstałych wówczas brylantów, Cullinan I, ma 530,2 karata. Zdobi brytyjskie berło królewskie i wart jest, bagatela, nawet 400 milionów dolarów.
Hope, który ma niewiele wspólnego z nadzieją
Klejnot, który przeszedł do historii pod nazwą Hope, najprawdopodobniej znaleziono przed 1668 rokiem w rejonie Golconda w Indiach. Legenda głosi, że pochodzi on z oka indyjskiego bożka. Jeśli tak jest w istocie, gdzieś na świecie jest być może jego brat bliźniak. Na razie nie udało się go znaleźć.
Na niebieski diament, mający aż 112 karatów, trafił w czasie jednej ze swoich podróży Jean Baptiste Tavernier. Nie mając wątpliwości, że jest to największy znany kamień o tej barwie, mężczyzna kupił go i przeszmuglował do Francji. Tam, trafnie przeczuwając, że rekordowo wielkie kamienie i władcy lubią się najbardziej, sprzedał go Ludwikowi XIV. Na jego polecenie Hope został oszlifowany, przez co stał się „zaledwie” 67,5-karatowym brylantem.
Król Słońce ukazał się z kosztownym klejnotem tylko raz. Później przekazał go markizie de Montespan. Niestety, oficjalna kochanka króla i matka siedmiorga jego dzieci wkrótce przestała cieszyć się względami władcy. Po niej piękną ozdobę Maria Antonina i jej przyjaciółka, Marie-Thérèse-Louise de Savoie-Carignan. Obie panie skończyły skrócone o głowę, ale bynajmniej nie w wyniku klątwy „Wielkiego Niebieskiego Diamentu”, jak brylant nazywano na dworze, a w trakcie rewolucji.
Chaos, który ogarnął Francję, wpłynął też na losy królewskich kosztowności. W 1792 kamień skradziono. Dopiero wiele lat później, w 1830 roku, na rynku pojawił się brylant o tej samej barwie. Był już inaczej oszlifowany i mniejszy, bo „jedynie” 44,5-karatowy. Kupił go angielski bankier Henry Thomas Hope, od którego nazwiska wziął swoją nazwę. Ubezpieczył on swój skarb na milion dolarów. Nowy nabytek nie przyniósł jednak szczęścia jego następcom. Dziedzic lorda, Francis Pelham Clinton Hope, nawet mimo takiego spadku dał radę zbankrutować.
Kolejnym właścicielem kamienia był Abdul Hamid II, sułtan Imperium Osmańskiego. Zapłacił za niego 450 000 dolarów i podarował Subayi, jednej ze swoich czterech żon. Niestety, rozpoczęła ona intrygę wymierzoną przeciwko sułtanowi, który skazał ją na śmierć.
Później Hope trafił do Amerykanki Evalyn Walsh McLean, właścicielki olbrzymiej fortuny. Nosiła go z dumą na swoich słynnych przyjęciach. Po niej przejął go Harry Winston, znany amerykański jubiler. Cieszył się nim przez dziesięć lat, a w końcu przekazał waszyngtońskiej Smithsonian Institution, gdzie można go podziwiać do dzisiaj. Jest to obecnie największy na świecie ciemnoniebieski diament. Jego wartość może sięgać nawet 350 milionów dolarów. Gdyby oczywiście był na sprzedaż.
100 milionów dolarów na stulecie kopalni diamentów
Brylant o nazwie De Beers Centenary zaprezentowano 11 maja 1988 roku na 100-lecie kopalni diamentów De Beers. Odnaleziono go w 1986 roku w kopalni Premier dzięki użyciu promieni Roentgena. Został zakwalifikowany do klasy D, co oznacza , że jest całkowicie bezbarwny. Takie kamienie spotyka się niezwykle rzadko. Nic dziwnego, że ubezpieczono go na 100 milionów dolarów.
Duma kopalni De Beers wyróżnia się też wielkością. Jego pierwotna masa wynosiła aż 599 karatów. Oszlifowaniem wyjątkowego diamentu zajęła się wyselekcjonowana grupa osób pod czujnym okiem wybitnego jubilera, Gabriela Tolkowskiego.
W Johannesburgu na potrzeby pracy nad De Beers Centenary przygotowano specjalne podziemne laboratorium. Nie dochodziło tam do wibracji ani nawet najmniejszych wahań temperatury – wszystko po to, by nie przeszkodzić w cięciu cudu natury. Nad bezpieczeństwem całego procesu czuwali także strażnicy. Powstały brylant zachował swój naturalny, gruszkowaty kształt, ale jego masa zmniejszyła się do „zaledwie” 273 karatów, czyli prawie 55 gramów.
Klejnot po raz pierwszy został zaprezentowany szerokiej publiczności na wystawie w Antwerpii w roku 1991. Potem na kilka lat wypożyczono go do londyńskiego Tower. Niestety nie wiadomo, czy i komu został sprzedany, a tym bardziej – gdzie się teraz znajduje.
Wylicytowany dwa razy, kupiony raz
Legendarne „błyskotki”, o których była mowa do tej pory, znajdują się poza zasięgiem zwykłych śmiertelników. I to nie tylko ze względu na cenę – po prostu nie są wystawiane na sprzedaż. Co jakiś czas wyjątkowe brylanty pojawiają się jednak na aukcjach. Są więc „do kupienia”, oczywiście za horrendalną cenę.
Najwyższą jak dotąd cenę na licytacji osiągnęła Różowa Gwiazda. Ten wyróżniający się kolorem kamień wielkości śliwki został sprzedany w 2017 roku w domu aukcyjnym Sotheby’s za ponad 71 milionów dolarów. Co ciekawe, cztery lata wcześniej, w 2013 roku, Gwiazda osiągnęła jeszcze wyższą cenę 83 milionów dolarów. Przekroczyła ona chyba nawet możliwości kupującego, bo zwycięzca licytacji, Isaac Wolf, nigdy za klejnot nie zapłacił.
Astronomiczna kwota wynika być może z tego, że jest to największy różowy diament, na jaki do tej pory natrafiono. Znaleziono go w RPA w 1999 roku. Miał wówczas 132,5 karatów. Po trwającym dwa lata szlifowaniu, którym zajął się izraelski biznesmen Beny Steinmetz, powstał brylant o masie 59,6 karatów. Od niego kamień wziął też swoją pierwszą nazwę: Steinmetz Pink. Dopiero później przemianowano go na CTF Pink Star, na cześć nowego właściciela, handlującej między innymi biżuterią firmy Chow Tai Fook Enterprises.
Inspiracja:
Inspiracją do napisania tego artykuły była najnowsza powieść Macieja Siembiedy pod tytułem Miejsce i imię, Wielka Litera 2018.
Bibliografia:
- Ian Balfour, Famous Diamonds, London 2008.
- Joseph Caput, Testing the Hope Diamon, smithsonianmag.com.
- William Dalrymple, Anita Anand, Koh-i-Noor: The History of the World’s Most Infamous Diamond, London 2017.
- Imagine discovering the world’s largest diamond, the Cullinan, Capetown Diamond Museum.
- Tomasz Sobczak, Nikodem Sobczak, Diamenty jubilerskie, II poprawione, Warszawa 2004.
- Edwin Streeter, The Great Diamonds of the World, London 1882.
KOMENTARZE (5)
Niewiarę znalazcy Cullinana łatwo wytłumaczyć tym, że wcześniej koledzy robili mu dowcipy podtykając kawałki szkła jako wielkie diamenty. Pomyśleć, że Welsh mógł „tym razem nie dać zrobić w konia ” i odrzucić diament na hałdę odpadów.
Tylko jeden komentarz,to swoiste signum temporis.Oznacza,że kawałek krystalicznego węgla nie jest czymś cennym.To raczej ciekawostka rodem z Muzeum Historii Naturalnej.Teraz wiedza,umiejętności, to jest prawdziwy skarb,a diamenty,to pożądany dodatek do tarcz tnących.I niech tak pozostanie.
Nie.
cyt: …. Legenda głosi, że pochodzi on z oka indyjskiego bożka. Jeśli tak jest w istocie, gdzieś na świecie jest być może jego brat bliźniak. Na razie nie udało się go znaleźć………
Przydałoby się, nieco podstawowej wiedzy…. Chodziło o tzw. „trzecie oko” czyli „oko olśnienia”, „oko poznania” , Kamień szlachetny zamocowany był zazwyczaj w środku czoła posągu Śiwy. Tak więc wcale nie musiał mieć bliźniaka…..
Może mało istotne ale w artykule o Koh-i Nor pisze ze królowa dostała go 2 lipca 1850 a tu ze 3 lipca to jak było? Ot ciekawość