Ciągły strach, niepewność i tęsknota. Gdy ich mężczyźni znikali w leśnych ostępach, one musiały czekać. W każdej chwili spodziewały się najgorszych wiadomości, lub wściekłego łomotania do drzwi. Kobiety, które kochały wyklętych wiodły tragiczny żywot.
Partyzanci z podziemia antykomunistycznego przemieszczali się cichutko, niczym duchy. Pojawiali się i znikali pod osłoną nocy, korzystając z gościny sprzyjających im gospodarzy. Takie odwiedziny w ciepłą czerwcową noc raz na zawsze przypieczętowały los Anastazji Glinickiej, skromnej wiejskiej dziewczyny z Popowa Borowego. Dom jej rodziny znajdował się na uboczu i stanowił doskonałą kwaterę dla leśnych. W 1948 roku do drzwi zapukali partyzanci ze słynnego oddziału Mieczysława Dziemieszkiewicza „Roja”, z dowódcą na czele. Dla dziewczyny najważniejszy był jednak młody mężczyzna o pseudonimie „Pilot”, czyli Władek Grudziński. Podobno dla obojga była to miłość od pierwszego wejrzenia.
Nieznośne czekanie
Związek Anastazji i „Pilota”, który opisuje Anna Śnieżko w książce „Żona wyklęta” polegał przede wszystkim na czekaniu. Jak stwierdza autorka, Całe życie Anastazji skupiało się teraz na oczekiwaniu. Dniami i nocami czekała na ukochanego albo chociażby na jakąkolwiek wiadomość od niego. Myślami wciąż była przy nim, a wieczorem, leżąc w łóżku, dręczyła się pytaniami: czy żyje, czy jest zdrowy i bezpieczny?
Dziewczyna nie mogła nikomu opowiedzieć o swoich uczuciach, by nie narażać żołnierzy „Roja”. Każdego dnia miała nadzieję, że Władek choć na moment wyrwie się do niej. Gdy wreszcie się zjawiał, nadal nie mogła w pełni cieszyć się jego obecnością. Musiała zważać na to, co powiedzą jej rodzice i czy nikt go nie zauważy i nie doniesie władzom. W „Żonie wyklętej” Anastazja i Władek żegnają się w bożonarodzeniowy poranek z ciężkimi sercami.
– Naprawdę musisz już iść? – Twarz dziewczyny była ściągnięta bólem.
– Muszę. Nigdy by, sobie nie wybaczył, gdyby ciebie i twoją rodzinę spotkało coś złego z mojego powodu.
– Więc znów przede mną tylko czekanie i lęk o ciebie.
– Tym razem nie odchodzę daleko. Będę w pobliżu. Częściej będziemy się widywać.
– Będę cię częściej widywać? – Jej twarz rozjaśnił uśmiech.
– Jak tylko się da w tych warunkach.
Kłopoty ze ślubem
Gdy partyzant i jego ukochana decydowali się na ślub, był to prawdziwy hazard. O planach matrymonialnych Anastazji i Władka dowiedziało się UB. Na szczęście w porę dotarło do nich ostrzeżenie. Mniej szczęścia miał Franciszek Przysiężniak ps. „Ojciec Jan” i jego narzeczona Janina Oleszkiewicz ps. „Jaga”, którzy poznali się na weselu innych działaczy podziemia. Bardzo szybko sami zapałali do siebie uczuciem, które chcieli przypieczętować 27 grudnia 1943 roku.
Gdy na ślub zaczęli się zjeżdżać goście, zjawił się także niemiecki oddział, który zaatakował wieś. „Ojciec Jan” i „Jaga” ledwie umknęli. Zginęło wówczas dziewięciu partyzantów, kilkunastu mieszkańców, a wieś, w której przebywali spalono. Ostatecznie wzięli ślub po dwóch tygodniach od feralnej daty. Janina nie zdążyła się dobrze nacieszyć swoim życiem z ukochanym mężem. Zaledwie nieco ponad dwa lata później, gdy była w siódmym miesiącu ciąży, aresztowało ją UB, podstępem wywabiając z kryjówki (powiedzieli, że złapali męża i jego ostatnie życzenie to spotkanie z żoną). Po całonocnym katowaniu zawieziono ją do domu rodziców. Gdy wysiadła z samochodu i ruszyła w jego stronę jeden z eskortujących chwycił pepeszę i puścił w jej stronę dokładnie wymierzoną serię.
Gdy ścięta z nóg Janina padła na ziemię, milicjanci chyłkiem się wycofali, pozostawiając konającą ciężarną. Jeden z nich miał w sobie na tyle przyzwoitości, że poszedł do domu rodzinnego kobiety, by powiedzieć jej bliskim, co zaszło. Znaleźli ją partyzanci, próbowali ratować, wezwali lekarza, jednak nic to już nie dało. „Jaga” zmarła, a wraz z nią jej nienarodzone dziecko.
Wojenna wieczna narzeczona
Lidia Lwow-Eberle była dzieckiem rosyjskiego agronoma, który przyjechał do Polski wkrótce po narodzinach córki. Choć metryka mówiła, że jest Rosjanką, serce miała polskie, bo to nad Wisłą żyła i tu kształtowała się jej osobowość. W 1943 roku wstąpiła do partyzantki, po czym przeszła cały szlak bojowy 5 Brygady Wileńskiej AK, której dowódcą był słynny major „Łupaszko”. Dosłużyła się stopnia podporucznika.
Tych kilka suchych faktów, to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Twarde życie w lesie, kolejne boje, opatrywanie rannych, znoszenie strachu i niepewności – to była codzienność pierwszej kobiety w oddziale Zygmunta Szendzielarza. Jej dowódca był charyzmatyczny, tryskał dowcipem i Lidia bardzo szybko zrozumiała, że jest zakochana, jak się okazało z wzajemnością. „Łupaszko” miał jednak żonę i córeczkę Basię. Na przełomie lat 1943 i 1944, Szendzielarz wezwał do siebie Lidię i oświadczył jej, że z żoną jest w oficjalnej separacji i nic nie stoi na przeszkodzie, by została jego narzeczoną. Oświadczył jej się w obecności swojego adiutanta. Do ślubu nigdy jednak nie doszło.
Żona „Łupaszki” przebywała w Niemczech na robotach przymusowych, więc o legalnym rozwodzie nie mogło być mowy. Nie przeszkadzało to Lidii. Kochała swojego dowódcę i to, że była tylko jego narzeczoną jej nie przeszkadzało. I tak żyli ze sobą jak małżeństwo. Gdy Szendzielarz musiał się ukrywać, była razem z nim. Wszyscy traktowali ich jak męża i żonę. W swojej tułaczce zawędrowali najpierw nad morze, później trafili na Podhale, gdzie dopadło ich UB.
W komunistycznym areszcie nie męczono jej tak jak wielu innych żołnierzy podziemia, jednak przez sąd została skazana na karę dożywotniego więzienia wraz z pozbawieniem praw publicznych i obywatelskich na pięć lat, przy jednoczesnym przepadku całego mienia. Tuż przed egzekucją „Łupaszki” jakimś cudem pozwolono im na widzenie, choć odmawiano tego wielu małżeństwom. Lidia mogła ostatni raz porozmawiać ze swoim ukochanym i pocałować go na pożegnanie. Niedługo później dowiedziała się, że wyrok na Szendzielarzu został wykonany. Jego szczątki ukryte przez komunistów odnaleziono i zidentyfikowano dopiero niedawno.
Połączyły ich rany
Gdy pod koniec walki Stefania Krupa ps. „Perełka” z oddziału „Wołyniaka” została trafiona w nogę, akurat biegła by pomóc rannemu koledze. Potem to ją zniesiono z pola na starej kapie, a inne sanitariuszki troskliwie zajęły się jej opatrzeniem, po czym pobiegły ulżyć kolejnym rannym. „Perełkę” zabrano na wóz i transportowano z innym ciężko rannym partyzantem – „Kulą”, czyli Aleksandrem Pityńskim.
Oddział leśnych przebywał w okolicach Jarosławia, gdzie był jak najserdeczniej przyjmowany przez miejscowych, którzy mieli problem z napadami ukraińskich nacjonalistów z UPA. Uzbrojeni polscy żołnierze gwarantowali im bezpieczeństwo. Tak się złożyło, że Stefania i Aleksander trafili do jednej chaty i przebywali ze sobą cały czas i… ból w ranach nie zdołał ostudzić ich rodzącego się uczucia. Gdy do Jarosławia przybyła grupa uciekinierów po napadzie UPA, dowódca oddziału wykorzystał okazję i wśród nich przemycił do szpitala swoich ludzi, w tym dwójkę zakochanych. Ze szpitala wyszli już jako narzeczeni. Gdy podleczyli rany, wrócili do oddziału.
20 stycznia 1946 roku z lasu wymaszerował oddział uzbrojonych partyzantów i udał się prosto do kościoła, gdzie „Perełka” i „Kula” ślubowali sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Z podziemia wyszli w 1947 roku, gdy Stefania była w ciąży, jednak nie oznaczało to końca kłopotów. Po narodzinach syna Aleksander postanowił się ujawnić. Gdy wydawało się, że wszystko już będzie dobrze, „Kula” wdał się w szarpaninę z prowokatorem, zadziałał instynkt żołnierza – wyrwał mu pistolet, zdzielił go w głowę i zaczął uciekać. Ukrył się, lecz po tym jak zagrożono jego żonie i dziecku, oddał się w ręce UB. Katowano go, przetrzymywano w więzieniu, jednak wreszcie wypuszczono i mógł wrócić do żony. Ale to nie był koniec represji.
Dom Stefanii i Aleksandra regularnie przetrząsała milicja, a komunistyczni funkcjonariusze w kółko urządzali naloty i prowokacje. Wielokrotnie też bili Pityńskiego. Gdy któregoś razu szczególnie znęcali się nad „Kulą”, „Perełka” chciała go osłonić, jednak otrzymała potężny cios kolbą z karabinu, który zwalił ją z nóg. Skutego Aleksandra katowało sześciu ubeków, a potem sponiewieranego wywiozło w nieznanym kierunku. Wszystko na oczach żony i małego synka. W końcu go wypuszczono, jednak już do upadku komuny pozostawał w kręgu zainteresowania bezpieki. Także na syna „bandytów” spadły represje. Był nawet sądzony za obronę bitego przez prowokatorów ojca.
Źródła:
- Nowak Sz., Dziewczyny wyklęte, Fronda, Warszawa 2015.
- Puchalski S., Partyzanci „Ojca Jana”, Światowy Związek Żołnierzy AK 1996.
- Śnieżko A., Żona wyklęta, Znak Horyzont, Kraków 2018.
- Także walczę – moją bronią jest sztuka [w]: Rajski K., Wilczęta. Rozmowy z dziećmi Żołnierzy Wyklętych, Pro Patria, Warszawa 2014.
KOMENTARZE (7)
I jak zwykle nic o narodowości UBków.
Kobiety które zadawały się z Przekletymi cierpiał niewątpliwie na syndrom sztokcholmski to taki typ, którym imponuje zwierzęca prymitywna siła i okrucieństwo to tak jak te typiary, które piszą pod więzieniem z kryminalistą i i albo takie jak te nirmry, które w obozach zabijał tylko dlatego że chciały się przypodobać swym SSmanom.
przed slubem i weselem dwojga wykletych moi rodzice zostali obrabowani po akcji wisla swoich tez nie oszczedzali zastrzelili dwa swiniaki pocwiartowali i z kudlami do workow w domu ser maslo tez do wora buty swoje i tata mama zdazyla schowac pod dzieciaka do kolyski na wrzask mamy skusynie zostaw dziecko wyklety zwatpil matule tylko podziwiac tato oberwal po gebie jeszcze w stajni dopuki w poblizu krecila sie radziecka partyzantka tak tak radziecka to w miare przyzwoicie sie zachowywali ukradzione krowy konie byly bardzo szybko odprowadzane po tej akcji tato zerwal kontakty z ak oficjalnie na spotkaniu ak cala wojne zryc wam dawalem itd pozniej okazalo sie ze na tym zebraniu byl szpicel a tato dzieki swojej decyzji uniklan blizszej znajomosci z ub ub doprowadzilo to towarzystwo do porzadku tato sprzedal mi bardzo prosta recepte na zycie masz tak zyc zebys kazdemu czlowiekowi mogl spokojnie w oczy popatrzec proste
Drogi Anonimie, dziękujemy za wpis, podzielenie się rodzinną historią, a co najważniejsze bardzo dojrzałe i uniwersalne przesłanie na końcu. Pozdrawiamy.
No,radziecka partyzantka chronila swoich – wiéc twoja rodziny byla czerwone.17.09.1939 Rzeczpospolita zostawcie zaatakowaly przez komuchów bez wypowiedzenia wojny,zostalismy napadniéci przez chuliganów czerwonych w mundurach.Nasi najwspanialsi Synowi Polskiego Narodu bronili nas i Naszej ziemi.Nasi prawdziwi waleczni,odwazni,piékni ,wysportowani,zahartowani synowi Polskich Patriotów z dziada pradziada!Bandy chuliganów równiez grasowaly,wszédzie na świecie DLACZEGO w Polsce mialoby ich nie byc?Ja zauwazylam i bolejé nad tym ( dzisiaj nadal to jest widoczne ) ze ludzie dréczeni,wysmiewani , atakowani nie majá prawa sié bronic!t To jest Skandal!*** [komentarz edytowany ze względu na wulgaryzmy] A dzisiejsze Marsze Niepodleglosci przerazajá i wywolujá lék w calym świecie ,poniewaz oni sié bojá Polaków ,nikly procent ludzi zyje wg prawa BÓG HONOR OJCZYZNA ,wyznawcy zlego nie lubiejá nas,in nie.Chwala Bohaterom!Lesni Zolnierze to byli Wspaniali Chlopcy,i cudowne Kobiety i blogoslawieni Chlopi z wiosek którzy im pomagali !Chwala Bohaterom!Ania z Lomzy
moze by u nas pomnik koniokrada ten w bostonie calkiem calkiem wyrazisty taki z calym szacunkiem dla uczciwych akowcow ponoc tacy tez byli pozdrawiam
aniu z lomzy przeczytaj dokladnie myslenie ponoc nie boli .cala wojne tato dzielil sie zywnoscia z akowcami