Zanim ją poznał, spędzał czas, wyobrażając sobie uwalane ekskrementami sowy na głowach swoich rozmówców. Stała się jego kochanką, muzą, recenzentką i menedżerką. Ale kierowała nią nie tylko miłość do sztuki. Budując jego legendę, zabiegała też o własną. Skutecznie?
Latem 1929 roku Salvador Dalí był dopiero obiecującym młodym artystą. 25-letni Katalończyk miał już za sobą pierwsze sukcesy. Parę miesięcy wcześniej, w czerwcu, powstał Pies andaluzyjski, owoc jego współpracy z Luisem Buñuelem. Ten pierwszy film surrealistyczny jednocześnie szokował i zachwycał publiczność, dopiero przecierając szlaki dla eksperymentalnego kina.
Początkujący twórca gościł u siebie śmietankę ówczesnej awangardy. Życie towarzyskie nie układało się jednak najlepiej, a to za sprawą samego gospodarza. Dalí, który znalazł nową rozrywkę w wyobrażaniu sobie scenek ośmieszających jego rozmówców, co chwila wybuchał niekontrolowanym śmiechem.
Nie dało się z nim rozmawiać, praca nad kolejnym filmem i obrazami szła kulawo, a goście zaczęli powątpiewająco kiwać głowami. Jeszcze trochę, a zamiast materiały na geniusza zobaczyliby w nim niepokojącego psychopatę.
Niesmak budziło też szczególne zamiłowanie Dalego do ekskrementów. Katalończyk konsekwentnie włączał je do swoich dzieł. W lecie 1929 prezentował na przykład obraz „Ponura zabawa”, na którym jedna z postaci ma widoczne plamy na spodniach. Okazało się, że fekalia nawet dla surrealistów są tematem tabu. „Krew mogłem prezentować” – skwitował tę sytuację sam artysta – „Mogłem do niej dorzucić odrobinę gówienka. Ale już nie miałem prawa eksponować samego gówienka”.
Uleczenie obłędu
I wtedy Dalí poznał Galę, a właściwie: Jelenę Dymitriewną Diakonową (choć tego imienia od dawna już nie używała). Ta drobna Rosjanka, starsza od niego o dekadę, przyjechała do Cadaqués z francuskim poetą Paulem Éluardem, którego poślubiła dwanaście lat wcześniej. Ekscentryczny Katalończyk, ubrany z przesadną dbałością i śmiejący się histerycznie, nie wzbudził początkowo jej sympatii.
Ku Salvadorowi, jak pisze w najnowszej książce „Gala-Dalí” Carmen Domingo, pchnął ją dopiero… jej własny mąż. Tak jak inni, widział, że Gala wywarła na artyście ogromne wrażenie. Zachęcając żonę do kontaktu z nim, miał nadzieję, że w ten sposób pomoże Dalemu przełamać twórczy impas. Był zresztą przyzwyczajony do dzielenia się nią z innymi. Nie tylko akceptował romanse Gali, ale czasem nawet pośrednio w nich uczestniczył, chętnie podglądając Galę w łóżku z „tym trzecim”.
Jaki był efekt zbliżenia między Galą a Dalím? „Stała się dla niego postacią taką jak Gradiva z opowiadania Wilhelma Jensena, dziewczyną, która przywraca zdrowie psychiczne archeologowi Norbertowi Hanoldowi” – napisał o jej wpływie Gwynne Edwards, badacz hiszpańskiego teatru i kina. „Odcięła mnie od zbrodni i uleczyła mój obłęd” – stwierdził sam Dalí – „Symptomy histerii znikały jeden po drugim jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, na powrót stawałem się panem uśmiechu, śmiechu i gestów”.
Ale także Gala była zafascynowana geniuszem, który dostrzegła w zagubionym artyście. A może widziała w nim szansę na dostatnie życie? Bądź bo bądź wraz z Éluardem ciągle zmagali się z finansowymi trudnościami. Znała je też z dzieciństwa. Tymczasem Dalí miał potencjał, który mógł przełożyć się na sławę i pieniądze…
Muza, kochanka i menedżerka
Niezależnie od powodów, które ich do siebie przyciągnęły, duet Gala-Dalí okazał się niezwykle skuteczny. Spędzili ze sobą ponad pięćdziesiąt lat, aż do śmierci Gali w 1982 roku. W 1934 roku wzięli ślub, choć swój związek traktowali dość swobodnie. Zarówno ona, jak i on nie przywiązywali większej wagi do małżeńskiej wierności. Szczególnie, że Salvador, najchętniej zadowalający się za pomocą masturbacji, nie był w stanie sprostać potrzebom otwartej seksualnie żony. Tym, co trzymało ich razem, był jednak wspólny projekt, czyli… sam Dalí. W jego tworzeniu Gala okazała się artystką równą legendzie surrealizmu. Takie słowa, skierowane do męża, wkłada jej w usta Carmen Domingo w książce „Gala-Dalí”:
Zgadzam się, mogę być artystką bez twórczości. Ale jestem artystką, w to nikt nie może wątpić. Należy tylko czekać, żeby najbardziej złożone z moich dzieł, czyli ty, stało się powszechnie podziwianym geniuszem.
I rzeczywiście, Gala zainwestowała mnóstwo własnej pracy i wysiłku, by obiecującego, lecz zalęknionego i niepewnego siebie artystę przekształcić w symbol geniuszu – i to jeszcze za jego życia! Roztoczyła nad nim opiekę, która wykraczała daleko poza bycie „dziewczyną-muzą”. Nie była i nie chciała być tylko bierną inspiratorką, dzięki której (choć niezależnie od niej) pojawia się twórcza wena. Tak skalę jej zaangażowania (i niezwykłą wręcz zapobiegliwość!) opisuje dziennikarz i krytyk sztuki, Zygmunt Korus:
Gala dbała o zaplecze finansowe malarza – była dla niego impresario i rzecznikiem prasowym. Ponadto modelką, hostessą, inspiratorką, kopistką, suflerką i lektorką. Sfera jej wpływów rozszerzała się, aż w końcu objęła całe jego życie: począwszy od rzeczy prozaicznych, jak gromadzenie płócien i akcesoriów malarskich, a skończywszy na załatwianiu wystaw, sponsorów i innych akcji promocyjnych.
Pobudzała artystę, dopingowała i stymulowała – intelektualnie i seksualnie. Nie chciała być kurą domową (gotowała fatalnie!) – to kobieta akcji, żądna owoców kultury i bogactwa; była w końcu źródłem jego geniuszu. Z czasem przybrało to dziwaczną formę. W Stanach, widząc wielki popyt na dzieła męża, Gala nieustannie zmuszała go do malowania.
Dali bez Gali?
Dali w pełni doceniał nieustanną pomoc i zachętę, płynącą od żony. Stawiał ją na piedestale. „Jedna tylko istota osiągnęła pełnię życia, której obraz porównywalny jest do pogodnych doskonałości Renesansu. Istotą tą jest moja żona Gala, którą miałem cudowne szczęście wybrać” – pisał.
Ale na tym jego uwielbienie się nie kończyło. Był w stanie uznać jej wkład w swoją własną twórczość. Do tego stopnia, że zaczął podpisywać swoje dzieła: Gala-Dalí. Podpis ten, jak sugeruje Carmen Domingo, miał oznaczać zrozumienie artysty, że „nie istniałby bez swojej bliźniaczki”.
Zdanie to podziela pisarz i tłumacz Herbert Genzmer. „Bez niej stałby się być może jeszcze jednym psychopatologicznym przypadkiem, czego zresztą sama się obawiała, oglądając po raz pierwszy jego obrazy” – komentuje. Korus dodaje zaś, że Dalí mógłby po prostu zdziwaczeć i pogrążyć się całkowicie w chorobie psychicznej.
Gala kierowała mężem i trzymała go bliżej rzeczywistości. Potrafiła też, chyba jako jedyna, powstrzymać go przed nierozważnymi krokami. Rozumieli to jego współpracownicy i dlatego, kiedy w pewnym momencie Salvador zaczął umieszczać w swoich pracach symbole faszystowskie, grupa surrealistów poprosiła o pomoc właśnie Galę. To ona hamowała też jego niezrozumiałą dla innych fascynację Hitlerem i hitleryzmem.
Nowoczesna bizneswoman i Heroina Czynu
Ale, można spytać, co miała z tego sama Gala? Z wielu opisów pozostawionych przez jej współczesnych wynika przecież, że była silną kobietą, która mogła mieć własne ambicje. Była oczytana i uzdolniona i potrafiła w środowisku surrealistów zyskać pozycję, o której inne kobiety mogły tylko pomarzyć. Wszyscy artyści, z którymi się stykała, cenili jej zdanie i opinie, a nawet zwracali się do niej z prośbą o radę. Nie znosił jej jedynie André Breton, papież surrealizmu – pewnie dlatego, że sam miał nieznoszącą sprzeciwu osobowość. Ta jej samodzielność budziła zresztą jeszcze w połowie XX wieku sporą podejrzliwość. Jak wyjaśnia w literackiej odsłonie sama Gala:
Mówię, wygłaszam opinie, komentuję, sugeruję… jako jedyna, dlatego patrzą na mnie z niechęcią, dlatego niewłaściwie interpretują moje pragnienia, dlatego mnie się boją, sądzą, że coś się za tym kryje, bo nie rozumieją, że za Galą kryje się tylko Gala.
Można powiedzieć, że dla Gali związek z geniuszem był sposobem na życie pełnią życia. Dzięki niemu miała zapewniony dostatek. Mogła ulegać swoim zachciankom i hołdować nałogowi – była zapaloną hazardzistką. Ale, co zrozumiał chyba tylko Salvador, zyskiwała jeszcze coś więcej.
Gala kreowała świadomie swój wizerunek i wiedziała, że przez niego może spełnić własne marzenie o sławie. „Postrzegała mnie jako na poły szalonego geniusza zdolnego do wielkiej odwagi ducha. A ponieważ pragnęła czegoś, własnego mitu, zaczynała dochodzić do wniosku, że tylko ja jestem w stanie go stworzyć” – pisał o niej malarz po około dwudziestu latach wspólnego życia. I chyba miał rację. Gala też.
Bibliografia:
- Salvador Dalí, Moje sekretne życie, tłum. Krzysztof Jarosz, Wydawnictwo „Książnica” 2001.
- Herbert Genzmer, Gala i Salvador Dalí, tłum. Barbara Andrunik, Wydawnictwo Literackie 2000.
- Zygmunt Korus, Symbole Dalego, Galeria “Plus” 2006.
- Salvador Dalí, Dziennik geniusza, tłum. Jan Kortas, Wydawnictwo „Książnica” 2009.
- Carmen Domingo, Gala-Dalí, tłum. Marta Boberska, Świat Książki 2017.
- Gwynne Edwards, Lorca, Buñuel, Dalí. Forbidden Pleasures and Connected Lives, I. B. Tauris 2009.
KOMENTARZE (6)
Ale rynsztok.
A czy – jako osoba bezpośrednio zaangażowana – mogłabym prosić o rozwinięcie tej opinii? :)
Pani Anno, czy nie lepiej aby motywy tak błyskotliwej opinii pozostały tajemnicą tego intelektualisty?
Ten portal leci na dno. Strasznie tendencyjne artykuły przedstawiające kobiety jako cud tego świata i złych męskich przedstawicieli. Panie autorki zrobiły z fajnego portalu prywatny folwark w stylu cosmopolitan czy inny szmatławiec. A pana Kamila i kolegów szkoda bo jak by ich mniej tu..
Strasznie głupi komentarz
A gdzie w tekście jest napisane, że Dali był zły (cokolwiek ma to znaczyć)? Jest podkreślane, że Galę hołubił, że o nią dbał, także materialnie… Owszem, pojawiają się zdania o jego braku równowago psychicznej, ale opinia że był/mógł się stać szalony nie jest odosobniona i nie jest pomysłem „pani autorki”.