Jak wyglądało rozbrajanie powojennego podziemia bez otwartego starcia? O taktyce komunistów, złamanych obietnicach i konsekwencjach dwóch amnestii z 1945 i 1947 roku opowiada prof. Rafał Wnuk w rozmowie z Mirosławem Maciorowskim.
Mirosław Maciorowski: Komuniści w różny sposób zwalczali podziemie – organizowali obławy, wprowadzali w jego szeregi agenturę, ale oprócz kija stosowali też marchewkę: ogłosili aż dwie amnestie.
Prof. Rafał Wnuk. Po szoku, jakim był dla Polaków proces szesnastu, uznali, że należy spróbować miękkich metod. Mniej więcej od maja do jesieni 1945 r. zachęcali do wyjścia z lasów. Zaproponowali niektórym byłym akowcom jakieś funkcje, wciągnęli ich do systemu. Z okazji pierwszej rocznicy ogłoszenia Manifestu PKWN Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej 2 sierpnia 1945 r. ogłosił amnestię. Początkowo odzew nie był duży, ale po wspomnianych apelach pułkowników Mazurkiewicza i Rzepeckiego partyzanci zaczęli się ujawniać. Trzeba zresztą przyznać, że Mazurkiewicz, godząc się wystąpić z apelem, wytargował dla żołnierzy więcej, niż oferowała amnestia. Zakładała ona bowiem, że ujawniający się dowódca ma wydać swoich podwładnych i dokładnie poinformować o strukturach, którymi dowodził. W dodatku musiał to zrobić przed komisją, której szefem był ubek.
Warunki wynegocjowane przez Mazurkiewicza zakładały, że żołnierze po prostu sami się ujawniają, a dowódca nie ma obowiązku ich wydawać. I kolejna istotna rzecz: w skład komisji ujawnieniowych wchodzili oficerowie AK, a nawet teoretycznie byli ich kierownikami.
fot.domena publicznaKadra dowództwa 6 Wileńskiej Brygady, oddziału „Huzara”, 1951
Ilu partyzantów ujawniło się po ogłoszeniu pierwszej amnestii?
Dane są rozbieżne. Według premiera Edwarda Osóbki-Morawskiego ujawniło się 42 tys. osób, zdaniem wiceszefa bezpieki Romana Romkowskiego – 30 tys., a pułkownik Mazurkiewicz mówił o 50 tys. Natomiast według obliczeń Tomasza Łabuszewskiego z Instytutu Pamięci Narodowej, który w latach 90. badał dokumenty amnestii, ujawniło się tylko 14,2 tys. ludzi. Paradoksalnie każda z tych liczb może być prawdziwa, ponieważ już od jesieni 1944 r. żołnierze podziemia ujawniali się w różnych miejscach, np. w powiatach biłgorajskim, krasnostawskim, łukowskim czy rzeszowskim. Z lasu wychodzili tam głównie partyzanci związani z ruchem ludowym. Do fali ujawnień doszło też w maju 1945 r., tuż po zakończeniu wojny. Nie wiemy więc, czy Romkowski albo Osóbka-Morawski nie zsumowali wszystkich, którzy ujawnili się w latach 1944–1945.
Przeczytaj także: Zupy z pasty do zębów i wszy pod pachami – tak żyli Żołnierze Wyklęci
Ogłaszając amnestię, komuniści postąpili cynicznie, na zasadzie: wy się ujawnijcie, a my was załatwimy? A może stała za tym dobra wola, chęć doprowadzenia do pokoju?
Z punktu widzenia UB to było działanie pragmatyczne. Komuniści chcieli, by podziemie nie przeszkadzało im w rządzeniu. Oczywiście można było utopić je we krwi, ale z wielu względów – politycznych czy propagandowych – lepiej było zlikwidować je inaczej. Dla głównego nurtu podziemia, czyli poakowskiej konspiracji, ujawnienie się również było krokiem pragmatycznym. Dowództwo uznało, że amnestia to szansa na w miarę bezpieczne rozpuszczenie ludzi do domów. Pomysł był taki: niech ci, na których władza nie ma żadnych obciążających materiałów, wrócą do swoich rodzin i siedzą cicho. A ci, którzy zostali rozpracowani przez UB, są poszukiwani i grozi im więzienie, powinni skorzystać z amnestii i się ujawnić. Rzepecki przed swoim aresztowaniem właśnie tak widział sens ujawniania się. Chciał na bazie tych ocalonych ludzi zbudować cywilną, polityczną, lecz przede wszystkim bezpieczną organizację.
Dla bezpieki ważne było oczywiście rozładowanie lasów, ale i zebranie jak najwięcej informacji o przeciwniku. Szefostwo resortu bezpieczeństwa uznało więc ujawnienie na warunkach wynegocjowanych przez Mazurkiewicza za zmarnowaną szansę. W 1945 r. kadra w UB nie była jeszcze wyszkolona. Nie miała ujednoliconych formularzy ujawnieniowych, nie zbierała zbyt wielu informacji. W efekcie na tych, którzy się wtedy ujawnili, bezpieka niewiele miała. Ubecy pluli sobie w brodę, że pozwolili ludziom wyjść z lasu i się zalegalizować, gdy tymczasem wielu z nich zrobiło to w ocenie UB nieszczerze – nie zdali broni, tylko ją ukryli, nie zeznali wszystkiego i nadal potajemnie się kontaktowali.
Większość szeregowych partyzantów wyszła i ułożyła sobie życie. Ale duża grupa nie zaufała ani komunistom, ani Mazurkiewiczowi i nadal pozostawała w lesie.
Jak zareagowali komuniści?
Jesienią 1945 r. zaczęło się przykręcanie śruby. Jednocześnie ubecy intensywnie uczyli się walki z podziemiem i stawali się coraz skuteczniejsi. Momentem zwrotnym okazała się kampania przed referendum ludowym (30 czerwca 1946), gdy nastąpiło potężne uderzenie w podziemie. Aresztowano wtedy wielu dowódców i rozbito grupy leśne – milicja, UB, wojsko i oddziały NKWD były dosłownie wszędzie.
Uważam, że ta wszechogarniająca propaganda, a później cud nad urną, bo wszyscy wiedzieli, że wyniki referendum zostały sfałszowane, ostatecznie złamały morale konspiracji. Po tym, co się wydarzyło, żołnierze w podziemiu wiedzieli już, że nie ma szansy na zwycięstwo. Umarła nadzieja na uczciwe wybory, a jedyne, co można było wywalczyć, to najwyżej godziwe warunki kapitulacji.
fot.IPN / domena publicznaPogrzeb partyzantów 1946 r.
Po referendum komuniści znów porzucili kij na rzecz marchewki. Druga amnestia została ogłoszona 22 lutego 1947 r., miesiąc po sfałszowanych wyborach do Sejmu Ustawodawczego. Tym razem była naprawdę skuteczna.
Skorzystało z niej ponad 76 tys. ludzi.
Łącznie z tymi, którzy siedzieli już w więzieniach i zostali uwolnieni. UB wyciągnęło wnioski z poprzedniej amnestii i tym razem funkcjonariusze dokładnie zbierali informacje. Sporo nauczyli się też podczas tzw. dzikich czy cząstkowych amnestii, do których dochodziło w 1946 r.
Analizowałem spisy ujawnionych wówczas ludzi – przy niektórych nazwiskach oficer UB stawiał krzyżyk. Później wyrywkowo sprawdzałem w archiwum te osoby i okazało się, że już w momencie ujawnienia były typowane do werbunku. Wybierano 10–20 proc. amnestionowanych. Nie potrafię powiedzieć, ilu z nich ostatecznie dało się zwerbować. Jedni szli na współpracę, inni kluczyli i starali się tego uniknąć.
Przeczytaj także: Tak ubecja pastwiła się nad żołnierzami wyklętymi. Najbardziej brutalne tortury stosowane przez polską bezpiekę
Jakie były losy ludzi, którzy nie ujawnili się w 1947 r.?
Najlepiej widać to na przykładzie ludzi z WiN-u. Ci schwytani wcześnie, sądzeni przed drugą amnestią albo w jej okolicach, nie byli skazywani na śmierć, a nawet jeśli, to potem zamieniano im wyroki na dożywocie albo na długie odsiadki. W efekcie ani jeden człowiek z procesu I Zarządu WiN-u nie został stracony – dwóm wyrok śmierci zamieniono na wieloletnie więzienie.
W procesie II i III Zarządu dowódcy również przeżyli, choć wysokie wyroki więzienia, łącznie z dożywociem, to oczywiście nic przyjemnego. Natomiast ci, których aresztowano po amnestii z 1947 r., zostali potraktowani z pełną surowością: cały IV Zarząd WiN-u został stracony. Jak widać, system się radykalizował.
Ilu ludzi zostało w lesie po drugiej amnestii?
Garstka, 1,2–1,8 tys. partyzantów działających w rozproszeniu. Centralne dowództwo narodowego podziemia przestało istnieć. Resztki WiN-u na południu kraju tworzyły już tylko siatkę cywilną. Niedobitki stopniowo były likwidowane.
Trzeba też pamiętać, że z każdym powojennym miesiącem zmieniał się klimat społeczny. Wprawdzie komuniści musieli sfałszować referendum ludowe i wybory do Sejmu Ustawodawczego, żeby je wygrać, ale jednocześnie Polska Partia Robotnicza w 1946 r. liczyła już około miliona członków.
fot.Nieznany / domena publicznaPo ogłoszeniu drugiej amnestii w lasach została garstka żołnierzy
Partyzantkę jednoznacznie potępił Kościół katolicki. Kardynał Stefan Wyszyński już w 1946 r. dawał do zrozumienia, że należy zaprzestać bratobójczej walki. A w 1950 r., już jako prymas, zawarł z komunistami porozumienie, w którym deklarował, że Kościół będzie zwalczał „zbrodniczą działalność podziemia”.
W efekcie po 1953 r. w lesie ukrywali się już tylko pojedynczy ludzie.
Na przykład wachmistrz Józef Franczak „Lalek”, nazywany ostatnim partyzantem. Został zastrzelony na Lubelszczyźnie podczas obławy dopiero w 1963 r. Bał się ujawnić, bo przypisano mu aż 12 zabójstw.
Jak wyliczył dr Sławomir Poleszak z Polskiej Akademii Nauk, po 1956 r. w lesie pozostawało zaledwie ośmiu ludzi. Uznali, że znaleźli się w dramatycznej sytuacji, z której nawet 11 lat po wojnie nie ma wyjścia.
Tak naprawdę „Lalek” nie był ostatnim partyzantem. Dłużej ukrywał się chor. Antoni Dołęga „Kulawy Antek”. Prawie przez cztery dekady w ogóle nie kontaktował się z rodziną. Ukrywali go byli żołnierze – w stodołach, chlewach i wiejskich chałupach. Od pewnego momentu było to bardzo trudne, gdyż Dołęga miał wypadek i trzeba mu było amputować nogę. Przetrwał aż do 1982 r. Zmarł w stanie wojennym, nigdy niezdekonspirowany, w stodole. Był grubo po sześćdziesiątce, a zdecydowaną większość życia spędził w ukryciu. Nie został pochowany na cmentarzu, tylko w lesie, bo oficjalnie nie istniał.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.