Czy Bursztynowa Komnata jeszcze istnieje czy też spłonęła w trakcie brytyjskiego napadu na Królewiec w 1944 roku? Po II wojnie światowej znaleźli się świadkowie, którzy twierdzili, że na własne widzieli spalone pozostałości skarbu...
Przytoczymy tu za Badowskim fragmenty dwóch listów, których treść dotyczy bezpośrednio Bursztynowej Komnaty i jej losów po sierpniowych nalotach alianckich na Königsberg.
„Wszystko przepadło”
Liesel Amm, nauczycielka historii z Berlina, w czasie wojny przyjaciółka córki Rohdego, często bywająca w domu dyrektora, po obejrzeniu filmu Badowskiego pisze w liście do twórców filmu, przesłanym na adres Państwowego Komitetu do Spraw Telewizji przy Radzie Ministrów NRD, który przekazał pismo Polakom:
(…) Podczas jednego z obiadów, musiało to być gdzieś w 1943 roku, dr Rohde powiedział mi, że do zamku sprowadzono Bursztynową Komnatę. Aż do tego momentu nie wiedziałam o jej istnieniu. Ponieważ bardzo interesowałam się dziełami sztuki, co związane było poniekąd z mym zawodem, dr Rohde obiecał mi pokazać ową komnatę, która miała być wystawiona w królewieckim zamku.
Dotrzymał przyrzeczenia. Mogłam, jako jedna z pierwszych, zobaczyć skarb. Pokazał mi go osobiście dr Rohde. Minęło kilka tygodni. Podczas jednego z kolejnych obiadów dr Rohde powiedział, że w związku z możliwościami nalotów należy przenieść komnatę do piwnic zamkowych. Sklepienia piwniczne w zamku były tak grube (zbudowane przez rycerzy Zakonu w 1255 roku), że Bursztynowej Komnacie nie mogło się nic stać.
Największe naloty miały miejsce latem 1944 roku. Królewiec sprawiał wrażenie jednego olbrzymiego rumowiska. Po nocnym pożarze w czasie drugiego z nocnych nalotów udałam się w stronę śródmieścia w poszukiwaniu krewnych i znajomych. Około południa znalazłam się na dziedzińcu zamku. Spotkałam tu doktora Rohdego, który musiał przyjść na krótko przede mną. (…)
Miał wygląd człowieka zdruzgotanego, jego twarz była popielata. Wymieniliśmy krótkie powitanie i wtedy zadałam pytanie: „Co z Bursztynową Komnatą?”. Odpowiedział: „Wszystko przepadło”. Zaprowadził mnie w kierunku nieznanych mi piwnic i ujrzałam wtedy roztopioną masę, w której widniały zwęglone kawałki drewna. Dr Rohde był załamany. Nigdy potem nie mówiliśmy o Bursztynowej Komnacie. (…)
Dzięki Telewizji Polskiej dowiedziałam się, że po latach szuka się nadal śladów Bursztynowej Komnaty. Mogę to sobie tylko tak wyjaśnić, że dr Rohde w pierwszym odruchu rozpaczy pokazał mi owej nocy po pożarze miejsce, w którym Bursztynowa Komnata padła ofiarą płomieni. Ze strachu przed odpowiedzialnością przemilczał jednak ten fakt przed ówczesnym gauleiterem Erichem Kochem.
Ze strachu milczał również później, kiedy współpracował z radzieckimi znawcami sztuki. Pod jego okiem znajdował się przecież ich najcenniejszy skarb. Skrzynie z bursztynem, które później widziano podobno na dziedzińcu zamku, mogły być skrzyniami ze zbiorem bursztynów należących do dr. Rohdego. Zbiór ten również znałam. Pokazał mi go sam doktor.
Czytaj też: Bursztynowa Komnata, czyli Złoty Graal naszych czasów. Czy skarb już dawno nie istnieje?
Bomby i woń kadzidła
Po emisji telewizyjnego filmu, a przed publikacją książki, Badowski zamieścił w ówczesnym krakowskim tygodniku „Przekrój” artykuł na temat poszukiwań Bursztynowej Komnaty. Znalazł się w nim list Liesel Amm. Odezwał się wówczas Edward Appel z Gdyni, który w czasie drugiego sierpniowego nalotu na Königsberg przebywał w mieście. Appel pisał:
Znajdowałem się tej nocy w mieszkaniu położonym 200–300 metrów od zamku królewieckiego. Późną nocą, kilka minut po ogłoszonym alarmie, udałem się na nieduży balkon (do schronu bałem się iść, gdyż przebywałem w mieszkaniu nielegalnie), skąd obserwowałem niebo usiane „choinkami” – rakietami oświetlającymi.
Widok był tak piękny, że mimo grozy sytuacji nie mogłem oderwać od niego oczu. A detonacje bomb, przerywane hukiem dział przeciwlotniczych, były coraz bliższe. Dopiero na widok płonącego bombowca, który upadł w dalszej dzielnicy miasta, zszedłem na parter, a następnie na pustą, jaskrawo oświetloną pożarami uliczkę. Gdy usłyszałem świst spadających bomb, zdecydowałem się zaryzykować.
Wbiegłem na betonowe schody wiodące do jednego ze schronów. Podmuch bliskiej detonacji rzucił mnie na grupę osób (w większości w mundurach SA) usiłujących wydostać się z podziemia. Tylko dzięki temu nie potłukłem się. Ale byłem oszołomiony i gdy nalot się skończył, jako jeden z pierwszych wybiegłem na zewnątrz. Dom nad schronem płonął.
U wylotu uliczki spotkałem jakiegoś Francuza, który wlókł belkę i prosił mnie o pomoc w wyważeniu drzwi przywalonych gruzem. Wysypało się zza nich kilkanaście kobiet i dzieci. Francuz zapodział się w ogarniętym paniką tłumie, a ja przez szeroko otwartą bramę udałem się na dziedziniec zamkowy.
Nie pamiętam, czy zamek palił się i czy był mocno rozbity. Ale po przeczytaniu listu Liesel Amm przypomniałem sobie dokładnie, że z jednej strony podwórza stała sterta opalonych i dymiących skrzyń, z których wydobywał się ciężki, gęsty, żółtawego koloru dym. Widziałem też gęstą, kremową maź, która wydobywała się z niektórych skrzyń i pokrywała bruk podwórza. Uderzył mnie zwłaszcza silny zapach, wwiercający się w nozdrza, drażniący jak woń… kadzidła!
Wtedy nie zastanawiałem się, co to były za skrzynie. Dzisiaj – po przeczytaniu artykułu i listu nauczycielki z Berlina – zadaję sobie pytanie: czy to nie była Bursztynowa Komnata? Jeśli znajdowała się w tych skrzyniach – to spłonęła w Królewcu.
Arcydzieła nie płoną?
Jak rozumieć te relacje? Aż do 1989 roku przypuszczano, że Liesel Amm być może w ogóle nie istnieje, a jej rzekoma deskrypcja jest tworem STASI, enerdowskiej bezpieki, bądź też że Amm z jakiegoś powodu zmyśliła to wszystko.
Przypuszczenie było uzasadnione, bowiem ani Badowski, ani nikt z realizatorów filmu Tajemnica Bursztynowej Komnaty, nawet nie próbował skontaktować się z autorką listu, choćby po to, aby dowiedzieć się czegoś więcej od naocznego świadka historii.
Po upadku muru berlińskie go autorkę relacji odnaleźli we wschodnim Berlinie zachodnioniemieccy dziennikarze, a na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku Amm można było zobaczyć w dokumentalnym filmie Das Bernsteinzimmer. Ende einer Legende (Bursztynowa Komnata. Koniec pewnej legendy), zrealizowanym w 1990 roku przez niemieckiego dokumentalistę i pisarza Maurice’a Philipa Remy’ego.
Amm powtórzyła zarówno dziennikarzom, jak i Remy’emu wszystko to, co przekazała w liście. W jej relacji pojawił się jeden nowy szczegół, którego nie było w liście, dający się zweryfikować. Amm powiedziała dziennikarzom, że to, co widziała w piwnicy zamkowej, czyli roztopioną masę, którą Rohde pokazał jej jako resztki spalonej Komnaty, wyglądało jak miód.
Dziennikarze przeprowadzili eksperyment: spalili trochę bursztynu, a to, co z niego zostało, w ogóle nie przypominało miodu, topiący się bursztyn zamieniał się w czarno-zielonkawą substancję. Było to całkowicie sprzeczne z opowieścią Amm.
Nie musi to jeszcze oznaczać, że kobieta świadomie kłamała. Wydaje się, że relacji Liesel Amm i wnioskom, do jakich doszła, nie można dać wiary z paru powodów, a najważniejszy jest jeden – nie da się obronić tezy, że Rohde zdołałby ukryć fakt zniszczenia Bursztynowej Komnaty. Jest to niewyobrażalne.
Czegoś takiego, tego rodzaju katastrofy, nie dałoby się zataić nie tylko w policyjnym państwie Hitlera, ale i w żadnym innym państwie. Świadkami zniszczenia Komnaty musieliby przecież być pracownicy zamku, bo zapewne większość z nich wiedziała, co spoczywa w piwnicy zachodniego skrzydła, spakowane w skrzyniach, wielu zapewne uczestniczyło w usuwaniu skutków bombardowania zamku i wywołanego tym pożaru.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.