Przez kilkadziesiąt lat na terenie Polski znajdowało się nawet 300 głowic nuklearnych, które miały być użyte w razie ewentualnego konfliktu bloku sowieckiego z Zachodem. Polscy piloci nawet trenowali zrzucanie atomówek. O magazynach śmiercionośnej broni wiedziała tylko garstka najwyższych oficerów, a bazy znajdowały się pod okiem Specnazu.
„Teraz stałem się śmiercią. Niszczycielem światów” – miał powiedzieć sobie Artur Oppenheimer, jeden ze współtwórców bomby atomowej, po udanej próbie nowej broni. Cytat z hinduskiego tekstu religijnego Bhagawadgita okazał się zabójczo trafny.
6 sierpnia 1945 roku bomba jądrowa z ładunkiem wzbogaconego Uranu pod nazwą „Little Boy” spadła na Hiroszimę. W ciągu kilku minut na wysokość kilkunastu kilometrów nad miastem wzniósł się grzyb atomowy. W wyniku samego wybuchu życie straciło około 30 proc. populacji miasta – 70–90 tysięcy ludzi. Kolejne tysiące zmarły wskutek choroby popromiennej. Trzy dni później bomba o nazwie „Fat Man” starła z powierzchni ziemi Nagasaki. Zginęło 40 tysięcy ludzi.
W tym czasie już od kilku lat działał sowiecki program nuklearny, jednak komuniści zdołali wyprodukować swoją bombę dopiero cztery lata po amerykańskich atakach. Wkrótce jednak osiągnęli w tym zakresie „mistrzostwo”. W 1961 roku Rosjanie przeprowadzili eksplozję najsilniejszej jak do tej pory bomby atomowej. Tzw. Car-bomba (bomba wodorowa) miała siłę 58 megaton. Dla porównania: ładunek zrzucony na Hiroszimę miał moc „zaledwie” 15 kiloton.
Pierwotnie Car-bomba miała mieć moc nawet 100 megaton, jednak ostatecznie dzięki odpowiedniej konstrukcji jej siłę ograniczono o połowę. Ograniczony został też do minimum opad promieniotwórczy. Ważąca 27 tom Car-bomba, została zrzucona na 800 – kilogramowym, nylonowym spadochronie. Wybuchła 4000 metrów nad Oceanem Arktycznym. Mimo to kula ognia nieomal dosięgnęła Ziemi, część skalistych wysepek na oceanie wyparowała, wybuch był odczuwalny na Alasce, a promieniowanie cieplne powstałe w wyniku eksplozji mogło spowodować poparzenie trzeciego stopnia nawet w odległości 100 kilometrów.
Czytaj też: Zabawa w Boga. Jak Rosjanie zbudowali największą bombę atomową na świecie
Atomowy korytarz
Car-bomba była prezentacją siły. Wkrótce jednak Sowieci zyskali może mniej spektakularne, ale równie niebezpieczne możliwości. Mowa o lekkiej, pięciokilotonowej bombie atomowej, oznaczonej kryptonimem 8U49. Ładunek – ze względu na lekkość – nadawał się do montażu w głowicach rakiet odpalanych z wyrzutni bliskiego zasięgu.
Ludowe Wojsko Polskie dysponowało masą sprzętu radzieckiego, w tym rakietami taktyczno-operacyjnymi typu Łuna. Był to sprzęt posiadający sporo wad, przede wszystkim słabą celność (pierwotnie rozrzut wynosił aż 3 kilometry, zasięg – 70). Z racji tego znaleziono inne potencjalne zastosowanie sowieckich rakiet – jako nośnika głowic nuklearnych.
W myśl radzieckich strategów przygotowujących molocha na ostateczną wojnę z Zachodem, taki sprzęt powinien był się znaleźć w wysuniętych na zachód krajach bloku wschodniego, a więc m.in. w Polsce. Stąd miało pójść natarcie Armii Czerwonej i Ludowego Wojska Polskiego, wspomagane atomem. Eksplozje rakiet z ładunkami jądrowymi oraz bomby atomowe zrzucane przez myśliwce SU-20 miały wyrąbać dla wojsk pancernych prących na Zachód swoisty korytarz atomowy.
Głównym teoretykiem „przyszłej” wojny był marszałek Wasilij Sokołowski. W 1962 roku, w książce „Strategia wojenna” pisał:
Pod względem środków walki zbrojnej trzecia wojna światowa będzie przede wszystkim wojną rakietowo-jądrową (…). Masowe użycie broni jądrowej, a zwłaszcza termojądrowej nada wojnie niespotykany, destrukcyjny i niszczycielski charakter. Z oblicza ziemi zostaną starte całe państwa.
Program „Wisła”
Plan zaczął być wprowadzany w życie, gdy strona radziecka i polska w połowie lat 60. uzgodniły program „Wisła” – dostarczenia i przechowywania na naszym terenie ładunków atomowych. Zgodnie z wytycznymi ZSRR, Polska już w 1967 roku rozpoczęła budowę trzech składów broni jądrowej – w okolicach Podborska koło Białogardu (skład kryptonim 3001), Brzeźnicy-Kolonii koło Jastrowia (3002) i Templewa koło Trzemeszna Lubuskiego (3003). Każdy z nich miał po 300 hektarów, w każdym można było zmagazynować nawet 300 ładunków.
Po wybudowaniu baz atomowych rękę na nich położyli Rosjanie ze stacjonującej w naszym kraju Północnej Grupy Wojsk Radzieckich. Polskiemu wojsku głowice miały być udostępnione dopiero na wypadek konfliktu z Zachodem.
Bazy atomowe dysponowały własnym zasilaniem i klimatyzacją. Każda miała dwa podziemne bunkry typu Monolit, a po rozbudowie także schrony tunelowe typu Granit, do przechowywania mobilnej wyrzutni rakietowej. Bazy były prawdopodobnie najlepiej strzeżonymi miejscami w Polsce. Każdej z nich pilnowało 120 żołnierzy i 30 oficerów.
Czytaj też: Jak przeżyć wybuch bomby atomowej? Poradnik przetrwania według Amerykanów
Broń wasza i nasza
Dopiero po wyjeździe z Polski wojsk radzieckich okazało się, że trzy składy atomu, które powstały w ramach programu „Wisła”, to nie wszystko. Swoje bunkry atomowe mieli również Rosjanie, co wyszło na jaw dopiero po penetracji potężnych terenów zajmowanych przez Północną Grupę Wojsk.
Jedną z baz zidentyfikowano w Szprotawie na Dolnym Śląsku. Na potężnym, 700-hektarowym terenie powstał bunkier typu Monolit. Atom przechowywano u nas również w Bornem-Sulinowie, Bagiczu, Chojnie, Kluczewie – w województwie zachodniopomorskim oraz Pstrążu na Dolnym Śląsku.
Ile ładunków atomowych i jakiej mocy przechowywano w PRL? Według oficjalnych danych ujawnionych u kresu Polski Ludowej w naszym kraju znajdowało się 14 głowic o mocy 500 kT, 83 głowice o mocy 10 kT, dwie bomby o mocy 200 kT, 24 bomby o mocy 15 kT i 10 bomb o mocy 0,5 kT. Jednak według CIA ten arsenał był daleko niepełny. Amerykanie szacowali na liczbę głowic w Polsce nawet na 300.
Atomem ukrywanym nad Wisłą dałoby się zmieść z powierzchni ziemi przynajmniej kilkaset Hiroszim.
Atomowe igrzysko
Problem w tym, że bomby te nie leciałyby na Hiroszimę. Areną wojny byłaby Polska.
Według sowieckich planów na wypadek konfliktu Ludowe Wojsko Polskie – dysponujące Łunami do rażenia atomem w bliskim zasięgu oraz samolotami Su przystosowanymi do zrzucania ładunków nuklearnych – miało ruszyć z ofensywą na północne Niemcy i Danię, wyrąbując „korytarz atomowy” dla wojsk pancernych.
Równolegle ofensywa miała iść z innych krajów bloku wschodniego. Na terenie państw Układu Warszawskiego sąsiadujących z Zachodem znajdowało się blisko 1000 głowic atomowych. Ponad 500 było zmagazynowanych w NRD, kolejne 100 w Czechosłowacji. Wojna pod płaszczem atomowych grzybów oczywiście z konieczności miała być wojną błyskawiczną, przynajmniej w pierwszym etapie. Później zamieniłaby się w atomową wymianę ciosów. Żołnierze bloku wschodniego mieli jak najszybciej zająć Niemcy, zanim zaczną… umierać na chorobę popromienną. Dlatego w kilka dni wojska Układu Warszawskiego miały być w Berlinie.
Dziś wiemy, że taki scenariusz oznaczałby dla naszego kraju zagładę. Polska została wytypowana jako główny cel odpowiedzi NATO w przypadku konfliktu nuklearnego z ZSRR. Bomby atomowe o sile kilkuset kiloton miały spaść m.in. na Warszawę, Wrocław, Kraków. Mniejsze ładunki miały eksplodować wzdłuż granicy z NRD. III wojna światowa na „polskim” odcinku kosztowałaby życie milionów ludzi i zupełną degradację infrastruktury oraz środowiska.
Na szczęście zagłada gospodarcza i społeczna spotkała Związek Radziecki przed atomową zagładą naszej części świata. W 1993 roku ostatni kontyngent Północnej Grupy Wojsk ZSRR opuścił Polskę. Co się stało z głowicami atomowymi? Zostały wywiezione przez Rosjan wcześniej – prawdopodobnie w trakcie przełomu 1989 roku, w okresie, kiedy kształtowały się zręby nowego państwa polskiego przy Okrągłym Stole. Do dziś jednak strona rosyjska nie ujawniła informacji o tym, kiedy dokładnie i dokąd wyjechał atom z Polski.
Bibliografia:
- W objęciach Wielkiego Brata. Sowieci w Polsce 1944–1993, K. Rokicki (red.), S. Stępień (red.), Warszawa: IPN, 2009.
- Krogulski M.L., Okupacja w imię sojuszu, Warszawa: Wyd. von Borowiecky, 2001.
- Potyrała B., Szczegóła H.,Czerwoni marszałkowie. Elita Armii Radzieckiej 1935–1991, Zielona Góra: Wyd. WSP im. Tadeusza Kotarbińskiego, 1997.
- Potyrała B., Szlufik W., Who is who? Trzygwiazdkowi generałowie i admirałowie radzieckich sił zbrojnych z lat 1940–1991, Częstochowa: WSP, 2001.
- Andrew J. Rotter Bomba atomowa. Świat wobec zagrożenia, wyd. 2011.
- Tomasz Szulc, Krzysztof Nicpoń. Magazyny broni jądrowej na terytorium Polski. „Poligon”. nr 3, s. 62-77, 2007.
KOMENTARZE (18)
Autor zapomniał napisać o traktacie INF pomiędzy USA i ZSRR, w wyniku którego Rosjanie wycofali swoją broń jądrową m.in. z Polski, a Amerykanie swoje Pershingi z Europy. Jeszcze w latach 1991-3 Amerykanie wycofali z Europy ok.3000 rakiet z głowicami jądrowymi, a ile zostało? Amerykanie ostatnio wycofali się z tego traktatu, bo chcą broń jądrową rozmieścić w Polsce. I kto tu chciał czy teraz chce „rąbać korytarze”?
pomiędzy „chcą” a „trzymali” jest taka róznica jak między człowiekiem a wytresowanym proletariackim wielbicielem „bratniego” narodu. Na twoje pytanie godne propagandzisty z pzpr jest jest jedna odpowiedź, ale nie cenzuralna bo dotyczy ciebie
Jedna ciekawostka, będąc w wojsku saperem w 1989 przeszłem szkolenie z systemu minowania minami atomowymi , na nasze pytanie jak wygląda i gdzie są takie miny ,oficer stwierdzał że dowiemy się w odpowiednim czasie….
Czy nie myli Towarzysz „rabania ” z porabaniem? Czy moze mamy do czynienia z tzw chochlikiem drukarskim? Niech Obywatel sprostuje.
W latach 1970-tych Gierek chciał rozbudować polski przemysł jądrowy w oparciu o zasoby uranu w Sudetach. Rozpoczęto budowę technikum w Kowarach, gdzie mieli zdobywać wiedzę przyszli pracownicy tej branży. Gierkowi marzyło się nawet skonstruowanie własnej bomby wodorowej w tajemnicy (co za naiwność!) przed Sowietami. Kierownikiem projektu był prof. gen. dyw. Sylwester Kaliski, komendant Wojskowej Akademii Technicznej i minister nauki i szkolnictwa wyższego, wybitny specjalista z dziedziny syntezy termojądrowej. Projekt zarzucono w roku 1978, gdy gen. Kaliski zginął w wypadku samochodowym. Niedokończone mury technikum jądrowego w Kowarach przekształcono na hotel, przy którym mieści się dawna sztolnia uranowa, udostępniana do zwiedzania.
Pamir autorze, po pierwsze z planów „obronnych” Układu Warszawskiego wynikało, iż nasze wojska zajmą Danię i część Północną Niemiec. Po drugie Układ Warszawski nie zakładał uderzeń atomowych na głównych kierunkach natarcia tj. RFN i Francja. Zamierzano użyć broni atomowej w przypadku desantu lub kontruderzenia NATO. Po trzecie to NATO zamierzało zmienić Polskę w nuklearną pustynię aby powstrzymać napór Rosjan. Reasumując artykuł można ograniczyć do rosyjskich magazynów na terenie Polski z głowicami jądrowymi. Martwić powinno nas to, że znowu stajemy się celem dla głowic nuklearnych tym razem nie NATO ale Rosji.
Warto też pamiętać, że w gronie zdrajców kolaborujących z okupantem i gotowych poświęcić swoją /?/ ojczyznę był ten zdrajca jaruzelski tak gorliwie obecnie wybielany przez swoich partyjnych towarzyszy i ich pogrobowców
Podczele-Bagicz , bliżej Sianożętów, przy końcu pasa startowego pozostały bomby atomowe. Były małe, zawieszone w drewnianych szalunkach , trzeba było co jakiś czas przekładać, by nie wisiały w jednej pozycji zbyt długo. Wyjeżdżajacy z Bagicza ( Podczele obecnie) komendant jednostki powiedział do swego polskiego zaprzyjaznionego kolegi, Igora Wyszynskiego : „Uważajcie! Jak wam tu kiedyś huknie to nic nie zostanie z Bagicza . Nie chodzcie na koniec pasa startowego w poblizu Sianożetów.”
Pani Cecylio byłem tam po wyjeździe Rosjan, nie było tam bomb atomowych. Obiekty nie były przystosowane do przechowywania ładunków nuklearnych. Bardzo ładne bunkry na Migi 23 tam były nie wiem jak obecnie. Stały pod kątem do pasa startowego żelbetonowe bunkry pokryte ziemią z rozsuwanymi wrotami.
Czy przypadkiem Szanownej Pani Cyceli nie pomylilo sie z debowymi beczkami do wedzenia boczku?
Kluczewo nie jest na Dolnym Śląsku, tylko w Zachodniopomorskim, koło Stargardu. Była tutaj duża rosyjska baza wojskowa.
Stwierdzenie, że Car-bomba ważyła 800 kilogramów to bzdura – ważyła ok. 27 ton a samolot, który ją zrzucił był specjalnie przerabiany ze względu na jej gabaryty.
Rzeczywiście – wkradł się błąd. 800 kg miał sam spadochron. Dziękujemy za zwrócenie uwagi. Już to zostało skorygowane.
Warto może pamiętać że w czasach Układu Warszawskiego Berlin znajdował się na terenie NRD, więc stwierdzenie że „Żołnierze bloku wschodniego mieli jak najszybciej zająć Niemcy, zanim zaczną… umierać na chorobę popromienną. Dlatego w kilka dni wojska Układu Warszawskiego miały być w Berlinie” jest co najmniej nie ścisłe.
Berlin dzielił się na wschodni i zachodni – jak być może nie wiesz. Zachodni Berlin należał do kapitalistycznych Niemiec zachodnich. Więc jeśli coś jest nieścisłe to twój wpis
Zdaje sobie z tego sprawę, ale:
1. W Berlinie zachodnim nie stacjonowały wojska pancerne USA, więc nikt by Berlina nie atakował bronią nuklearną (chyba)
2. Berlin leżał w centralnej części NRD, otoczony ze wszystkich stron przez wojska UW, nie trzeba było nigdzie docierać przez kilka dni w oparach radioaktywnych.
3. Niemcy jako państwo nie istniało w tych czasach. Istniały NRD i BRD, nawa Niemcy stosowana jest od 1990.
Pisząc o historii należy się trzymać faktów historycznych i tyle.
Jedna mapa załączona do tego tekstu i wszystkie problemy by się same wyjaśniły, podejrzewam że autor miał na myśli Bonn a nie Berlin jako cel wojsk UW.
Pozdrawiam
Berlin Zachodni formalnie był pod nadzorem aliantów, realnie był utrzymywany przez RFN. Choćby fakt, że był pod wojskowym nadzorem alianckim podzielonym na sektory: amerykański, francuski itp., sprawia że kierunek ataku byłby zupełnie uzasadniony. Nie trafiłeś. Chciałeś błysnąć ale nie trafiłeś.
Berlin Zachodni byłby zajęty przez Rosjan w ciągu jednego dnia. Nikt nie atakowałby go bombami atomowymi. O co tu się spierać?