Siali postrach i wzbudzali grozę, gdziekolwiek się pojawili. Ich zbrodnie wypełniają najczarniejsze karty historii II wojny światowej. Ci bezwzględni zabójcy mają na sumieniu tysiące ludzkich istnień. Skąd wzięła się najbardziej haniebna dywizja w historii - dirlewangerowcy?
Podczas II wojny światowej popełniono wiele zbrodni, które nie mają sobie równych w dziejach ludzkości. Na sumieniu najwięcej istnień mają nazistowskie Niemcy i radziecka Rosja. Spośród wielu bestialskich formacji, stworzonych przez te pierwsze, szczególnym okrucieństwem wyróżniała się 36. Dywizja Grenadierów SS Dirlewanger.
Oddział ten stanowił część Waffen-SS, zbrojnych oddziałów niemieckiej nazistowskiej formacji paramilitarnej. Dirlewangerowcy nie byli przeznaczeni do regularnej walki na froncie, ale zajmowali się zwalczaniem ruchu oporu na terenach, które zostały podbite przez Wehrmacht.
Kłusownicy i recydywiści
Członków formacji początkowo rekrutowano spośród więźniów odsiadujących wyroki za kłusownictwo. Później wzmacniano ją recydywistami, którzy trafili za kratki za rozboje, gwałty, pobicia czy dezercję. Wcielano do niej również niemieckich więźniów politycznych o antynazistowskich poglądach, a nawet ludzi, którzy wylądowali w obozach koncentracyjnych w Auschwitz, Sachsenhausen, czy Dachau.
Na czele zbrodniczego oddziału stanął urodzony w 1895 roku w Würzburgu Oskar Dirlewanger. Od najmłodszych lat był on zainteresowany wojskowością. Walczył już w I wojnie światowej – odniósł w jej trakcie niejedną ranę. Za swoje działania otrzymał Żelazny Krzyż.
Dirlewanger – dewiant
Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej przyszły dowódca jednostki ujawnił skłonność do dewiacji seksualnych. Znany był ze swojego zamiłowania do bardzo młodych panien. W 1934 roku, w okresie od lutego do lipca kilkukrotnie zgwałcił 13-letnią Annaliese, członkinię Bund Deutcher Madel – żeńskiej sekcji młodzieżowej Hitlerjugend. W partyjnych notatkach zachowała się adnotacja, że Dirlewanger w tym czasie utrzymywał też kontakty seksualne z wieloma innymi dziewczętami, w tym z 20-letnią przewodniczącą organizacji w Heilbronnie.
Kiedy sprawa wyszła na jaw, wojenny weteran trafił do więzienia. Został też wyrzucony z NSDAP, do którego wcześniej się zapisał. W zakładzie karnym odbył karę 2 lat więzienia. Ponadto po wyjściu zza krat trafił jeszcze do ośrodka prewencyjnego dla przestępców seksualnych.
Zhańbiony i z fatalną opinią, Dirlewanger postanowił ponownie wkupić się w łaski NSDAP i władz niemieckich. Zrobił to za pośrednictwem swojego przyjaciela – Gottloba Bergera – wysoko postawionego członka SS, jednego z głównych doradców Heinricha Himmlera do spraw selekcji rasowej.
Dzięki wstawiennictwu tego ostatniego w kwietniu 1937 roku armia III Rzeszy wysłała skompromitowanego oficera do Hiszpanii, gdzie uczestniczył w wojnie domowej i szkolił żołnierzy Legionu Condor, niemieckiej jednostki wspomagającej generała Franco. Na Półwyspie Iberyjskim dał się poznać jako zaprawiony w bojach, wzorowy żołnierz, a swoją postawą zasłużył – przynajmniej zdaniem przełożonych – na powrót do kraju i kilka odznaczeń. Trzy lata później, widocznie dostatecznie zrehabilitowany, został dowódcą nowej, niezwykłej dywizji.
Zwyrodnialcy pozbawieni granic moralnych
Na pomysł stworzenia specjalnej jednostki złożonej z kłusowników i więźniów wpadł podobno sam Adolf Hitler, który swoją ideę przekazał Heinrichowi Himmlerowi. Chciał użyć tego wyjątkowego oddziału w walce z partyzantami. Führerowi zależało zwłaszcza na zwolennikach nielegalnego polowania, gdyż mieli oni doświadczenie w poruszaniu się po lasach.
Po zorganizowaniu i przeszkoleniu formacja została skierowana do okupowanej Polski. Dirlewangerowcy – jak zaczęto nazywać jej członków – szczególnie dali się we znaki mieszkańcom Lublina. Jak pisze w książce „Nazistowskie bestie. Kaci z SS” Jesús Hernández, dowódca i jego ludzie ze szczególnym okrucieństwem odnosili się do ludności żydowskiej:
Dirlewanger aresztował kilka osób. W przypadku kilku młodych Żydówek zrobił, co następuje: ustawił je pośrodku kręgu utworzonego przez siebie i niektórych ze swoich ludzi oraz jednostki pomocniczej Wehrmachtu. Następnie przeprowadził to, co nazwał „eksperymentem naukowym”, a który w tym przypadku polegał na odarciu ofiar z ubrań i wstrzyknięciu im strychniny. Po czym Dirlewanger zapalił papierosa i spokojnie go palił, przyglądając się wraz z pozostałymi powolnej agonii nagich dziewcząt.
Śmiertelna pułapka
Po pobycie nad Wisłą jednostka została skierowana na Białoruś. Tam typowym „sposobem walki” członków dywizji z cywilami stało się otaczanie wsi, wyłapywanie wszystkich mieszkańców – w tym kobiet i dzieci – i zamykanie ich w jednej stodole. Następnie budynek podpalano. Każdego, kto próbował uciec z tej śmiertelnej pułapki, zabijano serią z karabinu maszynowego.
Warto podkreślić, że brutalność 36. Dywizji Grenadierów SS Dirlewanger wzbudzała strach i odrazę nawet u samych Niemców. Świadczą o tym relacje świadków, choćby takich, jak pewien cywilny reporter, wysłany na front przez nazistowskie ministerstwo propagandy. Zapisał on w swoich notatkach, że pewnego razu widział, jak dirlewangerowcy upiekli żywcem zatrzymanych partyzantów, a następnie rzucili ich ciała stadu wygłodniałych świń. Wieść o tym mordzie dotarła do samego Berlina… ale Gottlob Berger zapewnił Himmlera, że działalność oddziału jest „dość przyzwoita”. To zakończyło sprawę.
Z kolei pewien oficer Wermachtu relacjonował, że jego oddziały zamknęły w stodołach mieszkańców 2,5-tysięcznej wsi. O świcie na miejsce przyjechał sam Dirlewanger i wydał rozkaz zabicia ludności. Dowódca dywizji osobiście otwierał drzwi budynków, a jego żołnierze zabijali zgromadzonych w środku seriami z karabinów maszynowych. Następnie z dachów ściągnięto słomę i podpalono – tak, aby ci, którym jakimś cudem udało się przeżyć, nie mieli szans na ucieczkę.
Zwyrodnialcy
36. Dywizja, tak jak jej przywódca, wsławiła się też licznymi zbrodniami seksualnymi i gwałtami. Na terenach podbitych jej członkowie wykazywali szczególne okrucieństwo w stosunku do kobiet.
Jeden z nich opowiadał później o zbrodni w Łahojsku koło Mińska w 1944 roku. Widział, jak kompletnie pijani oficerowie gwałcili tam i bili 8 nagich kobiet. Na drugi dzień zauważył obok obozu zwłoki ofiar tych żołnierskich „zabaw”.
Mathias Schenk, Belg, który należał do oddziału, po wojnie zdecydował się zdać relację z przerażających działań swoich kolegów z jednostki. „Kiedy szturmowaliśmy jakąś piwnicę, w której schronili się cywile, gwałcili kobiety. Często kilku tę samą, robili to szybko, nie wypuszczając z rąk broni” – opowiadał. Zapamiętał też tragiczny los pewnej kobiety, która najpierw została zgwałcona, a następnie jej oprawca zabił ją, rozcinając bagnetem od brzucha aż po szyję.
Rzeź Woli – eksterminacja warszawiaków
Największym chyba bestialstwem dirlewangerowcy wykazali się podczas powstania warszawskiego, dokonując rzezi Woli. Doszło do niej, gdy Niemcy przeszli – po początkowych sukcesach powstańców – do ofensywy. Kulminacja ich działań nastąpiła między 5 a 7 sierpnia 1944 roku. Z pełną bezwzględnością realizowali plan Hitlera, który chciał, by zginęli wszyscy mieszkańcy stolicy Polski.
Jak pisze Jesús Hernández w książce „Nazistowskie bestie. Kaci z SS”, śmierć, którą nieśli członkowie 36. Dywizji, nie omijała nikogo:
Napadali na szpitale i mordowali pacjentów na łóżkach, niekiedy przy użyciu miotaczy płomieni. Pielęgniarki i zakonnice spotkał, jeśli to możliwe, jeszcze gorszy los: były chłostane, grupowo gwałcone i wieszane nago (…).
Dirlewangerowcy oblewali jeńców benzyną i palili żywcem, wieszali kobiety z balkonów, przebijali niemowlęta bagnetami lub wyrzucali je przez okna. Kobiety zawsze przed zamordowaniem gwałcono. Żądza łupienia dirlewangerowców była tak wielka, że jednym cięciem odcinali palce, na których dostrzegli pierścionki, by nie tracić czasu, bagnetami wydłubywali złote zęby, a podczas plądrowania z chciwości zabijali się nawzajem.
W czasie rzezi Woli mogło zginąć nawet 65 tysięcy ludzi. W większości były to ofiary zbrodniczego oddziału. Dla porównania, szacuje się, że w całym powstaniu zginęło 200 tysięcy osób.
Wzbudzali odrazę u samych nazistów
Zbrodnie jednostki wzbudzały odrazę i niechęć wśród żołnierzy innych formacji wojsk niemieckich. Niektórzy, spotykając ich na swojej drodze, próbowali nawet ich powstrzymywać. Członkowie dywizji często walczyli zresztą także sami ze sobą – duża część strat ludzi Dirlewangera to efekt strzelanin w samym oddziale.
Dirlewangerowcy nigdy nie zostali osądzeni za swoje zbrodnie. Nie zabiegały o to ani Polska Rzeczpospolita Ludowa, ani ZSRR. Powojenne losy ich dowódcy nie są w pełni znane. Przyjmuje się, że został schwytany przez Francuzów, którzy umieścili go w obozie w Altshausen. Tam pilnowali go podobno polscy strażnicy, którzy – słysząc o jego zbrodniach – pobili go tak dotkliwie, że zmarł. Najprawdopodobniej miało to miejsce 7 czerwca 1945 roku.
Nie da się dokładnie oszacować, ile ludzkich istnień miała na sumieniu dowodzona przez Dirlewangera dywizja. Ocenia się, że może to być nawet 60 tysięcy cywilów. Przez kilka lat swojej działalności siali postrach, niosąc tortury i śmierć. Zostaną zapamiętani jako jeden z najbardziej zbrodniczych oddziałów w dziejach.
Bibliografia:
- Jesus Hernandez, Nazistowskie bestie. Kaci z SS, Wydawnictwo Bellona 2019.
- Christian Ingrao, Czarni myśliwi. Brygada Dirlewangera, Wydawnictwo Czarne 2011.
- Richard Rhodes, Mistrzowie śmierci. Einsatzgruppen, Wydawnictwo Bellona 2008.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.