Rozbite rodziny, porzucone, wynarodowione dzieci. To najbardziej tragiczne ofiary przymusowych przesiedleń Saamów, do których doszło sto lat temu w Skandynawii.
Mgła napawa renifery lękiem, schodzą z gór i kierują się na fiordy. To znaczy, że jest niskie ciśnienie. Kiedy Ándom Ovllá widzi, co się święci, pospiesznie wkłada buty. Wie, że za chmurami idzie praca. Nie obejdzie się bez grzywien, bo jakkolwiek by pilnowali reniferów, wszystkich nie upilnują.
„Musimy mieć je na oku, żeby Norwegowie nie nałożyli na nas kar”, wyjaśnia Ándom Ovllá. Jest przewodniczącym tutejszej wspólnoty i odpowiada za cały okręg. To on reprezentuje hodowców reniferów z Romsavággi (Tromsdalen), gdy dochodzi do sporów. Funkcję tę pełni nie dłużej niż od roku. Widzi, jak urzędnik taksuje go wzrokiem. „Nie rozumie, że to ze mną ma rozmawiać. Dla niego jestem tylko dzieckiem”.
Wcześniej grzywny negocjował Juhána Ánte, ojciec Ándoma Ovlli. Ale po jego nagłej śmierci zadanie to spadło na barki syna. Język norweski przysparza mu trudności. Zamienia się więc w słuch. To, co powie, tak czy inaczej nie ma większego znaczenia, wie, którzy z chłopów są przyjaźnie usposobieni, a którym zawsze trzeba zapłacić. Część ludzi ich tutaj nie chce.
„Nigdy nie gubimy tu reniferów”
Ándom Ovllá szybkim krokiem wędruje w górę potoku płynącego z Goahccevuopmi. (…) Droga nie jest długa, ale stroma. Swoje goahti ma w Romsavággi po zachodniej stronie Stuoranjárgi. Rozrastające się miasto Romsa znajduje się trochę ponad pięć kilometrów dalej, na wyspie w pobliżu lądu. Od czasu do czasu tam wiosłują lub wskakują na przepływającą łódź z mlekiem.
Ándom Ovllá dostrzega unoszące się smugi dymu. Z daleka chaty wyglądają identycznie – darfegoahti pokryte darnią, bez okien, z drzwiami od wschodu. Przypominają mrowiska rozrzucone po dnie doliny. Na zewnątrz pod ścianami ustawili zaostrzone paliki, żeby kozy nie właziły na goahti. Nad doliną góruje łukowate wzniesienie Šalašoavi. W oddali słychać szczekanie psa.
Ándom Ovllá spędzał w tym miejscu każde lato, odkąd się urodził. Często przychodzili tu z reniferami już w maju. „To piękna kraina. Szerokie połacie ziemi i dobre szczyty. Wszędzie trawa. Cielaki rosną duże i okrągłe. Nigdy nie gubimy tu reniferów”. W dnie, kiedy nie pracuje przy zwierzętach, czegoś mu brakuje.
Stuoranjárga powoli stawała się też domem dla Ristiinny. Żona Ándoma Ovlli rozwiesiła pościel w przewiewnym miejscu. Na żerdzie przed goahti zarzuciła kudłate pasiaki, skóry owiec i reniferów oraz poduszki. To ich drugie wspólne lato, odkąd się pobrali. Albo prawie się nie odstępują na krok, albo w ogóle się nie widują – w okresach, gdy on częściej bywa poza domem niż w domu.
Szybki ślub – byle zdążyć przed przesiedleniem
Przed ślubem niemal się nie spotykali, każde z nich dorastało po swojej stronie morza, jak mawia Ándom Ovllá. Ristiinná pochodzi z Ittohatów, którzy w lecie obozowali u podnóża Lyngsalpan. Zimą Ristiinná jeździła więc na nartach po jednej stronie Rostu, a Ándom Ovllá po drugiej. Zobaczył ją po raz pierwszy podczas bierzmowania w Gárasavvon.
(…) Ándom Ovllá chciał się w zasadzie dorobić stada reniferów, zanim się oświadczy, ale musiał się spieszyć. Rodzina Ristiinny miała zostać przesiedlona. Nie będzie mogła tu zostać, jeśli się nie pobiorą. Tyle wiedział. Starannie owinął ozdobne tasiemki wokół najelegantszych butów ze skóry renifera – nuvttahat – i włożył kaftan z białym kołnierzem. Jego przyjaciel przedstawił za niego sprawę, on sam zaś głównie siedział cicho pod drzwiami goahti swojego przyszłego teścia. Ręce mu się trzęsły. Wszyscy słyszeli chyba historie o tym, jak mężczyźni jadą się oświadczyć, ale wracają z pustym spojrzeniem. Ándom Ovllá obawiał się, że i jego to spotka.
Dłuższa chwila minęła, zanim macocha Ristiinny zaprosiła ich na kawę. Uważała, że chłopak przyjechał zbyt wcześnie. (…) Ándom Ovllá był już gotów wracać do siebie, Ristiinná jednak nie zamierzała poddać się niepomyślnym wiatrom. Zabrała go do księdza i przypilnowała, żeby ogłoszono ich ślub w zapowiedziach.
Życie wśród Saamów
Zaledwie kilka dni po ceremonii rodzina Ristiinny się przeniosła. (…) Ristiinná pożegnała się prawie z całą rodziną, z młodszymi braćmi, rodzicami i siostrą, którzy zostali przymusowo przesiedleni do Árjepluovve. Z dnia na dzień została zarówno młodą mężatką, jak i stuoranjárgajohtti – przybyszką, tą, która przenosi się na Stuoranjárgę.
(…) W połowie sierpnia przyprowadzają stado, żeby posłać cielaki na rzeź. Kilka tygodni wcześniej oznakowali je w górach na ubitym śniegu. Nie są już takie wątłe, trochę podjadły i zmieniły sierść na jesienną, lśniącą, włochatą, choć wciąż dość cienką i tak miękką, że kiedy się ją głaszcze, ma się wrażenie, że zaraz rozpadnie się w dłoniach.
Ristiinná wypatruje najciemniejszych cieląt. Na kaftan dla dorosłego potrzebuje pięciu skór, ale na mniejszy nie trzeba aż tylu. Wiosną czuła, jak jej ciało się zmienia. Piersi nabrzmiały, a comiesięczne niedomaganie ustało. Poniekąd jest przygotowana, żeby zostać matką. Szyła, piekła, prała i pomagała wychować siedmiu młodszych braci. U Dilli i Mihkela Bierów co miesiąc zużywano całe worki mąki.
(…) Późnym wieczorem słychać żałobne pochrząkiwanie łani. Stado reniferów, które straciło cielaki, szuka miejsca, gdzie się odłączyły. Ristiinnę aż skręca od tego w żołądku, nie może się przyzwyczaić do rozpaczy łani. Ándom Ovllá zabija niemal wyłącznie cielaki, tak jak zawsze robił jego ojciec. Juhána Ánte uczył wszystkiego syna, podążającego za nim krok w krok. (…) Do dziś Ándom Ovllá wyrzyna swoje inicjały na rogach reniferów. Zatrzymuje się w tych samych miejscach. Czci tę ziemię.
Czytaj też: Saamowie – koczownicy z Europy
Wystawieni na pokaz
(…) Pod koniec babiego lata przyjeżdża z Romsy przewodnik z informacją, że ostatnia łódź właśnie płynie. Wysocy turyści z dolarami drepczą ścieżką do doliny. Kiedy przechodzą, Ándom Ovllá stara się trzymać w tyle. Żeby zostać na tej ziemi, Saamowie muszą brać renifery i je pokazywać. Najgorsze jest to, kiedy turyści próbują dotknąć ich ubrania lub pożyczyć tradycyjne stroje i zrobić sobie w nich zdjęcie, albo kupić od nich ich skrzynie i inne rzeczy osobiste. Proszą, żeby wdrapali się na goahti i ustawili dzieci w rządku. Zdarzało się, że Saamowie stali otoczeni i ledwie mogli się ruszyć.
Mimo to turyści często się denerwują, że tubylcy domagają się za te zdjęcia zapłaty. Dzieci wesoło sprzedają ostre noże do listów, a kobiety równo układają skórzane torby. Pamiątki. Dobrze się na tym zarabia.
Czytaj też: Ludzkie zoo, czyli podglądanie „dzikiego”
Wielka wędrówka
Przez kolejne dni Saamowie jeżdżą spędzać renifery w jedno miejsce. Zwierzęta same z siebie poszły na wschód, a Ándom Ovllá twierdzi, że starsze „wiedzą dokładnie, między którymi kamieniami mają iść”. Praktycznie nie trzeba nimi kierować. Przemieszczają się ze stadem do fiordu Gáranasvuotna (Ramfjorden), czekają, aż morze się cofnie, i idą pięć kilometrów po odsłoniętym spod wody terenie. Renifery skubią wodorosty. Psy je poganiają. Czuć słoną wodę i mokry piasek.
Ristiinná i pozostali zjeżdżają nad morze wozem zaprzężonym w konia. Łódź parowa zabiera ich na fiord, gdzie napotykają stado i chwytają juczne wałachy. Ráidu podąża tą samą drogą, którą szli na zachód kilka miesięcy wcześniej. Najgorsza jest wędrówka między fiordem a granicą (…). Robią tylko krótkie przerwy. Kiedy zwierzęta muszą odpocząć, prowadzący je ludzie zdejmują z nich cięższe pakunki, uprząż jednak zostaje.
Ristiinna przysiada na sankach i odpoczywa, gdy tylko może. Jej brzuch jest już naprawdę okrągły. (…) myśli o tym, że przed porodem musi udać się na wschód. Dostaje dziewczynę, która towarzyszy jej w wyprawie, znajdują podwózkę do Nearvy. Pod koniec listopada Ristiinná rodzi bliźnięta w gospodarstwie należącym do rodziny Eliaksenów. Wyczerpanie organizmu przeplata się z dezorientacją: że też pod sercem nosiła nie jedno nowe życie, ale dwa. Dwie małe dziewczynki.
Rozdarta rodzina
Być może coś podejrzewała. Urodziły się wcześniej, niż szacowała, w jej objęciach przypominały małe ptaki wędrowne. Rodzice postanawiają, że nazwą je Márge i Elle. Ristiinná wie, że mąż wie. Ándom Ovllá wie, że ona wie. Nie mogą zostawić u siebie dwóch gietkkamánát, dwa niemowlaki nie przeżyją w goahti. Są jak wątłe cielęta zaraz po przyjściu na świat, wyczerpane ciało Ristiinny nie wykarmi ich obu. Zima dopiero się zaczyna.
Ii johttiolmmoš sáhte…, mówi Ándom Ovllá. „Przeprowadzający się człowiek nie może…” Ristiinná sama została oddana przez ojca tuż po urodzeniu. Jej matka zmarła przy porodzie. Dorastała w rodzinie zastępczej i u rodzeństwa matki. Bała się wejść do goahti ojca, kiedy ten zabrał ją wreszcie do siebie.
Powietrze wydaje się rozrzedzone, ledwo da się oddychać. Jak mają wybrać, która z dziewczynek z nimi zostanie? Nawet nie jest w stanie o to zapytać. Ándom Ovllá będzie musiał wziąć to na siebie. W spadku po ojcu dostał verdde, Eliaksenów. Odkąd sięga pamięcią, ich rodziny sobie wzajemnie pomagały. „Czy jedna z dziewczynek mogłaby tu zostać?”, pyta po fińsku. Eliaksenowie obiecują, że zajmą się małą Elle. (…) Mierząc się z ciężkim, obezwładniającym żalem po oddaniu drobniejszej z córek, Ristiinná uczy się opiekować tą drugą.
(…) Kiedy nie trzeba jej już będzie karmić piersią i podrośnie, zabiorą obie dziewczynki do Stuoranjárgi. Ani jemu, ani Ristiinnie nie przychodzi do głowy, że oni także mogą zostać zmuszeni do przeprowadzki i że będą musieli wyjechać bez jednej z córek. Że mała Elle już tu zostanie, nauczy się fińskiego i zapomni biologicznych rodziców.
Polecamy video: Duńskie piekło – nieudany eksperyment społeczny
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.