Ciekawostki Historyczne
Historia najnowsza

Ludowa magia w Bieszczadach

Kacze mydło, pogańskie rytuały i szeptuchy... Można odnieść wrażenie, że w bieszczadzkich wioskach na pograniczu ukraińsko-polskim czas się zatrzymał.

Kobiety i dziewczynki stoją po łydki w zimnym nurcie górskiej rzeki, płuczą bieliznę. Jest lato, drą się ptaki, krowy żują trawę na pastwisku. To nie opis obrazu, uwieczniony pędzlem malarza wycinek wiejskiej sielanki sprzed stuleci, ale rzeczywistość. Matki i ich córki są jak najbardziej prawdziwe, ptaki w istocie dokazują na głosy, a bydło niespiesznie skubie trawę na wzgórzu nad rzeką. Z nurtem bystrej wody płyną brudy z koszul, spódnic i portek.

W przygranicznych wsiach to nic nadzwyczajnego – prano tak przed wielu laty i pierze się dzisiaj, choć w wielu domach stoją pralki. Ale czy warto włączać maszynę na każde pranie? Czy nie przyjemniej w słoneczny dzień zejść nad rzekę, pogawędzić z sąsiadkami, a przy tym zrobić pranie? I nie w detergentach, żeby nie truć ryb i raków, tylko w naturalnym mydle, które płatami zalega niektóre rejony podgórskich i górskich rzek? Jest szare, wręcz ołówkowe, łamliwe i nie mniej skuteczne niż mydło zapachowe ze sklepu albo proszek. Ale coraz go mniej i nikt nie wie, z jakich powodów.

Kacze mydło i brak gorączki

Taki sam kamień, nadający się do prania i mycia, zalega miejscami też w rzekach i potokach polskich Bieszczadów. Potocznie nazywany jest kaczym mydłem. To nic innego jak łupek ilasty, zawierający szereg cennych składników, między innymi kwarc, kalcyt, dolomit, piryt czy fosforany. Posiada właściwości ścierające, dlatego dobrze złuszcza naskórek. Jednakże – twierdzą bardziej wrażliwi – ma specyficzny zapach mułu zmieszanego z dziegciem i już z tej przyczyny nie nadaje się do codziennej pielęgnacji.

Skąd jednak nazwa „kacze mydło”? Ponoć wzięła się stąd, że dawniej używano go do pobieżnego mycia rąk. Tylko co ma do tego kaczka? Ludzie żyją tu spokojnym, jednostajnym rytmem. Nie widać u nich pośpiechu, tej specyficznej nerwowości, która często jest widoczna u Polaków za miedzą. U nas ciągle ktoś zabiegany, nie ma czasu, musi załatwić szereg niecierpiących zwłoki spraw. W Ukrainie inaczej – wszystko da się zrobić w swoim czasie, bez nieodłącznej gorączki. Trzeba zatrzymać się na gościńcu, porozmawiać, a jeszcze lepiej – przysiąść na ławce pod sklepem lub domem, by napić się kawy albo kompotu. To takie ludzkie, normalne i takie było również w II Rzeczypospolitej, a nawet wcześniej.

W starej chyży mieszkają trzy pokolenia, fot. Tadeusz Poźniak

Świat się zmienił nie do poznania i zmienił też ludzi, ograniczając ich wzajemne relacje. Dzisiaj w polskich wsiach mało kto zachodzi do sąsiada, żeby zamienić kilka słów albo pożyczyć szklankę cukru. W Ukrainie wciąż jeszcze tak jest, przynajmniej w tej zachodniej, trochę odstającej od innych regionów.

Czytaj też: „Zachodniacy” narzekali na tych „wschodniaków”, którzy wciąż mówili po rosyjsku. Kiedy istniały dwie Ukrainy?

Zobacz również:

Czy szeptuchy wciąż istnieją?

Już nie wszędzie, ale w szeregu wiosek można jeszcze zobaczyć i poczuć zamierzchłą przeszłość. Na przykład taką: odziana w sweter i kwiecisty fartuch staruszka siedzi na zydlu przy jasnoniebieskim piecu. Wewnątrz trzaskają polana, po izbie rozchodzi się przyjemne ciepło. Jest wczesna jesień, jeszcze nie tak zimno, ale piec potrzebny nawet latem. To jedyna rzecz w chyży, na której można ugotować zupę albo tylko kartofle. Kobieta od dawna mieszka sama i radzi sobie doskonale, choć z metryki wyciągniętej zza świętego obrazka na ścianie wynika, że urodziła się w 1924 roku.

Ma więc dziewięćdziesiąt sześć lat, choć na tyle nie wygląda. Spracowane sękate dłonie, nogi owinięte bandażami, lekko przygarbiona, jednak na twarzy młodsza, niż pokazują dokumenty. Ciągle pełne życia oczy, twarz poorana w normie; jedynie gdy się uśmiechnie, nie widać zębów, nawet sztucznych, a wyłącznie dziąsła.

Na kuchennym blacie kilka garnków i rondli. Ze sznurka pod sufitem zwisają przyczepione spinaczami pęczki czosnku, cebuli i jakiegoś ziela. Gospodyni tłumaczy, że każde z tych ziół ma specjalne przeznaczenie. Można je stosować osobno, można też zmieszane, ale trzeba znać proporcje. Jeśli źle się je odmierzy, efekt może być odwrotny od zamierzonego. Zamiast pomóc, może zaszkodzić, podziałać toksycznie na wątrobę lub nerki, rozklekotać serce.

Czytaj też: Jak rozkochać w sobie mężczyznę? Niezawodny poradnik średniowiecznej zielarki

Pogańskie rytuały

Zielarstwa uczyła się jeszcze od swojej babki, która była we wsi prawdziwą szeptuchą. Znała nie tylko właściwości wszelakich traw zbieranych od wiosny do jesieni na łąkach i w lasach, ale też związane z nimi podania i legendy. Kiedy już wysuszone liście i łodygi kruszyła nad wielkim garem z wrzątkiem, a następnie parzyła lub gotowała, zawsze coś do siebie mówiła. Tak cicho, że innym domownikom trudno było zrozumieć znaczenie słów.

Kobieta szeptała w kółko jakieś frazy, formuły, może zaklęcia, a kiedy oplatała ją biała para wydobywająca się gęsto z saganów, przypominała senną zjawę. Cała izba – będąca zarazem kuchnią i sypialnią – wyglądała wtedy nierealnie. Dymy snuły się od pieca po powałę, wpełzały na ściany, głaskały zawieszone na nich obrazy Matki Bożej i Chrystusa oplatały sprzęty, zaglądały do małych okien.

Można je było otworzyć i uwolnić szukające wyjścia białe mgły, ale babka nie pozwalała. Tłumaczyła, że chata musi się napełnić nie tylko zapachem, lecz również duchem. Ona, tak mocno wierząca, że gdy wchodziła do cerkwi, padała na dwa kolana, pochylała się nisko i całowała podłogę – jednocześnie odprawiała jakieś pogańskie rytuały z dawnych wieków, kiedy karpacka kraina była jeszcze dzika i mało dostępna.

Księga ludowych zaklęć

Babka nie zostawiła wnuczce żadnego kajetu z zapisanymi zaklęciami, ponieważ nigdy nie uznała, że cokolwiek trzeba notować. Nadto nie umiała pisać, więc była zdana na innych, którym jednakowoż nie ufała i nie chciała zdradzać swoich tajemnych zielnych receptur. Wnuczka posiadła babciną wiedzę wyłącznie z przekazów ustnych i obserwacji i przez lata polegała jedynie na własnej pamięci i doświadczeniu.

Dopiero z czasem, gdy już siwizna mocno przyprószyła jej włosy i gdy jej sylwetka z racji wieku się pochyliła, kupiła w wiejskim sklepiku zeszyt w kratkę, całe sześćdziesiąt pustych stron, i z wolna, acz systematycznie zaczęła je zapełniać koślawym, niewprawnym pismem. Kiedyś pisała ładniej, ale po zakończeniu edukacji na szkole podstawowej zaczęła odwykać od regularnego kreślenia liter, cyfr i znaków przestankowych. Nie miała też okazji pisywać listów, ponieważ nie było do kogo. Jedynie raz w miesiącu podpisywała z imienia i nazwiska listę płac w spółdzielni rolniczej, w której pracowała fizycznie trzydzieści osiem lat.

Zasieki na ukraińsko-polskiej granicy w okolicach Sokolik Górskich, fot. Krzysztof Potaczała

Kiedy przeszła na emeryturę, podpisywała już tylko pokwitowanie pieniędzy listonoszowi. Zawsze tego samego dnia miesiąca przynosił jej pensju, czyli emeryturę, a ona z sympatii do starszego już mężczyzny każdorazowo częstowała go kompotem z suszonych jabłek i śliwek. Miała tych zasuszonych owoców zawsze pod dostatkiem, bo pochodziły z jej przydomowego sadu. Przechowywała je w słojach, które po napełnieniu układała na starym kredensie w rogu izby.

Gdy była młodsza, sięgała nieraz ręką do przezroczystego pojemnika, wyciągała kawałek gruszki lub jabłka i zjadała, długo żując każdy kęs. Chciała w ten sposób nasycić się ich smakiem i zapachem, zatrzymać w ustach odrobinę lata i jesieni, kiedy zbierała opadłe z drzew owoce do wiklinowego kosza i zanosiła do chaty. Od kiedy straciła zęby, a był to proces długofalowy, radzi sobie inaczej – ssie suszone winne kawałki, tak jak się ssie cukierki.

Czytaj też: Belbuk, Swarożyc… a może Odyn? Kogo przedstawiały tajemnicze rzeźby z terenu ziem polskich?

Bardziej bali się złego ditka niźli księdza

No więc stara kobieta jest zielarką, nazywaną też przez niektórych znachorką, a przez innych babą lub szeptunką. Czerpie z tradycji zamieszkujących tu od stuleci Bojków, ludzi prostych i surowych, przywiązanych do ziemi, gór i Boga, a jednocześnie bezgranicznie zabobonnych, wierzących w moc czarów i uroków rzucanych na ludzi wybranych przez złe duchy.

Tacy ludzie, opętani przez ciemne moce, musieli być poddawani obrzędowi odczyniania – poprzez zaklęcia, palenie ziół, picie naparów czy spluwanie. Cerkiew potępiała podobne zachowania, ale lud wiejski bardziej bał się złego ditka niźli księdza. Ten ostatni, mawiano po cichu, mógł pogrozić zza ołtarza, postraszyć piekłem, jednak ten drugi mógł zakraść się podstępnie nocą i poczynić w człowieku prawdziwą szkodę, mieszając mu zmysły, by stał się gotowym na wszystko szaleńcem.

Jura, ukraiński pastuszek spod Sianek, fot. Tadeusz Poźniak

W chylących się ku rozkładowi chyżach i znacznie nowszych domach jeszcze mieszkają autentyczne szeptuchy. Potrafią czytać z kwiatów i ziół, stosować zaklęcia oraz przyrządzać mikstury na rozmaite dolegliwości. Kilkadziesiąt, a nawet kilkanaście kilometrów na zachód owa tradycja i zwyczaje zostały prawie zupełnie zapomniane, tu zaś trwają i – świadomie lub nie – są pielęgnowane. Peryferyjne położenie zakonserwowało tych ludzi i ich otoczenie; stali się jedynymi w tej części Karpat – może poza mieszkającymi w wyższych górach rumuńskimi pasterzami – którzy nie poddali się presji cywilizacji.

Magiczne myślenie

W latach 2008–2012 Olga Solarz jeździła po przygranicznych wioskach Ukrainy i zbierała informacje na temat magii w medycynie ludowej Bojków. Przeprowadziła rozmowy z szeregiem mieszkańców. Okazało się, że nie tylko ludzie starsi, ale nawet dzieci mają do czynienia z tak zwanym myśleniem magicznym. Takim, które każe wierzyć w moc zaklęć przy leczeniu zaburzonych stanów fizyczno-psychicznych.

Badaczka zarejestrowała między innymi aż siedemdziesiąt sposobów na odczynianie uroków. Poznała również praktyki dotyczące leczenia kurzajek, jęczmienia na oku, róży, nocnego płaczu dziecka czy ukąszenia żmii. Nie sposób je tutaj przytaczać, ale warto sobie uświadomić, że wielowiekowa międzypokoleniowa tradycja – mimo tylu dziejowych zawirowań – wciąż jest kultywowana. Dziesięć lat po zakończeniu badań przez Olgę Solarz we wsiach regionu turczańskiego nie zmieniło się w tej materii prawie nic. Niektóre poznane wówczas kobiety umarły, jednakże ich miejsce i wiedzę przejęły córki.

Źródło:

KOMENTARZE (1)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Polak

Na ukrainie, a nie w ukrainie

Zobacz również

XIX wiek

Porady na czarownice, diabeł na obfite plony i tłuczenie butelek na szczęście młodej parze. W co wierzono na Kaszubach?

Nietypowe przygotowania do świąt, mrożące krew w żyłach edukacyjne opowieści i porady na... krasnoludki. Jakie były przesądy mieszkańców Kaszub sto lat temu? 

13 sierpnia 2022 | Autorzy: Maciej Danowski

Średniowiecze

Dlaczego noc czarownic i złych duchów została nazwana imieniem... zakonnicy?

W nocy z 30 kwietnia na 1 maja na górze Brocken zbierały się czarownice. Na miotłach i kozach docierały na Walpurgisnacht. Skąd się wzięło to...

28 maja 2022 | Autorzy: Herbert Gnaś

Nowożytność

Szeptucha na urlopie? Idź do… pobożnego Żyda. Równie dobrze zna się na magii

Choroby? Uroki? Pech? Mieszkańcy Europy Wschodniej mieli wiele możliwości. Pomocy mogli szukać zarówno u słowiańskich, jak i żydowskich sąsiadów.

25 lutego 2022 | Autorzy: Gabriela Bortacka

Słowiańskie demony wodne

Demony wodne występujące w wierzeniach Słowian były jednymi z najbardziej niebezpiecznych i złośliwych. Występowały w rejonach bagien, rzek i jezior. Ich ofiarami padali najczęściej ludzie...

6 stycznia 2022 | Autorzy: Bartłomiej Gajek

Starożytność

„Kobiety krają sobie ręce i twarze nożem”, a później idą za zmarłym na stos. Dawne Słowianki umierały wraz ze swoimi mężami...

Określenie „do grobowej deski” w tym przypadku brzmi wyjątkowo dosłownie. Słowiańskie żony umierały wraz ze swoimi mężami. Opisy arabskich kupców i średniowiecznych dziejopisów pełne są...

27 lipca 2021 | Autorzy: Marcin Moneta

Starożytność

Jak to możliwe, że kamienne „niedźwiadki” przewędrowały Europę i osiedliły się na Ślęży?

Na obszarze przedrzymskiej Iberii odnaleziono ich już ponad 400. Kamienne posągi, sięgające niekiedy 2,75 metra długości, przedstawiające zwierzęta m.in. byki, świnie.  Charakterystyczne dla społeczeństw celtyckich Półwyspu...

15 lipca 2021 | Autorzy: Anna Jankowiak

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Najciekawsze historie wprost na Twoim mailu!

Zapisując się na newsletter zgadzasz się na otrzymywanie informacji z serwisu Lubimyczytac.pl w tym informacji handlowych, oraz informacji dopasowanych do twoich zainteresowań i preferencji. Twój adres email będziemy przetwarzać w celu kierowania do Ciebie treści marketingowych w formie newslettera. Więcej informacji w Polityce Prywatności.