O bitwie na Psim Polu pisał mistrz Wincenty Kadłubek. Wiele jednak wskazuje na to, że batalii, zaliczanej do największych zwycięstw polskiego oręża... nie było!
„Skoro tylko więc zaświtało, z obu stron wybiegają naprzód lekkozbrojni, różniąc się zarówno liczbą, jak odwagą. Naprzeciw siebie ustawiają szyki bojowe. I o ile [siły] Niemców zwiększa ich liczebność, o tyle Polaków śmielszymi czyni większa odwaga” – pisał o bitwie na Psim Polu mistrz Wincenty Kadłubek. Czy jednak… w ogóle miała ona miejsce?
Po co ta wojna?
Istnienie niezależnego i silnego państwa Piastów było faktem trudnym do zaakceptowania dla władców Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Jedynym wyjątkiem w tej kwestii zdawał się krótki okres rządów Ottona III, który wyraźnie wskazywał na bardziej partnerskie traktowanie sąsiada zza Odry. Generalnie jednak I Rzesza wolała widzieć u swych wschodnich granic zależnego od niej lennika, który mógł być jednocześnie rozgrywany jako przeciwwaga w stosunkach z innymi państwami tego regionu – Czechami oraz Węgrami.
W owych dążeniach do ukrócenia samodzielności państwa piastowskiego władcy Niemiec najczęściej ograniczali się do zabiegów politycznych. Prowadzenie wojen było bowiem kosztowne i nie zawsze przynosiło spodziewane skutki – przynajmniej w stosunku do poniesionych nakładów. W efekcie nie od razu chwytano za miecze. Ale latem 1109 roku król Henryk V był przekonany, że innego wyjścia nie ma.
Historycy do dzisiaj żywo dyskutują o powodach jego najazdu na państwo Bolesława przez potomnych zwanego Krzywoustym. Władca Niemiec i bez zawracania sobie głowy sprawami wschodnimi miał się wówczas czym przejmować. Trwał przecież spór z papiestwem o inwestyturę, którego pozytywne dla Henryka rozstrzygnięcie wymagało ogromnego zaangażowania. Ponadto, jak podkreślają znawcy tematu, Henryk nie miał jeszcze dostatecznie ugruntowanej pozycji w swoim państwie. Cały czas bowiem musiał liczyć się z tendencjami decentralistycznymi, żywymi zwłaszcza po okresie zmagań o władzę z ojcem Henrykiem IV. Natomiast zaodrzańskie sprawy „to interesowały bardziej wschodnich feudałów Rzeszy aniżeli ich zachodnich odpowiedników” – zaznacza historyk Mariusz Samp.
Niesforny Bolesław
Tym razem było inaczej. Prowadzący od 1107 roku samodzielne rządy twardej ręki piastowski książę Bolesław III stał się nie lada problemem dla Rzeszy. Nowy władca zintensyfikował energiczne działania (zapoczątkowane jeszcze podczas walk z bratem Zbigniewem o tron) w celu podporządkowania Pomorza – terenów będących od zawsze obiektem zainteresowania władców niemieckich. Ponadto zaczął prowadzić niezwykle prężną – i skuteczną – politykę wobec Węgier oraz Rusi, tworząc solidne zaplecze polityczne dla własnych rozgrywek na arenie międzynarodowej. To z kolei pozwoliło mu nawet na ingerencje w wewnętrzne sprawy cesarskiego lennika – królestwa Czech. I jakby tego było mało, w sporze o inwestyturę niesforny Bolesław opowiedział się po stronie papiestwa.
Wszystko to mogło w perspektywie doprowadzić do zrzucenia przez państwo Piastów lennej zwierzchności cesarstwa i w konsekwencji do nadszarpnięcia cesarskiego autorytetu w regionie. Tego było już za wiele dla do tej pory cierpliwego władcy Niemiec. Należało jak najszybciej ostudzić gorącą głowę polskiego księcia, o którym Gall Anonim pisał, że „rozpierała go żądza rycerskiej sławy i orężnych czynów”. Henrykowi potrzebny był tylko pretekst.
Czytaj też: Chrzest pod piastowskim butem, czyli jak Bolesław Krzywousty podbił Szczecin
Wielka wyprawa
Ten nadszedł jesienią 1108 roku, gdy na dworze Henryka pojawił się pokonany w bratobójczej wojnie domowej i wygnany z Polski książę Zbigniew. Przywrócenie mu współrządów (do których z racji starszeństwa miał mocne prawo) gwarantowałoby osłabienie nazbyt śmiało poczynającego sobie Bolesława. Ponadto król Niemiec bardzo potrzebował sukcesów wobec opozycyjnej części feudałów. Zwłaszcza po jego nieudanej wyprawie na Węgry (w czym swój udział miał oczywiście książę Bolesław). W tej sytuacji zabiegi wygnańca o pomoc spotkały się z życzliwym przyjęciem ze strony Henryka.
Po zdecydowanym odrzuceniu przez piastowskiego władcę żądań przyjęcia Zbigniewa na łono dynastii, oddania mu połowy państwa oraz wypłaty 300 grzywien trybutu lub przekazania tyluż rycerzy do królewskiej dyspozycji klamka zapadła. Nadszedł czas na ostateczne rozstrzygnięcia. Najprawdopodobniej z początkiem sierpnia 1109 roku spod Erfurtu ruszyła wielka wyprawa niemieckiego rycerstwa. Historyk Karol Olejnik podkreśla nawet, że miała ona zapewne „charakter expeditio generalis [pospolitego ruszenia – przyp. aut.], co zdarzało się jedynie wyjątkowo, w sytuacji gdy zamierzona wyprawa miała na celu realizację najbardziej żywotnych interesów cesarstwa”.
Na podstawie źródeł z epoki badacze szacują, że Henrykowi udało się zmobilizować nawet 10 tys. zbrojnych, co jak na owe czasy było wielkością niebagatelną i rzeczywiście świadczy o wielkiej determinacji niemieckiego władcy. Dodatkowo do jego sił miał dołączyć parotysięczny kontyngent Czechów. Ci jednak mocno spóźnili swój marsz. Pojawili się dopiero we wrześniu pod Głogowem.
Czytaj też: Bohaterska obrona Głogowa. Jak niewielka warownia powstrzymała najazd niemieckiego króla?
Wielki zawód
To właśnie tam Henryk doczekał się jako takiego sukcesu. Owszem, ekspedycja karna przeciwko niesfornemu Bolesławowi miała wszelkie szanse powodzenia, tym bardziej że w momencie najazdu sam książę był uwikłany w walki z Pomorzanami. Szybko jednak okazało się, że zawczasu przygotował na ewentualność niemieckiego ataku. W efekcie rycerstwo Rzeszy musiało z mozołem przedzierać się przez naturalnie obronną granicę z nielicznymi dogodnymi przejściami. Na dodatek napotykane grody warowne okazywały się nie do zdobycia.
W tej sytuacji nieco nadziei dało Henrykowi zaskoczenie obrońców Głogowa. 24 sierpnia pojawił się pod jego murami. Zdobycie podgrodzia okazało się jednak jego jedynym sukcesem. Prowadzone przez jakieś trzy tygodnie próby zdobycia grodu wobec mężnego oporu Głogowian oraz partyzanckich działań Bolesława przyniosły Henrykowi tylko straty w ludziach i podkopały tak potrzebny mu autorytet. W efekcie władca niemiecki zwinął oblężenie. Ruszył w górę Odry w stronę Wrocławia – stolicy śląskiej prowincji.
Wielka włóczęga
I tym razem pochód królewskich wojsk nie należał do łatwych. Książę Bolesław, wykorzystując sprzyjające warunki terenowe w postaci gęstych lasów i bagien, nieustannie szarpał niemieckie oddziały. Sam dysponując o wiele słabszymi siłami (historycy szacują je na 3–4 tys. rycerzy, których mógł wystawić na śląskim froncie walk), doskonale wiedział, że nie sprosta w polu niemiecko-czeskiej armii.
Za to prowadzona przez księcia wojna podjazdowa oraz odwetowe ataki bezlitośnie łupionej przez najeźdźców miejscowej ludności musiały się dać mocno Henrykowi we znaki. Jeszcze bowiem zanim przybył on pod mury Wrocławia, wystosował do Bolesława postulat, że za cenę 300 grzywien trybutu zrezygnuje z dalszych działań wojennych. (Jak podejrzewają historycy, głównym celem Henryka było dotarcie do Krakowa). Wobec zdecydowanej odmowy ze strony polskiego księcia Henryk „podstąpił pod miasto Wrocław, gdzie jednak nic więcej nie zyskał, jak [tylko] trupy na miejsce żywych” – pisał Gall Anonim.
Do dzisiaj trwają spory o to, czy król podjął regularne oblężenie śląskiej stolicy, czy też, mając w pamięci głogowskie doświadczenia, darował sobie szturmowanie zapewne potężnych umocnień Wrocławia. Dość powiedzieć, że Henryk „[…] przez dłuższy czas udając, jakoby szedł na Kraków – kręcił się wokoło nad rzeką, raz tu, raz ówdzie, w nadziei, że w ten sposób napędzi strachu Bolesławowi i zmieni jego postanowienie”.
Czytaj też: Dlaczego Bolesław Krzywousty doprowadził do rozbicia dzielnicowego?
Wielka batalia?
Bolesław pozostał jednak przy swoim. Natomiast wędrówka Henryka po ziemi śląskiej miała mu wreszcie przynieść długo wyczekiwane walne starcie z wojskami księcia. Co więcej, według XIII-wiecznego dziejopisa Wincentego Kadłubka unikający do tej pory otwartej konfrontacji Bolesław miał nawet sam zachęcać króla do walki słowami: „Gotów będąc do bitwy odkładasz ją, a ja jestem świadkiem twego tchórzostwa”.
W efekcie w bliżej nieokreślonej lokalizacji i terminie miało dojść do wielkiej batalii. Niezwykłym męstwem i sztuką wojenną mieli się w niej wykazać Ślężanie (zapewne rycerstwo ziemi śląskiej), którzy, atakując tyły wojsk Henryka i pozorując ucieczkę, odciągnęli część jego sił, niwelując tym samym przewagę liczebną nieprzyjaciół.
Gdy ci polegli, inni spieszą im z pomocą i [też] padają. I tak jedni po drugich [giną], aż wreszcie niemal wszystkie w tyle stojące wojska zwracają się [przeciw nim]. Skutkiem tego nie tyle środkowe, ile pierwsze mieszają się szyki; nie znając bowiem przyczyny zamieszania sądzą, że swoi uciekają, a nie ścigają, toteż [sami] niemal w ucieczce się rozpierzchają – czytamy o skutkach manewru Ślężan w kronice Kadłubka.
Na zdezorientowane królewskie oddziały uderzyć miał sam Bolesław. Wpierany nawałnicą zatrutych strzał Partów (!) rozbił wrogie siły, których nędzne „resztki pozbierała smutna Lemania, życie cesarza za łaskę, a ucieczkę za tryumf poczytując” – kontynuuje mistrz Wincenty. I jakby tego było mało, to na skrwawionym polu bitwy pojawić się miała pożerająca trupy wielka sfora psów. Od nich miejsce to miano nazwać Psim Polem.
Czytaj też: Bitwa pod Cedynią. Mityczne zwycięstwo Polaków nad Niemcami w 972 roku
Wielka ściema
Kadłubkowy barwny i sugestywny opis wielkiej batalii (gdzieś zapewne na Śląsku, bo konkretów brak) musiał robić wrażenie na jemu współczesnych. Mało tego, jego wizja (dodatkowo ubarwiona następnie przez Długoszowe wywody) przez setki lat kształtowała świadomość historyczną Polaków. Zwłaszcza wobec powtarzających się konfliktów polsko-niemieckich i w okresie PRL-u, kiedy to ostrze państwowej propagandy było skierowane w stronę zawsze podejrzewanych o reakcjonizm Niemców (rzecz jasna tych złych – Zachodnich).
Niestety, wiele jednak wskazuje na to, że rozmiary batalii należy zdecydowanie pomniejszyć lub też zupełnie o niej zapomnieć. Historyk Karol Olejnik podkreśla bowiem, że „Krzywousty nie po to stosował taktykę defensywną, nie po to blokował trakty drogowe, atakował przeciwnika w zasadzkach, ścigał jego oddziały aprowizacyjne, aby podejmować ryzyko walnej bitwy w polu”. Jednocześnie część badaczy nie kwestionuje stoczenia jakiejś zwycięskiej dla polskiej strony potyczki z zagonem wojsk królewskich, która u Kadłubka rozrosła się do pogromu całej armii Henryka V.
Jak donosi Anonim
Nad rzetelnością mistrza Wincentego każe się jednak zastanowić to, że swoją kronikę tworzył niemal wiek po opisywanych wydarzeniach, nie stroniąc przy tym od udowodnionych przez historiografów konfabulacji i antycznych zapożyczeń. Być może opierał się na jakiejś lokalnej tradycji, która przekazała szczegóły wielkiej bitwy. Wątpliwości w tej kwestii podsyca fakt, że relacjonujący niemal na żywo wojnę z królem Rzeszy Gall Anonim w ogóle nie wspomina o bitwie. Przecież należałoby się spodziewać, że nadworny kronikarz Bolesława Krzywoustego nie omieszkałby opisać zwycięskiego starcia, skoro potrafił podkreślać nawet najmniejszy sukces swojego pryncypała. Co więcej, o bitwie na piastowskiej ziemi milczą również ówczesne źródła niemieckie. A zazwyczaj nie wzbraniały się one przed opisami nawet przegranych przez teutońską stronę batalii.
Niewyjaśniona do końca pozostaje również kwestia nazwy miejsca książęco-królewskich zmagań. Kadłubkowa etymologia jest bowiem dla niektórych badaczy mocno naciągana. Owszem, istnienie w czasach mistrza Wincentego osady o tej nazwie nie budzi wątpliwości. Również wałęsające się na pobojowisku psy nie były zapewne niczym nadzwyczajnym. Jednakże źródłosłowu Psiego Pola nauka doszukuje się bądź w istniejącej na tym terenie książęcej psiarni, bądź… w podrzędnej „psiej” jakości okolicznych ziem. W efekcie król Henryk mógł zostać pobity na lichym polu, „trupy tylko wioząc ze sobą jako trybut”.
Bibliografia
- Gall Anonim, Kronika polska, tłum. R. Grodecki, Wrocław 2003.
- Kosmasa Kronika Czechów, tłum. M. Wojciechowska, Wrocław 2006.
- Mistrz Wincenty Kadłubek, Kronika polska, tłum. B. Kürbis, Wrocław 2003.
- Olejnik K., Głogów 1109, Warszawa 1999.
- Samp M., Cel strategiczny króla Henryka V w dobie zmagań z państwem polskim w 1109 roku, „Colloquium. Edukacja – Polityka – Historia” 2018, nr 3.
- Samp M., Od Głogowa do Wrocławia – zarys działań wojennych schyłkowej fazy zmagań polsko-niemieckich z 1109 roku, www.infolotnicze.pl [dostęp: 8.06.2022].
- Samp M., Stan obronności polskiej granicy zachodniej przed wybuchem wojny polsko-niemieckiej 1109 roku, „Kwartalnik Opolski” 2018, nr 2/3.
KOMENTARZE (13)
Znowu, sorry, mój temat.
Z długo weekendowej drzemki obudził mnie dziś p. Premier mówiąc mi m. in. w tv Polonia w dokumencie mającym promować Polskę, jej historię i kulturę, że jego rodzinny Wrocław „przechodził z rąk do rąk, najpierw był niemiecki [!!!???], później czeski, później znów niemiecki, a następnie Polski… No moje gratulacje :( Właściwy człowiek na… :(
Nooo i… poczułem się jak biedni Niemcy na podwrocławskim „Psim Polu” w tym momencie… I natrętnie skojarzyło mi się to z kolei z byłym wicepremierem mówiącym o „Bydgoszczu”… Owszem, zgoda, ekonomiści nie muszą znać literalnie historii, ale jeśli już jakieś stołki zajmują i na dodatek coś tam ważnego promują…
Ad meritum. Stereotyp a-naukowy argumentu:
„Co więcej, o bitwie na piastowskiej ziemi MILCZĄ również ówczesne źródła niemieckie.”
To a-naukowy, a-historyczny dowód?
– tak, no bo to nie jest już na dzień dzisiejszy realny argument – w żadnym razie – został negatywnie bowiem metodą naukową zweryfikowany, sfalsyfikowany.
Strona Głogowa: „Przebieg wojny obszernie relacjonuje Kronika Polska tzw. Galla Anonima… …Ponadto pisał o niej czeski kronikarz Kosmas w Kronice Czechów, natomiast SŁABO ODBIŁA SIĘ w źródłach niemieckich.”
Słabo?! Praktycznie nic tam nie ma! (wiem bo szukałem marnując zresztą wiele godzin). Niemieckie źródła milczą nie tylko o rzekomej bitwie, ale praktycznie nie mówią nic konkretnego zarówno o wyprawie Henryka na Węgry (1108.), jak i Polskę (1109.). Nawet o Głogowie nic u nich nie ma! Jest ledwie napomknięcie o Nakle (10 sierpnia) no bo tej bitwy Niemczury nie przegrały, choć i nie wygrały.
A…
A Gall w swej kronice unikał „niemieckich tematów”, jak ognia (tego nie wiemy dlaczego – może był Germanem ;) a nie Gallem?), pisał o tym tylko wtedy jak już musiał…
(za A. Pleszczyński, Niemcy – wrogowie czy partnerzy? Przegląd opinii średniowiecznych polskich autorów. 2019.)
Dlaczego kronikarze niemieccy tamtych czasów spuścili kurtynę milczenia odnośnie tych dla nas z kolei ważkich wydarzeń?
Otóż król niemiecki, później cesarz Henryk V, to bowiem jest taka „zakała” niemieckiej historiografii, wódz bardziej niż mierny, przegrywał bowiem absolutnie wszystko co miał do przegrania! A swojemu ojcu wbił „nóż w plecy” uniemożliwiając mu totalny triumf nad papiestwem…
A po co Henryk „number five” „lazł” na te Węgry, a następnie do Polski? Po co mu to było? Na złość mamie chciał sobie odmrozić przysłowiowe uszy? Ano chciał sobie zabezpieczyć tyły przed rozstrzygającą batalią włoską z papiestwem – miał zamiar nadmiernie krewkich władców na wschodnich granicach, zamienić na posłusznych, a na dodatek uczynić takimi którzy mu, i tylko jemu zawdzięczają władzę – Bolesława na Zbigniewa, a wybitnego Kolomana na zdradliwą miernotę Almosa… i tyle.
A, że prowadził wtedy tzw. politykę koncyliacyjną wobec „książąt rzeszy”, zamiast ich hurtem eliminować jak to miał w zwyczaju jego ojciec, to przy okazji mógłby ich „kupować” nadaniami i udziałami w łupach.
A bitwa na „Psim Polu” – zgadzam się tutaj w pełni z autorem artykułu – szczerze gratuluję odwagi! …Że… najprawdopodobniej była, i to być może taka nawet dość duża (3-4 tys. ogółem), a także całkiem, całkiem na poważnie i ostro!
Pod Wrocławiem Henryk miał już bowiem resztki swej armii, może ze trzy tysiące, a może i mniej – większość możnych już dawno go ze swymi hufcami opuściła, mając dość jego nieudolności w prowadzeniu kampanii i… „zdradliwych Czechów”, jak to gdzieś wyczytałem.
Najprawdopodobniej obrońcy Wrocławia widząc uchodzących Niemców, rezygnujących z oblężenia, w porywie radości uderzyli i pobili ariergardę wojsk niemieckich, a że w tej sytuacji ariergarda ta musiał stanowić największą część wojska Henryka, to i trupów musiało być dużo…, sorry.
…śmieszne jest natomiast to, że obecnie nasi „poprawni politycznie” „prawdziwi” rzekomo profesjonalni historycy mediewiści, większość z nich, w swych naukowych pracach o bitwie jako takiej udają że zapominają, nic nie dywagują „w temacie” czy była ona czy nie, ba, nawet o niej nie wspominają!
…….
Mam nadzieje, że i o nich się tak samo szybko zapomni, jak oni…
„ekonomiści nie muszą znać literalnie histori”
O którym ekonomiście mówisz? Bo jeśli o Morawieckim, to jest on z wykształcenia… hitorykiem :D
No to przyznam się, że nie wiedziałem, że jako historyk p. premier „oddał” Henrykowi V i jego przodkom „swój” rodzinny Wrocław. Może myślał o germańskich Wandalach? Tylko, że wtedy Wrocławia jeszcze nie było… 1763. to ostateczne przejęcie Wrocławia prze Prusy i możemy dopiero wtedy mówić o niemieckim Wrocławiu, od tej daty do 1945 r., gdyż owszem wcześniej już zniemczony ale formalnie należał on do królestwa czeskiego.
No jednym zdaniem jak mówi dzisiejsza młodzież, zatem „obsuwa na maksa”, ale cóż poszło w świat :(
I jeszcze przy okazji jedno wyjaśnienie. Z reguły oblężenie się zwijało po układach i wtedy atak na odchodzących od oblężenia, byłby haniebnym zerwaniem takich układów. Jednak Bolesław nie chciał układów. W ten sposób przyznał by się bowiem do porażki – nie ma jednak ani nawet śladu układach z królem Henrykiem. Bolesław musiał się czuć zatem bezwzględnym zwycięzcą skoro nie chciał takich szybkich układów i… Jak najbardziej mógł i powinien wydać bitwę by te zwycięstwo przypieczętować, w końcu jego siły wówczas rosły i wygrywały, podczas gdy cesarza malały i ponosiły porażki.
No i jeszcze jedno, gdyby nazwa psie pole pochodziła rzeczywiście od lichej ziemi tego pola, to było by takich psich pól więcej, a są tylko we Wrocławiu.
Zgadzam się, że może od ludzi zajmujących wysokie stanowiska państwowe powinno się wymagać wiedzy ogólnej… A czego można oczekiwać od kogoś, kto publicznie krytykuje braki w ich wiedzy? Może gramatyki na poziomie szkoły średniej, a może chociaż ortografii na poziomie gimnazjum? A mówienie, że ktoś „może był Germanem”, to już chyba tępią w podstawówce. A może ci chodziło o krewnego Anny German? A może niesłusznie się czepiam, bo nie jesteś Polakiem, tylko „Polanem”, i jeszcze się nam tu spalisz z tego powodu? Albo że wstydu…
Odpowiedź dla niejakiego Bucom, przepraszam oczywiście Lucom.
Jak się nie ma wiedzy w tzw. „temacie”, to się chce „ogrzać” przy wiedzy innego i poleczyć swe kompleksy – mu na ten przykład rzekomo dokopując z równie rzekomo poprawnej polszczyzny, np., że zamiast Galla Anonima na Germana, to na Germanina Anonima powinienem go ewentualnie zamienić, hi, hiii…
To kompletny nonsens!
Po pierwsze jednak drogi mój indolencie, ja wymagam podstawowej wiedzy historycznej od mgr historii M.M., nie facia o wykształceniu ogólnym – i nie mam tutaj absolutnie na myśli Merlin Monroe :)
A Germanin to słowo bardzo nowe, stosunkowo dość dziwacznie skompilowane w ramach tzw. hiperpoprawności językowej, co do którego nawet wybitni językoznawcy mają ciągle wątpliwości. No bo skoro jest pojedynczy Germanin, to dlaczego mamy Germanów, a nie Germaninów, hi, hi, hiiii…?
Otóż to dlatego, że słowo German jest znacznie starsze, niż neologizm chyba XVIII wieczny ale upowszechniony nieco bardziej dopiero w XIX wieku, jako zwrot urzędniczy: Germanin, który stał się w pełni poprawnym uzusem tak naprawdę dopiero po II wojnie. Stąd jak słusznie zauważyłeś erudyto „inaczej” – jest Anna German, a nie Germanianka (to by dopiero brzmiało!), no bo ojca miała Niemca – Eugena Hörmanna.
A że Gall Anonim żył setki lat przed XIX wiekiem, więc Germaninem nie mógł by być na pewno, by nim nigdy nie został, a wyłącznie Germanem, wasza szanowna oślistość Bucem, bardzo, bardzo przepraszam, oczywiście Lucem ;)
Z nicka jak i nazwiska oj nieładnie, nie wypada się śmiać – nabijać ;) ale czasami trzeba, gdyż…
Zawiść to mój kochany jakże co prawda polska, ale mimo to bardzo brzydka cecha…
Folksdojczyki coraz mocniej przebieraja nóżkami, żeby odwoływać polskie zwycięstwa z nimi. Musicie bardziej odwoływać się to kłamców, którzy „udowodnili” że nie było bitwy pod Grunwaldem.
A dzielnica Psie Pole we Wrocławiu to UFO zrobiło.
Czyli jako żywo wtedy dla Szkopa Polska lepsza była jako lenno jak i obecnie. Upłynęło wiele lat a nic się w tej kwestii nie zmieniło. Dalej chcą nas sobie podporządkować politycznie namiestnika Tuska w Warszawie osadzając.
Czyli jako żywo wtedy dla Szkopa Polska lepsza była jako lenno jak i obecnie. Upłynęło wiele lat a nic się w tej kwestii nie zmieniło. Dalej chcą nas sobie podporządkować politycznie namiestnika Tuska w Warszawie osadzając.
Poczucie odrębności narodowych były jeszcze wówczas dość nikłe, co najwyżej różna mowa, język mogły je potęgować. Bardziej liczył się ród, wspólnota rodowa, zależności międzyrodowe – już wtedy po części wasalne.
Stąd przypisywane w czasach XIX i XX w. rzekomemu patriotycznemu zrywowi np. bohaterstwo „polskich” (no bo to tak naprawdę byli tam i Polacy, jak i już bawarscy głównie nie przepadający za Sasami Niemcy, oraz i Czesi) obrońców Głogowa, mogło wynikać li tylko z rozkazu i groźby Bolesława K., że jak się poddadzą to zostaną „na gardle”, czyli śmiercią, ukarani oni i ich rodziny do 3 pokolenia… Czyli ze strachu być może głównie zostali oni bohaterami, co zresztą często ma miejsce.
Takie to były okrutne czasy…
Ale bitwy nasze zwycięskie nad m. in. Niemcami rzeczywiście są usuwane z naszej narodowej świadomości. Niby żeby dzisiejsze dzieci nie musiały się za dużo na pamięć uczyć.
Np. a propos Krzywoustego, kto z nas zna, pamięta jego naprawdę wielkie zwycięstwo nad rzeką Trutiną 1110? Gdy nasi antenaci pod wodzą Bolesława starli się z Władysławem czeskim i wspomagającym go hufcem niemieckim, który wcale taki skromny nie był, wg niektórych był równy liczebnie co najmniej czeskiemu; wsparty oczywiście polskimi oddziałkami Zbigniewa, który jednak jest, był takim „super zdrajcą” nawet w ujęciu wczesnośredniowiecznym.
Ciekawe jest zdanie Kosmasa o swoich rodakach tam walczących, iż Władysław czeski: „…wyczuł u niektórych swoich opieszałe chęci do walki.” hi, hi, hi…
„…ci zaś, którzy walczyli frontem do nieprzyjaciela, niestety, podali tyły porwani niezwykłą ucieczką.” Nawet Bolesława zdziwiła ta szybkość rejterady i podejrzewał podstęp.
Jak mówi czeskie powiedzenie: „lepsza udana jest ucieczka niż byle jakie zwycięstwo” :) I to podejście przynajmniej u Czechów do dzisiaj się nie zmieniło się, jest u nich bardziej niż pewne… Ale i za to większość z nas Polaków za nimi nie przepada.
A liberałkom z PO-PiSu nie ma co się dziwić. Skoro w teleturnieju po części całkiem dużej, jawnie dla debili, gdzie pytaniem jest np. wymień słowo z końcówką -il :), a lama jest dla nich na ten przykład to takie „mnogie” więcej niż jedno zwierzę, wygrywa się 25 tys., a w gigantach historii, gdzie trzeba naprawdę błysnąć wiedzą, jedynie 20 tys. PLN?
No i efekty tej pogardy dla nauki historii ze strony rządzących, która niczym język angielski jest im obca, są wielkie a jakże…
Premier zapewne popełnił ten błąd z pośpiechu, zrozummy go i wybaczmy mu, a może i tremy moi drodzy, przejęzyczył się nieboże, niczym – jak niejaki M. Stuhr mówiąc o używaniu przez Polaków polskich dzieci jako „tarcze” pod Cedynią… No i co? Miejsce i przywiązujący się co prawda nie zgadzają, ale dzieci, ich narodowość i tarcze już tak, jak najbardziej!
Nie ma się więc czego biednych polityków i celebrytów czepiać :(
Takiego paszkwila dawno nie czytalem :( :(
Bolesław III zapewne w okolicach Wrocławia zrobił to samo co Łokietek pod Płowcami, tj. mając za słabe siły żeby walczyć z Niemcami i ich Czeskimi sojusznikami, zaatakował i wybił tylną straż wycofujących się Niemców. Więc jak w każdej bajce także i w relacji mojego imiennik tkwi garść ziaren prawdy.
Otóż i to!
Ma Pan rację całkowitą!
A piszę, bo dzisiaj „nasz” pan premier Morawiecki naprawdę (?) absolwent historii, „wypalił” jeszcze głupiej i donośniej, niczym krążownik Aurora ze swego rozstrojonego na maksa działa; mianowicie w Cedyni w rocznicę bitwy: „…to tutaj po raz pierwszy Niemcy chcieli wymazać nas z mapy Europy (???)”
……
No Maciek S. to przy tym stwierdzeniu, to istny „gigant historii” nomen omen ;)
A… mnie się ciśnie na usta okrzyk rozpaczy pobratymczy,
„Ježíše a Marija”, jakby nasi bracia Czesi powiedzieli głośno z wrażenia słuchając naszego władnego mgr historii…
Ten człowiek premierem będący się mieniący, albo ma już mimo swego stosunkowo młodego wieku, demencję (Boże!, co będzie za parę lat – to tego strach się po prostu bać :)! ), albo po prostu najzwyczajniej przespał 1 – 2 rok swych studiów, a egzaminy to zdał „za jajka i masło”…
…..
Drogi p. Mateuszku: dziś wiemy ponad wszelką wątpliwość, że dwóch wiernych wasali cesarza (Mieszko był nim aż po rzekę Wartę), jak najbardziej Niemca, i jego sojuszników – amicis – tj. przyjaciół tegoż cesarza, pobili się ze sobą o to kto ma prawo do łupienia – przepraszam sprawowania „opieki”, nad jakimś (bo nie wiemy o co tak dokładnie poszło) terytorium zamieszkałym przez jakieś połabskie Słowian plemiona.
I cesarz niemiecki jak najbardziej ich OBU za to ukarał bo mu w rzymskiej kampanii przeszkadzali, a że niby nieco bardziej tendencyjnie i ostrzej naszego księcia… – to o tym dla czego(by) tak było, to każdy nasz historyk ale i niemiecki, „baja” czasami kompletnie co innego…
Kwestia narodowości nie miała w tamtych czasach zatem tutaj praktycznie nic do rzeczy, no chyba, że chodzi wpływ za lat setki, na poziom kształcenia w naszych humanistycznych „Alma Mater” :)
’wielką ściemą’ jest rzekome 1000 lat średniowiecza… polecam ksiażki Formenko. kroniki sfałszowane w XIX wieku, wydarzenia antyczne toczą sie równolegle z rzekomo średnioweicznymi (zdublowani władcy, bitwy, cesarstwa, etc). dlaczego? ano ponieważ My ludzie zostalismy wypuszczeni ze stajni i obór (farm) dopiero po kataklizmach z lat 1750-1850… a nasi Kontrolerzy stworzyli nam historię, bohaterów i ułudę wolności bo jak wiadomo ;’szczęśliwa świnia’ to lepsze mięso.