Ciekawostki Historyczne
Dwudziestolecie międzywojenne

Polish Children Camp – polskie dzieci-uchodźcy na Bliskim Wschodzie, w Indiach i Afryce

Po 30 lipca 1941 roku tysiące Polaków wywiezionych w głąb ZSRR znalazło się w nowej sytuacji. W ramach układu Sikorski–Majski nasi rodacy dostali szansę ucieczki z sowieckiego imperium. Ponad 100 tysięcy uchodźców ruszyło wraz z armią Andersa na południe, w kierunku Iranu. Ale wielu tymczasowy dom znalazło w zupełnie innej części świata – w Afryce. Pomocy uciekinierom nie odmówiły również i Indie – gdzie schronienie znalazło ponad 5000 polskich dzieci.

Polska tułaczka ma długą, sięgającą kilku stuleci wstecz tradycję. Rozpoczęła się wraz z upadkiem pierwszej Rzeczpospolitej. Wtedy też pierwsi polscy zesłańcy – konfederaci barscy, a potem kolejni uczestnicy powstań – trafiali na wschód – w głąb carskiej Rosji.

Pierwszym uciekinierem z tych terenów, o którym zrobiło się głośno na całym świecie, miał być polski szlachcic Maurycy Beniowski. Po nim wielu jeszcze wróciło z Sybiru, by wspomnieć choćby samego Józefa Piłsudskiego. W dobie napoleońskiej tułaczami po świecie byli legioniści, którzy pacyfikowali, ale i ostatecznie zamieszkali na Haiti.

Polskie dzieci-uchodźcy i sieroty wojenne w Balachadi w Indiachfot.domena publiczna

Polskie dzieci-uchodźcy i sieroty wojenne w Balachadi w Indiach

Po kilku stuleciach historycznych perturbacji, które skutkowały migracjami, ucieczkami, przesiedleniami, zsyłkami, naprawdę ciężko wskazać miejsca, w które nasi rodacy nie trafili – czy to jako zesłańcy, emigranci, czy uchodźcy. Czasem schronienie znajdowali w miejscach naprawdę egzotycznych.

Japoński prolog

Potwierdzeniem tych słów niech będzie historia sierot po zesłańcach syberyjskich. Ponad 700 maluchów zostało uratowanych przed piekłem sowieckiej wojny domowej w 1920 roku przez Komitet Ratunkowy Dzieci Dalekiego Wschodu powołany przez Polkę – Annę Bielkiewicz, córkę jednego z projektantów Kolei Transsyberyjskiej.

Wraz z Józefem Jakóbiewiczem, synem zesłańca styczniowego, zaczęła wyszukiwać w syberyjskich przytułkach, na stacjach kolejowych i w opuszczonych osiedlach polskich dzieci. Zdeterminowana kobieta i jej pomocnicy apelowali o pomoc, gdzie tylko mogli.

Pierwszym uciekinierem z tych terenów, o którym zrobiło się głośno na całym świecie, miał być polski szlachcic Maurycy Beniowski. Po nim wielu jeszcze uciekało z Sybiru

Pierwszym uciekinierem z tych terenów, o którym zrobiło się głośno na całym świecie, miał być polski szlachcic Maurycy Beniowski. Po nim wielu jeszcze uciekało z Sybiru

W 1920 roku Bielkiewicz udała się w podróż do Tokio. Tam spotkała się z przedstawicielami japońskiego Ministerstwa Obrony. Pomoc była możliwa i realna, bo na Syberii ciągle wówczas stacjonowały wojska japońskie. Kraj Kwitnącej Wiśni nie odmówił, choć Japończycy nie wiedzieli o Polsce nieomal nic, zwłaszcza że był to czas, gdy Rzeczpospolita dopiero odzyskała niepodległość. W latach 1920–22 do Japonii z Syberii przewieziono 760 polskich dzieci. Uratowane sieroty miały zapewnione godziwe warunki życia. Po pewnym czasie trafiły do Polski.

Ich historię można traktować jako swoisty prolog przed wielką ucieczką ze wschodu tysięcy naszych rodaków wywiezionych w ramach szykan sowieckich w okresie międzywojennym i w czasie drugiej wojny światowej.

Czytaj też: Dzieci Gułagu. Stalin zamykał w łagrach nawet niemowlęta, bo ich rodziców uznano za „wrogów Związku Sowieckiego”!

Dalsza część artykułu pod ramką
Zobacz również:

Układ Sikorski–Majski

Exodus z „nieludzkiej ziemi” umożliwiła tzw. amnestia, będąca częścią umowy między polskim rządem w Londynie a ZSRR. Wymuszony przez Wielką Brytanię układ Sikorski–Majski miał normalizować stosunki polsko-rosyjskie, tym samym stanowiąc ważny element w budowie koalicji antyhitlerowskiej.

12 sierpnia 1941 roku Rada Najwyższa ZSRR wydała dekret o amnestii dla polskich jeńców wojennych, więźniów łagrów i wszystkich innych represjonowanych oraz wysiedlonych z kresów Rzeczpospolitej, na które wkroczyła 17 września 1939 roku Armia Czerwona.

W poszukiwania polskich sierot rozsianych po przytułkach ZSRR zaangażowali się m.in. słynna przedwojenna aktorka i piosenkarka Hanna Ordonówna i jej mąż Michał Tyszkiewicz.fot.domena publiczna

W poszukiwania polskich sierot rozsianych po przytułkach ZSRR zaangażowali się m.in. słynna przedwojenna aktorka i piosenkarka Hanna Ordonówna i jej mąż Michał Tyszkiewicz.

Pierwotnie wykaz osób objętych amnestią liczył ponad 380 tys. nazwisk, jednak wraz ze zmianą sytuacji na froncie wschodnim na korzyść Sowietów, ich skłonność do uwalniania obywateli polskich (nie tylko polskiej narodowości) malała. Większość Polaków w ZSRR kierowała się do miejsc, gdzie formowała się Armia Andersa.

W poszukiwania polskich sierot rozsianych po przytułkach ZSRR zaangażowali się m.in. słynna przedwojenna aktorka i piosenkarka Hanna Ordonówna i jej mąż Michał Tyszkiewicz. W dużej mierze dzięki jej aktywności w Aszchabadzie, przy granicy z Iranem uruchomiono polski sierociniec, do którego trafiały maluchy z całego Związku Radzieckiego. Ostatecznie z ZSRR udało się ewakuować ponad 110 tysięcy ludzi – oprócz wojska także 77 tysięcy polskich cywilów, w tym 20 tysięcy dzieci.

Czytaj też: Hanka Ordonówna i hrabia Tyszkiewicz. Najgłośniejszy mezalians II RP

Tułaczka do Iranu

Rzeka polskich uchodźców wraz z Armią Andersa popłynęła do Iranu, będącego wówczas we władzy Brytyjczyków. Polacy przybywali tam od marca do września 1942 – głównie przez Turkmenistan do obozu przejściowego w Pahlevi w Iranie (aktualnie Bandar-e Anzali).

Wyczerpująca podróż i skrajne osłabienie ludzi, żyjących często w ekstremalnie trudnych warunkach w sowieckich łagrach, spowodowały śmieć ponad 2 tysięcy ewakuowanych. Umierali z powodu niedożywienia, dyzenterii, tyfusu, malarii. Helena Nikiel trafiał do Pahlevi w sierpniu 1942 roku:

Przybiliśmy do jakiegoś portu, gdzie zeszliśmy ze statku wychudzeni, brudni, zawszeni, z tobołkami na plecach czy w rękach. Mama niosła na plecach maszynę do szycia, a w rękach tobołki z ubraniem. (…) My z bratem nieśliśmy w rękach zawiniątka z sucharami, a ja oprócz tego niosłam przywiązany na plecach garnek z tłuszczem, który się roztopił i spływał po mnie i po sukience, z której zresztą dawno wyrosłam. (…)

I tak długim, rozciągniętym wężem nędzarzy brnęliśmy po głębokim piasku plaży, w upale i w wielkim trudzie, do namiotów, które gdzieś ze 2–3 km dalej czekały na nas. Byliśmy tak zmęczeni, że nie mieliśmy nawet siły na radość, że najgorsze mamy za sobą. Okazało się bowiem, że pożegnaliśmy Związek Radziecki i jesteśmy na południowym – już perskim brzegu Morza Kaspijskiego, w porcie Pahlewi.

Polacy przybywali tam od marca do września 1942 – głównie przez Turkmenistan do obozu przejściowego w Pahlevi w Iranie (aktualnie Bandar-e Anzali, na zdj. polski cmentarz w tej miejscowości).fot.Karol Tofil/CC BY-SA 2.5

Polacy przybywali tam od marca do września 1942 – głównie przez Turkmenistan do obozu przejściowego w Pahlevi w Iranie (aktualnie Bandar-e Anzali, na zdj. polski cmentarz w tej miejscowości).

Z obozu przejściowego przewieziono uchodźców do Teheranu. Eugeniusz Szwajkowski wspominał:

Po drugiej kwarantannie w połowie września zawieźli nas do stolicy, tj. Teheranu. W czasie podróży podczas postojów, miejscowe panie chodziły koło naszego autobusu, częstowały nas jabłkami, ciastem itp. W Teheranie ulokowali nas w ładnych budynkach, gdzie było dobrze.

Uchodźcy zostali zakwaterowani w kilku miejscach – największe skupiska polskich uciekinierów znajdowały się w Teheranie i Isfahanie. Helena Nikiel, która mieszkała w jednym z obozów teherańskich, opisywała:

Obóz ten według mnie był piękny jak rajski ogród. Leżał po przeciwległej stronie Teheranu (patrząc od strony Obozu II), ale też blisko niego. (…) Teren był pagórkowaty. Na wszystkich wzgórzach rosły cyprysy, figi, granaty. Było bardzo dużo zieleni, płynęły „aryki” czyli małe, wąskie strumyki. Na horyzoncie, niezbyt daleko, było widać ośnieżone szczyty wysokich gór Elburs.

(…) mieszkaliśmy w szałasach, które od frontu miały bardzo szerokie, niczym nie zamykane otwory drzwiowe. Były tu także prycze (…). Wyżywienie otrzymywaliśmy ze wspólnego kotła. Brało się je do wojskowych manierek czy menażek i zjadało gdzieś pod krzaczkiem.

Czytaj też: Ratunek za wszelką cenę. Żydowskie dzieci ocalone przed eksterminacją z rąk Niemców

Miasto polskich dzieci

Wraz z tysiącami Polaków, w kraju Persów powstała polska administracja opiekująca się uchodźcami, szpitale wojskowe, sierocińce i szkoły – najczęściej pod kuratelą sióstr zakonnych. W Isfahanie – zwanym miastem polskich dzieci – ulokowano 2590 sierot. Na miejscu duchowni (także chrześcijańscy Ormianie) organizowali polskie szkoły, przedszkola, gimnazja, sanatorium. Warunki bytowe były trudne. Siostra Monika Alexandrowicz, która w latach 1942–1943 pracowała w obozie polskim w Isfahanie, relacjonowała:

Najstraszniejszą plagą był świerzb i wszy. Zwalczanie ich przychodziło z największą trudnością. (…) Przełożony klasztoru przynosił nam lekarstwa. (…) Codziennie dzieci były myte i przebierane w czystą odzież. Brudna szła do worków i przesyłana była do sióstr szarytek, które ją prały i gotowały. (…) Żadne pranie i gotowanie nie pomagało, trzeba było je mechanicznie wyniszczać, podobnie jak dorosłe pasożyty. Była to walka wprost beznadziejna.

Mimo to polskie placówki funkcjonowały, a z czasem standard życia zdecydowanie się poprawił.

Od chwili powstania w Persji Delegatury wszystkie dzieci utrzymywano już z jej funduszów. Wtedy to nastąpił dynamiczny rozwój polskiej kolonii w Isfahanie. Zakłady świetnie prosperowały, nauka i zajęcia były doskonale zorganizowane dzięki temu, że odpowiednio do potrzeb powiększała się liczba personelu. Dzieci były zdrowe, niczego im nie brakowało, przywykły nawet do klimatu. Wszystko to zapewniało im prawidłowy rozwój. Został nawet zorganizowany nowy szpital do naszego użytku.

W Isfahanie – zwanym miastem polskich dzieci – ulokowano 2590 sierot.fot.Annemarie Schwarzenbach/domena publiczna

W Isfahanie – zwanym miastem polskich dzieci – ulokowano 2590 sierot.

We wspomnieniach Polaków, którzy znaleźli schronienie w Persji, pozostała dobra opinia o gospodarzach, o ich serdeczności i chęci niesienia pomocy. Ksiądz Michał Wilniewczyc, pracujący w obozie isfahańskim, opisywał:

Stosunki nasze z Ormianami i Persami były dobre. Szczególnie na początku Persowie byli bardzo usłużni wobec Polaków, zwłaszcza Polek. Gdy ks. Kantak i inni Polacy podawali rękę na przywitanie Persom, ci byli zaskoczeni i mówili: nam nigdy Anglik nie poda ręki. Byli traktowani jako ludzie niższej klasy. Tak było nie tylko w Persji, ale w ogóle na koloniach.

Czytaj też: Nazistowscy porywacze. Ile polskich dzieci uprowadzili Niemcy w czasie II wojny światowej?

Nie zawsze jednak współżycie z gospodarzami układało się pozytywnie. Dla Polaków spotkanie z zupełnie inną kulturą bywało szokujące. Siostra Monika Alexandrowicz mówiła:

Sam fakt, że [Persowie] pozwolili na założenie i utrzymanie się placówki polskiej w Isfahanie świadczy o ich na ogół przyjaznym nastawieniu do nas. Dopomogli nam też dużo, np. w zakresie lecznictwa: korzystaliśmy z porad lekarzy-Persów, a ich szpitali (…) Wszystko to świadczyło o tym, że Persowie nie mieli do nas wrogiego stosunku, jako do obcego narodu.

Jednak wielokrotnie okazało się, że jakaś przyrodzona dzikość, a chyba przede wszystkim przyzwyczajenie do traktowania kobiet (zwłaszcza cudzoziemek) i dzieci, jako pewnego rodzaju bezdusznej siły roboczej, jako niewolników – prowadziło do różnych ekscesów, które nieraz kończyły się tragicznie.

„Napawało nas czasem lękiem, gdy odbywały się pochody religijne Persów, młodych mężczyzn biczujących się drucianymi miotłami przy takcie i śpiewie. Wtedy schodziliśmy z drogi i chowaliśmy się w mieszkaniach; fanatyzm mahometan jest straszny zwłaszcza podczas ich postu Ramadanu” – przyznawał ksiądz Wilniewczyc. Z kolei Teheran został zapamiętany jako miast kontrastów. Helena Nikiel wspominała:

Wystawy sklepów były piękne, bogate, ale tuż obok nich leżały na chodniku całe rodziny, ale przeważnie matki z dziećmi, które tu się rodziły i tu umierały. To nas dziwiło i przerażało. Wprawdzie my też byliśmy nędzarzami, ale kontrast bogactwa ze skrajną nędzą był zbyt rażący. Niepojęta była dla nas obojętność bogaczy na los ludzi chorujących i umierających z głodu pod ich wspaniałymi wystawami, kapiącymi złotem i drogimi kamieniami.

Polska Afryka

W Iranie Polacy nie pozostali długo. Ze względu na niepewność sytuacji, Brytyjczycy zgodzili się na dalszą ewakuację. Armia Andersa ruszyła do Palestyny. Cywilów z obozów w Persji lokowano w najróżniejszych miejscach świata – w tym w Indiach i brytyjskich koloniach w Afryce.

Już w 1942 roku rozpoczęła się ewakuacja Polaków do Afryki. W lipcu 1942 roku rząd londyński zawarł porozumienie z gubernatorami ówczesnej Tanganiki, Kenii, Ugandy. Polacy mieli trafić również do północnej i południowej Rodezji oraz Unii Południowej Afryki. Obywatele polscy byli transportowani do Indii Brytyjskich (port Karachi w dzisiejszym Pakistanie), a stamtąd do osiedli na kontynencie afrykańskim.

Do końca 1944 roku do Tanganiki, Kenii i Ugandy przewieziono blisko 14 tysięcy ludzi. Na „Czarnym Lądzie” powstało sześć osiedli, w których żyli polscy uchodźcy: cztery w Tanganice (Tengeru, Kondoa, Ifunda, Kidugala) oraz dwa w Ugandzie (Masindi i Koja). Oprócz osiedli stałych utworzono też kilka obozów przejściowych, m.in. w Morogoro, Kigomie, Dar es Salaam, Irindze i Tosamagandze w Tanganice.

Polscy uciekinierzy z ZSRR byli w tym czasie największą mniejszością europejską w Afryce Wschodniej. Największe polskie skupiska na kontynencie afrykańskim liczyły po kilka tysięcy osób. Powstawały przy zaangażowaniu miejscowych. Koszty utrzymania uchodźców ponosił częściowo rząd londyński, częściowo Brytyjczycy (wydatki doliczali do długu polskiego).

W Iranie Polacy nie pozostali długo. Ze względu na niepewność sytuacji, Brytyjczycy zgodzili się na dalszą ewakuację. Armia Andersa ruszyła do Palestynyfot.NAC/domena publiczna

W Iranie Polacy nie pozostali długo. Ze względu na niepewność sytuacji, Brytyjczycy zgodzili się na dalszą ewakuację. Armia Andersa ruszyła do Palestyny

Osiedle w Tengeru w Tanganice (obecnie Tanzania) liczyło około 5 tysięcy mieszkańców. Było jednym z największych. Dysponowało własnymi szkołami, także średnimi i sierocińcem, działali w nim instruktorzy harcerscy, funkcjonowała drużyna piłkarska, teatr oraz chór. Polacy starali się na wszelkie możliwe sposoby upodobnić swoje życie do realiów życia w ojczyźnie. Pod afrykańskim słońcem sadzono ogórki, pomidory, słonecznik. Obchodzono uroczyście święta państwowe i religijne.

Warunki bytowe były bardzo różne – od trudnych, jak w Kondoa, gdzie Polacy mieszkali w 403 barakach z gliny, po dobre. Tak było w obozie Ifunga, gdzie 780 zakwaterowanych osób żyło w 100 murowanych domach. Osiedle posiadało własne kuchnie, jadalnie, pralnie i magazyny.

Szacuje się, że przez obozy dla polskich uchodźców w Afryce przewinęło się około 8 tysięcy dzieci. Większość z nich nie miała świadomości trudności i niepokoju, w jakim żyli starsi. Był to błogi, zaczarowany świat dzieciństwa, po którym pozostały egzotyczne wspomnienia (świadectwem może być film dokumentalny „Afryka mojego dzieciństwa” w reżyserii Ewy Misiewicz).

Czytaj też: Liberia. Jedyne niepodległe państwo czarnoskórych w kolonialnej Afryce

Polish Children Camp i dobry maharadża

Część uciekinierów z ZSRR po Iranie trafiło do Indii. W 1943 roku w obozach przejściowych w Balachadi i Valivade schronienie znalazło ponad 5500 polskich dzieci.

Pierwszy obóz dla małych uciekinierów powstał z inicjatywy maharadży północno-zachodnio indyjskiego księstwa Nawanagaru – Jamy Saheba Digvijaysinhj. Ten arystokrata i dyplomata, pałający sympatią do Polski (w latach 20. XX wieku w Szwajcarii poznał Ignacego Paderewskiego) mocno orędował za budową osiedla dla polskich dzieci. Wskazał jego lokalizację niedaleko swojej letniej rezydencji.

Pierwszy obóz dla małych uciekinierów powstał z inicjatywy maharadży północno-zachodnio indyjskiego księstwa Nawanagaru – Jamy Saheba Digvijaysinhj (na zdj. z grupą polskich uchodźców).fot.Alewis2388 /CC BY-SA 4.0

Pierwszy obóz dla małych uciekinierów powstał z inicjatywy maharadży północno-zachodnio indyjskiego księstwa Nawanagaru – Jamy Saheba Digvijaysinhj (na zdj. z grupą polskich uchodźców).

Tak powstał obóz Polish Children Camp w Balachadi. Maharadża, który osobiście angażował się w jego budowę i załatwił finansowanie inwestycji z funduszy Izby Książąt Indyjskich, sam często bywał w obozie, ponoć ciesząc się wielką sympatią najmłodszych.

Rzekomo na pytanie generała Sikorskiego, czego chce od Polski w ramach podzięki za okazane dobro, odparł: „W wyzwolonej Polsce nazwijcie moim imieniem którąś z warszawskich ulic”. Jego oczekiwanie zostało spełnione. Na warszawskiej Ochocie dziś stoi skwer Dobrego Maharadży z pomnikiem upamiętniającym Jamę Saheba Digvijaysinhj.

Komuniści wzywają do PRL

Po wojnie komuniści, którzy przejęli władzę w Polsce, naciskali, by jak najszybciej przeprowadzić repatriację. Polacy nie garnęli się jednak do powrotu do kraju urządzonego na sowiecką modłę. Nie ufali zarządcom państwa pod moskiewską kuratelą.

W Indiach „Dobry Maharadża” we współpracy z komendantem polskiego obozu o. Franciszkiem Plutą oraz komendantem osiedla ppłk. Geoffreyem Clarkiem, dokonał zbiorowej adopcji dzieci, potwierdzonej sądownie. Osiedle w Balachadi istniało jeszcze rok po wojnie, później połączono je z większym obozem polskim w Valivade niedaleko Bombaju. Dalsze losy kilku tysięcy Polaków w Indiach wyglądały różnie. Część została na miejscu, tworząc małą diasporę polską w tym wielkim kraju. Reszta rozjechała się po świecie.

Podobny los czekał polskie osiedla w Afryce Wschodniej. Na powrót do komunistycznej Polski Ludowej zdecydowało się tylko 3800 osób, co stanowiło ledwie 20 procent łącznej liczby polskich uchodźców. Inni pozostali w Afryce w obozach po wojnie finansowanych przez ONZ. W 1949 roku przeprowadzono akcję łączenia rodzin wojskowych z armii polskiej na zachodzie, którzy trafili do Wielkiej Brytanii. W ten sposób do Anglii wyjechało z Afryki ok. 9500 osób.

Kolejni rodacy rozjechali się po świecie – do Stanów Zjednoczonych, Australii, Kanady, Francji. Mimo to osiedla uchodźcze w Koja i Tengeru funkcjonowały jeszcze do 1952 roku. Później w Tanzanii pozostało ledwie kilkaset osób. Edward Wójtowicz, ostatni polski uchodźca, który z ZSRR trafił do Afryki i związał się z Tanzanią, zmarł i został pochowany w Tengeru w 2015 roku.

Do dziś o losie polskich tułaczy z czasów II wojny światowej w Tengeru – małej afrykańskiej osadzie, kilkanaście kilometrów od Aruszy, świadczy tablica pamiątkowa niewielkie muzeum oraz cmentarz z grobami polskich uchodźców, którzy w tej części świata znaleźli schronienie.

Bibliografia: 

  1. Witold Biegański, Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie. Warszawa: Krajowa Agencja Wydawnicza 1990.
  2. Leszek Bełdowski i in., Polacy w Indiach. 1942–1948 w świetle dokumentów i wspomnień, Warszawa: Wyd. Koło Polaków z Indii 2002.
  3. Wiesław Stypuła, W gościnie u „polskiego” maharadży (wspomnienia z pobytu w Osiedlu Dzieci Polskich w Indiach w latach 1942–1946), Warszawa 2000.

Internet:

  1. Persja we wspomnieniach polskich uchodźców, Szlaki Tułaczy.pl, dostęp: 10.09.21.
  2. Polscy wygnańcy z okresu II wojny światowej – Polska w Tanzanii, Gov.pl, dostęp: 10.09.21.
  3. Polskie sieroty w Indiach – Represje sowieckie, Centrum Informacji o Ofiarach II Wojny Światowej, dostęp: 10.09.21.

Zobacz również

Zimna wojna

Koniec Indii Brytyjskich

W 1947 roku – po przeszło 200 latach brytyjskiego panowania – Indie odzyskały niepodległość. Rozpad byłej kolonii na dwa państwa przebiegał wyjątkowo krwawo.

26 czerwca 2024 | Autorzy: Simon Sebag Montefiore

Zimna wojna

Gehenna więźniarki łagru

Walentynę Jewlewą zabrano od córki i uwięziono w łagrze. Pewnego dnia postanowiła się otruć. Cudem została odratowana – tylko po to, by dalej cierpieć.

11 marca 2024 | Autorzy: Monika Zgustova

Historia najnowsza

Pariasi. „Niedotykalni” z Indii

Zmuszano ich do hańbiących prac, noszenia ubrań zdjętych ze zwłok, jedzenia na rozbitych naczyniach. Pariasów nie wolno było dotykać ani nawet z nimi rozmawiać.

11 lutego 2023 | Autorzy: Joanna Kurkiewicz

Druga wojna światowa

Mord profesorów lwowskich

Czym kierowali się Niemcy, mordując lwowskich profesorów w 1941 roku? Przecież byli wśród nich także specjaliści poszukiwani przez nazistów już po zbrodni.

5 listopada 2021 | Autorzy: Piotr Janczarek

Dwudziestolecie międzywojenne

Chów klatkowy… dzieci. W dwudziestoleciu międzywojennym zalecano trzymanie niemowląt w klatkach za oknem

Jak poprawić odporność u dziecka i ochronić je przed chorobami? Już sto lat temu młode matki zadawały sobie to pytanie, a naukowcy mieli na nie...

26 września 2021 | Autorzy: Maria Procner

Druga wojna światowa

Droga do pojednania z piekłem – II wojna światowa oczami dziecka

Antysemityzm widziany oczami dziecka jest nie tylko abstrakcyjny, niewyobrażalny i okrutny. Młody Leon już od najmłodszych lat spotykał się z najgorszym. Dziś jako dorosły stara...

4 lipca 2021 | Autorzy: Anna Jankowiak

KOMENTARZE

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

W tym momencie nie ma komentrzy.

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Najciekawsze historie wprost na Twoim mailu!

Zapisując się na newsletter zgadzasz się na otrzymywanie informacji z serwisu Lubimyczytac.pl w tym informacji handlowych, oraz informacji dopasowanych do twoich zainteresowań i preferencji. Twój adres email będziemy przetwarzać w celu kierowania do Ciebie treści marketingowych w formie newslettera. Więcej informacji w Polityce Prywatności.