„Oświęcim to była igraszka” – mówił o więzieniu komunistycznym Witold Pilecki. Rotmistrz, podobnie do tysięcy skatowanych i zamordowanych przez Sowietów, na własnej skórze poznał terror i okrucieństwo nowego okupanta. Tuż po wojnie podziemie niepodległościowe w Polsce znalazło się w nowej sytuacji. Komunistyczny reżim pod wieloma względami był gorszy od hitlerowskiego...
Na gorsze zmieniły się też warunki bytowe partyzantów. Tysiące żołnierzy, którzy nie chcieli zgodzić się na moskiewskie porządki, ukrywało się w lasach. Brakowało im jedzenia, ubrań, leków. Nie brakowało tylko…broni.
„Przeładowane” lasy
W 1945 roku pomimo rozwiązania Armii Krajowej w ukryciu pozostało kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. Drugą odnogę podziemia stanowiły Narodowe Siły Zbrojne. W początkowym okresie partyzantki antykomunistycznej lasy były dosłownie „przeładowane” wojskiem.
Stanisław Płużański, który opisał warunki funkcjonowania partyzantów w książce „Mróz, głód i wszy. Życie codzienne Wyklętych”, relacjonuje:
w niektórych częściach Polski wręcz roiło się od oddziałów. Nawet w województwie łódzkim, w którym nasycenie jednostek partyzanckich było mniejsze, UB opisując działalność żołnierzy „Groźnego” raportowało:
W okresie (…) działania bandy na powiatach: turkowskim, kaliskim, kolskim i konińskim grasowały niezależnie od tej bandy, inne bandy (…). Niekiedy na jednym terenie bandy lub grupy nakładały się na siebie, jednak nigdy nie dochodziło do wzajemnych starć.
Broni w bród
W porównaniu do okupacji hitlerowskiej na plus w działalności podziemia zmieniło się tylko jedno – dostęp do broni. Partyzanci antykomunistyczni nie narzekali na uzbrojenie, choć było go mniej, niż miał przeciwnik, i brakowało amunicji. Mimo to w porównaniu do drugiej wojny światowej żołnierze byli nieźle wyposażeni. Płużański w swojej książce pisze:
Już w czasie przechodzenia frontu partyzanci zaczynali zbierać broń, szykując się do walki z nowym okupantem, co wspomina Stefan Siekliński ps. „Stefek”: „Myśmy byli wszyscy uzbrojeni, bo broni było dużo. Jak front rosyjski przeszedł, była i niemiecka broń, i ruska. Wszystko było w krzakach, w lesie, byle gdzie porzucone”.
W początkowym okresie działania partyzantki łatwym celem były posterunki Milicji Obywatelskiej i UB. Partyzanci organizowali wręcz rajdy na placówki nowego reżimu. Stanisław Płużański cytuje:
Warto dla zobrazowania sytuacji przytoczyć fragment raportu na temat działalności „Zapory”: Dnia 16 maja dokonano napadu terrorystycznego na Posterunek MO w Wojciechowie pow. Lublin. Bandyci wtargnęli na posterunek w porze obiadowej. Sterroryzowali i rozbroili załogę posterunku, zabierając 7 sztuk KBK, 400 sztuk amunicji i 4 granaty będące na wyposażeniu funkcjonariuszy MO oraz 1 KBK i 1 pistolet zdany do MO przez miejscową ludność.
Ponadto zrabowano z Posterunku 17 ładownic, 1 apteczkę, 5 granatników, 5 płaszczy wojskowych, 2 mundury, 4 pary obuwia, 2 pary bielizny, 3 koce, 8 pasów głównych, 3 paski do spodni, 7 czapek wojskowych, 2 czapki cywilne, 2 szaliki i beret, 1 zegarek, 1 brzytwę, 2 peleryny oraz artykuły żywnościowe.
Czytaj też: Zuchwali i nieugięci. Siedem najbardziej spektakularnych akcji żołnierzy wyklętych
Pogoń za pieniędzmi
Partyzant jadł, kiedy tylko nadarzyła się okazja, bo następna mogła być dopiero za kilka dni. Jedzenie pochodziło najczęściej od miejscowych – rolników z okolicznych wsi. Oddziały starały się za nie płacić. Stanisław Płużański pisze:
Pieniądze zdobywały tak jak broń – poprzez rozbijanie posterunków MO i UB, ale również m.in. poprzez zorganizowane napady na kasy zarządów gminnych, kasy spółdzielcze, kolejowe, urzędów pocztowych i innych instytucji państwowych czy sklepów państwowych.
Antoni Biegun ps. Sztubak w swoich wspomnieniach zanotował:
Potem było zabranie pieniędzy w Hucie Metalu „Węgierska Górka”. Wiedzieliśmy, kiedy przywożą wypłatę do zakładu. Część oddziału wyciągnęła z miasta UB, które poszukiwało go po lasach. W samym mieście zostało pięciu funkcjonariuszy, którzy zostali przez nas rozbrojeni. Bez trudu zabraliśmy pieniądze i powróciliśmy do lasu.
Dzięki tym pieniądzom wojsko kupowało żywność od rolników. Pożywienie zdobywało też kosztem kolaborantów z nową władzą, działaczy PPR, milicjantów, ubeków i konfidentów. W pokwitowaniu wydanym przez partyzantów Antoniego Bieguna ps. Sztubak zapisano:
Na cele Oddziałów Leśnych NSZ zarekwirowano u Bieli Władysława: 1 jałówkę, 1 parę butów, 1/2 kg mydła, 1 koszulę. (…) Karę, którą poniósł dzisiejszej nocy Biela, poniósł za zbyt gorliwe rozniecanie namiętności politycznych, za nastawienie tutejszej ludności agresywnie przeciwko nam, za współpracę z Sowietami. O ile działalności swojej nie zaprzestanie, natychmiast zastosujemy metody bezwzględne.
Czytaj też: „Zamelduj, że rozkaz wykonałem” – jak Witold Pilecki trafił do Auschwitz
Obiad po dobroci lub siłą
Żołnierze z lasów zdawali sobie sprawę, że zbytnie obciążanie ludności spowoduje, że wsie będą się od nich odwracać, a bez pomocy miejscowych nie mieli szansy przetrwać. Dlatego próbowali działać „sprawiedliwie” i przynajmniej częściowo rekompensować straty okrutnie zubożałej po wojnie ludności. Marcin Zaremba w książce „Wielka Trwoga, Polska 1944–47. Ludowa reakcja na kryzys” pisze:
Brakowało podstawowych rzeczy: ubrań i obuwia, przede wszystkim jednak żywności. Pewne światło na stan jej podaży rzuca ówczesne zestawienie Ministerstwa Aprowizacji i Handlu porównujące produkcję podstawowych środków żywnościowych na jednego mieszkańca w roku 1938 i 1945/46. Wynika z niego, że nastąpił dwukrotny, a nawet trzykrotny spadek produkcji.
Jeśli nie było pieniędzy, partyzanci starali się w późniejszym terminie odpłacić w jakiś sposób gospodarzom. Jeden z żołnierzy wspominał:
Jak nie mieliśmy ze sobą jakiegoś prowiantu, tośmy korzystali z pomocy ludzi. Objadaliśmy ich nieraz. Oni też nie byli za bogaci (…). Myśmy o tym pamiętali i następnym razem, jak z kolei mieliśmy jakieś zaopatrzenie (…), tośmy przychodzili i żywili gospodarzy.
W praktyce jednak bilans rzadko wychodził dla rolników na zero. Bywało więc, że ludność chowała przed partyzantami jedzenie. Zdarzały się też konflikty i odbieranie pożywienia siłą. „Zatrzymaliśmy się we wsi Malinie, zmarznięci i głodni. We wsi jest trudno coś znaleźć do jedzenia, dopiero po gruntownych poszukiwaniach znaleźliśmy w bród wszystkiego. Mimo to jednak musieliśmy brać jedzenie siłą, to znaczy bić się z babami na pięści o kromkę chleba i garnczek mleka” – wspominał Ryszard Zieniewicz ps. Drań z oddziału „Zapory”.
Zdarzało się też, że głód pchał Żołnierzy Wyklętych do bitew już nie na pięści, a z użyciem ostrej amunicji – przeciwko siłom nowego reżimu. Żołnierze oddziału Antoniego Bieguna ps. Sztubak toczyli na przykład zażarty bój z przeważającym liczebnie wrogiem, bo stawką w grze była skrzynia pełna… słoniny, która podczas wymiany ognia, przechodziła z rąk do rąk. Partyzanci nie chcieli się wycofać bez niej.
Czytaj też: Kawa, tort i… gulasz z owczarka niemieckiego. Jak wyglądał jadłospis więźniów obozów koncentracyjnych?
Zupa z muchomorów i pasty do zębów
W praktyce żołnierze powstania antykomunistycznego cierpieli ciągły głód. Zdarzało się, że nie jedli po kilka dni. Bywało, że obławy MO, UB, NKWD czy KBW powodowały, że nie było możliwości przedostania się do wsi. Kilkudziesięciokilometrowe nocne marsze skrajnie wyczerpywały. Jedzenie przyrządzało się dosłownie „z wszystkiego”, co mogłoby oszukać żołądek. Cytowany przez Stanisława Płużańskiego Marian Pawełczak ps. Morwa wspominał:
„Miś” to wykombinował, on był w 27 Dywizji na Wileńszczyźnie, tam nieraz korzystali z takich grzybów, które u nas nie były zbierane. Wtedy poznałem pierwszy raz muchomora czerwonawego (…). „Miś” poszedł z chłopakami i ich pokierował na te grzyby, oni pozbierali i przynieśli. Później przyrządzili je, a kto jadł te grzyby, to dostawał jeszcze kieliszek wódki. A jeszcze żeby objętość tego jedzenia przygotowywanego powiększyć, to tam pastę do zębów dodali i jeszcze nie wiem jakie świństwa (…). Pamiętam, że to jadłem.
Co ciekawe – choć głód dawał się we znaki, we wspomnieniach żołnierzy różnych oddziałów, z różnych części Polski praktycznie nie pojawia się wątek polowań na zwierzynę leśną.
Czytaj też: Las jest katedrą Boga, a przyszłość należy do wegetarian, czyli jak bardzo naziści kochali zwierzęta
Wszawica ze wschodu
W zaprzyjaźnionych rodzinach wymieniali bieliznę na czystą, cerowali mundury, u szewców naprawiali buty. Podczas postoju na wsiach przebierali się i myli. „Nie było kąpielisk, wanien czy pryszniców, partyzantom wówczas służyły koryta do pojenia bydła, miski, balie, czy studnie” – opisuje Stanisław Płużański.
Mimo tego wszystkiego poziom higieny był drastycznie niski. Kąpiel dwa razy w tygodniu (a nawet raz) nie dziwiła nikogo. Podobnie jak insekty: karaluchy i wszy, które tuż po wojnie były prawdziwą plagą. Drastyczne pogorszenie higieny nastąpiło po przejściu przez Polskę Armii Czerwonej. Stefan Siekliński, ps. Stefek wspominał:
W 1945 roku jak Rosjanie przyszli, to po miesiącu, może dwóch, jak Rosjanie chodzili po tych domach i plądrowali, to była taka nieprzeciętna ilość wszy. Było tam wszy w każdym budynku, każdy miał tyle, że nie do powiedzenia. Pod kołnierzem koszuli np. rzędami siedziały, pod pachami, gdzie się pociło.
Z kolei Marian Pawełczak opisywał: „Zauważyliśmy, że jak człowiek, tam się gdzieś wykąpał, wymył właściwie i założył nową bieliznę, to do niego wszystkie wszy się schodziły. One lubiły czystość widocznie”.
Wszy zabijało się, gotując ubrania. Inni traktowali je żelazkiem, jeszcze inni wypalali nad ogniskiem. W ekstremalnych warunkach życia prawdziwym zbawieniem był jednak niezwykle mocny proszek do prania PZT, który zabijał insekty. Zdarzało się, że partyzanci podejmowali akcje tylko po to, by zdobyć ten specyfik. Marian Pawełczak relacjonował:
Rajd taki odbyliśmy w 1946 roku na Rzeszowszczyźnie, że trafiliśmy na dwa samochody z UNRY. Nie interesowały nas jakieś tam żywnościowe historie, tylko to, że zdobyliśmy proszek PZT przeciw wszom. Tak to najwyżej mundur, bieliznę wrzuciło się do mrowiska, jak to było w lecie, albo żelazkiem się prasowało, tak to strzelały jak karabin maszynowy, jak się jechało po szwach koszuli. Ale to na krótko pomagało.
Warto dodać, że wojska sowieckie pozostawiły po sobie w Polsce nie tylko wszawicę, ale i epidemię chorób wenerycznych, których przyczyną były masowe gwałty dokonywane przez czerwonoarmiejców na kobietach – niezależnie od wieku – od dziewczynek po staruszki. Na Mazurach epidemia chorób przenoszonych drogą płciową sięgała 50 procent populacji.
To nie jest kraj dla słabych ludzi
Uczestnicy partyzantki antykomunistycznej, którzy dożyli naszych czasów, wspominali, że byli w stanie wytrwać tylko dlatego, że byli młodzi. Zdarzało się jednak, że nawet młodość nie dawała gwarancji przetrwania. Ci, którzy nie wytrzymywali wielogodzinnych marszów nocami, życia w ciągłym strachu, z bronią przy sobie, w stanie ciągłej ucieczki, obławy, głodu i chorób – bywali odsyłani przez dowódców do domów.
Najtrudniejszy był okres jesienno-zimowy. Zimy – w tamtych czasach zawsze mroźne i zawsze bardzo śnieżne – oznaczały nasilenie obław i zasadzek. Komuniści zdawali sobie sprawę, że zimą podziemie jest słabsze i mniej mobilne. Płużański pisze:
Podczas mroźnych zim śnieg często sięgał aż na wysokość brody. Przedzieranie się przez zaspy było niesamowicie męczące i drastycznie spowalniało tempo marszu. To wszystko sprawiało, że partyzanci praktycznie walczyli o życie podczas każdej wędrówki.
Odciski, owrzodzenia, rany postrzałowe, zapalenia płuc – każda, nawet najmniejsza choroba mogła oznaczać śmierć. „Najgorsza była jesień, bo człowiek grubo ubrany i przemoknięty do nitki, a wszystko trzeba było na sobie wysuszyć. Ja należałem do tych ludzi, co są okazami zdrowia, to jeszcze jakoś to przeżyłem, ale byli tacy, że dostawali zapalenia płuc, no i kończyli” – wspominał Wacław Szacoń.
Część oddziałów dysponowała „swoimi” lekarzami, ale na przewiezienie chorego bądź rannego do szpitala trzeba było czekać czasem wiele godzin, aż nadarzy się dogodna okazja, by „przeszmuglować” go do placówki. „»Zenit« dostał w nogę. Włożyli go wtedy do takiej rury kanalizacyjnej. Do wieczora leżał tam, w wieczór go zabrali, do Gorlic, do szpitala go zawieźli, bo w Gorlicach mieliśmy lekarza” – referował Józef Oleksiewicz ps. Groźny.
Epilog
Ekstremalnie trudne warunki bytowe z całą pewnością – mimo wielkiej ideowości partyzantki antykomunistycznej – zniechęcały do dalszej walki. Tzw. Żołnierze Wyklęci wytrwali w lasach kilka lat. Mimo początkowych sukcesów i odbijania z rąk komunistów dużych połaci kraju, presja nowego reżimu z każdym miesiącem się nasilała. Sowiecki okupant okazał się doświadczony, sprytny i bezwzględny w walce z partyzantką. Wykazywał się też często znacznie większym okrucieństwem i zbydlęceniem niż hitlerowcy.
„Berlingowcy i NKWD stosują niesłychany terror do ludności polskiej. Grabieże, mordy, gwałty. Dnia 7.03. spalono wieś Guty, pow. Ostrów Mazowiecki. Ludność wymordowano. Dzieci i kobiety żywcem rzucano w ogień” – tak brzmiał Raport Komendanta Okręgu Białystok do Naczelnego Wodza w Londynie z maja 1945 roku.
Mrzonką była wiara w to, że komuniści przeprowadzą uczciwe wybory do sejmu ustawodawczego w 1947 roku. Te – pod okiem i przy czynnym udziale NKWD – zostały sfałszowane. Zachód nie zareagował. Dodatkowo stało się jasne, że nie będzie trzeciej wojny światowej między aliantami a Moskwą, w wyniku której Polska odzyska niepodległość. Partyzanci czuli też coraz większą obojętność, a często i wrogość cywilów na wsiach, którzy nawet pomimo początkowej sympatii, ostatecznie po latach wojny byli w stanie zaakceptować każdą władzę, która wprowadzi stabilizację.
Do 1950 roku w lasach z kilkudziesięciu tysięcy partyzantów, którzy walczyli z komunistami po wojnie, pozostało zaledwie kilkaset osób. Duża część, w tym najważniejsi dowódcy podziemia, zginęła w walce lub w wyniku wyroków śmierci po sfingowanych procesach i torturach. Ogromna większość jednak wyszła z lasów dobrowolnie, poddała się amnestiom ogłoszonym przez nowy reżim w 1945 i 1947 roku. Amnestie były oszustwem i pułapką, która pozwoliła komunistom całkowicie rozbić podziemie. Tysiące ujawnionych zginęło, innych wywieziono na Sybir. Szacuje się, że przez organizacje antykomunistyczne po drugiej wojnie światowej w Polsce przeszło nawet 120–180 tysięcy ludzi.
Bibliografia:
- Grzegorz Baziur, Armia Czerwona na Pomorzu Gdańskim 1945–1947. „Biuletyn IPN”. 7, s. 35–38, 2002. Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej.
- Arthur Bliss Lane, Widziałem Polskę zdradzoną. Wyd. II polskie. Warszawa: Wydawnictwo Fronda 2008.
- Stanisław Płużański, Mróz, głód i wszy. Życie codzienne Wyklętych, Warszawa 2021.
- Krzysztof Szwagrzyk, Aparat bezpieczeństwa w Polsce. Kadra kierownicza, Warszawa 2005.
- Marcin Zaremba, Wielka Trwoga, Polska 1944–47. Ludowa reakcja na kryzys, Znak 2012.
KOMENTARZE (7)
Niestety mało się mówi o tym, skąd się rekrutowali ci, którzy tu instalowali komunę. Mimo dużego nasilenia żywiołu semickiego i radzieckiego, stało się to jednak…. polskimi rękami. „Pańska” druga RP nie dbała o chłopstwo, warstwy niższe, świadomość narodowa to był fetysz miastowych. W efekcie dało się łatwo komunę rozprowadzić. Nie było dużego oporu. Partyzanci po roku rajdów na MO i UB znaleźli się w totalnej defensywie. Polski naród bardzo łatwo dał sobie narzucić komunę, a jedna z przyczyn to brak świadomości narodowej i utożasmiania się z ideami, przypisywanymi tzw. elitom. Niestety. Polak Polakowi zgotował ten los. Gdyby opór był powszechny – tak łatwo komunie i kacapom by nie poszło. sad but true
a czemu ani słowa o nieustraszonych, strzelających na lubelszczyźnie do dzieciaków noszących tyczki za geodetami parcelującymi „pańskie”morgi?
„Komunistyczny reżim pod wieloma względami był gorszy od hitlerowskiego” Zgadza się. Łapanki na ulicach za komuny były codziennością, tak jak getta, czy nowo powstałe obozy zagłady w których masowo komuniści palili i uśmiercali gazem ludzi. Komuna zamknęła dostęp do uniwersytetów, gimnazjów, liceów, a w kraju Warty za brak czapkowania komunistycznym urzednikom, obrywaał każdy zębach. W Palmirach, Wawrze komuniści strzelali jak dawniej i sadzili nowe drzewka w miejscach kaźni. Tramwaje, jeżdziły z wydzielonymi przedziałami „tolko komunistom”.. Teatry kina , muzea, były zamknięte, zabrano ludziom z domów radioodbiorniki, zamknięto polskie radio itp…. Tak, komunistyczny reżim pod wieloma względami w Polsce był gorszy od hitlerowskiego
Przeczytaj może o tym, czym był Stalinizm. Jak torturowało ludzi UB, NKWD, czym była obława augustowska, więzienia komunistyczne, przesłuchania tym konwejer, Salomon Morel, Krwawa Luna i wielu innych bydlaków, morderców i sadystów. Tu jest napisane wyraźnie że pod pewnymi względami. Przede wszystkim panowała skrajna bieda i bandytyzm, po drugie sowieci w czasach stalinowskich robili tu co chcieli – gwałcili od dziewczynek po staruszki, kradli i mordowali kogo chcieli. niewygodnych ludzi wsadzało się do więzień, gdzie byli katowani. Tak – pod pewnymi względami czasy stalinowskie w Polsce były mroczniejsze nawet od okupacji hitlerowskiej
Artykuł żałosny. Mój brat stryjeczny został stracony na cytadeli w Warszawie za udział w akcji pod Częstochową. Wątpie czy był bohaterem . Może Morawiecki?
Oczywiście że żałosny. Gdyby mówił o „bandach” a wychwalał towarzysza Bieruta i innych bohaterów przywiezionych tu przez kacapię na czołgach z Moskwy to byłby wspaniały, c’nie?
Nie znam kraju w którym takie „akcje” tzw wyklętych spotkałaby sie z jakąkolwiek aprobatą władza kraju. Sami może cie się przekonać i sami spróbujcie zaatakować posterunki Policji czy spalić kilka wiosek przy okazji mordując chłopów. Nie liczyłbym na akt łaski oecnego polskiego reżimu.