II wojna światowa przedstawiana jest jak starcie dobra ze złem. Prawdziwa historia nie była jednak wcale czarno-biała. Zbrodnie wojenne popełniały nie tylko państwa Osi, ale również alianci zachodni. O potwornościach, jakich dopuścili się w tej i innych wojnach Amerykanie, a także ich faktycznych motywach opowiada w rozmowie z Piotrem Zychowiczem politolog, prof. John Mearsheimer.
Piotr Zychowicz: Oglądał pan serial Kompania braci Stevena Spielberga?
prof. John Mearsheimer: Nie.
To historia oddziału amerykańskich żołnierzy, którzy lądują w Normandii. Odcinek dziewiąty nosi tytuł Dlaczego walczymy. Bohaterowie serialu wyzwalają w nim niemiecki obóz koncentracyjny. Znajdują góry trupów i potwornie wychudzonych, wycieńczonych więźniów w pasiakach. I wtedy dociera do nich – i do milionów widzów przed telewizorami – dlaczego Amerykanie walczą i umierają tak daleko od domu.
To tylko film. Wbrew temu, co się dzisiaj opowiada, Stany Zjednoczone nie przystąpiły do II wojny światowej z pobudek moralnych. Przystąpiły do niej z powodów strategicznych. W ten sposób realizowały swoje interesy.
Oczywiście amerykański rząd od samego początku – od dojścia Adolfa Hitlera do władzy w 1933 roku – był niezwykle krytycznie nastawiony wobec ideologii narodowosocjalistycznej. To jest poza dyskusją. Ale to nie z powodu niechęci do nazizmu Waszyngton zaangażował się w wojnę na kontynencie europejskim. To nie dlatego ginęli amerykańscy chłopcy.
Dlaczego więc?
Bo Niemcy naruszyły równowagę sił na kontynencie. A Stany Zjednoczone wobec Europy sprawują funkcję offshore balancer.
To znaczy?
To znaczy, że naczelną zasadą amerykańskiej polityki zagranicznej jest niedopuszczenie do tego, aby jakieś mocarstwo w Europie lub Azji osiągnęło status kontynentalnego hegemona. Czyli zdominowało wszystkie pozostałe regionalne mocarstwa.
Państwo takie szybko stałoby się bowiem na tyle potężne, że mogłoby rzucić wyzwanie Stanom Zjednoczonym w walce o globalną dominację. Gdy jakiś kraj staje się na tyle potężny, aby zdominować Stary Kontynent, Ameryka wkracza do akcji i takie państwo powstrzymuje. W latach czterdziestych XX wieku takim państwem były Niemcy.
Czytaj też: Pierwsze spotkanie Wielkiej Trójki. Co ustalono podczas konferencji w Teheranie?
O tym, że Niemcy będą próbowały zdobyć hegemonię w Europie, wiadomo było już jednak wcześniej.
Tak, ale Ameryka liczyła wówczas, że innym europejskim mocarstwom uda się Niemcy zatrzymać samodzielnie. Hitler zaatakował Polskę w roku 1939, ale Stany Zjednoczone nie zdecydowały się na interwencję, bo w grze były jeszcze Francja i Wielka Brytania.
Dopiero w 1940 roku, gdy Niemcy szybko rozbiły Francję i wypchnęły Brytyjczyków z kontynentu, Waszyngton zaczął się poważnie niepokoić. Wyglądało bowiem na to, że teraz Hitler zaatakuje i zniszczy Związek Sowiecki. To zaś oznaczałoby, że Niemcy zdobędą status hegemona Europy.
I co za tym idzie – naruszą światową równowagę sił.
Otóż to. Taka sytuacja była dla Stanów Zjednoczonych nie do zaakceptowania. Dlatego właśnie, gdy 22 czerwca 1941 roku rozpoczęła się operacja „Barbarossa”, w Waszyngtonie zapaliła się czerwona lampka. I Ameryka wrzuciła wysoki bieg.
W grudniu 1941 roku Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny przeciwko Niemcom. Nie zrobiły tego jednak, ponieważ chciały walczyć z paskudną tyranią Hitlera, lecz dlatego, że Niemcy stały się tak potężne, że mogły zdominować Europę. System, jaki panował w Niemczech, miał w tej rozgrywce drugorzędne znaczenie. Chodziło o układ sił.
Zaraz, ale to Niemcy wypowiedziały wojnę Ameryce, a nie Ameryka Niemcom.
To była formalność. Hitler tylko zaoszczędził Amerykanom kłopotu. Decyzja o tym, że należy podjąć walkę z Niemcami, w Waszyngtonie już zapadła.
Czytaj też: Trzecia Rzesza bez Hitlera? Nie tylko on chciał zniszczyć demokrację w Niemczech…
Wojna niemiecko-amerykańska rozpoczęła się w grudniu 1941 roku, ale Amerykanie nie kwapili się, żeby przybyć na kontynent. Dlaczego?
Bo taką mają taktykę. To samo zrobili przecież w czasie I wojny światowej. Wtedy z kolei obawiali się, że hegemonem Europy zostaną cesarskie, wilhelmińskie Niemcy. Amerykanie mieli jednak nadzieję, że koalicja brytyjsko-francusko-rosyjska sama poradzi sobie z Niemcami.
Problem pojawił się na początku 1917 roku. Wtedy stało się jasne, że ten scenariusz się nie ziści. I rzeczywiście – Niemcom udało się pobić i wykluczyć z gry Rosję, dzięki czemu mogli przerzucić gros sił na front zachodni. Istniało ryzyko, że pobiją Anglię i Francję i w konsekwencji – staną się hegemonem. Był to moment, w którym Stany Zjednoczone musiały wkroczyć do wojny.
Amerykańskie wojska zaczęły przybywać do Europy pod koniec 1917 roku, ale większość oddziałów przerzucono w roku 1918. W ostatniej fazie konfliktu.
Czyli Stany Zjednoczone zawsze ostatnie rzucają karty na stół.
Oczywiście. To jest najmądrzejsza strategia, jaką może zastosować państwo: przystąpić do wojny tak późno, jak tylko się da. Wówczas ponosi się najmniejsze straty i zachowuje siły na moment rozstrzygający konfliktu. To przepis na zwycięstwo.
Tak, to bez wątpienia najmądrzejsza taktyka. Ale jak pan wytłumaczy to, że Ameryka prowadzi wojny w obronie swoich interesów, ale potrafi sprzedawać je światu jako walkę o wolność, prawa człowieka i demokrację?
Narody lubią wierzyć w to, że walczą po stronie dobra. Że ich rządy nie kierują się egoizmem i Realpolitik, lecz altruizmem i humanizmem. Chcą też, żeby w tę idealistyczną wizję uwierzyli wszyscy inni ludzie na globie. Dlatego właśnie każda strona konfliktu w swojej propagandzie twierdzi, że to po jej stronie stoją racje moralne. Że to ona reprezentuje dobro. A przeciwnik – zło.
Stany Zjednoczone nie są tu żadnym wyjątkiem. Wojny między mocarstwami toczą się o interesy, ale miło jest je opakować w moralne narracje. Jest jeszcze strona praktyczna. Rządom trudno skłonić swych żołnierzy do przelewania krwi, mówiąc im, że walczą o realizację strategicznych interesów mocarstwa. Znacznie łatwiej zmobilizować ich do poświęceń, zapewniając, że walczą w dobrej sprawie. To samo dotyczy całych społeczeństw.
Wróćmy do II wojny światowej. Generał Patton zaraz po wojnie powiedział, że Amerykanie wyzwolili pół Europy spod jednej tyranii, ale drugie pół oddali pod władanie drugiej. To, że sojusznikiem Stanów Zjednoczonych był Związek Sowiecki, chyba jasno dowodzi, że czarno-biała narracja ukazująca II wojnę światową jako starcie dobra ze złem jest mitem.
Stalin był wielkim zbrodniarzem, ale – w mojej opinii – Hitler był zbrodniarzem jeszcze większym.
Czytaj też: Krew 100 milionów ofiar na rękach? Sprawdzamy ile osób zamordował Józef Stalin
To akurat kwestia dyskusyjna. Ale mnie chodzi o to, że sojusznikiem USA był straszliwy, krwiożerczy totalitaryzm. Ameryka ten totalitaryzm wspierała dostawami broni i sprzętu. Trudno więc mówić o Ameryce jako o nieskazitelnym imperium dobra.
No cóż, taka jest polityka. Proszę pamiętać, że zanim Amerykanie i Brytyjczycy wylądowali na kontynencie, front wschodni wiązał przytłaczającą część sił Wehrmachtu. 93 procent strat, które Niemcy ponieśli do tego czasu w II wojnie światowej, ponieśli w walce z Armią Czerwoną.
To Związek Sowiecki przez kilka lat brał na siebie niemal cały ciężar walki z Niemcami. Ameryka miałaby odrzucić takiego sojusznika z powodu jego represyjnego systemu wewnętrznego? Bądźmy poważni. To tak nie działa.
Ale w maju 1945 roku Niemcy skapitulowały. A Stalin nadal był dobrym „Wujkiem Joe”.
Tak, wiem. Wielu ludzi w Europie Wschodniej ma żal do Stanów Zjednoczonych, że w 1945 roku nie zaatakowały Sowietów i nie wyzwoliły ich ojczyzn spod czerwonej okupacji. Żal ten wynika jednak z nieznajomości ówczesnej sytuacji militarnej i natury amerykańskiej polityki.
Zacznijmy od sytuacji militarnej.
Po pierwsze, Armia Czerwona była potężniejsza od sił amerykańsko-brytyjskich, które znajdowały się wówczas na kontynencie. Alianci zachodni byli za słabi, żeby przepędzić Sowietów do Moskwy. Po drugie, gdy skapitulowała III Rzesza, w najlepsze trwała wojna na Pacyfiku.
Amerykanie nie byli w stanie pokonać Japończyków bez pomocy Związku Sowieckiego. Usilnie próbowali nakłonić Stalina do zaatakowania Japonii. Nie mogli więc jednocześnie wystąpić przeciwko niemu w Europie Wschodniej. Jak wiadomo, w sierpniu 1945 roku Armia Czerwona rzeczywiście zaatakowała w Mandżurii Armię Kwantuńską, co spowodowało kapitulację Japonii.
A na czym polega nieznajomość natury amerykańskiej polityki?
Na niezrozumieniu podstawowego faktu, że Amerykanie nie przybyli do Europy, by walczyć z „paskudnymi dyktaturami” łamiącymi prawa człowieka. Przybyli tu, żeby walczyć z Niemcami, które naruszyły równowagę sił na kontynencie.
Podczas jednego z wykładów powiedział pan, że gdy Stany Zjednoczone realizują swoje interesy, potrafią być bezwzględne. Co pan miał na myśli?
Choćby naloty dywanowe na niemieckie miasta, w których śmierć poniosły dziesiątki tysięcy cywili. A także naloty na miasta japońskie.
Zrzucenie bomb atomowych.
Nie tylko! Przecież 10 marca 1945 roku amerykańskie bombowce obróciły w perzynę Tokio. Jednej nocy zginęło tam więcej osób niż w Hiroszimie i Nagasaki. Lotnictwo Stanów Zjednoczonych prowadziło systematyczną kampanię, której celem było spalenie Japonii do gołej ziemi. Wraz z zamieszkującymi ją ludźmi. Czy pan wie, że na liście japońskich miast, na które miały spaść bomby atomowe, na pierwszym miejscu było Kioto?
Nie, nie wiedziałem. Dlaczego Amerykanie zrezygnowali z tego celu?
Kioto z listy celów kazał wykreślić ówczesny sekretarz wojny, Henry L. Stimson. Tak się bowiem złożyło, że w tym mieście spędził miesiąc miodowy i bardzo je polubił. W 1945 roku postanowił ocalić je przed anihilacją. W ten sposób w Waszyngtonie podejmowano decyzje o życiu i śmierci setek tysięcy cywilów.
W Hollywood powstało wiele filmów o cierpieniach amerykańskich żołnierzy w japońskiej niewoli. Milczy się natomiast o gehennie japońskich jeńców w niewoli amerykańskiej.
Tak, żołnierze Armii Cesarskiej często nawet nie mieli szansy, żeby zostać jeńcami. Amerykańscy żołnierze zabijali ich na miejscu, od razu po tym, gdy się poddali. Wiele z tego powtórzyło się w czasie wojny koreańskiej. Wskutek amerykańskich bombardowań Korei Północnej śmierć mogło ponieść nawet 20 procent populacji tego kraju. US Army dokonała również olbrzymich spustoszeń w Wietnamie.
Ale Ameryce zdarzało się też chyba prowadzić politykę wypływającą z pobudek idealistycznych?
Tak, ale z tragicznym dla siebie i świata skutkiem. Mam na myśli okres po upadku Związku Sowieckiego i zakończeniu zimnej wojny. Lata 1990–2016. Był to jedyny okres w dziejach, w którym Stany Zjednoczone nie musiały się martwić o równowagę sił na świecie. Były bowiem jedynym supermocarstwem na globie. Żadne inne mocarstwo nie rzucało im wyzwania w grze o globalną dominację. Żadne inne mocarstwo nie stanowiło dla nich poważnego zagrożenia.
Czytaj też: „Może zrobić wszystko i zostanie mu to wybaczone”. Co przesądziło o zwycięstwie Trumpa w wyborach?
Zaczęły wówczas działać nieracjonalnie?
Niestety tak. I za każdym razem pakowały się w niebywałe kłopoty. Bo prawda jest zaskakująca. Idealistyczna polityka wcale nie sprawia, że świat staje się lepszy. Odwrotnie – staje się znacznie gorszy. A przede wszystkim taka polityka jest nieskuteczna. Przynosi tylko koszmarne klęski.
Na czym polegała idealistyczna polityka USA?
Na przekonaniu, że cały świat należy zmienić na obraz i podobieństwo Ameryki. Narzucić mu system liberalno-demokratyczny. Wszystkie kraje świata chciano obrócić w liberalne demokracje, co miało położyć kres łamaniu praw człowieka, wojnom i terroryzmowi.
To nie była polityka idealistyczna, to była skrajna głupota.
Zgoda, to nie mogło się udać. Ameryka próbowała przeprowadzić kolosalną operację z zakresu inżynierii społecznej. Ale, co ciekawe, do realizacji tych „szczytnych celów” używała brutalnej siły militarnej.
Mowa o tak zwanej doktrynie Georga W. Busha – czyli atakowaniu i obalaniu kolejnych reżimów w świecie muzułmańskim. Zgodnie z jej założeniem cały Bliski Wschód miał się przeistoczyć w morze demokracji.
Wyszło nieco inaczej.
Doszło do wielkiego dramatu. I spektakularnej klęski. Rozpoczęta w 2001 roku wojna w Afganistanie jest najdłuższą wojną w dziejach Stanów Zjednoczonych. I wygląda na to, że gdy Amerykanie kiedyś wycofają się z tego kraju, talibowie odzyskają nad nim kontrolę.
Sytuacja wróci więc do punktu wyjścia, do stanu sprzed inwazji. Tymczasem zginęły dziesiątki tysięcy cywilów. Cały kraj został zrujnowany długoletnim konfliktem zbrojnym.
A jak Amerykanom poszło w Iraku?
Jeszcze gorzej. Irak to kraj, w którym mieszkają szyici, sunnici i Kurdowie. Grupy te – mówiąc delikatnie – za sobą nie przepadają. Wskutek amerykańskiej interwencji z 2003 roku Irak de facto rozpadł się na kilka części. A na domiar złego pojawiło się w nim radykalne, terrorystyczne Państwo Islamskie, które sprawiło Zachodowi tyle kłopotów. W Iraku nie było problemu terroryzmu, dopóki nie przybyli tam Amerykanie.
Amerykański atak na Irak w 2003 roku nosił nazwę „Iracka Wolność”. Zamiast wyzwolenia Irakijczycy otrzymali jednak od Wuja Sama zniszczenie, terror i chaos.
Tak, ten kraj został po prostu zrujnowany. Przelano morze krwi. Gdybym był Irakijczykiem, wolałbym, żeby Saddam Husajn został przy władzy. Co oczywiście nie oznacza, że życie pod rządami Saddama Husajna było przyjemne. Chodzi o to, że Ameryka zmieniła sytuację na jeszcze gorszą.
Potem „uszczęśliwione” zostały kolejne kraje: Libia, Egipt i Syria.
Tak, Stany Zjednoczone odegrały niemałą rolę w obaleniu Muammara Kaddafiego i Hosniego Mubaraka. A także w próbie obalenia Baszszara al-Asada. Opłakane efekty tych operacji wszyscy znamy.
Syria pogrążyła się w straszliwej wojnie domowej, Asada wsparli bowiem Rosjanie i Irańczycy. Kilka milionów Syryjczyków musiało uciekać ze swoich domów, kilkaset tysięcy zginęło. Kawał Syrii został obrócony w perzynę. Krwawa wojna domowa wybuchła także w Libii. A w Egipcie demokratyczne wybory wygrało Bractwo Muzułmańskie, które należało obalić za pomocą… zamachu stanu.
Same klęski.
Tak, same klęski. Tak w praktyce wyglądała idealistyczna polityka w wykonaniu Stanów Zjednoczonych. Marsz od katastrofy do katastrofy. A przy okazji Amerykanie spowodowali ludzkie cierpienie na gigantyczną, szokującą wręcz skalę.
Śmierć setek tysięcy ludzi, olbrzymie zniszczenia i destabilizacja strategicznego regionu świata. Skutkiem tego była fala uchodźców, która zalała Stary Kontynent i wywołała poważny kryzys Unii Europejskiej.
Jaki z tego morał?
Jeżeli prowadzisz politykę idealistyczną – przegrywasz.
***
John Mearsheimer, profesor Uniwersytetu Chicagowskiego, jest amerykańskim politologiem, jednym z najwybitniejszych światowych znawców geopolityki. Twórca koncepcji realizmu ofensywnego, zwolennik Realpolitik. Napisał między innymi, wraz ze Stephenem Waltem, słynną książkę The Israel Lobby and U.S. Foreign Policy (wyd. pol. pt. Lobby izraelskie w USA) oraz The Great Delusion: Liberal Dreams and International Realities. W Polsce nakładem Universitas ukazało się jego opus magnum Tragizm polityki mocarstw.
Źródło:
Tekst stanowi fragment najnowszej książki Piotra Zychowicza „Alianci”, piątej części serii „Opowieści niepoprawne politycznie”, która ukazała się właśnie nakładem Dom Wydawniczy REBIS.
KOMENTARZE (13)
Idealistyczna polityka, czyli mamona. Nie wciskać kitu o demokracjach.
Mearsheimer jest typowym amerykańskim politologiem lubiącym widzieć dalekosiężną celowość w działaniu państw – mocarstw. Zarzuca mu się podstawowy błąd: niezauważanie tego, że np. zmiana władzy nie tylko w demokracji, może spowodować kompletną zmianę celów (np. wojna siedmioletnia – gwałtowny zwrot polityczny gdy carem został Piotr III).
W 1939 roku Stany miały niezwykle małą armię praktycznie pozbawioną nowoczesnych czołgów „w linii” (jedynie mieli prototypy) i trochę starych samolotów – jak mogły pomóc Polsce???
Ten gospodarczy olbrzym dopiero w końcu 1943. (!!!) zaczął doganiać Japonię (!!!) w produkcji okrętów dwóch najważniejszych klas: pancerników i lotniskowców (tak pancerników, a nie niszczycieli, te stały się klasą podstawową dopiero jakiś czas po wojnie). Do tego czasu amerykański gigant, największa gospodarka świata (!!!), przegrywała wojnę na całej linii!!!
Straciła Filipiny, traciła krążownik za krążownikiem…, a jedyne co mogła ofiarować początkowo Brytyjczykom w ramach Lend Lease Act, to stare z I wojny niszczyciele, proste surowce, ciężarówki i… parasolki…
Ja zgadzam się z prof. Zbigniewem Brzezińskim, który w dyskusji z Mearsheimerem niezwykle celnie stwierdził, że „zachowanie wielkich mocarstw nie jest z góry określone…
A ostatnim pracom – poglądom Mearsheimera o Chinach, zarzuca się, że nie są oparte o dogłębne studia naukowe, a jedynie są tzw. zwykłym „profesorzeniem” ex cathedra; lub przedstawianiem pod płaszczykiem naukowości, własnych dość powiedzmy radykalnych poglądów politycznych.
Dlaczego USA były tak słabe militarnie przed obiema wojnami światowymi?
Jedynym spójnym, mniej więcej stałym, celem polityki USA, jaki jawi się nam z „mroków historii”, jest chęć zarabiania maksymalnie dużo „bucks” na możliwie pełnej wolności handlu – rozszerzaniu „starych” i zdobywaniu nowych rynków zbytu. A to, te „profity” będące atrybutami pokoju, najlepiej zapewnia, zawsze zapewniał, US możliwie jak najszerszy właśnie międzynarodowy pokój.
Owszem Stany zarobiły na obu wojnach krocie, ale…
Ale mogło być równie dobrze dla nich inaczej. Rynki wojenne są bowiem wyjątkowo niestabilne, niepewne, bardzo często szybko wyczerpują swoje zasoby, występuje też tutaj nadmiar – rosnący z czasem – ryzykownych kredytów.
Widać to, nazwijmy: „ekonomiczne umiłowanie pokoju”, doskonale w wypowiedzi prezydenta Roosevelta po ataku Niemiec na Polskę. L. Pastusiak relacjonuje to tak: „…wydaje mi się jasne, nawet w momencie wybuchu tej wielkiej wojny, że rola Ameryki powinna polegać na poszukiwaniu dla ludzkości OSTATECZNEGO POKOJU, który wyeliminuje, o ile to możliwe, ciągłe uciekanie się do siły w stosunkach międzynarodowych.”
Każdy więc co „zamachnął się” na tą wyidealizowaną wolność handlu (a tą uniemożliwiała jakakolwiek dłuższa i „większa” wojna, a zwłaszcza okupacja) stawał się automatycznie wrogiem w „oczach” USA…!!!
Do tego samego co Roosevelt – pokoju i wolności narodów, prawa do ich samostanowienia, a więc wolności handlu rownież, dążył po I wojnie i prezydent Thomas Woodrow Wilson. Już 3 pkt. jego warunków żądał jako warunku sine qua non: „Zniesienie barier gospodarczych i ustalenie warunków handlu równych dla wszystkich narodów akceptujących pokój i stowarzyszonych dla jego utrzymania.” (…)
Za tą dążnością do pokoju stał więc głównie rachunek ekonomiczny (!), ale… Choć i „świata duchowych wartości” też nigdy my, zwłaszcza politolodzy, nie powinni – powinniśmy, nie doceniać…
USA nie miały nic do Niemiec do chwili wybuchu wojny. „W latach 1924–1930 Republika Weimarska otrzymała od USA ponad 1430 mln dol., co stanowiło 2/3 kredytu zagranicznego, jaki Niemcy otrzymały, a to z kolei stanowiło 18% w amerykańskim eksporcie kapitału. Wydaje się, że cyfry te nie wymagają dodatkowego komentarza [!!!] i obrazują w pełni zaangażowanie kapitału amerykańskiego w sprawy gospodarcze Niemiec. Plan odbudowy gospodarczej, zapoczątkowany na szerszą skalę planem Dawesa, przy dużym udziale Amerykanów, był bez wątpienia tak czy inaczej bardzo korzystny […!!!] dla Niemiec.” (H. Parafianowicz).
Widzę, że autor książki uległ wszechogarniającej tutaj – versus USA, światowe środowisko dziennikarskie, poprawności politycznej – dość mocno szczególnie obecnie „zalatującej” lewackością; polegającej na atakowaniu USA za winy popełnione i nie popełnione, po prostu w przysłowiowy „czambuł”…
Stąd podtytuł jego książki dla mnie niestety brzmi wyjątkowo przewrotnie – nieprawdziwie.
A ja zaś będę musiał wobec powyższego, zmienić mój nick na „prawdziwie niepoprawny politycznie” :)
No ja się napisałem, oj napisałem, a w sumie dopiero teraz zauważyłem, że właściwie nie napisałem nic więcej co „r” w swoim jednozdaniowym komentarzu…
Proste jak drut. Niektore kraje nie moga zyc w demokracji. Musza byc trzymane krotko na smyczy.
Nie do końca się zgodzę z niepoprawnych politycznie że USA propaguje pokój i wolny handel. Oczywiście oni popierają wolny handel i pokój, ale na warunkach USA i tylko taki który im się opłaca finansowo. Od czasu 1 WS to właśnie USA swoimi działaniami np. W Wersalu 1919, Trianon 1920, skłuciły ze sobą prawie całą Europę, a na pewno środkowa i południową czego efektem finalym była 2 WS. Ponadto to USA, były jednym z najważniejszych państw, które sfinansowała odbudowę Niemiec, pośrednio doprowadzając do wyboru Hitlera i wybuchu 2 WS. Bo gdyby nie wybuch 2 WS, to Niemcy musiały by ogłosić niewypłacalność – bankructwo, z powodu nadmiernych zbrojeń i programów socjalnych i robót
budowlanych które to wszystkie inwestycje odbywały się na kredyt. Po 2 WS, USA też nie robi nic innego tylko wspiera odbudowę Niemiec oczywiście w swoim interesie, oraz wywołuje konflikty – kraje Ameryki Środkowej i Południowej, Afryki, Korea, Wietnam, Irak ,Afganistan, Libia, Egipt, Tunezja ,Syria. A kto na tym zarabia oczywiście USA. Na pomysł wprowadzania u Arabów demokracji mógł wpaść tylko idiota, bo Arabom, podobnie zresztą jak Rosjanom to demokracja pasuje jak krowie siodło. Z drugiej strony w państwach, Ameryki Południowej i Afryki, gdzie chciano przeprowadzić umiarkowaną reformę rolną, USA poprzez zamachy stanu wielokrotnie pozwalała przejąć władzę naprawdę krwawym dyktatorom, w krajach gdzie mogła istnieć lepszą lub gorszą ale jednak demokracja. USA nadal uwazalo że ich głównym przeciwnikiem jest Rosja, która po 1991, w niczym już nie przypomina ZSRR, poza stylem prowadzenia polityki której przedłużeniem jest wojsko. Bo terytorialnie i politycznie Rosją od 1991 osłabiła i wciąż słabnie. Natomiast USA z powodu swojej chciwości (przenosząc całe zakłady do Chin ), doprowadziły Chińską gospodarkę do rozkwitu, a państwu Chińskiemu, zapewnili status mocarstwa, wobec którego poprzedni wróg Rosja dziś wydaje się przyjacielem. A które już dziś zaczyna odsyłać USA do drugiej ligii, stając się jedynym mocarstwem światowym. Czas hegemonii USA na świecie której szczyt przypadł na lata 1900-2000, dobiega już końcowi.
Trochę łapałam się za głowę czytając ten wywiad. Uczono mnie, że Stany Zjednoczone chciały zachować neutralność podczas WWI jak i WWII, bo nie był to ich kontynent, ani ich zabawa. Jak wyszło, sami dobrze wiemy. Pomimo względnej neutralności Stany zarobiły na tym, eksportując towary do zniszczonej wojną Europy. Niemcy wielokrotnie atakowali przypływające statki i jeśli obawiali się rosnącej potęgi III Rzeszy to dlaczego tego nie uznali za wystarczający powód do dołączenia do wojny, tylko czekali na atak Japonii na Pearl Harbor? Wielokrotnie było tak, że póki nie zostali zaatakowani bezpośrednio, nie angażowali się w nie swoje sprawy, tak było podczas IWW, IIWW, czy po atakach 11 września. Jedyny wyjątek stanowiło ZSRR, które faktycznie mogło konkurować o tytuł największego mocarstwa i też dlatego USA prowadziło taką intensywną politykę antykomunistyczną.
Nie przejmuj się USA niesie kaganiec demokracji tam, gdzie im się to opłaca. Głupota polityków w USA jest na szczęście wielka i popełniają błędy „arabska wiosna”, wyhodowanie sobie największego konkurenta Chin itp. Jedyne co nie interesuje to jak długo będą w stanie istnieć jako jedno państwo?
Podobnie jest teraz z Ukrainą. To niestety krwawy akt rozgrywki o wpływy pomiędzy Rosją i USA. A można było tego uniknąć….
Halo,a gdzie są barwy Polskie? Ogarnijcie się ,chyba że jesteście portalem nadającym w gwarze surzyk
Szanowny Autorze niniejszego artykułu, materiał ilustracyjny nie został dobrany przez Ciebie zbyt starannie – ilustracja opatrzona podpisem „Amerykańskie wojska zaczęły przybywać do Europy pod koniec 1917 roku, ale większość oddziałów przerzucono w roku 1918. W ostatniej fazie konfliktu” owszem przedstawia wojska amerykańskie, a dokładniej 31st Infantry Regiment (tzw. Polar Bears) maszerujące przez Syberię (wojska te wysłano w okolice Władywostoku).
…no i co?
Dalej Pan twierdzi, że w dobie obecnej wojny de facto USA versus Rosja, jak słusznie zauważył Neutralny obserwator, na terenie „zastępczym” Ukrainy; Rosja „…po 1991, w niczym już nie przypomina ZSRR…” a „…poprzedni wróg Rosja dziś wydaje się przyjacielem”?
Ratuje Pana tylko te prorocze uzupełnienie: „…prowadzenia polityki której przedłużeniem jest wojsko.”
Ja natomiast nie zauważyłem o zgrozo, sowieckiej propagandy pod jednym z foto: „To Związek Sowiecki przez kilka lat brał na siebie niemal cały ciężar walki z Niemcami.” To Wielka Brytania przez dokładnie 1,5 roku całkowicie sama prowadziła wojnę wobec Rzeszy, zaopatrywanej obficie przez sowietów…
Ponadto to dla UK od wieków najważniejsza była równowaga sił w Europie, a nie USA.
Dla USA obojętne było to całkowicie i nie przystąpiły do I wojny do czasu jak Niemcy nie zaczęli, ich u-booty, zatapiać amerykańskich statków cywilnych, a z nimi wyborców… – w czasie I wojny dopiero w 1917 roku przystąpiły do wojny, gdy wiadomo było już kto wygra i w związku z tym po której stronie lepiej stanąć…
II wojna – dopiero po ataku na Pearl Harbor i wypowiedzeniu wojny US przez Niemcy… USA zaczęły bronić swoje lepsze niż niemiecki rynki zbytu. W Niemczech panował bowiem etatystyczny, antyrynkowy socjalizm.
BREDNIE BREDNIE _Czytaj też: Krew 100 milionów ofiar na rękach? Sprawdzamy ile osób zamordował Józef Stalin………..komuś pomyliły się zera …Jak podczas II wojny światowej Rosja starciła 23 miliony ludzi a Niemcy w obozach koncentracyjnych wymordowali ponad 6 mionów ludzi ……brak wyobrazni…………….
Całkowicie błędna interpretacja, zarówno w pierwszej iak i w drugiej wojnie światowej Amerykanie wkroczyli na sam koniec konfliktu gdy Niemcy , a wcześniej państwa osi już się wycofywały, a ich przegrana była tylko kwestią czasu
Amerykanie zawsze zarabiali na wojnie , zwykle toczonej cudzymi rękami, sami udzielając ogromnych pożyczek i napędzając swoją gospodarkę przez produkcję sprzętu wojskowego . A przystępowali do wojny by móc ,,dzielić i rządzić ” powojenny świat