Zesłanie do Auschwitz brzmiało jak pewny wyrok śmierci i zwykle tym właśnie było. Jednak los lubi zaskakiwać – okazuje się, że można było przybyć do obozu w pierwszym transporcie, otrzymać najniższy numer i... przeżyć. A później doczekać nie tylko końca wojny, ale i początku XXI wieku!
27 kwietnia 1940 roku Reichsführer SS Heinrich Himmler wydał rozkaz założenia obozu koncentracyjnego na terenie Oświęcimia, w miejscu, gdzie przed wojną znajdowały się koszary Wojska Polskiego, nad brzegiem rzek: Wisły i Soły. W tym momencie rozpoczęła się historia miejsca, którego nazwa stała się synonimem okrucieństw niemieckiego okupanta na ziemiach polskich.
Niecałe dwa miesiące później, 14 czerwca 1940 roku, do obozu Auschwitz przybyła pierwsza grupa więźniów politycznych. Było to łącznie 728 osób, niemal wyłącznie Polacy. To oni stanowili zalążek populacji przyszłego obozu zagłady. Na szczęście nie mogli sobie wówczas zdawać z tego sprawy.
Pociąg z Tarnowa
Ten pierwszy transport pochodził z innej małopolskiej miejscowości – Tarnowa. Grupa została zabrana z tamtejszego więzienia i przewieziona do nowo powstałego obozu pociągiem. W trakcie podróży wielu więźniów było przekonanych, że jadą do pracy do Niemiec. W ich pamięci zapadł zwłaszcza przygnębiający postój na krakowskim dworcu – obserwowali wówczas wiwatujących Niemców, świętujących na wieść o zdobyciu przez Wehrmacht Paryża.
Wśród pierwszych przybyłych do Auschwitz znajdowali się głównie więźniowie polityczni, a więc żołnierze z kampanii wrześniowej czy też członkowie wczesnych struktur podziemnych. Był między nimi na przykład legendarny kurier tatrzański, przedwojenny olimpijczyk Bronisław Czech, który niestety nie doczekał końca wojny. Zmarł w obozie z wycieńczenia w 1944 roku.
Jednym z członków transportu był też dwudziestopięcioletni uczeń szkoły budowlanej w Jarosławiu – Stanisław Ryniak. Przypadła mu w udziale historyczna rola. To właśnie on otrzymał pierwszy, najniższy obozowy numer – 31.
Dlaczego pierwszy więzień Auschwitz otrzymał numer 31, a nie 1? Wynika to z faktu, że w maju 1940 roku, na miesiąc przed pierwszym polskim transportem do Oświęcimia, sprowadzono na miejsce 30 niemieckich kryminalistów z obozu w Sachsenhausen. Zostali oni tak zwanymi więźniami funkcyjnymi – kapo. I to im przypadły numery od 1 do 30.
Sam Ryniak nie potrafił później wyjaśnić, dlaczego to jemu nadano pierwszy na liście polski numer. Nie wskazywał na to ani alfabet, ani wczesna data i okoliczności zatrzymania. Niemcy aresztowali go w maju 1940 wraz z innymi młodocianymi członkami jarosławskiego podziemia. Padł ofiarą masowej obławy w budynku szkoły i już po kilku dniach trafił do więzienia w Tarnowie. Prawdopodobnie więc o tym, że to akurat on stał się de facto pierwszym więźniem Auschwitz, zadecydował zwykły przypadek.
Brutalne powitanie i cztery lata piekła
W 50. rocznicę wyzwolenia obozu były więzień numer 31 tak wspominał swój pierwszy dzień w Auschwitz: „Do obozu zapędzono kijami. I już na początku zapowiedziano, że nie będzie to sanatorium”. Miał na myśli słynna mowę, którą wygłosił na powitanie pierwszej grupy więźniów zastępca komendanta Rudolfa Hoessa, SS-Hauptsturmführer Karl Fritzsch.
Na miejsce jej wygłoszenia więźniowie zostali zapędzeni, przy użyciu przemocy, z rampy kolejowej. Stojąc na krześle Fritzsch przemawiał do tłumu następującymi słowami (przekładanymi symultanicznie przez wrzeszczącego tłumacza):
Przybyliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia, jak przez komin. Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść zaraz na druty. Jeśli są w transporcie Żydzi, to mają prawo żyć nie dłużej, niż dwa tygodnie, księża miesiąc, reszta trzy miesiące.
Po takim powitaniu nie można było oczekiwać niczego innego niż prawdziwej gehenny. I niestety tak właśnie wyglądało codzienne życie w lagrze. A jednak, choć to wprost nie od uwierzenia, Stanisławowi Ryniakowi udało się przetrwać w tym miejscu aż cztery lata! „Nie wiem, jak przeżyłem, nie wiem, skąd wziąłem siły, by to wszystko przetrwać” – mówił sam zainteresowany w rozmowie z 1995 roku. W Auschwitz pracował między innymi przy budowie kompleksu, który na jego oczach przeobraził się w miejsce masowej zagłady setek tysięcy, a nawet miliona ludzi.
Odwiedzając po latach obóz, były pierwszy więzień przyznał, że tamte wydarzenia żyją w nim cały czas i nie jest w stanie się od nich uwolnić. Wspominał choćby pierwszy 20-godzinny karny apel – najdłuższy w historii obozu – zorganizowany po pierwszej ucieczce. Szczęśliwcem, który 6 lipca 1940 roku znalazł się za ogrodzeniem, był Tadeusz Wiejowski.
Niestety wśród jego pozostałych w barakach kolegów wydarzenie to przeszło do historii również ze względu na swą brutalność. Wykonano wówczas pierwszą publiczną karę chłosty, a także zakatowano na śmierć Żyda Dawida Wongczewskiego, który stał się tym samym pierwszą oficjalną ofiarą Auschwitz.
Rozmowa z katem
Ryniak przez cztery lata był świadkiem wszelkich okrucieństw, jakie serwowano przybywającym do obozu nieszczęśnikom – wybiórek do komór gazowych, egzekucji, ale także codziennej, zwierzęcej wręcz brutalności strażników. Obserwował także tragedię swojego kolegi z pierwszego transportu, Edka Galińskiego, który wraz z ukochaną Żydówką Malą Zimetbaum podjął próbę ucieczki. Para została schwytana przez Niemców i zamordowana.
Paradoksalnie w przetrwaniu mógł mu pomóc… właśnie niski numer. Panowało bowiem przekonanie, że więźniowie z pierwszego transportu cieszą się pewnymi względami i szczególnym szacunkiem nawet u SS-manów. Podobno pewnego dnia Ryniak trafił nawet z tego powodu do gabinetu samego komendanta obozu, Rudolfa Hössa.
Podczas rozmowy, którą poprzedziła dokładna kąpiel, nie wydarzyło się nic złego, ale też niestety nie przyniosła ona też żadnego pozytywnego skutku. Höss najpierw nie mógł się nadziwić, że pierwszy więzień jeszcze funkcjonuje, by po chwili cynicznie stwierdzić, że skoro tyle przeżył to znaczy… że widocznie w obozie nie jest wcale tak źle!
Ryniak ostatecznie opuścił Auschwitz 28 października 1944 roku. Przewieziono go transportem karnym do Leitmeritz, gdzie znajdował się podobóz Flossenbürg. Został tam skierowany do pracy w kamieniołomach. Tak doczekał upragnionego dnia wyzwolenia – a ten przyszedł wyjątkowo późno, bo dopiero w dniu zakończenia II wojny światowej, 8 maja 1945 roku. Dla porównania – Auschwitz wyzwolono już w styczniu tego roku…
W chwili odzyskania wolności numer 31 ważył zaledwie czterdzieści kilogramów. Wyczerpany wrócił do rodzinnego domu w Sanoku. Jego matka nie mogła uwierzyć, że rozmawia ze swoim synem i że przeżył on tyle lat w obozowym piekle.
Post Auschwitz
Po wojnie Ryniak ukończył politechnikę we Wrocławiu. Został inżynierem architektem. Związał ze stolicą Dolnego Śląska całe późniejsze życie. Pracował między innymi przy odbudowie zniszczonego przez działania wojenne miasta.
Jednocześnie angażował się w życie społeczności byłych więźniów niemieckiego obozu. Co roku przyjeżdżał do muzeum na terenie KL Auschwitz-Birkenau na uroczystości rocznicowe. „Uważam, że wszystkie ocalałe obozowe obiekty należy zachować i pieczołowicie konserwować, aby dawały świadectwo prawdzie. Gdy nas zabraknie, to kamienie za nas będą mówić” – mówił Polskiej Agencji Prasowej.
Zmarł wiele lat po wojnie, 13 lutego 2004 we Wrocławiu, w wieku 89 lat. Pochowano go na Cmentarzu Osobowickim. Jego dzieci wspominały, że w na co dzień nie był specjalnie skory do opowieści o piekle, które miał za sobą. Próbował żyć normalnie.
Próbując zrozumieć fenomen przetrwania Stanisława Ryniaka w obozie przez tak długi czas, warto zwrócić uwagę na charakter KL Auschwitz. Obóz ulegał przecież stopniowym przeobrażeniom. Aż do początku 1942 roku stanowił ośrodek koncentracji więźniów, nastawiony na stopniowe i powolne wyniszczanie osadzonych, między innymi przez głodzenie i przetrzymywanie w nieludzkich warunkach.
Choć już to brzmi potwornie, możliwe były wówczas nawet tak spektakularne (przynajmniej z późniejszego punktu widzenia) zdarzenia jak zwolnienia więźniów z obozu. Bodaj najsłynniejszym tego typu przypadkiem jest głośna w ostatnich latach sprawa uwolnienia Władysława Bartoszewskiego (więcej na ten temat przyczytacie w innym naszym artykule).
Dopiero w kolejnej fazie historii Auschwitz, od pierwszych miesięcy 1942 roku, miejsce to zaczęto przekształcać w ośrodek masowej eksterminacji na skutek ustaleń konferencji w Wannsee. Odtąd szanse na przeżycie w obozie stały się dużo mniejsze. Mimo wszystko, więźniowi z najniższym numerem udało się przetrwać.
Ważne upamiętnienie
14 czerwca obchodzony jest w Polsce Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Niemieckich Nazistowskich Obozów Koncentracyjnych i Obozów Zagłady. Data oczywiście nie jest przypadkowa. To rocznica pierwszego (tarnowskiego) transportu do Auschwitz. Dla wielu historyków wyznacza on dzień, w którym obóz zaczął de facto funkcjonować.
Dla Stanisława Ryniaka był to również dzień, w którym rozpoczęło się jego pięcioletnie piekło. Szczęśliwie wyszedł z niego żywy. Ta dająca nadzieję i otuchę historia kontrastuje ze smutnym losem około miliona stu tysięcy innych męczenników Auschwitz, których spotkała w tym miejscu okrutna śmierć.
Bibliografia:
- Danuta Czech, Kalendarz wydarzeń w KL Auschwitz, Wydawnictwo Państwowego Muzeum w Oświęcimiu 1992.
- Auschwitz 1940-1945 : węzłowe zagadnienia z dziejów obozu, red. Wacław Długoborski, Wydawnictwo Państwowego Muzeum w Oświęcimiu 1995.
- Anna Fastnacht-Stupnicka, Sanoczanin pierwszym polskim więźniem Oświęcimia, „Rocznik Sanocki”, t. VIII (2001).
- Zmarł pierwszy polski więzień KL Auschwitz, Auschwitz.org 21.02.2004.
KOMENTARZE (11)
czy to znaczy że w połowie 1940 było juz krematorium ws przemowy „wyjście tylko przez komin”
http://www.auschwitz.org/historia/zaglada/komory-gazowe
Nie rozumiem dlaczego łączycie istnienie krematorium tylko z komorami gazowymi. Krematorium musiało istnieć od początku funkcjonowania obozu, Jak inaczej wyobrażasz sobie pozbywanie się zwłok? Przecież nikt ich nie grzebał. Krematorium było jedynym sposobem na rozwiązanie tego problemu. A na pewno najbardziej ekonomicznym, co nie było bez znaczenia dla Niemców.
Z tego co pamiętam z historii Auschwitz,kom.ory gazowe i piece krematoryjne zaczęły działać w listopadzie 1941r….
Tarnów nie jest miejscowością. Z ponad 100 tys. mieszkańców jest jednym z większych miast Polski. Dodatkowo to najładniejsze po Przemyślu miasto Galicji.
Galicja to kraina historyczna w Hiszpanii. Czyżby Tarnów był Hiszpańskim miastem? A może Tarnów jest najładniejszym po Przemyślu miastem Lodomerii ?
O podobnym stosunku do „starych” więźniów KL pisał Stanisław Grzesiuk w „5 lat kacetu”.
Mój dziadek przyjechał do Oświęcimia pierwszym transportem z Tarnowa. Miał nr 376.
Siedział w Auschwitz a na zdjęciu barak z Birkenau
Mój wuj .Byłam u cioci i wujka jako małe dziecko we Wrocławiu gdzie mieszkali z ciocią Justynką .Pamiętam do dziś jak już od 6 rano dla wujka było obowiązkowe golenie ,gimnastyka a potem śniadanie .To Oni nauczyli mnie zachowania się przy stole i sztućcami posługiwania.Wujku i ciociu te wspomnienia są We mnie żywe do dziś.Odpoczywajcie w pokoju
Polecam lekturę ksiązki współwieźnia Wiesława Kielara „Anus Mundi” który także przeżył wiele lat w Auschwitz. Wstrząsający, świetnie napisany dokument.