Nie było wówczas telewizji, ani radia, a paniom nie wypadało nawet samodzielnie jadać na mieście. Niełatwo było zdobyć sławę i status bestsellerowego pisarza. Lucyna Ćwierczakiewiczowa zdołała jednak zostać najprawdziwszą gwiazdą, wyprzedzającą o kilka długości nawet takich autorów jak Prus czy Sienkiewicz!
Nic nie zapowiada, że Lucyna von Bachman – urodzona w 1829 roku w Warszawie – zrobi jakąkolwiek karierę. Młodość ma zwyczajną. Jak wiele podobnych jej dziewcząt odbiera staranne domowe wykształcenie. Jego istotą nie jest wykładanie młodym pannom historii, geografii, czy matematyki. Zamiast tego dziewczęta uczą się konwersować po francusku i śpiewać arie operowe, a do tego pobierają lekcje malarstwa czy rysunku.
Jak pisze Marta Sztokfisz w książce „Pani od obiadów” matka Lucyny: daje jej sporo swobody, nie narzuca despotycznie swojego gustu ani sposobu życia, ale wymaga, by podobnie jak brat wieczorami w dni parzyste rozmawiała po niemiecku, a w nieparzyste po francusku. Inwestuje jednak nie w nią, lecz w Karola [starszego brata – przyp. AZJ].
Od chłopaka oczekuje się, że będzie w przyszłości pracować i zarabiać na życie. Lucyna ma zaś umieć dobrze zarządzać domowym gospodarstwem. To ostatnie jest – w oczach matki – nawet ważniejsze od znajomości języków i zasad kurtuazji.
Zmuszona przez matkę do gotowania
Początkowo Lucyna wcale jednak nie ma ochoty zajmować się domem. Do zainteresowania kuchnią zmusza ją rodzicielka. I to zmusza nad wyraz skutecznie.
Gdy na horyzoncie pojawia się kandydat do ręki dziewczyny, Franciszek Staszewski, nieletnia wówczas Lucyna jest w stanie oczarować i jego i jego rodzinę wystawnym obiadem. Co ciekawe, przyszła panna młoda bierze udział w rozmowach dotyczących ustaleń majątkowych, jakie zwykle odbywają się przed ślubem. Po zawarciu małżeństwa para wyjeżdża do majątku pod Pułtuskiem, a Lucyna zaczyna samodzielną karierę gospodyni.
Bardzo szybko daje o sobie znać jej wrodzony głód wiedzy. Od razu zaczyna interesować się wszystkim, co rośnie w jej gospodarstwie. Ogrody dworskie pełne warzyw, sady z soczystymi owocami, świeże mięso z własnego gospodarstwa i dostęp do dziczyzny dają jej szerokie pole do popisu. Młoda pani Staszewska bacznie obserwuje życie sąsiadów i zaczyna pilnie notować to, czego jest świadkiem. Widzi skrupulatnie prowadzone zeszyty wydatków, szczegółowe dyspozycje wydawane dla służby i przekazywane z pokolenia na pokolenie sprawdzone sposoby.
Na polu gospodarczym Lucyna radzi sobie doskonale, jednak jej małżeństwo sypie się z trzaskiem.
Mąż coraz mniej czasu spędza w domu, ciągle jeżdżąc do Warszawy w „interesach”. Staszewska zachodzi w ciążę, która na moment daje jej nadzieję na odbudowę związku. Niestety traci dziecko i wszelkie złudzenia. Pasmo nieustannych kłótni popycha ją do, niełatwej przecież w tej epoce, decyzji o rozwodzie.
Panie Prus, proszę zrecenzować moją książkę, a tu ma Pan wino
Ma dwadzieścia dwa lata, gdy kończy nieudane małżeństwo. Odzyskanie równowagi zajmuje jej sporo czasu, jednak znów wychodzi do ludzi i poznaje Stanisława Ćwierczakiewicza, statecznego urzędnika z biura paszportowego. Tym razem dopasowują się idealnie. W nim Lucyna znajdzie solidnego partnera na całe życie, o którego będzie się troszczyć, a który dla niej będzie najprawdziwszą kotwicą.
Małżonkowie mieszkają w rodzinnym domu Lucyny, gdzie coraz bardziej postarzała matka stopniowo oddaje ster rządów w jej ręce. Ćwierczakiewiczowa tymczasem rozkwita. Chadza na odczyty, zaprasza do siebie interesujących ludzi i nabiera coraz większej wprawy na polu kulinarnym. W towarzystwie słynie już z wybornych likierów, konfitur i marynat, a goście otrzymując zaproszenie do jej domu od razu zaczynają się cieszyć na wyśmienity posiłek, jaki ich czeka.
Wreszcie Ćwierczakiewiczowa podejmuje decyzję: swoje przepisy i porady wyda w formie książki! Na pierwszy nakład pożycza pieniądze od znajomego i przez długi czas obawia się, czy nie zostanie z wielkim długiem. Jest rok 1858, gdy na półki księgarń trafiają „Jedyne praktyczne przepisy konfitur, różnych marynat, wędlin, wódek, likierów, win owocowych, miodów oraz ciast”.
Długaśny tytuł nie odstrasza czytelników. Wbrew obawom przyszłej gwiazdy, nakład rozchodzi się szybko, a ona nie tylko zwraca dług znajomemu, ale jeszcze na całym ambarasie udaje jej się zarobić. Przed niemal trzydziestoletnią kobietą otwierają się zupełnie nowe perspektywy. Lucyna nie osiada jednak na laurach. W mieszkaniu szykuje sobie kącik do pracy i zasiada do przygotowania kolejnych publikacji.
Przepisy i porady Ćwierczakiewiczowej wprowadzają zupełnie nową jakość do polskiej kuchni. Autorka inspiruje się przepisami – rodzimymi i zagranicznymi – ale opracowuje je na nowatorski sposób. Przede wszystkim preferuje lekkie dania, które nie toną w nadmiarze tłuszczu i zawiesistych sosów.
W swoich poradach gospodarskich podkreśla, że równie ważny co potrawa jest sposób jej podania. Podpowiada także kobietom, że obiad wcale nie musi być drogi i wyszukany, by był smaczny.
W 1860 roku wydaje „365 obiadów za 5 złotych przez Autorkę Jedynych praktycznych przepisów Lucynę C.”. Ta książka na zawsze zmienia jej życie. I przynosi jej prawdziwą sławę.
Już wkrótce Lucyna jest na ustach wszystkich. Wydaje kolejne publikacje, na których zaczyna zarabiać coraz lepsze pieniądze. Jej nakłady dorównują najpoczytniejszym pisarzom epoki, co ironicznie komentuje w swoim felietonie Bolesław Prus, stwierdzając: O czym u nas nie marzył Mickiewicz to zdobyła pani Ćwierczakiewicz.
Z kolei dramaturg Marian Gawalewicz pisze, że informacje o nakładach „365 obiadów” dosłownie go zgnębiły i upokorzyły, bo o podobnych liczbach nie mógł marzyć nawet w najśmielszych snach.
Lucyna prześciga, pod względem czytelniczego zainteresowania, nawet sławnego autora powieści przygodowych, Henryka Sienkiewicza.
Pojawia się też na warszawskich salonach, choć wszyscy boją się jej ciętego języka i drobnych (lub całkiem sporych) złośliwości.
Język niczym bicz
Gdy odwiedzi znajomych i zauważy gdzieś warstewkę kurzu potrafi zostawić w nim palcem autograf i po czasie zapytać gospodynię, czy znalazła jej „wizytówkę”. Tym niemniej w kwestiach marketingowych radzi sobie wyśmienicie. Jest najprawdziwszą pionierką rozpieszczania dziennikarzy. Gdy posyła kolejne książki do recenzji, dołącza do nich wiktuały ze swej spiżarni. Zachwycony nimi jest między innymi Bolesław Prus.
Jego komentarz do „Kolędy dla gospodyń” autorstwa Ćwierczakiewiczowej przytacza Marta Sztokfisz w książce „Pani od obiadów”:
Ktoś powiedział że do sakramentu małżeństwa potrzebne są następujące kwalifikacje: pełnoletność, wolna a nieprzymuszona wola i… „365 obiadów za pięć złotych”. Otóż jak obiady Ćwierczakiewiczowej stanowią integralną część małżeństwa i niezbędną umysłową przyprawę miodowych miesięcy, o ile epoka ta godzi się z umysłowością, tak „Kalendarze” wymienionej autorki są koniecznym składnikiem naszej literatury gwiazdkowej. Śnieg, post, opłatki nie dowodzą jeszcze bliskości Bożego Narodzenia. Dopiero gdy wyjdzie z druku „Kolęda dla gospodyń”, czujesz w powietrzu Wigilię.
Niczym król Stanisław August Poniatowski Lucyna Ćwierczakiewiczowa w swoim mieszkaniu w Warszawie zaczyna organizować obiady czwartkowe. Bywają u niej artyści, literaci, dziennikarze – wszyscy, którzy liczą się wśród warszawskiej śmietanki towarzyskiej. Jeden ze stałych bywalców tych przyjęć – cytowany w pracy „Lucyna Ćwierczakiewiczowa” autorstwa Jerzego Franke – wspomina:
Co tydzień biegły zaproszenia jak nakazy dla znajomych, a często nieznajomych, wzywając na łyżkę rosołu, na herbatę z niespodziankami, na słynne flaki garnuszkowe lub wieczory tańcujące. I cały świat bywał u pani Lucyny, lękając się obrazić ją odmową.
Jest tajemnicą poliszynela, że urażona Ćwierczakiewiczowa potrafi językiem łajać brutalniej niż rózgą. Przekonują się o tym „dziewczęta do towarzystwa”, których cały korowód przez lata przewija się przez jej domostwo. W 1899 roku w swoim „Kalendarzu” umieszcza tekst „Sylwetki moich panien do towarzystwa”, który prasa warszawska zgodnym chórem określa mianem paszkwilu. Kucharka co prawda nie wymienia dziewcząt z użyciem pełnego imienia i nazwiska, jednak nie ucieka przed podawaniem szczegółów pozwalających znającym je osobom bezbłędnie odgadnąć ich tożsamość.
O jednych pisze, że są złodziejkami, o kolejnych że brudasami, a o jeszcze innych, że są zwyczajnie głupie. Za te słowa spotyka Ćwierczakiewiczową prawdziwy lincz. Jest atakowana tak zaciekle, że wycofuje się z życia publicznego, zaprzestając publikowania książek. Nadal prowadzi tylko kącik porad w jednym z czasopism dla pań. Umiera 26 lutego 1901.
Źródła informacji:
- Franke J., Lucyna Ćwierciakiewiczowa, Kwartalnik Historii Prasy Polskiej 31/1 (1992).
- Machowska M., „Jeden jest tylko Szekspir i jedna Ćwierczakiewiczowa”. Próba ukazania osoby Lucyny Ćwierczakiewiczowej w nowym świetle, „Vade Nobiscum”, T. X (2013).
- Sztokfisz M., Pani od obiadów, Wydawnictwo Literackie 2018.
KOMENTARZE (1)
Staram się czytać wszystkie Wasze felietony,bo są super ??