Bona Sforza uwielbiała gonitwy za jeleniami, drżała na samą myśl o dreszczyku emocji towarzyszącym obławie na grubego zwierza. Miała naturę drapieżnika i kiedy tylko nadarzała się okazja do łowów, zapominała o bożym świecie. Ta niezdrowa fascynacja doprowadziła wreszcie do tragedii.
Latem 1527 roku królowa Bona Sforza była po raz kolejny w stanie odmiennym. Po pięciu ciążach, w które zachodziła niemal rokrocznie, coraz mniej miała w sobie cierpliwości. Zaokrąglony brzuch ograniczał do minimum jej swobodę ruchu. Mogła wprawdzie uczestniczyć w rozgrywkach na politycznej szachownicy, jednak w życiu codziennym była więźniem własnego zamku.
Snuła się długimi korytarzami Wawelu, uważając, by w niczym nie zaszkodzić dziecku lub własnemu zdrowiu. Wreszcie jednak – nie wytrzymała. We wrześniu wspólnie z mężem wyjechała do Niepołomic, by wziąć udział w polowaniu na przywiezionego aż z Litwy, nadzwyczaj dorodnego niedźwiedzia.
Sądne polowanie
Polowanie ruszyło zgodnie z tradycją. Pachołkowie unieśli wieko wielkiej, ciężkiej skrzyni. Zdezorientowany wielodniową podróżą i oślepiony przez słońce brunatny zwierz wywlókł się na chwiejnych łapach na zewnątrz, by tam natychmiast napotkać zgraję wściekłych psów. Według kronikarskiej relacji niedźwiedź „z początku był niemężny”. Starczyło jednak, że zasmakował krwi, a nic nie mogło go już zatrzymać.
Wielkie psiska rozpierzchły się z piskiem przed uderzeniami jego ciężkich łap. Bez namysłu zrejterowali też uzbrojeni w oszczepy chłopi. Kilku, którzy nie zrozumieli, że czas ratować życie, gorzko pożałowało chwili wahania. Niedźwiedź nie zamierzał jednak zatrzymywać się przy swoich pierwszych ofiarach. Tym bardziej nie myślał o ucieczce. Zamiast do lasu rzucił się na obserwujący widowisko orszak królewski.
Zapanował dziki popłoch. Damy w ciasnych sukniach i niewygodnych botkach umykały, niezdarnie przebierając nogami. Dworzanie zastygli w bezruchu, nie wiedząc, co robić. Co odważniejsi dostojnicy bezładnie szukali broni. Na jakąkolwiek zorganizowaną reakcję brakło czasu. Podkomorzego królewskiego bestia przewróciła razem z koniem. Krajczemu, który usiłował zamachnąć się na niedźwiedzia oszczepem, ten jednym ciosem wytrącił broń z ręki. Wreszcie – rzucił się w stronę królowej.
Ostatni potomek
Bona była już na koniu, którego momentalnie pogoniła do galopu. Z najlepszej krwi rumakiem niedźwiedź nie miał szans w gonitwie. A przynajmniej nie powinien mieć. tymczasem wystraszony koń już po paru metrach potknął się na kamieniu i panicznie wierzgając, runął na bok, przygniatając cielskiem polską monarchinię. Niedźwiedzia udało się poskromić, nim dopadł do krzyczącej z bólu królowej, dla wszystkich było jednak jasne, że krzywda już się stała.
W tym samym miejscu, na leśnej polanie, wśród tłumu gapiów, półprzytomna, krwawiąca Bona urodziła syna. Była w piątym miesiącu ciąży. Łapiące z trudem każdy oddech, nie w pełni rozwinięte niemowlę nie miało żadnych szans na przeżycie. Zmarło jeszcze tego samego dnia. Bona nadała mu przed śmiercią imię Olbracht. Zostało pochowane w małej ołowianej trumience w kaplicy pałacowej w Niepołomicach.
Po tragicznym zajściu królowa przez wiele tygodni dochodziła do siebie. Miała szczęście, że nie wdało się zakażenie, że nie zabiły jej powikłania po wypadku i po przedwczesnym porodzie. Powierzchowne rany zagoiły się, ale tak naprawdę Bona nigdy nie odzyskała pełni zdrowia. Polowanie z 20 września na stałe rzuciło cień na jej psychikę, okazało się traumą nie do przezwyciężenia. Także fizyczne piętno pozostało z nią do śmierci. Już nigdy nie zaszła w ciążę.
Z całą mocą uświadomiła sobie, że przez jedną chwilę beztroski – przez jej własną głupotę i niedojrzałość – na włosku zawisł los całej dynastii Jagiellonów. Przed trzydziestu laty był to jeden z najbardziej rozgałęzionych rodów panujących Europy, z całym szeregiem silnych i gotowych do rządzenia męskich potomków. Teraz ostało się tylko jedno ogniwo: mały Zygmunt II August, od którego przeżycia i udanego ożenku zależało wszystko.
Sytuacja była tym gorsza, że Bona jako jedyna odczuwała brzemię ciążącej na niej odpowiedzialności. Sama musiała też odtąd dźwigać ciężar zagrożenia wiszącego nad całym domem panującym. Jej mąż Zygmunt był coraz starszy i coraz bardziej zdziecinniały. Miał jednego syna i do szczęścia nie trzeba mu było niczego więcej. Niedługo po wypadku, zamiast opłakiwać zmarłe niemowlę i truchleć nad losem żony, żartował sobie beztrosko ze swojego błazna, Stańczyka, którego także poturbował niedźwiedź. Bonie nie było do śmiechu. I na dobrą sprawę – już nigdy nie będzie.
Źródło:
Więcej na temat zagmatwanych losów Bony Sforzy dowiesz się z książki Kamila Janickiego pt. „Damy złotego wieku” (Znak Horyzont 2014). Artykuł powstał w oparciu o literaturę i materiały zebrane przez autora podczas prac nad książką.
KOMENTARZE (16)
Nie przesadzajmy już z tą Boną jako kochającą matką, która wielce bolała i przeżywała traumę po fakcie dokonanym. Nie mamy na to jednoznacznych dowodów, a ponadto dla niej zawsze liczyła się tylko najstarsza dwójka: Izabela (w której widziała „drugą siebie”) i Zygmunt August, przyszły „mocarz” europejski (a tak naprawdę skrajny egocentryk, dla którego przez całe życie liczyły się tylko jego własne zachcianki, co pokazała dobitnie sprawa Radziwiłłówny, a potem końcówka panowania, kiedy praktycznie wszystko miał gdzieś).
Pozostałe córki traktowała dość chłodno i obojętnie (zresztą syn odziedziczył po matce ów sentyment, tylko że tak 2x, i do sióstr odnosił się chwilami gorzej niż do całkiem obcych ludzi, żeby nie powiedzieć wrogo). Drugi syn najprawdopodobniej podzieliłby los starszych sióstr i byłby permanentnie odsunięty na drugi plan (będący bardzo daleko za pierwszym) w oczach matki, niemal obsesyjnie skupionej na „wielkim” bracie Zygmuncie, dla którego nie mogło być absolutnie żadnej konkurencji, choćby teoretycznej. Zmiana w jej nastawieniu ewentualnie przyszłaby wraz z odpałami Zygmusia z Baśką, po których kochana mamusia cudownie „przypomniałaby” sobie o młodszym synku;)
Ciekawym pytaniem w takim gdybaniu jest co by z takowego królewicza wyrosło? Widzę tutaj dwie opcje: Albo poszedłby w ślady Karola Andegaweńskiego (przodka św. królowej Jadwigi) i zaparłby się w dążeniu do osiągnięcia jak największego sukcesu sukcesu wbrew rodzinie, która miała go gdzieś, i udowodnienia innym (i samemu sobie), że jest kimś znacznym (oczywiście potrzebowałby do tego minimum wrodzonej inteligencji i zdolności, a najlepiej sporo więcej niż minimum), wbrew przeciwnością. A bezdzietność starszego brata byłaby tutaj bez wątpienia dużą „podnietą”. W drugim wariancie jest prościej, wyszedłby stłamszony nieudacznik, który nadawałby się w praktyce tylko do przedłużenia rodu.
Zresztą ową olewającą postawę Bony demonstruje dobitnie sama opisana sytuacja. Nie obchodziło jej potencjalne zagrożenie dla dziecka, liczyła się osobista rozrywka, nie powinniśmy więc jej usprawiedliwiać, dając oczywiście jako kontrę zachowanie jej męża. Co z tego, że Stary zachował się jak zachował? To w jakiś sposób dowartościowuje Bonę w tej sytuacji i stawia ją na piedestale w opozycji do „zdziecinniałego” męża? Odpowiedź brzmi: Nie. Oboje zachowali się głupio. Bona pchając się na to polowanie, a Zygmunt poprzez ignoranckie komentarze, choć trzeba przyznać, że owa ignorancja niekoniecznie musiała wynikać z postawy króla jako takiej. Autentycznie mógł się nie zorientować w pierwszej chwili co się dokładnie stało i z tego wzięły się jego żarty ze Stańczyka i jego mało mężnego zachowania, choć to oczywiście gdybanie.
Drogi Panie Bartoszu, skoro wspomniał Pan o traktowaniu przez Bonę innych swoich dzieci, polecamy do lektury także ten artykuł: https://ciekawostkihistoryczne.pl/2017/09/16/gorsze-dzieci-jak-wygladalo-dziecinstwo-krolewskich-corek-na-wawelu/.
P.S. to prawda, że nie wiadomo, co byłoby z drugiego syna, ale proszę na to spojrzeć inaczej: zmarły syn Bony mógł spłodzić potomków. Jak wiadomo, Zygmunt August tego nie zrobił. W świetle także poniższych komentarzy nie wiadomo czy na tronie po Auguście nie zasiadł by wtedy jego brat. A co do zachowania Starego – nie chodzi o dowartościowanie Bony, ale podkreślenie ignorancji króla. Relacja między Zygmuntem Starym a Boną, przede wszystkim te powiedzmy prywatne, małżeńskie, to również interesująca kwestia :) Pozdrawiamy.
Tylko, że Bonie też daleko było do idealnej żony. Spotkałem się z tezami, że podpadała pod lekką paranoje, wszędzie widząc wrogów, więc w 100% zdrowa psychicznie nie była. Jej napady szału kiedy potrafiła tarzać się po podłodze, walić pięściami o posadzkę i wrzeszczeć (odziedziczone pewnie po dziadku i tatusiu zwłaszcza), a Stary podsumowywał to krótkim stwierdzeniem: „Głupia”, to też jakiś symbol.
A co do syna to przecież napisałem, że w najgorszym razie mógłby chociaż przedłużyć ród. Zresztą to oczywiste, że byłyby następcą bezdzietnego Augusta, taka była normalna kolej rzeczy.
…najpewniej skończyłby jako kardynał. Mieliśmy takich najwyższych dostojników kościelnych z młodszych dzieci królewskich, nie tylko my Polacy zresztą… Bo drogi do tronów Europy Jagiellonom skutecznie pozamykali Habsburgowie już wcześniej, gwarantując sobie po nich sukcesje. A pomogli im Turcy… Polecam pozycję K. Baczkowskiego „Habsburgowie i Jagiellonowie…” o tym jak i dlaczego Olbracht przegrał wszystko co tylko możliwe do przegrania w Europie, a co z wielkim trudem poprzez układy i małżeństwa dynastyczne, zdobywali jego przodkowie, bracia, „próbował” uratować bratanek (choć ten ponoć najbardziej dbał o swoją piwniczkę z trunkami, ale że zginął bohatersko…). A Zygmunta fakt nie ma co się czepiać.
Jeśli ten bratanek to Ludwik II\I Jagiellończyk to nie, nie zginął on bohatersko. Wręcz przeciwnie, zginął albo utopiwszy się podczas panicznej ucieczki z pola bitwy albo zarąbany w chacie, w której się ukrył, przez brata Jana Zapolya. Jerzego bodajże. W każdym razie żadnego z tych wariantów nie można uznać za „bohaterski”.
Jagiellonowie nie powinni się bawić w politykę dynastyczną. Nie mięli po temu żadnego przygotowania. Habsburgowie mięli tą przewagę, że zaczynali wcześniej. Jako nowobogaccy parweniusze ze Szwajcarii (sam ród był stary, ale mało znaczący) dorwali się w XIII w. (przez szczęśliwy zbieg okoliczności) do krony królewskiej Niemiec i tytułu cesarza rzymskiego, a także zdobyli dla siebie Austrię. Jednak mimo tego, że mieli więcej czasu, to trzeba uczciwie przyznać, że rozegrali całą sprawę nieporównywalnie lepiej niż Jagiellonowie, mistrzowsko wręcz. Najpierw zbudowali sobie stopniowo pewną „bazę operacyjną” właśnie w Austrii. To było bardzo ważne, bo choć byli tak naprawdę „emigrantami”, to stosunkowo szybko i sprawnie doprowadzili do tego, że stali się „swoi” i uważano ich w późniejszych wiekach za rodzimych. Co prawda to ostatnie udało się i szybko spolonizowanym (już w drugim pokoleniu) Jagiellonom, ale z budową „bazy operacyjnej” dla przyszłych działań było już niestety gorzej. Największy błąd popełnił tutaj chyba Kazimierz Jagiellończyk ,który po wygranej wojnie trzynastoletniej miał wszelkie dane ku temu, by zwiększyć znaczenie swojej dynastii w Polsce, może nawet poczynić kroki ku przyszłej dziedziczności tronu w pełnym tego słowa znaczeniu? Zamiast tego zaczął od razu bawić się w politykę dynastyczną, która poniosła klęskę. Bo cóż z tego, że „Rex bene”, postać godna pożałowania, został królem Czech, a potem Węgier? Ano nic, kompletnie nic, poza ulotnym prestiżem domu Jagiellońskiego. Niestety Kazimierz II (zgodnie z numeracją królewską ustanowioną przez Łokietka po umownym zjednoczeniu królestwa), w historiografii błędnie zwany IV, mimo bycia jak najbardziej dobrym królem, nie okazał się, niestety, władcą na miarę swojego wielkiego poprzednika-imiennika z rodu Piastów, i wyszło jak wyszło. Jego synowie tylko dryfowali z prądem na jaki pchnął ich ojciec. Który chyba zaniedbał też w pewnych obszarach ich (przynajmniej niektórych) wychowanie. Spójrzmy na Jana I Olbrachta. Co ten człowiek miał w głowie to nie jestem w stanie odgadnąć. Objął tron w wieku 32 lat i zamiast szukać sobie jak najprędzej żony (było już po elekcji, więc nie mógł uchodzić za „gołodupca” nawet u najbardziej restrykcyjnych potencjalnych teściów), to on co? W ogóle o tym nie myślał. Przypomniał sobie parę lat później, jak już był schorowanym wrakiem człowieka (lub niedługo przed). Zresztą to, że sam Kazimierz nie zaczął jeszcze przed śmiercią szukać potencjalnej małżonki dla Jana jest też nieco dziwne… Zwykłe olewactwo, czy też bezmyślność bądź głupota?
A to, że Habsburgom pomogły także sprzyjające okoliczności? Cóż… tak to niestety czasem bywa. Jak już pisałem, kraje Jagiellońskie nie stanowiły spójnego bloku, i nawet nie mogły patrząc na geografię. Były za to dwa naturalne bloki (znowu niejako generowane przez geografię), polsko-litewski i czesko-węgierski, które nie tylko ze sobą nie współpracowały, ale wręcz bywały skonfliktowane z powodu sprzecznych interesów. Ogólnie rzecz biorąc, zabawa w politykę dynastyczną zmarnowała czas, siły i środki, które można było wykorzystać w budowę jak najsilniejszej pozycji dynastii w Polsce (na Litwie mieli dziedziczność), co powinno stanowić absolutną podstawę, aby po czasie mogła pełnoprawnie zająć miejsce Piastów jako „panów przyrodzonych”, bez żadnych zbędnych cyrków z elekcjami.
To jaką drogę przeznaczono by dla hipotetycznego „Olbrachta” (bo nie mamy pewności, czy takie właśnie otrzymałby imię gdyby normalnie przyszedł na świat, zresztą de facto Albrecht na pierwsze imię jakoś tak nie bardzo mi zawsze pasowało). Kariera kościelna możliwa, ale niekoniecznie. Jakby miał odpowiedni charakter, to mógłby się stanowczo sprzeciwiać, pamiętajmy o bezdzietności starszego brata. Będąc numerem 2 do następstwa na Litwie (i przez to de facto następcą numer 2 także w Polsce), a potem numer 1 po rychłej śmierci ojca, Olbracht musiałby być dość głupi/słaby (albo i to i to) by dać z siebie zrobić duchownego. Potem jeszcze kompromitująca awantura z niewartą tego szumu Radziwiłłówną (nie była nawet w stanie dać Zygmuntowi dziecka, za to najprawdopodobniej dwa razy poroniła z powodu złego stanu zdrowia lub innych problemów). Pamiętamy pewnie jak to August straszył, że abdykuje i ograniczy się do dziedzicznej Litwy? W realu panowie bracia i senatorowie na takie dictum nie mieli za bardzo argumentum… Gdyby jednak Zygmunt miał młodszego brata, to mogliby mu powiedzieć ze swojej strony: „A idź sobie, mamy kogoś innego na twoje miejsce, które porzucasz dla poddanki, wdowy po Gasztołdzie, tylko pomocy w potencjalnej walce z Iwanem nie oczekuj”. Aż jestem ciekaw, kto w takiej potencjalnej dyskusji szybciej by wymiękł? „Naród polityczny” czy też „dojutrek”?
Przez jedną decyzję Bony ? ? ? Co za bełkot. Oczywiście że za nie ! ! Zrobiła swoje dala Polsce następcę tronu, sama go na nim osadziła. Co mogła zrobić więcej. Kto zapewni że drugi syn Olbracht nie zachował by się tak samo jak August. To wybory Augusta ostatecznie zadecydowały o wygaśnięciu dynastii.
To też racja. Ale aktualnie to Bona mogła być odpowiedzialna za wygaśniecie dynastii. Jedna z tez co do bezdzietności Zygmunta Augsta głosi, że zaraził się chorobą weneryczną od jednej z dwórek „podesłanych” mu w młodości przez matkę, coby się uczył co i jak. Możliwe jest również, że był to bardzo nieszczęśliwy zbieg okoliczności, lub że to Radziwiłłówna zaraziła go syfem. Stan zdrowotny i psychiczny króla pod koniec życia mocno wskazuje na zaawansowaną kiłę, która w ostatniej fazie rzuca się na mózg i sieje w nim spustoszenie. Pytanie brzmi więc nie „czy” się zaraził, ale „kiedy”. Jeśli bowiem przyjmiemy, że Radziwiłłówna faktycznie dwa razy poroniła podczas związku z Zygmuntem (pierwszy raz w 1547 r., jeszcze przed śmiercią Zygmunta Starego), to możemy wykluczyć wrodzoną bezpłodność (co też niektórzy sugerowali). W takim razie pozostawałby utrata zdolności płodzenia dzieci w późniejszym życiu… albo pech.
Hym…
…w komentarzu S*Aragona, widać dalekie echa tendencji polskiej historiografii ostatnich dekad, aby Bonę wręcz „beatyfikować” mówiąc z lekką (?) przesadą. Dawniej miała „o niebo” gorszą „prasę”. Była taką femme fatale polskiej historii. I chyba coś jednak jest na rzeczy. Owszem Bona charakteryzowała się władczą osobowością, ale i, szczególnie dynastycznymi, idee fixe nie do zrealizowania – kosztownymi dla kraju. Takie opinie historyków zawodowych coraz częściej przedostają się także do popularyzatorskiego obiegu. Chyba bowiem „cień” jej błędów kład się na dziejach Polski co najmniej aż do zaborów… Stąd też zapewne nawet i obecnie wzbudza takie emocje.
Piszę też dlatego iż zainteresowały mnie, jak zwykle zresztą ciekawe, komentarze Bartosza. I chyba warte są choć krótkiej…
Po pierwsze jednak zacznę tak ogólnie:
– chyba nieco na wyrost – nie Bartoszowi (?) ale nam wszystkim, zbyt mocno wiąże się sprawa końca władzy Jagiellonów na Węgrzech z tym ilu synów miałby, mógłby mieć Zygmunt Stary. Śmierć Ludwika pod Mohaczem zamykała europejską karierę Jagiellonów raz na… przynajmniej czasy dominacji dynastii Habsburgów w sporej części interioru Europy, a więc de facto na zawsze.
II. Pisząc o bohaterskiej śmierci Ludwika miałem raczej na myśli, że była to śmierć tragiczna. Tak to jest gdy zbyt szybko pisze się komentarze… :).
A warto jednak zaznaczyć, że sama śmierć Ludwika „owiana jest mrokami tajemnic”, jak piszą ówcześni historycy (np. Geza Perjes). Najprawdopodobniej król sam nie uciekał z pola bitwy, gdy inni walczyli.
Dlaczego tak twierdzę?
Węgrzy liczyli na siłę szarży swej dosłownie zakutej w naprawdę doskonałe (hiszpańskie i włoskie głównie, rzadziej nieco gorsze z reguły niemieckie) zbroje, pancerze praktycznie odporne na ogień rusznic i gorszej jakości muszkietów. Jakkolwiek siły węgierskie były znacznie mniej liczne od tureckich, to jednak zgromadzili oni rekordową w swojej historii liczbę ciężkiej jazdy, takiej całej, łącznie z końmi, „pokrytej żelazem” (dlatego wielu rycerzy się tak łatwo potopiło w czasie „panicznej” ucieczki).
Do tej pory mniej liczne szarże tejże jazdy często czyniły wystarczające spustoszenie wśród Turków, ale… Jednak sułtan Sulejman pod Mohaczem skoncentrował olbrzymią jak na tamte czasy ilość broni palnej. Ani konie ani ludzie nie wytrzymali głównie huku tej głośnej ale mało jeszcze skutecznej – celnej broni. „Kawaleria ponownie przypuściła szarżę, ale została pobita po raz kolejny i wpadła w popłoch.” (G. Perjes – Upadek średniowiecznego Królestwa Węgier… – pozycja wysoko oceniona – została wydana także w USA). Nie przyzwyczajone do takiego natężenia huku najprawdopodobniej konie, a nie jeźdźcy, zaczęły panicznie uciekać unosząc swoich niezdolnych do ich powstrzymania rycerzy. A więc i nie król z własnej inicjatywy „panicznie” zapewne uciekał – do tej pory bowiem – fazy bitwy, Ludwik, wg relacji wszystkich, zachowywał się rozważnie (miał mieć „chłodną” głowę w czasie narad bitewnych) i odważnie.Są natomiast relacje dość pewne, że koń Ludwika został ciężko ranny i stąd panicznie uciekał dopóki mu „adrenaliny starczyło”.
Pole do popisu dla „teorii spiskowych” daje także zachowanie przybocznych króla, którzy go gremialnie opuścili, rzekomo dla wsparcia szarży. P. Tomori rzeczywisty głównodowodzący dał im bowiem kategoryczny rozkaz, że ich jedynym celem jest ochrona króla i wywiezienie go z pola bitwy, nawet wbrew jego woli, w razie jakiegokolwiek zagrożenia, jak i widocznych symptomów klęski. „Wyznaczono także do tego najściglejsze konie, których król, jeśli nastąpiłaby taka konieczność, miał użyć w ucieczce.” „Nie wiadomo.. [jednak] dlaczego do rozbicia tureckiego manewru oskrzydlającego, wysłano na czele pięciusetosobowego oddziału jazdy tych samych trzech dworzan, którzy wcześniej wyznaczeni zostali [wyłącznie!] do ochrony króla.[…?!]”
Ciało króla znaleziono, i wszystko wskazuje na to, że wystarczająco dokładnie rozpoznano (np. poprzez charakterystyczne znamię na prawej nodze, zęby) i opisano „pośmiertnie”, i nie wygląda na to że został on przez kogokolwiek „zarąbany”: „Ciało króla nie nosiło… …żadnej rany oprócz jednej wielkości złotej monety […].”
Twoja aż nadto widoczna, głęboka niechęć (może wręcz pogarda?) do „historyków zawodowych” i równoczesne ślepe podniecanie się „popularyzatorami” (którzy niekiedy walą zwykłe głupoty) są w tym samym czasie śmieszne, lekko żenujące i trochę irytujące zarazem. Ale dobra robota za wywoływanie u mnie tylu różnych emocji na raz. A beznadziejnego w swojej wymowie i formie czepiania się wieku to ja ci bynajmniej nie zapomniałem. „Zawodowi” wylansowali Bonę ponad miarę?? No chyba nie do końca. Właśnie na studiach temperowano trochę nasze spojrzenie na królową (także ja zacząłem ją postrzegać inaczej niż wcześniej i inaczej rozważać pewne sprawy), które promował siłą swojej sugestii głównie, uwaga uwaga… popularyzator Jasienica! Piszący wręcz wiernopoddańcze peany pochwalne pod adresem Bony, kreujący ją na absolutny geniusz polityczny. Wiem, wiem, burzę w ten sposób część twojego postrzegania rzeczywistości, gdzie „zawodowi historycy” są źródłem wszelkiego zła, ale mówi się trudno. To właśnie tak nielubieni przez ciebie „zawodowi historycy” zaczynają powoli robić częściową rewizję osoby Bony i jej „wielkiego geniuszu”. Popularyzatorzy dalej tkwią po stronie „starej” wersji rozpropagowanej potężnie w głównej mierze właśnie przez wspomnianego Jasienicę, co możemy zauważyć nawet w tutejszych artykułach, gdzie podchodzi się do osoby królowej, jej talentów i koncepcji politycznych prawie bezkrytycznie.
Co do wątku węgierskiego, który tak niespodziewanie się nam pojawił:
1. Gdzie ja pisałem COKOLWIEK w kontekście Węgier? Może muszę się wyrażać dosadniej? Węgry mnie NIE obchodzą w „gdybologicznym” rozważaniu nad ewentualnym młodszym bratem Zygmunta Augusta. Sprawa Jagiellonów w tamtym kraju była od kilku lat przegrana, tutaj zgoda, ale skąd te twoje wynurzenia w tej kwestii? Kogo obchodzą w tym kontekście Węgry? Mnie obchodzi tak naprawdę tylko jeden kraj, wszystko inne powinno służyć jego celom w ten czy inny sposób. Wyraźnie napisałem też, że politykę dynastyczną Jagiellonów jako taką (a już na pewno w takiej formie w jakiej była prowadzona) uważam za poważny błąd polityczny. Nie okazali się w praktyce (z powodu splotu różnych czynników, to prawda) godnymi rywalami dla Habsburgów i tyle. Zamiast tego powinni umacniać pozycję swojego rodu w Polsce, tak polityczną jak i materialną, zamiast tego zabrali się ad-hoc do czegoś co ich w praktyce przerastało jak pokazała bliska przyszłość.
2. Ludwik nie zginął ani bohatersko, ani tragicznie. Zginął tak jak żył, czyli dość nędznie, łagodnie mówiąc. Zresztą ten człowiek to ciekawy przykład na twoją tezę, że wykształcenie w 101% gwarantuje duże kompetencję władcy w szeroko rozumianej dziedzinie rządzenia. Dobrze wykształcony (i podobno całkiem bystry, ale mam co do tego pewne wątpliwości) Ludwik Jagiellończyk był, kolokwialnie mówiąc, nieudacznikiem, wręcz matołem (podobno mocno zdeprawowanym), podpisującym wszystko co mu podsunęli jego zausznicy i nie przejawiającym większego zainteresowania rządzeniem w żadnym ze swoich dwóch królestw, o ile jakiekolwiek zainteresowanie. Zresztą ponoć im był starszy tym było z nim gorzej. Dokładne okoliczności zgonu tego głupca nie są wiec dla mnie aż tak bardzo istotne. A jego „chłodna głowa” na naradach wojennych? Może po prostu ten „geniusz” nie zdawał sobie w pełni sprawy z powagi sytuacji, w jakiej się znalazł? Zważywszy na jego „błyskotliwość”, wysokie kompetencje, aktywny udział w rządzeniu krajem oraz młody wiek, wcale bym się nie zdziwił. A „zarąbany” stanowiło pewną przenośnię. Jako wielki fan „popularyzatorów” i pogromca „zawodowych historyków” powinieneś chyba popierać takie wstawki? Jeśli faktycznie miał tylko taką ranę to mógł zostać zastrzelony, lub czymś pchnięty. Tak czy inaczej nędznie schodzili ze sceny Jagiellonowie tak na Węgrzech i w Czechach, jak i w Rzeczpospolitej.
PS. Po raz kolejny widzę, że nie czytasz moich postów, lub robisz to straszenie na odwal się. Stawiasz jakieś tezy chyba przez siebie samego wymyślone (z tymi Węgrami to już zupełnie odleciałeś, jak już pisałem, ja o Rzymie ten o Krymie), a potem wchodzisz z nimi (z samym sobą?) w polemikę… Dziwne.
Bartoszu czytać dokładnie to nie tylko literalnie ale i ze zrozumieniem – to taka pomocna konstatacja, ale w najwyższym stopniu nie złośliwość z mojej strony…
A zarzucanie komuś niedokładnego czytania przy wątpliwych dowodach to tylko czysta erystyka i nic więcej.
„To właśnie tak nielubieni przez ciebie „zawodowi historycy” zaczynają powoli robić CZĘŚCIOWĄ [o właśnie, o to, to!] rewizję osoby Bony i jej „wielkiego geniuszu”. Popularyzatorzy dalej tkwią po stronie „starej” wersji” – przecież zgadzam się z Panem!!!
Może tylko dodałbym w większości „tkwią po stronie „starej” wersji.” Np. „pierwszy z brzegu” popularyzatorski Histmag konstatuje: „Oskarżenia szlachty niekoniecznie były jedynie wymysłami spisanymi w pijanym widzie.” – to odnośnie nazwijmy to: pseudo wychowania syna przez Bonę.
Ostatnich dekad, ale nie ostatniej dekady – to zbyt słabo zaznaczyłem, zgoda, na pewno…, ale nie ostatniej dekady, być może dwóch; lecz wydawało mi się, że jasno wynika z kontekstu o co mi chodzi – jaki zakres czasowy: głównie II połowę XX wieku.
Napisałem przecież, że „Takie opinie historyków zawodowych…” w sensie np. wypowiedzi: „To historia kobiety, która próbowała przeprowadzić wielką reformę i przegrała. Poniosła porażkę osobistą. Ale znacznie ważniejsze jest, że straty poniosła Polska – stwierdziła prof. Maria Bogucka.” I dla mnie to ostatnie tylko ma sens – tj. „że straty poniosła Polska”. Rzeczonych reform np. finansów ja nie widzę, nawet takich prób ich dokonania. Jednostkowe i niespójne działania to bowiem na pewno nie są reformy. To więc jest jednak wypowiedź p. Profesor, może trywializuję i nadmiernie upraszczam, ale zachowuję chyba sens – sensu lato; sprowadzająca się do stwierdzenia typu: „że była głupia bo… bo była mądra”.
………………….
A więc jest to taka trochę obrona dawnych poglądów, by chociaż nie zrobić krzywdy, jeśli już nie usprawiedliwiać dawnych „świętych” profesorów, nie, nie Jasienicy (który wielkim, jednym z największych, popularyzatorem był – to fakt a z faktami…) a… A np. J. Tazbira , który bronił Bony „jak niepodległości”.
Czyli twierdzą oni: że niby były „dawne poglądy”, one błędne, ale nie do końca takie znowu były mylne, bo przecież Ci wielcy nie mogli się tak do końca…???
A grzechy oportunizmu i konformizmu wielu NASZYCH (a nie takich jako takich) zawodowych historyków, tego środowiska będącego na bakier z metodą naukową permanentnie, i co ciekawe przy tych dwóch cechach paralelnych skupiania się w „mainstreamach”, mimo to często skrajnie skonfliktowanego odnośnie swych spekulacyjnych domniemań; mam nadzieję jeszcze nie raz wykazać.
Mam też znowu nadzieję, że wchodzące coraz większym frontem nauki ścisłe do metodyki badan naukowych historyków, zmuszą ich do rygorystycznego przestrzegania zasad syntezy, metaanalizy, etc. Sam ładne kilka lat byłem „zawodowym” naukowcem nauk ścisłych współpracującym z takimi badaczami tychże ścisłych z dużego i bogatego kraju nowego świata, więc wiem co mówię :)
„Co do wątku węgierskiego, który tak niespodziewanie się nam pojawił:
1. Gdzie ja pisałem COKOLWIEK w kontekście Węgier?”
I. Czy niespodziewanie? Raczej jest on wszędzie powyżej w tekstach i podtekstach – koniec dynastii jako władców nie tylko Polski…
„Bo cóż z tego, że „Rex bene”, postać godna pożałowania, został królem Czech, a potem WĘGIER? Ano nic, kompletnie nic, poza ulotnym prestiżem domu Jagiellońskiego.” Całkowicie się zgadzam, ale… Nie ja to napisałem. Węgry u mnie nie pojawiły się jednak w reakcji na twoje Bartoszu zdanie powyższe – nie było ich „użycie” broń Boże atakiem starego dziada:) ad hominem, ale takim odnośnikiem np. do nauczania historii w szkołach naszych o potędze domu jagiellońskiego, no bo władców Czech i Węgier. Zapomina się przy tym właśnie, że Jagiellonowie na tronach właściwie nie tworzyli żadnych trwałych, na trwałych prawnych podstawach zwłaszcza, jagiellońskich koalicji. Ba często ze sobą ostro „brat z bratem” rywalizowali, a nawet prowadzili wojny…
Co do oceny Ludwika, to trzeba być bardziej niż ostrożnym. Na pewno (ale jednak z małym ?) nie była to postać wybitna, wielka lecz bez wątpienia tragiczna – z wielu względów także i jego nazwijmy to skrótowo: „ograniczeń” obiektywnych „przymiotów przynależnych wielkości” – zgoda, po raz kolejny tak, ma Pan rację. Pamiętajmy jednak, że i o nim – Ludwiku pisali historię wyłącznie zwycięzcy (jako „niedołężnego i nędznego króla” określa go np. Paszazady – taka tuba propagandowa sułtana), głownie po to aby uzasadnić w ten sposób swoje wątpliwe tytuły do jego królestwa…
Histmag pisze powtarzając czarną legendę rozpowszechnianą przez węgierskie stronnictwo prohabsburskie: „Był obżartuchem i ekshibicjonistą, nie potrafił zachować powagi urzędu i własnej osoby. W jego komnatach co dzień odbywały się orgie i biesiady, nieznani nikomu ludzie wchodzili i wychodzili bez opowiedzenia, w obecności króla przekrzykiwano się i obrzucano wyzwiskami, a nawet z jego postaci czyniono obiekt grubiańskich żartów i ordynarnych psikusów. Niejednokrotne zdarzało się, że jakaś na pół ogryziona kość lądowała na głowie monarchy, a na śmierć pijany dworzanin spał na jego ramieniu. Takie zachowanie władcy nie przysparzało mu ani szacunku, ani miłości. Szydzono z niego, lub spoglądano z niesmakiem. BYŁ TO WYJĄTKOWO NIEUDOLNY JAGIELLOŃCZYK, PRAWDZIWA ZAKAŁA WSPANIAŁEGO, BOHATERSKIEGO RODU.” Po pierwsze czy rzeczywiście wspaniałego? daleki jestem od poglądów Jasienicy w tej kwestii, ale…
Jednakże…
Zwolennik króla znany z uczciwości Brodarics tak pisał o rozlicznych wg niego oszczerstwach dotyczących tegoż, np. o tym o czym już pisałem, że ochrona celowo opuściła rzekomo „znienawidzonego” monarchę, gdy tak naprawdę: „…prawie wszyscy oni legli na polu, na którym legł i król, a ich ofiary udowodniły, jak blisko byli swojego króla…” Ostatni, który został przy życiu Aczel utonął, kiedy w ciężkiej zbroi starł się ratować tonącego Ludwika.
P.S. Jeszcze może tylko dodam celem wyjaśnienia dlaczego konie dopiero podczas ostatniej szarży masowo zaczęły uciekać. Otóż sułtan w zagrożony odcinek błyskawicznie ściągnął nieomal całą swoją artylerię i janczarów z muszkietami.
No to tyle by było z mojej strony i aż tyle chciałoby się powiedzieć. I tak Panie Bartoszu wyszliśmy dość daleko po za nawet szeroko zakreślony temat (zgoda, raz kolejny, głównie ja) i wyrzucą nas za to po prostu z bloga,a tego byśmy chyba nie chcieli… Nie nadużywajmy więc życzliwości i cierpliwości gospodarzy:)
Panie Arkończyku, proszę się nie obawiać – nie „wyrzucimy” Panów z portalu, jak Pan to ujął ;) Nie tylko nie ma takiego powodu, ale pozbawilibyśmy się czytania ogromnie ciekawych dyskusji – zaczęli się bowiem Panowie spierać bardziej spokojnie, przeciwstawiając sobie argumenty, a nie obrażając się, jak niestety na początku to wyglądało. To prawda, że temat dyskusji odszedł od głównego wątku artykułu, ale cóż… często tak się zdarza, że jeden wątek otwiera inny. Pozdrawiamy :)
Taka dygresja, byłbym trochę bardziej ostrożny z ocenianiem tego kto używa metod naukowych,a kto nie. Sam wygłosiłeś wiele kontrowersyjnych tez o Władysławie Łokietku i Kazimierzu Wielkim na ten przykład [(tak , jestem uparty i będę się czepiał;)], nie podpartych najprawdopodobniej żadną metodą naukową, a jedynie wysnute na podstawie własnych przypuszczeń, nie popartych żadnym materiałem źródłowym, ani nawet opracowaniami (chyba, że za takie uznamy artykuły zaczerpnięte z „internetów”). Tak więc mówię, uważałbym z takimi ocenami, bo można się łatwo przejechać. I nie chodzi tutaj o jakąś fanatyczną obronę Kazia, jego osoba generalnie broni się sama poprzez swoje dokonania i nie potrzebuje obrońców, ale o zachowanie pewnych proporcji. Ze swojej strony nie zgadzam się na taką nadinterpretację źródeł, lub tym bardziej zastępowanie ich (tam gdzie ich nie mamy) własnymi „widzimisię” jakie się pojawiają bo tak nam pasuje do jakieś tezy, bo chcemy być „cool”, bo chcemy być kontrowersyjni w kontrze do tej „skostniałej” nauki, bo chcemy być w kontrze do „mainstreamu”. Owszem trzeba robić rewizje (sam to jak najbardziej popieram i propaguje w dyskusjach) tam gdzie są do tego podstawy i jest to potrzebne, ale nie próbujmy być kontrowersyjni na siłę bo nic z tego nie wyjdzie.
Co do Histmaga to jest on portalem, na którym nierzadko piszą chociażby studenci, tak więc nie przesadzałbym tak z nim. Sam tego nigdy nie robiłem, ale jeden z kolegów z grupy już tak na ten przykład. A pamiętajmy, że każdy ma swoje poglądy na dane sprawy. Zresztą generalna ocena Ludwika Jagiellończyka jest raczej zgodna, różnią się najwyżej proporcje i czasami niektórzy starają się usprawiedliwiać go tym, że to jego wychowawcy tak go zepsuli. Może i tak, ale nie tylko on miał złych wychowawców. Najwidoczniej miał cechy mniej lub bardziej predysponujące do degeneractwa. Jednak polski wysłannik na jego budziński dwór w swojej relacji do kanclerza Szydłowieckiego nie pozostawiał złudzeń co do młodego króla. Nawet jeśli nieco koloryzował lub przesadzał to trudno założyć bez żadnych ku temu przesłanek, że fantazjował bądź zwyczajnie kłamał. A to właśnie m. in. on pisał o kompletnym upadku obyczajowości, kretyństwie (brutalne określenie, ale myślę, że adekwatne) młodego Jagiellona, braku szacunku dla niego u członków otoczenia itd.
Moja ocena Jagiellonów jako całości też nie jest bynajmniej taka wysoka. Wiesz mi, że także w tym kontekście, przynajmniej na mojej uczelni, nie brakło wykładowców myślących podobnie. Jagiellonowie stanęli przed niewiarygodnymi szansami, których nie potrafili wykorzystać. Jednak nie mnie oceniać co bardziej przeważyło, i czy faktycznie najważniejsze było swoiste „przeciętniactwo” (w porównaniu do piastowskich poprzedników, w tym przypadku nawet Jasienica miał z grubsza rację, choć standardowo popadał w przesadę) tego rodu? Chociażby niemal zupełne dyletanctwo w kwestiach militarnych (bardzo potrzebne umiejętności jak się okazało) u niemal wszystkich przedstawicieli (poza samym założycielem Jagiełłą i Janem Olbrachtem, który też nie był wielkim wodzem) dynastii, wręcz dziedziczne. Z drugiej strony dynastia wygasająca w 4 pokoleniu to prawie efemeryda z perspektywy dziejów. Gdzie im do Piastów (koniec w drugiej połowie XVII w.), Habsburgów (żyją do dzisiaj po linii żeńskiej, przy panowaniu do XX w.) Kapetyngów (również istnieją, przy panowaniu w Hiszpanii i Luksemburgu do dzisiaj) itd? A może po prostu nie zdołali się należycie rozwinąć? Ale jeśli ktoś chce uważać Jagiellonów za „wspaniałych i bohaterskich” to proszę bardzo. Nie zamierzam im tego odmawiać.
Chłopy, uspokójta sie już, bo czytać hadko…:)
To już nie wiem, który tekst mam zapamiętać!!!!!
Według mnie po śmierci Zygmunta Augusta z Olbrachtem mogłoby być jak z Kazimierzem Jagiellończykiem po śmierci Władysława Warneńczyka. Olbracht ewentualnie mógł by przedłużyć dynastię jak zrobił to Kazimierz Jaggiellończyk . Co prawda gdyby Ludwik Jaggiellończyk przeżył bitwę pod Mochaczem to jego następcy też mogliby ewentualnie powalczyć o Polską koronę , np gdyby Jonas Wass był by jego ślubnym synem mógłyby objąć koronę Polską , Litewską i może chociaż Czeską a on o przedłużenie dynastii nie musiał by się bać , bo potomstwo miał licznę .
Według mnie po śmierci Zygmunta Augusta z Olbrachtem mogłoby być jak z Kazimierzem Jagiellończykiem po śmierci Władysława Warneńczyka. Olbracht ewentualnie mógł by przedłużyć dynastię jak zrobił to Kazimierz Jaggiellończyk . Co prawda gdyby Ludwik Jaggiellończyk przeżył bitwę pod Mochaczem to jego następcy też mogliby ewentualnie powalczyć o Polską koronę , np gdyby Jonas Wass był by jego ślubnym synem mógłyby objąć koronę Polską , Litewską i może chociaż Czeską a on o przedłużenie dynastii nie musiał by się bać , bo potomstwo miał licznę .