Artyści, sportowcy, a nawet... dygnitarz z bezpieki! Lepszego życia na emigracji szukali ci, którzy nie mieli nic do stracenia. Ale też ludzie, którzy w ludowym reżimie żyli jak pączki w maśle. Do wyjazdu szykowali się miesiącami. O tym, czy uda im się umknąć czujnemu oku komunistycznej władzy decydowały jednak ułamki sekund.
Wyjechać na Zachód – w okresie PRL-u marzyły o tym miliony Polaków. Władze jednak skutecznie utrudniały obywatelom swobodne podróżowanie.
Zdobycie paszportu, opłacenie podróży, zgromadzenie dewiz – nawet tak podstawowe przygotowania stanowiły dla wielu barierę nie do pokonania. Nie każdemu udawało się dotrzeć w upragnione miejsce: do kraju kapitalistycznego. Nie dziwi więc fakt, że nieliczni szczęśliwcy często nie mogli oprzeć się pokusie i rezygnowali z powrotu do Polski.
Chętnych do tego, by wyrwać się spod opiekuńczych skrzydeł władzy ludowej, nigdy nie brakowało. Życie na obczyźnie wybrało wielu pisarzy, artystów i sportowców, a nawet… wysoko postawionych urzędników państwowych. Pozornie należeli oni do grupy uprzywilejowanej. Mogli liczyć na lepsze zarobki i większe mieszkania, niż większość współobywateli. Pozwalano im także od czasu do czasu na wyjazdy zagraniczne… pod pewnymi warunkami.
Pobłażliwość władzy kończyła się jednak w momencie ucieczki. Znane osoby, które pozostały za granicą, były radykalnie potępiane przez prasę. Nielegalnego emigranta traktowano jak zdrajcę. Często rozpuszczano na jego temat plotki i oszczerstwa.
Jak daleko można uciec przed wojskiem?
Jednym z tych, którzy wybrali życie na emigracji, był Marek Hłasko, enfant terrible współczesnej literatury polskiej. Uciekał on przede wszystkim przed wojskiem. Gdyby nie perspektywa dwóch lat w kamaszach, być może nigdy nie zdecydowałby się na opuszczenie kraju. W Polsce Ludowej powodziło mu się bowiem całkiem nieźle.
W wieku 24 lat, po tym, jak zadebiutował zbiorem opowiadań „Pierwszy krok w chmurach”, miał już grono wiernych czytelników i cieszył się uznaniem starszych, bardziej wpływowych literatów. Dowodem uznania dla jego twórczości była prestiżowa Nagroda Wydawców, którą otrzymał w 1958 roku. Czekał też na sfilmowanie swojego opowiadania i pisał na zamówienie do tygodnika „Po prostu”. Mówiono o nim, że jest pupilkiem Jarosława Iwaszkiewicza.
Obowiązek służby wojskowej oznaczał dla Hłaski, podobnie jak dla wielu młodych na całym świecie, koniec wolności. I przymusowe oddalenie od warszawskich ulic, podrzędnych knajp i robotniczych dzielnic. A przecież właśnie w tym otoczeniu młody pisarz zbierał literackie żniwo. To tam znajdował materiał do opisania, jak „robotnicza twarz miasta zmienia się w pijacką mordę”.
Decyzja o ucieczce zapadła ostatecznie, gdy autorowi „Ósmego dnia tygodnia” wyznaczono termin powołania do wojska i cofnięto przyznane mu wcześniej stypendium we Francji. Jak wyglądał wyjazd na emigrację legendarnego pisarza? Jego przygody opisuje w książce „Zwiać za wszelką cenę. Słynni uciekinierzy i emigranci z PRL” Jarosław Molenda.
21 lutego 1958 roku Hłasko wsiadł do samolotu odlatującego do Paryża. Tymczasową wizę wystawił mu francuski konsul. Pieniądze na podróż pisarz pożyczył od amerykańskiego korespondenta New York Times’a w Warszawie. Paszport – rzecz w PRL-u bezcenną – na szczęście miał w kieszeni. Moment, który zaważył na całym jego życiu, młody literat opisał później w autobiograficznej powieści „Piękni dwudziestoletni”:
Miałem przy sobie osiem dolarów; miałem dwadzieścia cztery lata; byłem autorem wydanego tomu opowiadań oraz dwóch książek, których wydać mi nie chciano. Byłem także laureatem Nagrody Wydawców, którą otrzymałem na kilka tygodni przed wyjazdem z Warszawy. I jeszcze jedno: zostałem uznany za człowieka skończonego i stwierdzone zostało ponad wszelką wątpliwość, że niczego już nigdy nie napiszę.
Początki emigracyjne zbuntowanego „cudownego dziecka” socjalistycznej literatury były o wiele łatwiejsze niż anonimowego przybysza z komunistycznego kraju. Znany pisarz mógł liczyć na wsparcie wpływowego redaktora i wydawcy Jerzego Giedroycia. Udzielał wywiadów, jego prozę tłumaczono na kilka języków. Mimo tych ułatwień, poza Polską nie mógł znaleźć ani swojego miejsca do życia, ani dobrego materiału do opisania.
Hłasko coraz więcej pił i coraz gorzej pisał. Bezskutecznie starał się o powrót do kraju. Droga była jednak zamknięta: nigdy już nie wrócił do Polski. Tułał się po świecie, pomieszkując w Kalifornii, Izraelu, Szwajcarii i RFN. Pewnej krótkiej czerwcowej nocy 1969 roku, gdy akurat przebywał w Wiesbaden, wypił być może więcej niż zwykle i połknął leki nasenne. Nad ranem znaleziono go martwego. Miał wtedy 35 lat. W Polsce rozpuszczono plotki, że popełnił samobójstwo.
Dobrze skomponowana ucieczka
Lepiej, niż Hłasko, do życia na emigracji przystosował się Andrzej Panufnik. Wybitny kompozytor w momencie wyjazdu z kraju był o wiele starszy od pisarza. Miał 40 lat.
Wydawało się, że jego życie w Polsce Ludowej jest wyjątkowo udane. Przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe w warunkach realnego socjalizmu. Muzyk zdobył wiele nagród, w tym najwyższe odznaczenie państwowe, czyli Sztandar Pracy I klasy. Był dyrektorem Filharmonii Warszawskiej i wiceprzewodniczącym Międzynarodowej Rady Muzycznej UNESCO. Mógł podróżować po całym świecie, a polskie władze traktowały go jak ambasadora polskiej kultury.
Panufnik czuł się jednak kontrolowany. Nie zależało mu na zagranicznych delegacjach, często go do nich wręcz zmuszano. Na dodatek podczas jego pobytu w Chinach zmarła tragicznie kilkumiesięczna córeczka kompozytora. Dodatkowo go to załamało. I wreszcie, w 1954 roku, postanowił upuścić Polskę na zawsze.
Jego żona już przebywała w Anglii. On sam, korzystając z pomocy przyjaciół, zorganizował sobie wyjazd do Zurychu na nagrania polskiej muzyki. By nie budzić podejrzeń, oficjalne zaproszenie zostało wysłane do Biura Współpracy Kulturalnej z Zagranicą. Panufnik udawał zaskoczonego propozycją i początkowo nawet odmówił zachęcającemu go do wyjazdu dyrektorowi Biura. Zgodził się, pozornie bez entuzjazmu, dopiero po licznych namowach.
Opuszczając warszawskie mieszkanie, muzyk wiedział, że nigdy już nie wróci do domu. Powodowany ostrożnością, zabrał ze sobą tylko jedną, niewielką walizkę. Wrzucił do niej partytury, batutę i trochę ubrań.
Gdy dotarł do Szwajcarii, musiał jeszcze uwolnić się od nachalnego towarzystwa urzędników polskiej placówki dyplomatycznej. Nie chciał trafić do biura poselstwa, które zgodnie z prawem międzynarodowym jest traktowane jako terytorium kraju, który reprezentuje. Tymczasem dyplomaci polscy z Berlina zaczęli się niepokoić. Kompozytor nie wykupił biletu powrotnego do kraju.
Panufnik postanowił jak najszybciej opuścić hotel, w którym się zatrzymał i przenieść się do innego. Jak relacjonuje Molenda w książce „Zwiać za wszelką cenę. Słynni uciekinierzy i emigranci z PRL”, to, co nastąpiło później, przypominało sceny z filmu akcji. Muzyk uciekał taksówką przez miasto. Tuż za nim podążali komunistyczni agenci.
Polscy urzędnicy zgubili w końcu trop kompozytora. Wysłali do Warszawy wiadomość o jego zaginięciu. Panufnik natomiast ze Szwajcarii pojechał do Anglii. Tam wystąpił o azyl i spędził resztę swojego życia. Gdy rozpadło się jego pierwsze małżeństwo, ożenił się ponownie i założył nową rodzinę. A jak na jego ucieczkę zareagowały polskie władze? Kompozytora oskarżono, że ukradł pieniądze, które otrzymał na pobyt w Szwajcarii. I zabroniono też na wiele lat grania jego utworów.
Z bezpieki do Wolnej Europy
Ucieczki znanych artystów były dla władz PRL-u niewygodne. Prawdziwie zagrożone poczuły się one jednak dopiero po niespodziewanym zniknięciu wysokiego urzędnika państwowego. Józef Światło, wicedyrektor Departamentu X Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, był uciekinierem szczególnie „niebezpiecznym”. Głównie ze względu na informacje, które mógł przekazać agentom obcego wywiadu. Jak podkreśla Jakub Molenda w książce „Zwiać za wszelką cenę. Słynni uciekinierzy i emigranci z PRL”:
Wiedział [on] o detalach śledztwa i dochodzeń, metodach montowania procesów pokazowych i sądów kapturowych, w żargonie UB zwanych sądami… kiblowymi.
Komunistyczny dygnitarz zakończył swoją karierę w peerelowskim systemie w grudniu 1953 roku. Wykorzystał oficjalną wizytę w Berlinie, by przejść ze wschodniej części miasta do zachodniej. Miasto nie było jeszcze wówczas podzielone murem, Światło bez większych trudności trafił więc do strefy amerykańskiej. Tam ujawnił, kim jest.
Wkrótce szef CIA wystosował oficjalny komunikat o ucieczce Światły. W Polsce media milczały, ale wśród elit władzy wybuchła panika. Początkowo spekulowano, że może Światło został porwany. Oskarżano go też o bycie amerykańskim agentem. Jedno było pewne – jako wysoki urzędnik bezpieki widział i wiedział bardzo dużo. A wiedza ta mogła zaszkodzić wielu polskim komunistom.
Prawdziwa bomba wybuchła jednak dopiero 28 września 1954 roku. Tego dnia na antenie Radia Wolna Europa, wyemitowano program ze Światłą. Były wicedyrektor Ministerstwa Bezpieczeństwa zaczął ujawniać tajniki funkcjonowania reżimu w Polsce. Okazało się, że audycja będzie nadawana cykliczne.
Treść nagrań zszokowała polskie społeczeństwo i przeraziła władzę. Dokładna relacja każdego programu trafiała na ręce Bieruta. A jak potoczyły się losy Światły? Na emigracji zyskał nową tożsamość i wygląd. Zamieszkał w Stanach Zjednoczonych, gdzie zmarł w 1994 roku.
Wygrać wolność
Lepszego życia poza peerelowskim reżimem poszukiwali także utalentowani sportowcy. Wielką stratą dla Polski była na przykład ucieczka Tadeusza Teodorowicza. Ten słynny żużlowiec reprezentował kluby Gwardia Gdynia i (później) Spójnia Wrocław. Zdobywał medale w drużynowych i indywidualnych mistrzostwach Polski.
Teodorowicz miał pozwolenie na start w wyścigach zagranicznych. Dzięki wyjazdom zarabiał bardzo dobre pieniądze i jednocześnie nawiązywał cenne kontakty. Przebywając w Anglii miał też okazję się przekonać, jakie możliwości stwarza ten kraj. Chodziło nie tylko o życie na lepszym poziomie i wyższe zarobki, ale także o warunki korzystniejsze do rozwoju talentu sportowego.
Po podjęciu decyzji o ucieczce z kraju żużlowiec musiał tylko poczekać na odpowiednią okazję. Nadarzyła się ona w sierpniu 1958 roku, gdy wyjechał ze swoim klubem na zawody do Holandii. Odłączenie się od grupy nie było łatwe. Żużlowcy byli bardzo dobrze pilnowani przez „opiekuna” z Polski, który był w rzeczywistości agentem UB. Teodorowiczowi udało się jednak umknąć kolegom w trakcie wyjścia do kina na film „Most na rzece Kwai”.
Sportowiec po prostu wyszedł z seansu i udał się do pobliskiego komisariatu, gdzie poprosił o azyl. Następnie przeniósł się do Anglii. Osiadł w miasteczku Swindon pod Londynem i trafił do lokalnego klubu żużlowego. Jego kariera na emigracji trwała niestety zaledwie kilka lat. We wrześniu 1964 roku Teodorowicz został ranny w wypadku podczas wyścigu. Zmarł kilka miesięcy później.
Emigracja na medal
Na ucieczkę z kraju w schyłkowym okresie PRL-u zdecydował się też legendarny polski atleta, Władysław Kozakiewicz. Ten pochodzący z Gdyni zawodnik przeszedł do historii nie tylko ze względu na swoje osiągnięcia sportowe. Pamięta się go także (a może przede wszystkim) z powodu słynnego gestu skierowanego w stronę kibiców radzieckich. Próbowali oni za wszelką cenę utrudnić start Polakom na olimpiadzie w Moskwie w 1980 roku. Jak pisze Jacek Molenda:
Gdy skakali Polacy, kibice tupali, gwizdali, darli się wniebogłosy, rzucali różnymi przedmiotami, robili wszystko, by ich zdekoncentrować.
W pewnym momencie sfrustrowany polski tyczkarz pokazał im zaciśniętą pięść. Wywołało to w bloku socjalistycznym prawdziwy skandal. W sprawie Kozakiewicza interweniował u Gierka ambasador radziecki. Domagał się przykładnego ukarania sportowca. Polakowi groziła utrata medalu i dożywotnia dyskwalifikacja. Rekord świata, który pobił w Moskwie, miał zostać unieważniony.
Sytuację udało się na szczęście jakoś załagodzić. Olimpijski medalista tłumaczył w wywiadach, że pokazał wała… tyczce, a nie kibicom. Dzięki temu jego kariera nie skończyła się przedwcześnie. Mimo tego, i tak nie mógł wziąć udziału w kolejnych igrzyskach, które miały odbyć się w 1984 roku w Los Angeles. Była to decyzja polityczna. Nie pojechał na nie żaden sportowiec z krajów socjalistycznych.
Kolejnym ciosem dla Kozakiewicza były wymagania Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Tyczkarzowi postawiono warunek, że będzie mógł brać udział w meetingach… pod warunkiem, że skoczy na wysokość 5,60 metra. Dla 32-letniego sportowca, który właśnie przebył operację, było to duże wyzwanie. Doszedł więc do wniosku, że jedynym sposobem na uratowanie kariery jest wyjazd z Polski.
W 1985 roku tyczkarz wsiadł wraz z żoną i małymi dziećmi na prom do Szwecji. Stamtąd dotarli do RFN. W Niemczech Kozakiewicz jeszcze przez kilka lat święcił triumfy sportowe. Udało mu się nawet poprawić wynik RFN w skoku o tyczce do poziomu 5,70 m. W tym samym czasie w Polsce rozpuszczano oszczerstwa, że olimpijczyk-skandalista uciekł… z powodu niezapłaconych podatków.
Bibliografia:
- Zbigniew Błażyński, Mówi Józef Światło. Za kulisami bezpieki 1940-1955, Wydawnictwo LTW 2012.
- Andrzej Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia Marka Hłaski, Prószyński i S-ka 2012.
- Filip Lech, (A)symetrie XX wieku – kim był Panufnik?, Culture.pl 14.02.2014.
- Jarosław Molenda, Zwiać za wszelką cenę. Słynni uciekinierzy i emigranci z PRL, Bellona 2017.
KOMENTARZE (18)
„Pewnej krótkiej czerwcowej nocy 1969 roku, gdy akurat przebywał w Wiesbaden, wypił być może więcej niż zwykle i połknął leki nasenne. Nad ranem znaleziono go martwego. Miał wtedy 35 lat. W Polsce rozpuszczono plotki, że popełnił samobójstwo.”
Rozumiem, że według autora, jak ktoś wypija więcej niż zwykle i połyka leki nasenne, to nie jest to samobójstwo. On zapewne chciał się rozerwać, a wredne komuchy takie podłe plotki rozsiały, że jakieś pfe (!) samobójstwo popełnił!
Nie wiadomo, czy chciał się zabić. Wielu przyjaciół Marka Hłaski mówiło później, że w jego przypadku samobójstwo było wykluczone.
Wielu mówi dzisiaj, że samobójstwo Leppera i Petelickiego też jest wykluczone.
wielu też mówi, ze szczepionki zabijają, z samolotów rozpylają trucizny na zawszone łby proletariatu, covid to wymysł światowego spisku masonów, Ziemia jest płaska, ż żyd Jezus syn Józefa zmartwychwstał. Tylko, to, że mamy wielu bezmózgów spowodowało, że któreś z tych wydarzeń stało sie prawdą? Jeśli tak, to błagaj „wielu” żeby mówili, że jesteś szczęsliwym posiadaczem mózgu
TE testy na covid są niewiarygodne.Czy coś jest rozpylane też nie wiem.Ale może jednak tak.
Dręczyły go wyrzuty sumienia po nieumyślnym spowodowaniu śmierci Krzysztofa Komedy. W swoim twardzielskim stylu popchnął Komedę (który był kulawy), ten spadł ze skarpy doznając urazu mózgu, rok później zmarł. Zresztą opublikowane powyżej zdjęcie Hłaski i Komedy też to opisuje, i przepowiada. Później zarzekał się: „Jak Krzyś umrze, to i ja za nim pójdę.” I poszedł.
Rozumiem, że ty nie rozumiesz ale po co to ogłaszać całemu światu? Od dziś będę już wiedział, że każdy kto umrze pijąc wcześniej alkohol i biorąc jakieś leki to zgodnie z „logiką” przedstawicieli prymitywnego proletariatu jest samobójcą. W końcu to wy macie „klasowy instynkt” który całkowicie zastępuje wam rozum, wiedzę i wykształcenie
Na Igrzyskach w Los Angeles w 1984 była reprezentacja Rumunii, kraju ówcześnie jak najbardziej socjalistycznego.
Rumunia, Chiny i ówczesna Jugosławia
Jak czytam te WYPOCINY to aż mnie skręca ze złości, że tak barwnie przekłamujecie „tamten” czas miniony. Pokazujecie sylwetki pupilków władz, ludzi którzy mieli i paszport i koneksje i możliwości. A posil się kobieto przykładami zwykłych roboli, żołnierzy, oraz tych którym się…nie udało.
Ps. Przestańcie używać określenia komunizm, komunistyczna, itp. W Polsce był socjalizm, przy całej nienormalności można było jechac do krajów ościennych na dowód, można było jechac na „zachód” czego dowodem są powyższe przykłady. Zwykli ludzie też jeździli do USA/górale/ czy do Niemiec, po 70 roku. W Polsce bylo rolnictwo i prywatna własność, można było chodzic do Kirchy, można było opowiadać dowcipy. To jak nazwać ustrój w Albanii, Rumunii, ZSRR- to taki kraj na wschodzie, w Chinach, Kubie itd. Nawet w NRD czy Czechosłowacji był większy zamordyzm. Więc komunizmu nie było bo gdyby był, to my nie istnielibyśmy jako ludzie. Ale pani pisząca tego nie wie, a opiera się na nowomowie i też prostuje-fałszuje historię.
troche racji w tym jest
I faktycznie można było jeździć za granicę. Jeżdżono do krajów arabskich i afrykańskich do pracy (inżynierowie i robotnicy fizyczni). Można bylo jechać do ZSRR, Kazachstanu, Czechosłowacji, Turcji czy Niemiec. Do nas przyjeżdzali Gruzini na targi, sprzedawali porcelanowe figury, wyroby rękodzielnicze czy zloto.
Taki bandyta jak Goldberg-Światło nie odpowiedział za żadne swoje stalinowskie zbrodnie na Polakach. Taka płotke jak Bulgara Markowa, Ruscy zabili a tymczasem Goldbergowi nic się nie stało, a przecież też działał w wolnej europie, mieszkał w USA spokojnie do śmierci, przydało się pochodzenie z narodu wybranego. Przecież on mordował tylko jakichś Polaków.
Do Zbytni Też zauważylam, że okres PRL jest bardzo demonizowany. I najczęściej na PRL patrzy się przez pryzmat okresu stalinizmu 1946-1953r. lub przez końcowkę lat 80tych (osławione puste półki). Najlepsze były lata 60 i 70. Wtedy to zbudowano przemysł polski, było bardzo dużo pracy, jedzenie było swojskie. Zlikwidowano analfabetyzm. Moja rodzina nigdy do partii nie należała. Moja babcia i dziadek w latach 70tych dostała mieszkanie w dopiero co zbudowanym bloku. Pracy mieli dużo. Na moją mamę zaś czekało 5 miejsc pracy po skończeniu liceum a w 1985 r. dostała 60m2 mieszkanie w nowo zbudowanym bloku. Można było posiadać własny interes typu mały sklep, aptekę, zakład fryzjerski. Mój dziadek przez pewien czas pracował u prywaciarza, który zajmował się robieniem drenów. Moi wujkowie mieli własne gospodarstwa rolne. Państwowe były duże zakłady przemysłowe i to było bardzo dobre. Byly wczasy zakładowe, kolonie dla dzieci. Nie bylo zadnego komunizmu lecz socjalizm realny z centralnie sterowaną gospodarką.
Przecież pod koniec PRL braki były prawie tylko w towarach tzw. luksusowych.Rzodkiewki nie brakowało.I ceny były zwykle sporo niższe .Np. za przejazd kolejką.Teraz są ceny kosmiczne w porównaniu z tamtym okresem.Na przejazd tam i z powrotem pociągiem osobowym pracowało się 2 godziny a teraz ponad 2 razy tyle.Nie liczę średniej tylko okolice minimum.
The choice of life in exile became a priority for many people of art. It was the best option for that time. Their stories became the basis for creativity.
Ja przyznam że w 1 wypadku było jakieś uzasadnienie.Pobyt w wojsku do rozkoszy nie należał.należy jednak pamiętać że np. w USA było znacznie gorzej.Nie dość że to było obowiązkowe to takich nierzadko wysyłano na wojnę np. w Wietnamie.
Generalnie nie pochwalam tego typu ucieczek ale niekiedy były to przypadki uzasadnione jak w 1 przypadku.Niestety ale PRL miało kilka wad które zmotywowały niektórych do ucieczki.Szkoda że nie ma nic o tych co uciekli do Szwecji.
Zastanawiające jest to ilu z nich gdyby teraz było PRL by uciekło za granicę.Oczywiście to zależy od tego czy by był socjalizm samodzielny czy zależny od innych krajów.
A Jarecki, 5 marca 53? Migiem śmigiem, polecam tą ucieczkę jako wisienkę na serniku, Pani Autorce…
A Kukliński ( cała rodzina, bez psa) też ucieczka, tyle przed nami jeszcze Pani Autorko.
A 19 grudzien 49 rok, Tomaszewski i Sadowski porwanie Dakoty Douglas C47 na Bornholm?
A lot „Kukułki”?
nic Pani nie wie o ucieczkach z PRl, proponuje re-edukację i research na początek