USA kontra Wietnam Północny. Największe mocarstwo na Ziemi i jedno z najbiedniejszych państw świata. W tym starciu zwycięzca mógł być tylko jeden… A może Stany Zjednoczone miały jednak jakieś szanse?
Cele USA w Wietnamie były ograniczone. Stany Zjednoczone nie zamierzały obalać rządów komunistów na północy kraju, lecz tylko uniemożliwić im podbój Południa. Przez osiem lat, od 1965 do 1973 roku, udawało się to zadanie realizować.
Armia USA nie została pokonana i skutecznie chroniła władze w Sajgonie przed upadkiem, ale w końcu musiała się wycofać. Co powinni zrobić Amerykanie, by wygrać?
1. Pójść na całość
Komunistyczna partyzantka na Południu otrzymywała wsparcie z Północy w postaci broni, wyposażenia oraz żołnierzy. Strumień posiłków i zaopatrzenia płynął tzw. szlakiem Hồ Chí Minha, biegnącym przez terytorium sąsiednich państw: Laosu i Kambodży. Powstały tam również północnowietnamskie bazy wojskowe, w których oddziały Việt Cộngu mogły schronić się przed amerykańskim pościgiem i zregenerować siły.
Zwalczenie komunistycznej partyzantki nie było możliwe bez odcięcia jej od tego zaplecza. Amerykanie niewiele jednak zrobili, by do tego doprowadzić. W Białym Domu obawiano się, że eskalacja konfliktu może doprowadzić do większego zaangażowania Chin i ZSRR, a nawet do nowej wojny światowej. W związku z tym początkowo wykluczano operacje lądowe na terytorium Wietnamu Północnego oraz teoretycznie neutralnych Laosu i Kambodży.
Patową sytuację, która powstała w ten sposób, trafnie podsumował Henry Kissinger w swojej „Dyplomacji”:
Powstała […] sytuacja typu „Paragraf 22”: jeśli nie uczyni się nic w sprawie baz w Kambodży, to Wietnamczycy z Północy będą mogli atakować Wietnam Południowy i wycofywać się do stanowiących kryjówki sanktuariów za granicą, by odpocząć i uzupełnić zapasy, przez co Wietnamu Południowego w ogóle nie da się bronić. Jeśli natomiast zaatakuje się tereny, na których znajdują się bazy, to Wietnam Południowy i jego sojusznicy zostaną postawieni pod pręgierzem, jako winni „agresji” przeciwko „neutralnemu” państwu.
W końcu Amerykanie porzucili jednak skrupuły i rozpoczęli zmasowane bombardowania na terytoriach wszystkich wymienionych państw, ale skuteczność tych działań była ograniczona. Na dodatek waszyngtońska administracja nakazywała co jakiś czas wstrzymanie nalotów i nie pozwalała na atakowanie niektórych celów wybranych przez wojskowych.
USA nie zdecydowało się również na pełne zaangażowanie militarne, które oznaczałoby między innymi mobilizację rezerwistów. Wysłanie do Wietnamu dodatkowych jednostek mogło przeważyć szalę na korzyść Amerykanów, szczególnie po porażce rozpoczętej przez komunistów na początku 1968 roku ofensywy Tết. Siły partyzantów zostały wówczas w większości zniszczone. Việt Cộng nigdy już nie odzyskał dawnej siły. Również regularna armia północnowietnamska została poważnie osłabiona.
Wykorzystując tymczasową niemoc komunistów, Amerykańscy wojskowi chcieli pójść za ciosem i przenieść wreszcie konflikt poza granice Wietnamu Południowego. Decydenci w Waszyngtonie tracili jednak wiarę w zwycięstwo, a koszty polityczne i finansowe związane z rozszerzeniem działań wojennych byłyby zbyt wysokie. 31 marca 1968 roku prezydent Lyndon B. Johnson ogłosił, że Stany Zjednoczone nie będą już zwiększać liczby swoich żołnierzy w Wietnamie.
2. Przestać ścigać partyzantów
Do czasu wspomnianej ofensywy Tết wojna w Wietnamie miała charakter przede wszystkim partyzancki. Ze wszystkich możliwych sposobów walki w takiej sytuacji Amerykanie wybrali ten najgorszy. Jak pisze Henry Kissinger w „Dyplomacji”:
Łudzono się perspektywą ustanowienia stuprocentowego bezpieczeństwa na absolutnie całym obszarze kraju i starano się wyczerpać siły partyzantów podejmując operacje poszukiwawczo-wyniszczające. Żadne siły ekspedycyjne, choćby nie wiadomo jak duże, nie poradziłyby sobie z przeciwnikiem, którego linie zaopatrzenia biegły poza Wietnamem, który dysponował szeroką siecią bezpiecznych kryjówek za granicą i miał tak zdecydowaną wolę walki.
Partyzanci nie mieli punktów, których musieli bronić, nie zależało im bowiem na kontroli nad konkretnym terytorium. Mogli z powodzeniem unikać walki, gdy była ona dla nich niekorzystna. Aż 88% starć z oddziałami USA zostało zainicjowanych przez Việt Cộng. Amerykanie nie mogli przejąć inicjatywy. Wybrali wojnę na wyniszczenie, ale nie byli w stanie zabijać wrogów szybciej, niż ci uzupełniali swoje szeregi.
Zamiast ścigać niewidocznych przeciwników, należało raczej przyjąć postawę defensywną i skupić się na obronie skupisk ludności cywilnej. Pozwoliłoby to na odcięcie partyzantów od zaplecza wśród sprzyjających im mieszkańców kraju. Pomogłoby również w uzyskaniu poparcia wietnamskiej wsi, co stosowana przez Amerykanów taktyka spalonej ziemi skutecznie uniemożliwiała.
3. Wprowadzić cenzurę
W czasie II wojny światowej amerykańscy obywatele nie oglądali setek zdjęć pokazujących skutki niszczycielskich nalotów dywanowych na japońskie miasta. Nie było też jeszcze relacji telewizyjnych. Początkowo zainteresowanie mediów nie było problemem. Dziennikarze oceniali wojnę pozytywnie, jako walkę w słusznej sprawie przeciwko komunistycznemu zagrożeniu.
Wszystko zmieniło się wraz z ofensywą Tết. Chociaż zakończyła się ona niewątpliwą klęską Việt Cộngu i regularnych wojsk północnowietnamskich, w USA wywołała szok. Opinię publiczną, a także dziennikarzy, karmiono dotychczas informacjami o zbliżającym się zwycięstwie. Komuniści mieli być niezdolni do większych działań zaczepnych, a tymczasem przeprowadzili wielką operację wojskową i początkowo zagrozili nawet amerykańskiej ambasadzie w Sajgonie.
Media, pozostające pod wrażeniem rozmachu ofensywy, opowiedziały Amerykanom historię daleką od prawdy. Zamiast przedstawić porażkę komunistów, skupiły się na ich początkowych cząstkowych sukcesach. W połączeniu z rosnącą liczbą ofiar wśród wysyłanych za ocean żołnierzy wywołało to masowe protesty antywojenne. Tymczasem w USA zbliżały się wybory prezydenckie. Wygrał je Richard Nixon, który obiecywał „honorowe” wyjście z Wietnamu.
Amerykańskie władze cywilne i wojskowe zaniedbały aspekt polityczny i wewnętrzny konfliktu w Wietnamie, skupiając się na jego stronie militarnej. Uczyniły za mało, by podtrzymać poparcie społeczeństwa dla przedłużającej się interwencji. W efekcie musiały zmagać się także z rosnącą w siłę opozycją antywojenną.
Wszystko na nic?
Wielu autorów zatrzymuje się na powyższych konkluzjach. Ich zdaniem Amerykanie naprawdę mogli wygrać wojnę w Wietnamie. Niektórzy idą tak daleko, że oskarżają media i ruch antywojenny o zadanie armii „ciosu w plecy” i zniweczenie całego wysiłku zbrojnego USA. Wiele wskazuje jednak na to, że nawet naprawienie wszystkich wskazanych błędów nie wystarczyłoby do osiągnięcia trwałego sukcesu.
Po pierwsze, do czasu ofensywy Tết, partyzanci mieli zwolenników także na Południu. Mogli więc rekrutować nowych bojowników i zdobywać potrzebne zasoby wśród ludności lokalnej. Co za tym idzie, odcięcie wsparcia z Północy byłoby dalece niewystarczające. Z tego samego powodu nieskuteczne byłoby zapewne zwiększenie zakresu nalotów. Zresztą Amerykanie zrzucili w czasie tej wojny osiem milionów ton bomb i można powątpiewać, czy dodanie kolejnych milionów mogło przesądzić o wygranej.
Nawet jednak, gdyby walka jednostek amerykańskich przeciw północnowietnamskiej partyzantce zaczęła przynosić efekty, komuniści mogli przejść do działań konwencjonalnych i użyć regularnego wojska. W takiej sytuacji USA po prostu zabrakłoby ludzi i materiałów, by móc prowadzić skuteczne działania wojenne. Nie byli w stanie jednocześnie kontrolować terytorium Laosu i Kambodży, bronić południowowietnamskiej wsi przed Việt Cộngiem i prowadzić walki w Wietnamie Północnym.
Wojna totalna… na pół gwizdka
Dla komunistów jedynym akceptowalnym zakończeniem konfliktu było opanowanie całego Wietnamu. Cel ten był realizowany za wszelką cenę, niezależnie od wymaganych poświęceń. Tymczasem Amerykanie, zainteresowani jedynie utrzymaniem niezależności Południa, chcieli osiągnąć zwycięstwo za pomocą ograniczonych środków. Skazywało ich to z góry na porażkę.
USA nie prowadziły wojny w Wietnamie z pełnym zaangażowaniem. Nie były też gotowe ciągnąć jej w nieskończoność, gdyż broniły w jej trakcie tylko cząstki swych globalnych interesów. Tymczasem komuniści, dla których wygrana była sprawą życia lub śmierci, mieli mnóstwo sposobów na przeciąganie walk i gotowi byli wytrwale znosić ich konsekwencje. Aby zwyciężyć, musieli więc tylko… nie przegrać.
Jedyną nadzieją dla Stanów Zjednoczonych było takie wzmocnienie państwa południowowietnamskiego, by było w stanie obronić się samo. Szanse powodzenia takich planów trzeźwo ocenił Henry Kissinger:
[…] reformy i dzieło budowania państwowości w Wietnamie Południowym mogły dać owoce, ale dopiero po upływie dziesiątków lat. […] Wietnam był państwem całkowicie nowym, bez instytucji, na których można by się oprzeć. Główny dylemat sprowadzał się do tego, że po prostu nie da się osiągnąć celu politycznego, jakim było zaprowadzenie stabilnej demokracji w Wietnamie, w takim czasie, aby wykluczyć zwycięstwo partyzantów.
Jak przyznał sam Richard Nixon, nie mogliśmy wygrać wojny za Wietnamczyków z Południa […], oni musieli wygrać ją sobie sami. Niestety! Władze w Sajgonie były niekompetentne, skorumpowane i pozbawione społecznego autorytetu, podczas gdy komuniści cieszyli się reputacją bojowników o wolność walczących z kolonialnym uciskiem. Nic dziwnego, że już dwa lata po wycofaniu się Amerykanów, w 1975 roku, Wietnam Południowy upadł pod ciosami ofensywy wojsk Północy.
Bibliografia:
- Marc Jason Gilbert, The Cost of Losing the “Other War” in Vietnam, [w:] Why the North Won the Vietnam War, ed. by Marc Jason Gilbert, Palgrave, New York 2002.
- Henry Kissinger, Dyplomacja, Bellona, Warszawa 2017.
- James H. Lebovic, The limits of U.S. Military Capability. Lessons from Vietnam and Iraq, The Johns Hopkins University Press, Baltimore 2010.
- Piotr Ostaszewski, Najdłuższy konflikt powojennego świata 1945–1975, DiG, Warszawa 2000.
- Jeffrey Record, Vietnam in Retrospect: Could We Have Won?, “Parameters”, Winter 1996-97, s. 51–65.
- William S. Turley, The Second Indochina War. A Concise Political and Military History, 2nd edition, Rowman & Littlefield Publishers, Lanham–Boulder–New York–Toronto–Plymouth 2009.
KOMENTARZE (16)
czytam o tej wojnie w Wietnamie, to mi sie niedobrze robi. Jedna z bardziej obrzydliwych wojen wg mnie.
Każda wojna pociąga straszliwe skutki. Ta była wyjątkowa bo walczył Wietnamczyk przeciw Wietnamczykowi, i nie sposób było rozpoznać kto był czyim agentem.
„Amerykańska” ( tak nazywają ją Wietnamczycy, a że „zwycięzcy piszą historię” dlatego tę wojnę tak nazwałem) jak się okazało została wywołana przez „samo zakatowanie” w incydencie w zatoce Tonkińskiej.
A najgorszym siewcą wojen w ostatnich latach jest USA, i my wpuściliśmy ich wojska do siebie…
Wiele wojen w jakich USA brała udział była świadomie wywoływana przez nich samych, na przykład 1861 Unia świadomie wzmacniała fort na południu by jeszcze bardziej rozdrażnić południowców, w 1915 Niemcy ogłosili że będą zatapiać wszystkie okręty ale Lusitania wypłynęła z obywatelami USA, w 1942 pozwolili na Japoński atak na Pearl Harbor.
300 lat temu król Polski August II Mocny zgodził się na wprowadzenie wojska imperium Piotra I, co się działo dalej z Rzeczpospolitą kto pamięta ten wie.
Odleciales…wracaj na ziemie. Widze ,ze masz wypaczone poglady ,wiec pewnie ta dyskusja nie ma sensu ,ale dziwna jest dla mnie logika jaka sie kierujesz . Amerykanie zostali zaatakowani – Amerykanie wywolali wojne . Amerykanie zaatakowali -wywolali wojne. Napisz mi , co musi sie stac by dla ciebie Amerykanie wojny nie wywolali
Odleciałem…
Opierając się na tym co się działo w pierwszych 16 latach XXI W.
Gdzie jest broń chemiczna Husajna z zapasów z początku lat 90 gdy truł swoich Kurdów?
Przez którą wywołano II wojnę w zatoce Perskiej w 2003 r
CIA miała kontakt z Osamą dwa tygodnie przed atakiem na WTC, z resztą wspierali go amerykanie podczas wojny w Afganistanie z ZSRR w latach 80 XX. W.
Wystarczyło że Kadafi zapowiedział że będzie się rozliczał się w Euro za ropę i miał „rewolucję”, i co ktoś za to beknął za zrobienie syfu w Afryce północnej, Asad nie padł bo wsparli go ruscy.
Oczywiście ani Husajn Kadafi czy Asad nie byli/jest aniołkami mieli na koncie tysiące ofiar jednak wszyscy ekstremaliści byli trzymani za ryj, nie było pogromów chrześcijan w takiej skali jakie robiła choćby „demokratyczna opozycja” wspierana przez Amerykanów w Syrii.
Krasnoludy nie, elfy też nie, gnom już prędzej, …… nie poczekaj już wiem. UWAGA TROLLA MAMY i jest basniowo ☺
Ktory nawet nie wie kiedy byl atak na Pearl Harbor…
Amerykanie zaatakowali Wietnam. Przegrali. Wietnamczycy się cieszą z tego sukcesu (wiem bo znam kilku studiujących w Polsce). Amerykanie zaatakowali Afganistan. Czekamy na efekty ich zwycięstwa;-)
Te setki tysięcy Boat People też pewnie uciekły z Wietnamu z radości. I antykomunistyczna partyzantka utrzymywała się w dolinie Mekongu pomimo bardzo brutalnych pacyfikacji do 1982, też z radości. I tą radość Wietnam celebruje namawiając w 1985 USA do objęcia swojej dawnej bazy w Da Nang. A obecnie rząd w Hanoi wchodzi Waszyngtonowi w tyłek bez wazeliny. Z radości.
Nie twierdzę, że komunizm jest cacy. Zwróciłem uwagę na dumę narodową Wietnamczyków i to z czego są dumni. Zresztą wspominanie przez ciebie Boat People dotarły nie tylko do USA ale do Polski, Anglii itd. Nie byłem osobiście w Wietnamie, ale wiem że teraz to inne państwo z dużym potencjałem demograficznym.
Akurat Wietnamczycy na południu z nostalgią wspominają Amerykanów i to jak Wietnam południowy sie rozwijał. Polecam stare fotografie Wietnamu południowego sprzed 1975 roku. Znamienne – nikt na południu nie powie Tanh Pho Ho Chi Minh tylko Sai Gon. Chyba, że w rozmowie z turysta albo w sprawach urzędowych.
A nieprawda, bo nie z radosci. Z dobrobytu!!!!!!
Kissinger to akurat najgorsze możliwe źródło. Położył sprawę Wietnamu na całej linii i od lat usiłuje się wybielać. Tak jak i drugi nadsuperman umysłowy nieżyjący Robert McNamara, niech mu ziemia ciężką będzie.
Trudno się z tym nie zgodzić. Kissinger i Nixon nie są tu żadnym obiektywnym źródłem i trudno zrozumieć bezkrytyczny stosunek autora wobec ich słów. Cytuję : „reformy i dzieło budowania państwowości w Wietnamie Południowym…”. Czyżby Kissinger zapomniał już o teorii domina, której był gorącym zwolennikiem? Problem w tym, że Wietnam nie potrzebował wtedy pomocy ze strony USA, czego pośrednim dowodem są słowa Nixona cytowane przez autora („nie mogliśmy wygrać wojny za Wietnamczyków z Południa […], oni musieli wygrać ją sobie sami.”). Kraj był w totalnej ruinie gospodarczej, politycznej i etycznej po epoce kolonialnej i potrzebował nowego impulsu, żeby się podnieść z kolan.Taki impuls dał Ho Chi Minh, bo zdegenerowane postkolonialne elity nie były do tego zdolne. Inna sprawa jak się sprawy potoczyły w przyszłości.
Osobiście bym zaryzykował stwierdzenie, że amerykańska interwencja była bezsensowna i pociągnęła za sobą tysiące ofiar. Te ofiary bardzo ciążą Kissingerowi, więc nie dziwi, że broni swojej ówczesnej polityki.
Pozdrawiam
Zasadniczo trudno jest jednoznacznie to stwierdzić. Pamiętać koniecznie trzeba, że Amerykanie przegrali ów konflikt na wszystkich szczeblach: politycznym, psychologicznym, propagandowym i wreszcie militarnym. Dokładnie, wbrew internetowemu mitowi była to klęska także z punktu wojskowego. Wbrew temu, co wyobrażają sobie niektórzy, Vietcong stale wygrywał w potyczkach z wojskiem amerykańskim. To w jego rękach przeważnie spoczywała inicjatywa. Moc, której praktycznie nie dało się przezwyciężyć. Ofensywa Tet, tak, była czym innym, ale potem siły partyzantów na nowo się zwiększyły i wzmocniły. Żołnierze amerykańscy boleśnie to odczuli. Za przykład może posłużyć przeprowadzona ofensywa z roku 1972. Wtedy, dzięki współpracy z regularną armią, wynik okazał się być bezdyskusyjnie korzystniejszy dla Wietnamczyków z Północy. Widać to także z perspektywy czasu. Co za tym idzie, media odegrały tu rolę drugorzędną. USA wolało się wycofać w odpowiednim momencie, aby nie ponieść jeszcze większych strat i całkowitej porażki. Konkludując, Wietnamczycy od pokoleń przywiązani byli do swojej ziemi gotowi bronić jej bez względu na wysokość kosztów. Z powodzeniem odpierali ataki wrogów. Dali tego świadectwo i w tym wypadku.
Nasi tzw.Żołnierze Wolności brali udział jako doradcy po stronie Viet Kongu no mieliśmy tam też
korespondenta wojennego Wiesława Górnickiego i Daniela Passenta same czerwone gwiazdy.Dawno temu jak w Polsce powiedziałem Wietnamczykowi Viet Kong to bardzo się spienił i zaczął mi mówić że to tak jak o polskich partyzantach mówić bandyci.Fakt że czerwona zaraza cały czas się pleni i wyjdzie że zaleje ich dopiero islamska fala którą już czują Niemcy,Francuzi,Włosi,Szwedzi.Ludowe powiedzenie rzecze” Nie żałuj się dziada bo jak dziad ożyje to cię torbami zabije”.
Bezsensowny rewizjonizm. Każdą wojne można wygrać i przegrać. Kissinger nie zauważa jednego. Mogli wygrać w Wietnamie, ale pewnie by przegrali zimna wojnę. Przegrana w Wietnamie, była dla nich niczym kubeł zimnej wody, który spowodował rewolucję USA w stronę odejścia od siłowego rozwiarozwiązania konfliktu. Było też zapewne przyczyną wybuchu konfliktu w Afganistanie, co było największym błędem Ruskich, którzy chcieli pokazać, że oni potrafią wygrać.