Głód. Upokorzenia. Praca ponad siły i seksualne wykorzystywanie. To wszystko czekało Polki, które w czasie wojny przymusowo trafiły do hitlerowskich Niemiec. Czy kiedyś dowiemy się, jaka była prawdziwa skala tego zjawiska?
Hitlerowski plan eksploatowania, a następnie eksterminowania polskiej ludności nie przewidywał żadnych wyjątków. Brutalne działania objęły wszystkich, także kobiety i dzieci.
Potwierdził to sam Hitler, który w słynnej mowie do generałów, wygłoszonej tuż przed atakiem na Polskę, stwierdził, że wysłał na Wschód oddziały SS z rozkazem „zabijania bez litości i pardonu wszystkich mężczyzn, kobiet i dzieci polskiej rasy i języka”. Jaśniej nie można się było wyrazić: polskie kobiety nie mogły liczyć na litość…
Wyrwane z rodzinnego domu
Najpierw zamierzano wykorzystać Polaków i Polki jako siłę roboczą. Niemcy jeszcze podczas trwania kampanii wrześniowej rozpoczęli akcję rekrutowania ich do pracy w rolnictwie i przemyśle. Gdy okazało się, że nabór ochotniczy nie daje odpowiednich rezultatów, sięgnięto po przymus. Ludzi wyznaczano administracyjnie lub po prostu chwytano w ulicznych łapankach.
Warto dodać, że w tej grupie przeważały przedstawicielki płci pięknej. Jak pisze Sophie Hodorowicz Knab, autorka książki „Naznaczone literą P. Polki jako robotnice przymusowe w III Rzeszy 1939-1945”, „ponad połowę polskich cywilnych robotników przymusowych w Niemczech stanowiły kobiety – średnia ich wieku oscylowała wokół dwudziestego roku życia”.
Już sam proces „rekrutacji” dawał posmak tego, co czekało młode Polki w Rzeszy. Zdarzało się, że niemieccy żandarmi wchodzili w nocy do domów i zabierali wyznaczone osoby, dając im na spakowanie i pożegnanie się zaledwie parę chwil. Inni chwytani byli na ulicach, w kościołach lub kinach. Jak wspominała Alicja Strojnowska z Legionowa:
Widok Niemców stojących na torze kolejowym utwierdził nas w przekonaniu, że to obława. O ucieczce nie było mowy. W pół godziny później przyszli i wyciągnęli nas z domu. Nie pomógł płacz brata ani prośby Mamy. Zabrano Ojca i mnie. Kiedy wychodziłam spojrzałam na Wiesia [brata – przyp. PS] – nie pozwolono nam się pożegnać. Do dziś tkwi mi w oczach scena, jak stał w łóżeczku w koszulce i płacząc, prosił, żeby nas nie zabierano.
Traktowanie pojmanych w ten sposób kobiet było równie dalekie od delikatności. Tak pobyt w punkcie zbiorczym wspomina Mieczysława Kowalińska-Radosz, którą na roboty wysłano w 1942 roku:
Znalazłam się w dużej sali wśród nieznanych mi osób, w tłumie towarzyszek niedoli. Po godzinie kazano nam się rozebrać do naga i przejść do łaźni. Nasze protesty wywoływały tylko śmiech Niemców, którzy obstawiali wkoło to kobiece kłębowisko. „Wy wszyscy Polacy, jesteście brudasy, macie wszy, trzeba was wykąpać”.
To mnie oburzyło, nie wytrzymałam, odezwałam się w obronie tak bliskiego mi w tej chwili słowa „Polacy” – i dostałam pięścią w twarz. Znalazłam się więc naga wśród tłumu nagich kobiet w łaźni, gdzie z pryszniców puszczano najpierw gorącą, potem zimną jak lód wodę. Wywoływało to ogólny śmiech pilnującej nas eskorty. Potem ścinano wszystkim długie włosy.
Obozy przejściowe, do których trafiały Polki, były zwykle brudne, nieogrzewane, bez odpowiedniej liczby toalet, a czasem nawet w ogóle bez sanitariatów. Brakowało też miejsc do spania. Kobiety dostawały niewielkie porcje żywności. Obchodzono się z nimi brutalnie, z pogardą. Sophie Hodorowicz Knab przytacza wstrząsającą relację Janiny Dębickiej-Malińskiej, która trafiła do obozu w Krakowie:
[…]były z nami góralskie dziewczęta niepospolitej urody. Dwie spośród nich dostały obłędu, zawodziły krzycząc i lamentując, rwały sobie włosy z głowy. Niemcy niezwłocznie zabrali je. Nie wiem, co się potem z nimi stało.
Targ niewolników
Transport do Rzeszy odbywał się zwykle w bydlęcych wagonach, brudnych i zimnych. Zamykano je od zewnątrz, by uniemożliwić ucieczki. W drodze kobiety rzadko otrzymywały wodę i jedzenie. Po przybyciu na miejsce odbywała się natomiast ich selekcja. Zainteresowani „pracodawcy” – rolnicy, dyrektorzy fabryk, właściciele warsztatów – wybierali robotnice pod kątem swoich potrzeb, zwykle młode i silne.
Procedura przypominała targ niewolników. Niektórzy obmacywali prezentowane kobiety, sprawdzając, czy nadają się do pracy fizycznej. Oglądali ich zęby i włosy. Czasem zdarzały się nawet sprzeczki o którąś z pracownic. Przy selekcji dochodziło też do dramatycznych scen, gdy urzędnicy rozdzielali matkę od córki, żonę od męża, siostrę od brata.
Większość wywiezionych na roboty Polek trafiała do pracy w rolnictwie. Początkowo było to około 90 procent z nich, później około 70 procent. Kobiety „zatrudniano” w większych i mniejszych prywatnych gospodarstwach. Warunki, jakie tam panowały, zależały od gospodarza, ale zwykle były ciężkie. Praca trwała cały dzień i często była ponad siły.
Karmiono słabo, a dyscyplina była surowa. Często zdarzali się właściciele-sadyści, którzy traktowali swoje polskie pracownice wyjątkowo okrutnie. Janina Suchowa została na przykład ukarana tylko dlatego, że… zapomniała ugotować mleko dla gospodarza. „Tak mnie uderzył w twarz, że na miejscu zemdlałam, zbił mnie, bardzo wyklinając, że wszystkich psów Polaków pozabija” – wspomina.
Pracodawcy de facto mogli robić z przymusowymi pracownikami, co tylko chcieli. Stron nie wiązała żadna umowa, więc nic nie stało na przeszkodzie, by zmuszać Polaków do pracy przez okrągły tydzień, głodzić, upokarzać, a nawet obniżać i tak już niskie wynagrodzenie. Jak podaje w swojej książce Sophie Hodorowicz Knab, otwarte przyzwolenie na takie działania znalazło się nawet w jednym z rozsyłanych przez administrację do bauerów okólników. Informowano tam, że polscy robotnicy mają pracować tyle godzin dziennie, ile wymagają potrzeby danego gospodarza, i że nie powinno się w żadnym razie ograniczać czasu ich pracy.
W praktyce więc przywiezione z Rzeczpospolitej kobiety zaczynały dzień pracy przed świtem, a kończyły grubo po zachodzie słońca. Pracowały przy uprawie roli i w gospodarstwie, karmiły zwierzęta, obsługiwały maszyny rolnicze. Jak wspomina jedna z robotnic:
Wstawałam przed wschodem słońca do dojenia ośmiu krów. Inna domowa robota, przy świniach, drobiu, do godziny 7, śniadanie, i w pole. Mieli 120 morgów. Była wtedy robota przy burakach: pielenie, okopywanie. (…) Ani na chwilę nie można było karku wyprostować, głowy unieść, w to niebo spojrzeć…
Do trudów związanych z samą pracą dochodziły koszmarne nieraz warunki egzystencji. Polki były skąpo karmione. Kazano im spać w różnych dziwnych miejscach – w stodołach, oborach, garażach, na strychach, często zimnych, brudnych i zapluskwionych. Bywało, że dzieliły dach nad głową ze zwierzętami gospodarskimi. Nie miały opieki lekarskiej, co przy wyczerpującym trybie życia skutkowało chorobami.
Co gorsza, gospodarze chętnie korzystali z przewagi, jaką mieli nad młodymi dziewczętami, i wykorzystywali je seksualnie. Skala tego zjawiska jest póki co nieznana i wciąż czeka na dokładne zbadanie. Wiele wskazuje jednak na to, że miało ono charakter powszechny. Sophie Hodorowicz Knab przytacza w swojej książce wiele takich dramatycznych przypadków. Także ciąże, jak można się domyślać, nie były rzadkością. Polce, która oczekiwała dziecka z Niemcem, pozwalano je urodzić i karmić przez cztery tygodnie. Następnie odbierano je i umieszczano w rodzinie niemieckiej, gdzie poddawane było germanizacji.
Ręce poparzone i w pęcherzach
Równie ciężka była sytuacja Polek skierowanych do pracy w przemyśle. Robotnice mieszkały skoszarowane w specjalnych obozach, których stan bywał pożałowania godny. Często brakowało ogrzewania, odpowiedniej liczby toalet czy umywalni. Gdy zaś liczba pracownic rosła, do zakwaterowania zaczęto wykorzystywać coraz dziwniejsze miejsca, jak choćby zrujnowane koszary, stare forty czy wycofane ze służby statki.
W dodatku inwigilacja i rygor w przemyśle były znacznie większe niż na wsi. Długość dnia pracy różniła się w zależności od rodzaju zakładu, ale zdarzało się, że polskie robotnice musiały spędzać w fabryce po 10-12 godzin dziennie. Ich zajęcia bywały też często niebezpieczne lub groźne dla zdrowia. „Musiałam wyciągać pociski z gorącej wody i rzucać je na pas transmisyjny. Ręce miałam wiecznie poparzone i w pęcherzach” – wspominała jedna z nich.
Wiele Polek zatrudnionych w zakładach chemicznych czy fabrykach amunicji zmuszano do pracy ze żrącymi materiałami. Często przebywały w pomieszczeniach o zanieczyszczonym powietrzu. O wypadki nie było trudno. Towarzyszyły im przy tym także szykany ze strony niemieckich nadzorców, brygadzistów czy robotników. Gdy zaś zaczęły się alianckie naloty na Niemcy, do wszystkich tych niedogodności doszło jeszcze ryzyko śmierci w wyniku bombardowania.
Nie należy też zapominać, że kobietom na każdym kroku doskwierały głód, strach i tęsknota za bliskimi. Na wygnaniu spędzały miesiące, a nawet lata. Ile ich było? Szacuje się, że podczas wojny z ziem polskich wywieziono na roboty przymusowe ponad 2 miliony 800 tysięcy osób…
Horror w obozach
Jednak Polki, które trafiły do pracy przymusowej, i tak mogły mówić o szczęściu. Znacznie gorzej miał te, które wysłano do obozów koncentracyjnych w Rzeszy. Najgorszą sławę zdobył utworzony już w 1938 roku KL Ravensbrück. Przeznaczono go właśnie dla kobiet. Zsyłano do niego więźniarki polityczne, w tym obywatelki Rzeczpospolitej. Te ostatnie wkrótce stanowiły większość osadzonych.
Na przebywających w obozie kobietach hitlerowcy przeprowadzali pseudomedyczne eksperymenty. Przeszczepiali im na przykład kość piszczelową z lewej nogi do prawej i na odwrót. Operacje takie wykonano na 74 Polkach. Wiele z tych, które przeżyły, zostało kalekami. Innym koszmarnym przeżyciem było skierowanie do obozowego domu publicznego. Instytucje takie istniały w 10 obozach koncentracyjnych i więźniarki znad Wisły również do nich trafiały.
Jak pisze Sophie Hodorowicz Knab, wojenne doświadczenia zaciążyły na psychice większości kobiet, które trafiły w czasie wojny do Rzeszy. Z traumą musiały się zmagać się do końca życia.
Bibliografia:
- Sophie Hodorowicz Knab, Naznaczone literą P. Polki jako robotnice przymusowe w III Rzeszy 1939-1945, Wydawnictwo Literackie 2018.
- Dariusz Kaliński, Bilans krzywd, Znak Horyzont 2018.
- Czesław Madajczyk, Polityka III Rzeszy w okupowanej Polsce, tom I, PWN 1970.
KOMENTARZE (14)
A teraz do Lidla marsz wspierać niemiecką gospodarkę.
I kuźwa co z tego. A jaką gospodarkę mam wspierać jak u nas większość wyprzedana lub zniszczona.
Z Ikei też nic nie kupować bo potop nam zrobili
Czyżby redakcja wpisywała się w platformiano- niemiecką poprawność towarzyską??. Co to znaczy „aryjska”??. Już nie znaczy niemiecka?. Nie rozumiem słowa „aryjska?. I proszę o wyjaśnienie.!
I jeszcze niech polskie pielegniarki i opiekunki tylki podcierają faszystom,milo się usmiechają i glaszczą po główkach
„Aryjskie bestialstwo”? Panie Pawle Stachnik, co to za jedni, ci „Aryjczycy”? Może literówka, miało być „Asyryjczycy”? Zajmuję się językoznawstwem i chętnie dowiedziałbym się o wymarłym, europejskim języku „aryjskim”, przecież Ci Aryjczycy musieli jakoś się dogadywać…
Dobre, dobre:-) Skąd ci Aryjczycy w Niemczech się wzięli (pewnie z Indii)? Niemców przepędzili?
Miałem ciocię , która przez 2 lata pracowała przymusowo w Niemczech, po wojnie jak wróciła, nie wyszła za mąż, nie chciała opowiadać co tam przeżyła. Do śmierci w latach 80-tych pozostała panną ( coś jest na rzeczy). Teraz Niemcy to wielka demokracja ale kim byli jedno pokolenie wstecz? Jak bestialsko postępowali z podbitymi narodami to już zapomniano a często pisze się że byli to „Aryjczycy, naziści lub faszyści” ale nie Niemcy.
skąd się biorą bestie na tym świecie??
O humanizmie Polek swiadczy, ze po wyzwoleniu nie likwidowaly swoich oprawcow. A ja nie darowalbym dla przykladu
Opowiadał mi brat mojego ojca. Jego bauer traktował swoich robotników w porządku. Miał zasadę, koń który nie dostanie owsa, nie pociągnie pługa. Ale niedożywiony Polak tegoż pługa nie utrzyma za koniem, a więc o Polaka trzeba dbać. Może nie wszyscy Niemcy tak myśleli, ale większość, tu znów z opowieści stryja wiem, traktowała swoich pracowników, jak inwentarz. Starała się zapewnić im odpowiednie wyżywienie, bo przecież z głodnego, czy chorego pożytku nie będzie, a nowego mogą nie przydzielić. Warto i o tym napisać.
Jasne, a nakarmioną polkę trudniej zgwałcić. W obozach koncentracyjnych też tą zasadę „dobrzy Niemcy” stosowali.
ten kraj powinien zniknąć z powierzchni ziemi, albo do dzisiaj wyglądać jak Ground Zero po odlocie Anglików. Pozdrawiam.
Z dzieciństwa (lata 1970-80) pamietam sąsiadkę – starsza panią, zawsze śpiewająca, kolorowo ubrana. Dużo spacerowała. Dzieci się z niej śmiały, dokuczały. Była szalona. Dopiero moja babcia powiedziała mi ze Niemcy jej cała rodzine zabili, a ona jako młoda dziewczyna robiła Niemcom za konia i ciągnęła pług. Nie wytrzymała psychicznie traumy.. Do dziś ją pamietam…