Święta wojna toczy się nie tylko w Syrii, Iraku czy Libii. Coraz śmielej zagląda także do Europy. Islamscy ekstremiści uderzają w wielkie metropolie i biorą udział w europejskich wojnach. Zdominowane przez nich bataliony walczą tuż poza granicami Polski.
Islamscy bojownicy po raz pierwszy pojawili się w Europie w latach 90. Przystąpili do świętej wojny, by walczyć o niepodległość Czeczenii.
Do tego niewielkiego islamskiego kraju zmagającego się z rosyjską agresją napłynęli „miejscowi” dżihadyści z Dagestanu, Inguszetii, Osetii, Azerbejdżanu i Rosji. U ich boku walczyli także bracia z krajów Bliskiego Wschodu: Arabii Saudyjskiej, Turcji, Jordanii, Egiptu, a także Afganistanu i Pakistanu.
Obecność islamskich ekstremistów dała się szczególnie zauważyć podczas drugiej wojny czeczeńskiej w latach 1999-2009. Rosyjska armia federalna zajęła wówczas większość terytorium republiki. Siły obrońców zeszły do podziemia, a bojownicy zaczęli organizować spektakularne i krwawe zamachy terrorystyczne. To oni byli odpowiedzialni za zajęcie teatru na Dubrowce w Moskwie w 2002 roku i szkoły w Biesłanie w 2004 roku. Każdy z tych ataków pochłonął życie setek ofiar.
Za sprawą radykalnych islamistów i instruktorów z krajów arabskich czeczeńskie podziemie stopniowo się radykalizowało. Przełom nastąpił w 2007 roku, gdy w miejsce Czeczeńskiej Republiki Iczkerii, jak miało nazywać się upragnione niepodległe państwo, proklamowano Emirat Kaukaski. Celem bojowników była już nie tylko wolność Czeczenii. Marzyli o tym, by stworzyć państwo islamskie na całym północnym Kaukazie. Emirat miał objąć republiki kaukaskie dziś leżące w granicach Federacji Rosyjskiej. Oprócz Czeczenii był to także Dagestan, Inguszetia, Osetia, Kabardyno-Bałkaria i Karaczajo-Czerkiesja.
By urzeczywistnić zamiar utworzenia Emiratu Kaukaskiego, dżihadyści prowadzili i nadal prowadzą walkę przy użyciu metod terrorystycznych. Przeprowadzili między innymi zamach na moskiewskie metro w 2010 roku, w którym zginęło co najmniej 39 osób. Zaatakowali także podmoskiewskie lotnisko Domodiedowo w 2011 roku, autobus miejski w Wołgogradzie w 2013 roku i Dom Prasy w Groznym w 2014 roku.
Głównym miejscem działalności walczących o sprawę kaukaską muzułmańskich ekstremistów z różnych krajów jest jednak nadal terytorium planowanego państwa islamskiego. Media co pewien czas informują o kolejnych ich atakach. Bojownicy biorą na cel posterunki policji, urzędy, komunikację miejską lub obiekty publiczne. Najbardziej aktywni są w Czeczenii, Dagestanie, Inguszetii i południowej Rosji.
Dżihad w wielkich miastach Europy
Swoją walkę islamscy dżihadyści prowadzą także w krajach Europy Zachodniej. Jej cele są inne, ale forma pozostaje ta sama: zamachy terrorystyczne, których ofiarami są zwykli mieszkańcy wielkich metropolii. Najgłośniejsze i najbardziej krwawe miały miejsce w 2004 roku w Madrycie, w 2005 roku w Londynie, 2015 roku w Paryżu i 2016 roku w Nicei.
To Francja stała się pierwszym celem ataków. Czarna seria rozpoczęła się, gdy 7 stycznia 2015 roku doszło do zamachu na redakcję satyrycznego paryskiego tygodnika „Charlie Hebdo”. Bracia Said i Cherif Kouachi zastrzelili 12 osób, w tym głównych rysowników pisma.
Po raz drugi islamiści uderzyli w Paryżu już kilka miesięcy później. 13 listopada 2015 roku przeprowadzili kilka skoordynowanych zamachów w okolicach Stade de France, w barach i restauracjach X i XI dzielnicy oraz w sali koncertowej Bataclan. W krwawych atakach zginęło 130 osób, a ponad 350 zostało rannych. Do zamachów przyznało się Państwo Islamskie. Było to najtragiczniejsze wydarzenie, jakie dotknęło Francję od czasów drugiej wojny światowej.
Ukraina – przyczółek dżihadystów
Dżihadyści mogą uderzyć wszędzie, ale jest w Europie jedno miejsce, w którym czują się szczególnie bezpieczni: pogrążona w wojnie Ukraina. Ten zmagający się wciąż z postkomunistycznym bagażem kraj to świetny wybór dla tych, którzy muszą się ukrywać. I ważny przystanek dla braci, którzy walczą o Kalifat, wolny Kaukaz czy Irak. Za 15 tysięcy dolarów mogą tu kupić sobie legalne ukraińskie obywatelstwo. Które, jak wyjaśnia w książce „Wojna braci” Marcin Mamoń, na dodatek otwiera niejedne drzwi:
Ukraina nie jest państwem Unii, ale może uchodzić za bramę do Europy Zachodniej. Polska bez żadnych trudności wydaje wizy na dziewięćdziesiąt dni niemal wszystkim Ukraińcom, którzy o nie poproszą. Przy tym Ukraina to jeden z najbardziej skorumpowanych, zdezorganizowanych i zdewastowanych krajów na świecie – trwa tam wojna, a instytucje państwowe są w zaniku.
Ale Ukraina to dla dżihadystów nie tylko bezpieczna baza. Biorą aktywny udział w trwającej tam wojnie. Wspierają Ukraińców na wschodzie kraju w walce przeciw rosyjskim separatystom. W ten sposób odwdzięczają się za pomoc, jakiej ukraińscy nacjonaliści udzielili Czeczenii w latach 90. Szeregi występujących przeciw rosyjskiej władzy Czeczenów zasilił wówczas oddział UNA-UNSO „Wiking” dowodzony przez Oleksandra Muzyczenkę.
W położonym przy granicy rosyjsko-ukraińskiej Donbasie operuje czeczeński batalion imienia Dżochara Dudajewa. Przy tym, jak podkreśla w „Wojnie braci” Marcin Mamoń, władze ukraińskie nie wspierały batalionu ani pieniędzmi, ani bronią. Jego czeczeńscy organizatorzy, chcąc walczyć z separatystami, musieli wszystko zdobywać samodzielnie. Robili to tam, gdzie islamscy bracia czują się najlepiej – w świecie nielegalnym i niekontrolowanym przez struktury państwa…
Obrobić kasyno
W praktyce zdobywanie środków umożliwiających funkcjonowanie batalionu Dudajewa polegało na… napadaniu na nielegalne kasyna w Kijowie. Przebrani w mundury bojownicy wpadali do środka, patroszyli kasy i automaty do gry. Zdobyte w ten sposób pieniądze przeznaczali na żywność, broń, buty, kamizelki i inne wojskowe wyposażenie potrzebne do walki na froncie.
Inny czeczeński oddział na Ukrainie nosi nazwę „Szejk Mansur” (od nazwiska XVIII-wiecznego czeczeńskiego bojownika) i współdziała z jednostkami nacjonalistycznego Prawego Sektora. W sumie na terytorium polskiego sąsiada walczą trzy bataliony muzułmańskie złożone z Czeczenów, Uzbeków, Bałkarów i Tatarów krymskich. Najbardziej cenieni są jednak Czeczeni, uważani za świetnych snajperów i zwiadowców.
Ani oddziały Prawego Sektora, ani bataliony czeczeńskie nie zostały włączone do regularnej ukraińskiej armii. Władze Kijowa podkreślają, że wszyscy muzułmanie walczący z separatystami robią to na własną rękę. Nie otrzymują też z tego tytułu żadnego wynagrodzenia. Nieoficjalnie wiadomo, że ukraiński rząd obawia się sytuacji, w której niezadowolone ze stanu rzeczy na Ukrainie oddziały ochotnicze pewnego dnia ruszą na stolicę i dokonają zamachu stanu.
Rosja – wspólny wróg
Batalion imienia Dudajewa nie jest oddziałem wyłącznie muzułmańskim, ale w jego skład weszło wielu muzułmanów z byłych republik sowieckich. Walczą w nim także Czeczeni, których część zasilała szeregi Państwa Islamskiego w Syrii. Oprócz nich w batalionie służy też jednak wielu Ukraińców, grekokatolików i prawosławnych. Wszyscy występują przeciw wspólnemu wrogowi – Rosji.
Dowódcą czeczeńskiego oddziału imienia Dudajewa był aż do swojej śmierci w lutym 2015 roku doświadczony czeczeński bojownik Isa Munajew. Walczył on między innymi w tak zwanym kotle debalcewskim. Oddziały ukraińskie, które przebywały w znajdującym się w okręgu donieckim Debalcewie, zostały okrążone przez rebeliantów i odcięte od reszty wojska. Tak sposób i cele walki Munajewa opisuje Marcin Mamoń w „Wojnie braci”:
Organizował regularne wypady za linie wroga. Atakował stanowiska dowodzenia, artylerii, wyrzutnie rakiet i okopane czołgi. W polu przebywał czasem kilka tygodni. Potem wpadał do bazy na dzień, dwa, tylko po to, by zabrać nową grupę, a tym, z którymi przybył, pozwolić odpocząć. (…) Munajew miał jasny cel: „Bronię Ukrainy i bronię Czeczenii. Jeśli uda się z Ukrainą, to uda się w mojej ojczyźnie, w Iczkerii.
Czeczeńsko-ukraiński ślad
O Czeczenach walczących z Rosjanami zrobiło się głośno na Zachodzie Europym, gdy francuskie służby specjalne otrzymały wiadomość, że to oni dostarczyli broni zamachowcom z Paryża. Islamiści, którzy zaatakowali redakcję paryskiego tygodnika satyrycznego „Charlie Hebdo”, podobno otrzymali zaopatrzenie od… generała Isy Munajewa i ochotników z czeczeńskiego Batalionu imienia Szejcha Mansura, operującego w okolicach Mariupola w południowo-wschodniej Ukrainie.
Informacja ta jest jednak mało wiarygodna. Przede wszystkim, Munajew dowodził przecież zupełnie innym batalionem – im. Dżochara Dudajewa. Sam generał podkreślał zresztą wielokrotnie, że nie jest islamskim fundamentalistą i walczy tylko za niepodległość Ukrainy (i Czeczenii).
Oskarżenia o współpracę z paryskimi terrorystami odrzucił też prawdziwy dowódca batalionu imienia Mansura, Emir Muslim Czeberłowski. Bojownicy czeczeńscy na Ukrainie nie mogliby dostarczyć broni zamachowcom choćby z tego powodu, że sami borykają się z jej niedostatkiem. Wszystko wskazuje na to, że plotkę o przemycie broni puściły w obieg tropiące Czeczenów rosyjskie służby.
Bibliografia:
- Marcin Mamoń, Wojna braci. Bojownicy. Dżihadyści. Kidnaperzy, Wydawnictwo Literackie 2017.
- Wojciech Jagielski, Wieże z kamienia, W.A.B. 2004.
- Anna Politowska, Druga wojna czeczeńska, Znak 2006.
- Daniel Estulin, W imię Allaha, Sonia Draga 2016.
KOMENTARZE (5)
Niech wspieraja jak maja wspolnego wroga
Mariusz Nastepny pozttecznt idiotaMyslisz ze ci twoi boharerzt dojda do wladzy bedziesz mial jeden wyjscie Islam albo lot z PKiN w Warszawie jak Batman
Jedno jest zastanawiające, dlaczego polskie władze szukają sojuszników albo za Wielką Wodą, albo wśród międzynarodowej islamskiej swołoczy, albo u bankruta za Bugiem ? Jeszcze bardziej zastanawiającym jest, dlaczego robią sobie wroga tuż za miedzą ?
Jedno jest pewne, z ich strony oczekiwać pomocy to jak w A.D. 1939 oczekiwać reakcji Francji i Anglii. Że też niczego nie możemy się nauczyć ani na własnych błędach, ani na błędach innych.
A może to nie „nasze” władze ?
Może??!!!
The common features of Islamic extremist ideology are its reliance on religious fundamentalism. However, this does not affect the number of wars emanating from this.