Lęk przed otruciem był na dworach ogromny. Chwytano się różnych sposobów, by uniknąć śmierci. Trzymany na Wawelu róg jednorożca był jednym z mniej egzotycznych.

Trucizna jest jednym z najstarszych narzędzi zbrodni znanych ludzkości. Pozwala pozbyć się ofiary dyskretnie i przede wszystkim skutecznie. Nic dziwnego, że – szczególnie na szczytach władzy – wręcz panicznie się jej obawiano. I choć spora część królewskich zgonów została przypisana otruciom niesłusznie (z uwagi na stan ówczesnej medycyny oraz higieny przy przyrządzaniu posiłków zapewne wiele ofiar zmarło z powodu chorób lub w wyniku przypadkowego zatrucia pokarmowego), to jednak źródła dowodzą, iż nie była to jedynie dworska paranoja.
Po pierwsze: ostrożność
Wystarczyła jedna osoba dysponująca zabójczą substancją i mająca dostęp do kuchni, by głowa państwa na zawsze pożegnała się ze światem. Tymczasem przykładowo Henryk VIII w kuchniach Hampton Court zatrudniał aż 200 ludzi: kucharzy, pomywaczki, krajczych, rzeźników, pomoce kuchenne, piekarzy, spiżarnych itd. Jedzenia, zanim ostatecznie wylądowało na królewskim stole, dotykało zatem bardzo wiele rąk. Jak w takich warunkach uchronić się przed potencjalnym trucicielem?

Truciznę szczególnie łatwo można było przemycić w winie.
Jedną z najwcześniejszych zapisanych w dokumentach rad jest zalecenie Majmonidesa, medyka i filozofa działającego na dworze Saladyna. W XII wieku napisał on traktat dla swego chlebodawcy. Jak referuje Eleanor Herman:
Radził w nim, aby sułtan nie jadł potraw o niejednorodnej konsystencji, takich jak zupy czy gulasze, ani tych o mocnym smaku, gdzie łatwo ukryć smak i konsystencję trucizny. „Należy też zachować ostrożność wobec potraw (…) wyraźnie kwaśnych, ostrych w smaku i mocno przyprawionych – pisał Majmonides – jak też wobec dań silnie pachnących (…) i przygotowanych z użyciem cebuli bądź czosnku. Takie potrawy najlepiej przyjmować od zaufanej osoby, pozostającej poza wszelkimi podejrzeniami, gdyż najłatwiej zaszkodzić trucizną przez to danie, które utai jej smak, zapach, jej wygląd i konsystencję”.
Uczony podkreślał też, że najłatwiej jest truciznę podać w winie, ponieważ „z reguły ukrywa wygląd, smak i zapach tej pierwszej i przyspiesza jej wędrówkę do serca. Każdy, kto pije wino, co do którego ma powody podejrzewać, że ktoś chciał go za jego pomocą przechytrzyć, musi być szaleńcem” – konkludował.
Próba generalna
Podobnych rad udzielał żyjący w połowie XVI wieku Girolamo Ruscelli, autor książki Tajemnice wielebnego mistrza Aleksego z Piemontu zawierające lekarstwa na choroby różne, rany i inne przypadłości wraz ze sposobami przygotowania ekstraktów, perfum, konfitur, kolorów, barwników, mieszanek i stopów. Zalecał on daleko idącą ostrożność przy spożywaniu potraw o ostrym lub bardzo słodkim smaku „albowiem gorycz i smród trucizny zostaną w nich ukryte”.
Również Ambroise Paré, lekarz czterech królów Francji, w traktacie o truciznach z 1585 roku ostrzegał przed jedzeniem potraw „mocno nasyconych smakiem” (dotyczyło to zarówno dań słodkich, jak i słonych, ostrych i kwaśnych; najwyraźniej zatem monarchowie powinni spożywać wyłącznie posiłki mdłe) i podkreślał: „A kiedy dręczy ich głód czy pragnienie, nie wolno im jeść ani pić nazbyt chciwie, lecz czujnie i uważnie próbować wszystkiego, co jeść albo pić jest im dane”.

Przez stulecia do próbowania potraw, zanim trafiły do królewskich ust, zatrudniano „degustatorów”, którzy na własnej skórze mieli przetestować bezpieczeństwo jedzenia.
Oczywiście przez stulecia do próbowania potraw, zanim trafiły do królewskich ust, zatrudniano „degustatorów”, którzy na własnej skórze mieli przetestować bezpieczeństwo jedzenia. Problem w tym, że nie każda trucizna działa od razu (ba, większość z nich, zwłaszcza tych, którymi dysponowali truciciele przed wiekami, potrzebowała sporo czasu, by wyprawić delikwenta na tamten świat). Eleanor Herman pisze:
Wbrew temu, co oglądamy na filmach, nie było tak, że ofiara połykała kęs jedzenia, chwytała się za gardło i padała trupem na podłogę. Czas potrzebny do wystąpienia pierwszych objawów (ból brzucha, wymioty, biegunka) był bardzo różny w zależności od wzrostu osoby, wagi, cech genetycznych, ogólnego stanu zdrowia i ilości jedzenia, jakie znajdowało się już w jej brzuchu, gdyż mogło ono spowolnić wchłanianie trucizny.
Czytaj też: Najbardziej pomysłowe próby otrucia w dziejach
Szczypta magii
Trudno, żeby król czekał godzinami na rozpoczęcie uczty, po tym, jak nakarmił podejrzanym daniem swojego testera. Dlatego nie szczędzono sił ani kosztów, by znaleźć rozmaite inne środki zaradcze. Z pomocą przychodziła m.in. wiedza tajemna. Wika Filipowicz wylicza:
Chętnie zaopatrywano się w korale, wierząc, że gałązka koralowca zanurzona w zatrutym płynie ma moc usuwania rozpuszczonej w nim toksyny. A jeśli nie zneutralizuje, to przynajmniej – zmieniając kolor – ostrzeże przed jej obecnością. Stąd amulety koralowe i oczka w pierścieniach oraz zdobione nimi puchary lub trzonki sztućców. Podobne właściwości miały posiadać jaspis oraz topaz. Jagiellonowie posiadali takie antidotum – w spisie skarbca z 1475 roku figuruje jaspisowa łyżka oprawiona w srebro, prawdopodobnie służąca do testowania potraw.

Na Wawelu przechowywano m.in. róg jednorożca, który miał być panaceum na wszelkie trucizny i choroby.
Antidotum na rozmaite trucizny i „jady” miała też być skorupa orzecha kokosowego. Ponieważ nie bardzo wiedziano, skąd się one biorą, a znajdowano je na plażach, wyrzucone przez morze, wierzono, że – tak jak koralowce – rosną na dnie. A skoro wnętrze kokosa było chronione przez skorupę przed słoną wodą, to dlaczego nie miałaby ona uchronić również człowieka przed trucizną? Kokosowy puchar do „rozbrajania” zatrutego wina również znalazł się w przepastnym skarbcu Jagiellonów.
Na tym bynajmniej lista środków ochronnych się nie kończyła. Na Wawelu przechowywano m.in. róg jednorożca, który miał być panaceum na wszelkie trucizny i choroby, a w zamku wileńskim Jagiellonów „kubek jednorożcowi w srebro oprawny, złocony, z wieczkiem”. Popularnym magicznym antidotum były też smocze języki. „Miały najpotężniejszą moc – nie tylko likwidowały toksynę, ale dodatkowo wskazywały tego, kto jej dosypał, drżąc, gdy pojawił się w pobliżu” – opisuje Filipowicz. Smocze języki zabierali ze sobą w podróże Kazimierz Jagiellończyk, jego syn Aleksander, a później także Zygmunt August.
Czytaj też: Trucizna, lekarstwo, eliksir piękności – oto historia „żywego srebra”
Odtrutki dla ubogich
Zatrudnienie testera jedzenia czy nabycie któregoś z wymienionych remediów było jednak rozwiązaniem bardzo kosztownym. Specyfiki, takie jak róg jednorożca (w rzeczywistości były to zęby narwali), smoczy język (te z kolei należały do rekinów) czy łzy jelenia ukąszonego przez żmije (będące tak naprawdę koprolitem, czyli… skamieniałą grudką odchodów), osiągały bajońskie sumy. Jak zatem mieli radzić sobie biedniejsi obywatele, którzy również – z tych lub innych względów – obawiali się zatrucia?
Żyjący na przełomie XVII i XVIII wieku mnich i lekarz Nicolas Alexandre i dla nich miał gotowe rozwiązanie. W książce Medycyna i chirurgia dla ubogich podał m.in. przepis na antidotum przeciwko truciznom, którego korzeni dopatrywał się na dworze antycznego króla Mitrydesa:
Ten przepis na remedium Mitrydesa znaleziono między królewskimi dokumentami, spisany przez władcę własnoręcznie, z adnotacją, że ktokolwiek spożyje mieszankę na czczo, zdobędzie ochronę przed działaniem jadu na cały dzień. (…) Oderwać siedem koniuszków gałązek ruty, dodać pół drachmy soli, pięć suszonych fig i cztery drachmy bolusa. Rozdrobnić, zmieszać z winem i wypić, aby uodpornić się na działanie wszelakich trucizn i śmiercionośnych jadów.

Zatrudnienie testera jedzenia czy nabycie któregoś z wymienionych remediów było rozwiązaniem bardzo kosztownym.
Tyle w kwestii profilaktyki. Ale Alexandre przytoczył również recepturę na eliksir, który miał zneutralizować działanie już spożytej trucizny: „Utłuc w moździerzu żywe raki, dodając tyleż oleju z orzechów, ile wydzieliło się soku, włożyć całość pod prasę, odcedzić i spożyć – dzięki temu trucizna wróci przez usta”. Cóż, biorąc pod uwagę skład mikstury faktycznie mogła skutecznie wywołać wymioty…
Złotym środkiem na rozmaite toksyny miały też być… cytryny. Uczony donosił, że używano ich w Rzymie za czasów papieża Aleksandra VII. A żeby były jeszcze bardziej skuteczne, sok z nich warto było pić z naczynia zrobionego z jesionowego drewna. Sądząc po tej i innych radach autor traktatu raczej nie miał okazji przetestować skuteczności tych receptur. Choć z drugiej strony nie mogły działać gorzej niż „królewski” róg jednorożca…
Polecamy video: Żony Władysława Jagiełły. Jak umierały królewskie wybranki?
Bibliografia:
- Philippe Charlier, Sekrety dawnych zbrodni, Esprit 2016.
- Wika Filipowicz, Przy stole z królem. Jak ucztowano na królewskim dworze od Jagiełły do Elżbiety II, Znak Horyzont 2020.
- Eleanor Herman, Trucizna, czyli jak pozbyć się wrogów po królewsku, Znak Horyzont 2019.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.