Dlaczego Ukraińcy uznali, że muszą wymordować Polaków? Rozmowa Piotra Zychowicza o przyczynach rzezi na Wołyniu z prof. Grzegorzem Motyką, znawcą stosunków polsko-ukraińskich.
Prof. Grzegorz Motyka jest wybitnym znawcą historii Ukrainy i relacji polsko-ukraińskich. Autor wielu książek, m.in. „Tak było w Bieszczadach”, „Ukraińska partyzantka 1942–1960”, „Na Białych Polaków obława”, „Wołyń ’43” i „Od rzezi wołyńskiej do akcji »Wisła«„. Pracuje w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk.
O co toczył się konflikt między Polakami a Ukraińcami?
O ziemię. Galicja Wschodnia i Wołyń były terenami mieszanymi etnicznie. Zarówno Polacy, jak i Ukraińcy chcieli, żeby po II wojnie światowej weszły w skład ich państw.
Ale dlaczego Ukraińcy uznali, że muszą wymordować Polaków? Dlaczego w ich wyśnionej samostijnej Ukrainie nie mogła żyć polska mniejszość?
To był szczyt popularności idei państwa „czystego etnicznie”, czyli takiego, w którym mieszka tylko jeden naród. Radykałowie z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, zwłaszcza młodzi, kierowani przez Stepana Banderę, opowiedzieli się właśnie za taką koncepcją. Już przed wojną, w latach trzydziestych, szykowali plan powstania, w który wpisane było zabijanie cywilów na masową skalę. Mam na myśli projekt powstania Mychajły Kołodzinskiego z 1938 roku, który zapowiadał użycie środków masowego terroru w celu pozbycia się innych narodów zamieszkujących ziemie ukraińskie.
Kołodzinski nie dożył realizacji swoich pomysłów. Został rozstrzelany przez Węgrów na Rusi Zakarpackiej
Tak. Kraina ta wchodziła w skład Czechosłowacji. Gdy w marcu 1939 roku Czechosłowacja się rozpadła, miejscowi Ukraińcy ogłosili niepodległość i stworzyli państewko: Karpato-Ukrainę. Nie przetrwało ono długo, zostało bowiem zajęte przez Węgrów. Kołodzinski stał na czele zakarpackich sił zbrojnych. Został schwytany i zabity.
Jego idea jednak nie umarła.
W życie wprowadzali ją już inni. Kołodzinski opracowywał swoją koncepcje w czasie istnienia II Rzeczypospolitej. Strona polska była wówczas silniejsza. Dysponowała aparatem wojskowo-policyjnym. Kołodzinski uznał więc, że tę dysproporcję należy wyrównać okrucieństwem zastosowanym wobec ludności cywilnej. Według jego planu antypolska akcja miała zostać upozorowana na spontaniczny bunt chłopski. Chodziło o ukrycie jej zorganizowanego charakteru. Prawdziwej roli OUN w jej przeprowadzeniu.
Kiedy nacjonaliści przeszli do fazy realizacji?
Na przełomie 1942 i 1943 roku. Wtedy zapadła decyzja o wywołaniu powstania na Wołyniu, któremu OUN planowała nadać właśnie kamuflaż spontanicznego buntu ludowego. To było powstanie przeciwko wszystkim. Przeciwko niemieckiemu okupantowi, przeciwko sowieckiej partyzantce i przeciwko całej polskiej społeczności Wołynia. A w kolejnej fazie – przeciw Polakom z Galicji Wschodniej.
Do dziś część ukraińskich historyków twierdzi, że rzeź na Wołyniu była chłopską rabacją, żakerią wymierzoną w „polskich ciemiężycieli”.
To nie jest tylko problem ukraińskich historyków. Tu rękę podają sobie dwa stereotypy. Ten polski, pełen narodowościowych uprzedzeń, przedstawia ukraińskiego chłopa jako nieobliczalnego, żądnego krwi rezuna, skłonnego w każdej chwili rzucić się na Polaków z widłami.
Słynny Ukrainiec z czarnym podniebieniem?
Właśnie. Paradoksalnie to lustrzane odbicie narracji niektórych ukraińskich historyków. W ten sposób argumentuje na przykład Bohdan Hud´. Według niego ukraińscy chłopi sami z siebie, kierowani żywiołową nienawiścią do wszystkiego co polskie, przystąpili do mordów na Lachach. A UPA dopiero później się do tego włączyła. To jednak nieprawda.
Dlaczego?
Bo do jakich wniosków prowadzi taka opowieść? Mówi ona o chłopskiej czerni, która zadziałała jak tsunami. Jak będący poza dobrem i złem żywioł, który niszczy wszystko, co napotyka na swojej drodze. Nie ma w niej miejsca na konkretnych sprawców i organizatorów. Zamiast niej mówimy tylko o poruszonej anonimowej masie. W ten sposób zdejmuje się odpowiedzialność za mordy na Polakach z ich prawdziwych sprawców, czyli przywódców i OUN, i UPA, i przekłada na zwykłych chłopów. Tymczasem „antypolska akcja” nie była spontaniczna, lecz zaplanowana i przeprowadzona z zimną krwią.
Czytaj też: Co się stało z polskimi wsiami na Wołyniu po wymordowaniu ich mieszkańców?
Ale ocalali z rzezi często pisali, że na wsie szły dwie fale oprawców. Najpierw strilcy z UPA, a potem siekiernicy – chłopi z sąsiednich wiosek uzbrojeni w kosy i widły
W połowie 1943 roku, w apogeum mordów na Wołyniu, UPA przeprowadziła regularną mobilizację Ukraińców żyjących na terenach wiejskich. Po prostu wybierała z wiosek ludzi i oni nie mieli wielkiego wyboru. W czasie ataków na polskie miejscowości dawano im konkretne zadania. Zachowały się dokumenty UPA, w których wyliczano nawet to, ile zapałek rozdano chłopom.
Po co te zapałki?
Do podpalania strzech domów. Proszę pamiętać, że wówczas zapałki były towarem deficytowym. Pamiętam dokument, który zrobił na mnie szczególne wrażenie. To jest jedyny znany dokument, który zbiorczo przedstawia najbardziej tragiczny dzień antypolskich czystek na Wołyniu, czyli 11 lipca 1943 roku.
„Krwawa niedziela”.
Działacze OUN omawiali w tym dokumencie to, jak antypolska akcja przebiegała w poszczególnych rejonach. W jednym wyszła dobrze, w innym dostatecznie, w kolejnym słabo, a w jeszcze innym w ogóle się nie odbyła. Na końcu pada kluczowe zdanie: „W niektórych miejscowościach pomogła nam miejscowa ludność”. A więc nawet z tego meldunku widać, że „krwawa niedziela” była dziełem kadrowych oddziałów UPA, jedynie w pewnych miejscach wspieranych przez chłopów.
Czytaj też: Zbrodnia w Parośli. To tu zaczęła się rzeź wołyńska
W jaki sposób – oprócz przymusu – UPA skłaniała chłopów do mordowania polskich sąsiadów?
Obiecując rozdzielenie między nich dobytku i ziemi zabitych. Po największej fali napadów, w sierpniu 1943 roku, UPA rozpoczęła „reformę rolną”. Po masakrach i masowych ucieczkach Polaków do miast na wołyńskiej prowincji pozostał wielki bezludny obszar. Banderowcy rozdzielili go między ukraińskich włościan. A ile było spontanicznych chłopskich ataków na polskie wsie? Bez udziału kureni UPA? Nie znam ani jednego takiego wypadku. We wszystkich, w których udało się ustalić sprawców, napady organizowali działacze OUN i UPA. Nie znam żadnej polskiej miejscowości wymordowanej spontanicznie przez sąsiadów.
Może nie zachowały się dokumenty? A może nigdy nie powstały?
Owszem, w dokumentacji UPA dotyczącej Wołynia wzmianek o poszczególnych atakach niemal nie ma, ponieważ zakazywano o nich wspominać. Wyjątkiem była Janowa Dolina, spalona w kwietniu 1943 roku. To była polska miejscowość wzorcowa, taka Gdynia na Wołyniu. Zbudowano ją przy kopalni bazaltu. Miała być dowodem na to, że Polska niesie na Wołyń postęp i rozwój.
Ile tam zamordowano osób?
Około sześciuset. OUN szczyciła się tą akcją, bo uznawała ją za duży sukces. Zniszczenie namacalnego symbolu sukcesu modernizacyjnej polityki wojewody Henryka Józewskiego.
Ale skoro większość ataków była dziełem oddziałów UPA, to dlaczego metody były tak straszliwe? Dźganie widłami, rąbanie siekierami, rżnięcie piłami, topienie w studniach? Oprawcom brakowało amunicji?
Opisy tych tortur, długotrwałego pastwienia się nad ofiarami są prawdziwe. Ale dotyczą jednak jednostkowych wydarzeń. Napady UPA z reguły trwały krótko, ofiary były uśmiercane szybko. Przy użyciu broni palnej albo siekier i łomów. Obrażenia po ciosach takimi narzędziami były przerażające. Ale ukraińskie oddziały – zwłaszcza 11 lipca 1943 roku – dokonywały napadu i po paru godzinach szły dalej. Na kolejne polskie osady.
Czyli historie o wyłupionych oczach i rżnięciu piłami to były legendy?
Do takiego drastycznego zadawania śmierci rzeczywiście dochodziło. Ale to po prostu nie było normą. Oprawcy dokonywali zresztą takich czynów rozmyślnie. Takie było założenie Kołodzinskiego. Jego plan zakładał, że należy przerazić Polaków. Dokonanie serii bestialskich mordów miało sprawić, że reszta Polaków w przerażeniu sama ucieknie na zachód.
Jaki wpływ na decyzję o wymordowaniu Polaków miało to, co na okupowanych terenach wyczyniali Niemcy?
OUN bez wątpienia zbliżyła się ideowo do faszyzmu. Niemcy Hitlera – a także Włochy Mussoliniego – ukraińskim nacjonalistom imponowały. Ale najważniejszy był Holokaust. Niemcy na oczach Ukraińców dokonali systematycznego ludobójstwa narodu, którego chcieli się pozbyć. Pokazali ukraińskim nacjonalistom, że coś takiego jest możliwe. Mało tego, pamiętajmy, że Holokaust na tych terenach często przeprowadzali rękami funkcjonariuszy ukraińskiej policji pomocniczej. Niemcy wykorzystywali ich do rozstrzeliwania Żydów, przeprowadzania obław, likwidacji gett. Wiosną 1943 roku część policjantów z Wołynia na rozkaz OUN zdezerterowała do lasu, dołączyła do oddziałów UPA i brała udział w mordowaniu Polaków.
Skąd się w ogóle wzięła nazwa UPA?
To ciekawa historia. Ukraińską Powstańczą Armię na Wołyniu założył Taras „Bulba” Boroweć. Jego formację nazywano również Siczą Poleską. Należy podkreślić, że „Bulba” był petlurowcem, a nie banderowcem. Potępiał mordy na polskiej ludności cywilnej. Banderowcy zawłaszczyli nazwę UPA, rozbili struktury Siczy Poleskiej, a jej resztki podporządkowali swojej organizacji. „Bulba” został aresztowany przez Niemców, a po wojnie trafił do Kanady. Umarł na początku lat osiemdziesiątych.
Czy ludobójstwo na Wołyniu miała jakiś związek z wcześniejszą, dyskryminacyjną polityką II Rzeczypospolitej wobec Ukraińców? Czy motywem części zabójców była zemsta za dwadzieścia lat polskiego „panowania”?
Przedwojenna Polska rzeczywiście dyskryminowała mniejszości narodowe, w tym ukraińską. Ale z drugiej strony, nawet gdyby polityka II Rzeczypospolitej była supertolerancyjna, to i tak ukraińscy narodowcy nie pogodziliby się z brakiem swego państwa. I prowadziliby walkę wszelkimi metodami.
Ale chyba UPA łatwiej było wciągnąć zwykłych wołyńskich chłopów do mordowania Polaków, przypominając o niesprawiedliwościach II Rzeczypospolitej?
Zgoda. Choć pamiętajmy, że dużo gorzej było w Galicji Wschodniej. Tam w 1930 roku – po serii sabotaży dokonanych przez OUN – doszło do pacyfikacji. Polskie wojsko zastosowało zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Bito Ukraińców, niszczono ich domy i sprzęty gospodarskie. Po każdym przejściu ekipy pacyfikacyjnej opór wobec władz polskich na chwilę przygasał. Ale jednocześnie w pamięci Ukraińców pozostawało głębokie poczucie upokorzenia i niechęć do państwa polskiego. To zaś budowało poparcie dla radykalnych nacjonalistów.
Ślepy odwet najczęściej przynosi skutki odwrotne do zamierzonych.
Oczywiście. Im większych krzywd ukraińska ludność doznawała od Polski, tym bardziej zbliżała się do OUN. Dopiero po koszmarnych doświadczeniach okupacji sowieckiej lat 1939–1941 ukraińscy chłopi stanęli przed alternatywą: Polska czy Związek Sowiecki? W tym porównaniu Polska oczywiście wypadała znacznie lepiej.
Na Wołyniu – mimo liberalnych rządów wojewody Józewskiego – też nie było chyba zbyt różowo?
Nierówności występowały również tam. Polacy, których na Wołyniu było zaledwie szesnaście procent, mieli całkowity monopol na stanowiska w aparacie administracyjnym. Zajmowali niemal wszystkie rządowe posady. Do tego należy dodać niesprawiedliwy podział ziemi i polskie osadnictwo wojskowe. Ono także napsuło na Wołyniu wiele krwi.
Kiedy mówi się o błędach II Rzeczypospolitej, często można usłyszeć kontrargument: „To jest przerzucanie winy ze sprawców na ofiary. Zaraz się okaże, że Polacy z Wołynia sami byli sobie winni, że ich wymordowano”.
To argument nietrafiony. Żadne, nawet największe, winy II Rzeczypospolitej nie usprawiedliwiają mordowania osób cywilnych. Kobiet i dzieci. Niewinnych cywilów, którzy najczęściej nie brali udziału w szykanowaniu społeczności ukraińskiej. Historycy starają się po prostu wyjaśnić, dlaczego ukraińscy chłopi brali udział w mordach. A nie ich usprawiedliwić.
To jaką politykę powinna była prowadzić II Rzeczpospolita?
Na pewno błędem była rezygnacja z nadania Galicji Wschodniej autonomii. Gdyby Ukraińcy, Polacy i Żydzi – nie zapominajmy o nich – mogli piastować funkcje w samorządach, szybko by się dogadali dla dobra swoich małych ojczyzn. W sytuacji, kiedy samorządy znajdowały się zaś tylko w rękach Polaków i na ogół wspierały „swoich”, w upośledzonych społecznościach rodziły się frustracja i żal. To wywoływało konflikty.
Do rzezi na Wołyniu doszło zaledwie cztery lata po upadku II Rzeczypospolitej.
No właśnie. A co by się stało, gdyby Polska przetrwała? Gdyby nie doszło do II wojny światowej? Państwo polskie nie było w stanie zdusić OUN, ale miało nad tą organizacją kontrolę. Trzymało ją w ryzach. Ukraińscy nacjonaliści pod rządami Polaków nie mogli wywołać wielkiego powstania. Gdyby struktury państwa polskiego przetrwały, do rzezi na Wołyniu by nie doszło. Dopiero warunki wojny i okupacji stworzyły odpowiedni grunt pod rzeź.
Tak, często to powtarzam. Załamanie się państwa polskiego w 1939 roku było katastrofą dla ludności polskiej i żydowskiej. Bo nie miał jej kto bronić. Rozsypał się ład i porządek.
Świetnie pisał o tym Timothy Snyder. Pokazywał, że przed ukraińską społecznością Wołynia stały cztery realne możliwości: rządy Sowietów, rządy Niemców, twarde rządy polskich nacjonalistów, które znamy z końcówki lat trzydziestych, i liberalna polityka Józewskiego. Według Snydera najlepsza była opcja numer cztery. Wojewoda Józewski zrobił dla społeczności ukraińskiej najwięcej dobrego. Gdyby dano tej polityce szansę trwać przez dziesięciolecia, na pewno przyniosłoby to dobroczynne skutki. Rozładowało konflikt.
Józewski został odwołany w 1938 roku. Wpływowe osoby w obozie sanacyjnym uznały, że jest mięczakiem, który rozpuszcza „hajdamaków”. Robi jakieś ukraińskie teatry, wydaje gazety. Co to za fanaberie! Ukraińców trzeba asymilować i trzymać za mordę – wołały.
Nowe polskie władze na krótko przed wojną niestety zaczęły bez mała otwarcie dyskryminować Ukraińców. Na pewno, delikatnie mówiąc, nie wpłynęło to pozytywnie na stosunek ukraińskich chłopów do Polaków.
Wróćmy do roku 1943. Czy Polskie Państwo Podziemne stanęło na wysokości zadania? Wielu ocalałych z rzezi miało pretensje do Armii Krajowej, że nie broniła Polaków.
Państwo Podziemne rzeczywiście mogło zrobić więcej. Zwłaszcza po masakrze w Janowej Dolinie w kwietniu 1943 roku. Wtedy trudno już było dalej żywić złudzenia, że sytuację da się opanować. Że ataki na Polaków to przypadkowe pogromy inicjowane przez sowiecką partyzantkę. Niestety do końca wierzono w taką wersję wydarzeń. Widać to w dokumentacji AK, na podstawie której dziś tworzy się fałszywe hipotezy, że za rzezią na Wołyniu stali Sowieci. Zgodnie z logiką, że skoro AK tak przypuszczała, to widocznie tak było.
Zgodnie z tą teorią grupy egzekutorów Smiersza przebrały się za upowców i mordowały Polaków, aby poróżnić obie społeczności.
To nieprawda. Kolejny mit. Sowieckie grupy udające upowców rzeczywiście działały na Wołyniu. I było ich całkiem sporo. Ale powstały po wkroczeniu Armii Czerwonej na ten teren, a więc wiosną 1944 roku. Wtedy było już po antypolskiej akcji dokonanej przez UPA.
Wróćmy do Państwa Podziemnego. Z Wołynia od końca 1942 roku napływały do komendy AK ostrzeżenia, a potem błagalne prośby. „Banderowcy chcą nas wymordować. Róbcie coś”. Bardzo długo te prośby ignorowano. Gdy AK podjęła działania, było już za późno.
Należało wcześniej powołać polskie oddziały partyzanckie. Rozkaz o ich stworzeniu kierownictwo AK wydało dopiero w lipcu 1943 roku. Po „krwawej niedzieli”. Upłynęło jeszcze kilka tygodni, zanim weszły do akcji i mogły bronić ludność cywilną. Myślę, że decyzje te powinny były zapaść już po pacyfikacji Janowej Doliny, a więc kilka miesięcy wcześniej. Wtedy było już wystarczająco dużo przesłanek, że Polakom grozi eksterminacja. Niestety nie chciano w to uwierzyć. Jeden z cichociemnych udawał dezertera i wniknął w działającą na Wołyniu grupę gruzińskich dezerterów z Armii Czerwonej. Dzięki temu udało mu się nawiązać kontakt z UPA.
Podporucznik Lech Łada „Żagiew”?
Właśnie o nim mowa. Łada przekazał meldunek wywiadowczy – który dotarł nawet do Londynu! – w którym ostrzegał, że banderowcy podjęli decyzję o wymordowaniu Polaków na Wołyniu. Tak samo jak wcześniej Niemcy wymordowali Żydów. Niestety zarówno okręgowe, jak i centralne dowództwo AK w ten meldunek powątpiewało.
Fatalny błąd.
Ale z drugiej strony należy sobie zdawać sprawę, że możliwości zorganizowania szerszej obrony na Wołyniu były ograniczone. Polaków było tam niewielu. Żeby zorganizować skuteczną obronę, musieliby nawiązać współpracę z niemiecką administracją. Polskie Państwo Podziemne stało więc przed diabelską alternatywą: albo współdziałanie z Niemcami, albo śmierć z rąk ukraińskich nacjonalistów.
Czytaj też: Jak można było przetrwać rzeź wołyńską? Tym Polakom się to udało
Polska samoobrona współpracę z Niemcami w wielu miejscach podjęła. Brała od Niemców broń, która uratowała życie wielu ludziom.
Gdyby polskie podziemie chciało bronić polskiej ludności za wszelką cenę, musiałoby jednak całkowicie wygasić działalność antyniemiecką. To zaś mogło zostać użyte przez Sowietów jako polityczny argument za odebraniem Polsce ziem wschodnich. AK szykowała oddziały na przełomowy moment wojny. Ich wystąpienie przeciwko Niemcom miało zaświadczyć, że Polacy mieszkający na Wołyniu chcą, żeby tu było państwo polskie. To miał być oręż polityczny, który – jak wierzono – pozwoli utrzymać te tereny przy Polsce.
Akcja „Burza” – jak wiadomo – skończyła się fiaskiem. Oddziały AK zostały rozbrojone przez NKWD, a Wołyń włączony do Związku Sowieckiego.
No cóż. Jedno i drugie rozwiązanie było obarczone ogromnym ryzykiem. Ci ludzie stawali przed wyborami, z których nie było dobrego wyjścia. Unikam więc generalnych ocen. Zwracam natomiast uwagę na konkretne błędy. Takie jak zbyt późne powołanie polskich oddziałów partyzanckich.
Gdy te oddziały powstały – choćby „Bomby” czy „Jastrzębia” – okazało się, że są bardzo skuteczne. Że polskie wsie można obronić. A upowcy, którzy byli świetni w działaniach przeciwko ludności cywilnej, z uzbrojonymi żołnierzami radzili sobie znacznie gorzej. Większość bitew i potyczek wygrali Polacy.
No nie wiem, czy większość. Znamy te historie z opowiadań ludzi, którzy przeżyli w bazach samoobrony. Wsiach, które – dzięki opiece oddziałów partyzanckich AK – obroniły się przed atakami. Natomiast wiele miejscowości na Wołyniu jesienią 1943 roku w wyniku ataków UPA zostało zniszczonych. Nie pozostał po nich żaden ślad. Ale zgoda – jesienią 1943 roku oddziały partyzanckie AK ocaliły wiele tysięcy Polaków przed zagładą.
Ilu Polaków zginęło w czasie tego ludobójstwa?
Przyjmuje się, że na Wołyniu i w Galicji Wschodniej ukraińscy nacjonaliści zamordowali około 100 tysięcy Polaków. Z kolei sprawców zabójstw było maksymalnie 35–45 tysięcy.
A ilu Ukraińców mieszkało na tych terenach?
Ponad 5 milionów.
Czyli w masakrach brał udział niecały 1 procent ukraińskiej społeczności.
Warto to sobie uświadomić. Powszechne wyobrażenie jest bowiem takie, że wszyscy Ukraińcy nagle rzucili się na swoich polskich sąsiadów. Tu wracamy do fałszywej narracji o spontanicznym masowym buncie chłopskim. Żywiole, którego nic nie mogło powstrzymać. Polsko-ukraiński spór terytorialny o Lwów, Galicję Wschodnią i Wołyń nie mógł oczywiście zostać rozstrzygnięty w sposób kompromisowy…
Dlaczego?
Bo jedna i druga społeczność chciała żyć we własnym, niepodległym państwie. Ale konflikt ten wcale nie musiał przybrać tak drastycznej formy. Banderowcy rozmyślnie podejmowali decyzję, że rozwiążą go sposób radykalny i drastyczny. Więc to oni ponoszą odpowiedzialność za to, co się stało. To są konkretni ludzie znani z imienia i nazwiska. Choćby Dmytro Klaczkiwski „Kłym Sawur” czy Roman Szuchewycz „Taras Czuprynka”.
Ci ludzie mają na Ukrainie pomniki.
Ale dlatego, że większość przywódców OUN i UPA zginęła potem w walce z Sowietami. To też jest część ich biografii. Oni pozostali na tym terenie, podjęli walkę partyzancką z bolszewikami i walczyli do końca. Najczęściej do śmierci. Ale to oczywiście nie zdejmuje z nich winy za zbrodnie, jakich wcześniej dokonali na polskiej społeczności.
Źródło:
Tekst stanowi fragment najnowszej książki Piotra Zychowicza „Ukraińcy” (Rebis, 2022).
KOMENTARZE (3)
Myślę, że traktat Ryski również miał bardzo duży wpływ na to, co się później wydarzyło na Wołyniu.
Zdradziliśmy Ukrainę, to wtedy zrodził się skrajny nacjonalizm. Ukraina została podzielona pomiędzy Polskę i Rosję. Rosja stosowała terror, a Polska wcale nie była lepsza w swojej aroganckiej polityce polonizacyjnej.
Czytałam również, że polscy żołnierze w swoich dokonaniach na cywilnej ludności ukraińskiej, byli nie mniej wybredni niż dzisiejsi Rosjanie w Buczy.
Niestety nie pamiętam źródła.
Proszę mnie poprawić jeśli się mylę.
Myśle ze czytała pani ukraińskich autorów nie ma żadnego usprawiedliwienia na bestialskich mordach na Polakach na Wołyniu . Żadnej a czerpanie satysfakcji z zadawania śmierci to nie jest normalne zjawisko tak samo jak problemy psychiczne większości Ukraińców przykro mi ale to nie jest normalne . Niemcy to pikus wracając do źródeł proszę sprawdzić autora i jego pochodzenie . Zwykle przepraszam nawet nie padło i nie padnie.
Tylko po co?
…rozliczać oczywiście „na siłę”, upokarzać…
Ilość, rachunek, krzywd dawnych, okrucieństw jest ogromna – ogromny!
Po pierwsze jednak – nie zgadzam się, tym razem z prof. Motyką, że chłopi ukraińscy nie mordowali masowo i wyrafinowanie. Prof. Motyka w swej książce „Wołyń ’43” wręcz tutaj zresztą sam sobie zaprzecza: „…Aleksander Korman, wymieniając pieczołowicie 365 rodzajów wyrafinowanych sposobów zabijania, jakich upowcy mieli dopuszczać się na Polakach, przestaje być jedynie skrupulatnym dokumentalistą: w ten sposób podkreśla również, jak głębokiej moralnej odnowy potrzebuje ukraińskie społeczeństwo…”
Nie – co do tego ostatniego żądania głębokiej odnowy wobec Ukraińców – choćbyście mnie, niczym chłopi ukraińscy w 43., torturowali, nie ma i NIE BĘDZIE mojej zgody, ale…
Najpierw odpowiedź skąd te ukraińskie okrucieństwo chłopskie? Bo to ciemne „kabany” były – jak mówiono w Polszcze w międzywojniu?, czy że są to faszyści – jak chce Putin?
Motyka: „W efekcie [ wg części historyków] zbrodnia wołyńsko-galicyjska staje się zrozumiałym i NIEUNIKNIONYM, wręcz koniecznym etapem w ustalonym biegu dziejów, kolejną… …krwawą i nad wyraz brutalną SZTAFETĄ historii.”
Historii…
Tak historii. Okrucieństwo BYŁO przecież od zawsze „wpisane” w ziemię ukrainną, jej CAŁĄ historię. Tych 365 odmian tortur nie wymyślili sami chłopi ukraińscy, a… A najeżdżający ich Tatarzy, Turcy (zwłaszcza ich arabscy najemnicy), czy równie dzicy jak oni (lub bardziej), tak, tak, moskwianie (patrz np. tortury opryczniny Iwana Groźnego, Piotra I)… Nawet najbardziej okrutne w dziejach wg wielu historyków, szkocko-skandynawskich okrucieństw było im dane zaznać i… I nauczyć się – w pamięci przechować.
Ukraina była bowiem w swej historii „karczmą zajezdną” najbardziej zwyrodniałego tzw. „niemieckiego” autoramentu żołdactwa, wszelkiego zresztą innego wojsk najemnych autoramentu ponadto. Krwawy rajd Wiśniowieckiego to był przy tym…
Znaczenie tego wpływu było ogromne. Dowód? Chcecie, macie.
Hiszpanie mający podobnie nieomal stały, odwieczny konflikt z Turcją, te same, niewiarygodnie okrutne tortury „na co dzień” – zbrodnie, lub – znowu – nawet bardziej (nie słyszałem np. na Wołyniu o wkopywaniu po szyję i skazywaniu w ten sposób na powolną śmierć w ciągu wielu dni), popełniali np. na żołnierzach napoleońskich…
…
Wróćmy do potrzeby, tego że „…głębokiej moralnej odnowy potrzebuje ukraińskie społeczeństwo…”
Dlaczego wg mnie to fałszywy w swoim „sednie” (…głębokiej…) ogląd sprawy – postulat?
Bo do tego już doszło, paradoksalnie w wyniku „konsumpcyjnego” …tego co i było w Polsce zresztą – zapatrzenia się na zachód, przy okazji „łyknięcia” podstaw tamtejszego systemu wartości. Obecni Ukraińcy to nie są zatem ukraińscy chłopi z roku 1943., i wiemy to z całkowitą pewnością, żyją bowiem dziś obok nas, tak jak my „w dobrym i złym” „zachłyśnięci” tym tak „zgniłym” ale i „kochającym” demokrację, prawa człowieka, „zachodem”.
Efekt? z własnej woli …odsłonięte zostały przez Ukraińców lwy Orląt we Lwowie – że to na pokaz?, bo takie są akurat koniunkturalne potrzeby – okoliczności?
A jeśli i?
Nawet ksiądz Isakowicz-Zaleski doszedł (w końcu!) do wniosku, że lepiej – wzorem Izraela – „umoralniać” rzekomych „genetycznych rezunów”, poprzez propagowanie „sprawiedliwych” Ukraińców, niż za WSZELKĄ cenę „tu i teraz” ich rozliczać z przeszłości.
Jak mawiał w takich okazjach mój pradziadek, a powtarzała mi za nim moja babcia: „lepiej być cierpliwym, niż wisieć”.
Przypomnę fragment mego dawniejszego komentarza:
„…10 marca 1944 r. o świcie Sahryń został okrążony… …Żołnierze AK wdarli się do wsi… …zabijano… …cywilów, niezależnie od płci i wieku. […] Ukraińskie domy, stajnie i inne zabudowania gospodarcze kolejno podpalano. Część ludności cywilnej, ukryta w specjalnych „bunkrach”, zginęła w czasie w ten sposób wznieconych pożarów bądź od wrzucanych granatów. W takich okolicznościach… …większość […] ofiar w Sahryniu stanowiły osoby cywilne. Przebieg wydarzeń pokazuje, że polskie działania były formą zastosowania zasady odpowiedzialności zbiorowej […] wobec ludności ukraińskiej.” (IPN)
Mimo to, tj. że jeszcze „przed chwilą” ginęły nawet kobiety i dzieci po obu stronach (oczywiście znacznie, znacznie więcej po polskiej – wiem o tym): „W obliczu ŚMIERTELNEGO ZAGROŻENIA Polacy i Ukraińcy zaprzestali walki i wspólnie zaatakowali KOMUNISTÓW. Najbardziej spektakularną akcję [wspólną oddziałów AK i UPA] przeprowadzono w nocy z 27 na 28 maja 1946 r. w Hrubieszowie. […]” (za RP)
Już wtedy, nawet skrajnie nacjonalistyczna Ukraina zrozumiała, że nie ma innej drogi jak ta wspólna!
Jak mówiła moja śp. ciotka, która straciła prawie całą rodzinę w okolicach Kołomyi z rąk UPA –„…umarłych zostawcie umarłym, byście znowu nie musieli chować obok ich grobów swoich dzieci”…
…………………………………….
Polskie społeczeństwo (ale i ukraińskie, co ważniejsze) w ogromnej większości, już zmieniło swoje tutaj nastawienie i mam nadzieję, że nie uda się WAM WSZYSTKIM „polskim patriotom” na siłę, nas z powrotem – pod pozorem dochodzenia do prawdy i rozliczania, nauczyć nienawidzić, i widzieć w Ukraińcach wszystko to co najgorsze…