Wsie, dwory i miasta były pełne przebierańców. Organizowano tańce, turnieje, kuligi i maskarady. A przede wszystkim jedzono – zanim zacznie się post.
Słowo karnawał pochodzi prawdopodobnie od włoskiego carnavale – czyli „pożegnanie mięsa”. I rzeczywiście taki był sens folgowania sobie przed surowym czasem Wielkiego Postu, gdy mięsa nie jadano, a kultywowano wstrzemięźliwość w jedzeniu, piciu i rozrywkach. Dlatego zanim nadeszła Środa Popielcowa, należało odreagować przed 40 dniami obyczajowej i kulinarnej ascezy.
Tradycję ponoworocznego folgowania sobie spotykamy w całej średniowiecznej, katolickiej Europie, ale naukowcy dopatrują się starszej, pogańskiej proweniencji takich zabaw i obrzędów. Zgodnie z tą tezą nazwa okresu zabaw pochodzi od carrus navalis – wozu w kształcie okrętu, na którym tańczono i grano. Taki wóz uczestniczył w starożytnych procesjach świątecznych ku czci Dionizosa (Bachusa w Rzymie) czy bogini Izydy w Egipcie. Ludyczne, związane z kultem płodności zabawy wywodzą się też z rzymskich saturnaliów obchodzonych co roku w grudniu.
Natomiast za kolebkę karnawału w jego maskowej odsłonie uważa się oczywiście Włochy, a w szczególności Wenecję, gdzie maskarady organizowano już w XI wieku.
Mięsopust, czyli wielkie żarcie
W czasach staropolskich okres uczt i zabaw nazywano zapustami, a ich ostatni, najbardziej intensywny etap mięsopustem. Zapusty zaczynały się od święta Objawienia Pańskiego i trwały aż do Środy Popielcowej, choć według niektórych interpretacji wesołe świętowanie odbywało się dopiero na tydzień lub nawet tylko na trzy dni przed Popielcem. Staropolski karnawał miał różne odsłony, ale pewne jest, że było hucznie. Zabawy niekoniecznie zyskiwały poklask duchowieństwa. W XVI wieku zapustowe rozpasanie wśród rodaków potępiał jezuita ksiądz Jakub Wujek: „Mięsopusty od czarta wymyślone bardzo pinie zachowują”. Z kolei kalwin Grzegorz z Żarnowca pomstował: „Większy zysk czynimy diabłu trzy dni rozpustnie mięsopustując, aniżeli Bogu czterdzieści dni nieochotnie poszcząc”.
Co działo się wówczas w staropolskich dworkach, miastach, zajazdach? Przede wszystkim jedzono – dużo i tłusto. W końcu miało to być pożegnanie mięsa na całe 40 dni Wielkiego Postu. W XVII wieku popularna była przyśpiewka w szlacheckich dworkach, że na zapusty „[…] nie chcą państwo kapusty; wolą sarny, jelenie i żubrowe pieczenie”. Tak też było w istocie. Stoły – oczywiście u zamożnej szlachty i magnaterii – uginały się od wszelakich mięsiw, głównie dziczyzny. Na tę okoliczność organizowano bale, kuligi, pochody przebierańców i tańce do rana. Echa tamtych zabaw pozostały w słowach piosenki: „Jeszcze jeden mazur dzisiaj, choć poranek świta”. W czasach staropolskich tańczono także poloneza, młynek, hajduka, taniec świeczkowy, niemiecki cenar i francuski galard.
Maska czyni równym
W XVIII wieku popularne stały się w polskich miastach bale maskowe. Zwyczaj ten dotarł do Polski z Włoch. W Warszawie odbywały się tzw. bale redutowe, na które mógł wejść każdy, niezależnie od pozycji społecznej. Warunkiem było posiadanie biletu i maski, która dawała anonimowość i czyniła choćby na tę krótką chwilę równymi króla i kmiotka. Króla – bo na balach w domu przy ul. Piekarskiej 105, gdzie odbywały się pierwsze warszawskie maskarady, pojawiał się sam August III Sas.
W czasie karnawału maskarady organizowano nawet 4–5 razy w tygodniu. Ich popularność była tak duża, że z czasem zabawy przeniesiono do magnackich pałaców w Warszawie – Przebendowskich, Jabłonowskich czy Radziwiłłów. Na redutach bywało się, by potańcować, przypatrywać się sobie nawzajem, odgadywać tożsamość gości w maskach, flirtować, romansować, grać w karty, plotkować.
Oprócz maski ważny atrybut imprezowiczów balu stanowiły tzw. domina – obszerne płaszcze z kapturem, które przydawały gościom tajemniczości. Ci, którzy nie chcieli być rozpoznani, np. małżonkowie sprawdzający wierność żon, mogli nie ściągać maski przez cały wieczór. Przykrycie twarzy pozwalało zwykłemu człowiekowi z gminu jak równy z równym rozmawiać z samym królem, magnatem czy urzędnikiem. Takie spotkanie, niemożliwe w normalnym życiu, odbywało się niejako poza protokołem, nie wiązało się z żadnymi konsekwencjami dla obu stron.
Czytaj też: Maski życia i śmierci – co kryje się za symbolami weneckiego karnawału?
Pokoje rozkoszy
Czas karnawału przed okresem surowej pokuty pozwalał choć na chwilę wyjść z gorsetów odgrywanych na co dzień ról społecznych. W ten oto sposób amant z gminu czy prosty rzemieślnik mógł porwać do tańca wysoko urodzoną damę, a szewc z okolicy upijać się z arystokratami. Oczywiście różnicę w stanach społecznych dało się wyczuć – choćby przez maniery i język. Ale dopóki twarz nieznajomego przykrywała maska, takie kwestie były jedynie przypuszczeniem.
Maska, ukrywająca prawdziwą tożsamość, skłaniała delikwenta do większej odwagi i sprzyjała kojarzeniu się par, choćby temu nielegalnemu, napiętnowanemu społecznie. W czasach saskich i augustowskich w pałacach, gdzie odbywały się reduty, były specjalne pokoje do spotkań na osobności. Klucze można było uzyskać od obsługi przy wejściu. Pary pragnące intymności udawały się także do karet, które następnie woziły kochanków w oddalone miejsca stolicy. Jędrzej Kitowicz, autor „Opisu obyczajów za panowania Augusta III”, wspominał z dezaprobatą: „tak zajeżdżeni kochankowie, jakby nigdy nic powracali na redutę, wchodząc pomiędzy gości, pośród których daremnie przez ten czas szukał mąż żony albo matka córki”.
W czasach Stanisława Augusta Poniatowskiego reduty odbywały się nie tylko w stolicy, ale i w innych miastach – w Krakowie czy Poznaniu. Egalitarny charakter zabaw maskowych dawał uboższej szlachcie, a także rodzinom z gminu szansę na podwyższenie statusu. Wystarczyło w tym okresie dobrze „sprzedać” córkę. Dlatego – niczym w bajce o Kopciuszku – matrony i ciotki stroiły swe podopieczne na wydaniu, by te zachwyciły zamożnych, dobrze sytuowanych arystokratów. Nie szczędzono pieniędzy na kokardy, ozdoby i piękne stroje. W czasie karnawału objazdowi kupcy, oferujący taki towar, mogli liczyć na godziwe zarobki.
Czytaj też: Jak bawili się nasi pradziadkowie? Wszystko, co chciałbyś wiedzieć o przedwojennych przyjęciach
Z kopyta kulig rwie
Historyk Jędrzej Kitowicz opisał również i inny ziemiański, typowo polski zwyczaj zapustowy, czyli kulig, a więc objazdowe uczty i pijatyki, które według kronikarzy trwały aż do opróżnienia spiżarni kolejnych gospodarzy. Zazwyczaj ziemiańscy sąsiedzi odwiedzali się nawzajem, często bez zapowiedzi, by biesiadować „do oporu”, a następnie wsiąść na sanie wraz z wesołą, mocno podchmieloną kompanią i uraczyć wizytą następnego z sąsiadów.
Kulig, a więc uroczysty przejazd saniami z zaprzężonymi doń końmi, był najbardziej widowiskowym elementem zapustowych odwiedzin. Na ten czas ziemiaństwo wynajmowało kapele i korowody przebierańców, które przy akompaniamencie wesołej muzyki, a wieczorami przy pochodniach towarzyszyły imprezowiczom. Co bogatsi zatrudniali całe kapele, które przygrywały, jadąc na osobnych saniach, a nad wszystkim czuwał arlekin – wodzirej.
Taki kulig podróżował od dworu do dworu, a w każdym był witany jadłem i napitkiem. Niestety – kronikarze z bólem odnotowywali, że nie raz dobrze już podchmielone, zaopatrzone w szable towarzystwo traciło kontrolę nad sobą i nad zabawą. Zdarzało się więc, że napotkany przypadkowo człowiek, który nie spodobał się podróżującym imprezowiczom, mógł skończyć marnie. W czasie kuligów i korowodów zdarzało się, że polała się krew.
Czytaj też: Jak bardzo rozpustni byli Radziwiłłowie?
Mordercza kolęda
Kolorowe przemarsze przebierańców i kolędników popularne były zwłaszcza na wsiach. W ostatnie dni karnawału przebierano się za postacie zwierzęce (konia, tura, kozę, bociana), alegoryczne (diabła czy śmierć) bądź ludzkie (np. Żyda, Cygana, Ormianina, ale też księdza czy doktora). Orszak otwierał książę Zapust – słomiana kukła. W akompaniamencie muzyki z instrumentów ludowych – dud, lir mazanek – orszak wędrował od domu do domu, domagając się poczęstunku. Dziewczętom na wydaniu i kawalerom w rubasznych słowach życzono szybkiego ożenku bądź zamążpójścia, a nawet żartobliwie karano za panieństwo, np. pozorowaną chłostą.
Również w trakcie kolędy bywało. że goście okazywali się zbyt namolni, a ich oczekiwania zbyt natarczywe. Jeśli byli podchmieleni, wesoły orszak mógł się zmienić w bandę napastników. Jan Stanisław Bystroń, autor „Dziejów obyczajów w dawnej Polsce”, wspominał, że zbrodnie w trakcie około noworocznych zabaw nie były rzadkością i wzmiankują o tym już zapisy średniowieczne – choćby wydany w Krakowie w 1408 roku statut diecezjalny, który stwierdza, że gdy świeccy chodzą po kolędzie, dochodzi do kradzieży, a nawet zabójstw „wskutek diabelskiej pokusy i nadużycia złych ludzi”.
Wielki Post
Intensywność zabaw zapustowych sprzed wieków może zaskakiwać współczesnych ludzi. Dziś co prawda formalnie jeszcze mówi się o okresie karnawału i wyróżnia go w kalendarzach. Wspominamy o Ostatkach i Śledziku, a więc czasie folgowania sobie w jedzeniu, piciu i zabawie tuż przed okresem postu i jest to zwyczaj wprost wywodzący się z mięsopustnych zabaw. Jednak tradycja ta powoli staje się martwa. Dzieje się tak dlatego, że we współczesnym, zlaicyzowanym społeczeństwie nie wyróżniamy szczególnego czasu zabaw. Te mogą trwać w każdym okresie roku, a i sam Wielki Post nie odgrywa takiej roli, jak kilkadziesiąt, a tym bardziej kilkaset lat temu.
W czasach staropolskich w okresie przygotowania do Zmartwychwstania Pańskiego na 40 dni ze stołów w polskich domach znikało mięso, tłuszcze zwierzęce, a czasem miody, cukry czy nabiał. Zamiast tego w większej ilości spożywano potrawy ze zbóż, śledzie i inne jarskie, proste dania. Wielki Post był też okresem wstrzymania się od hucznych zabaw, muzyki i tańców. Wstrzymywano się również od alkoholu, czy tytoniu. Instrumenty, intensywnie używane w czasie zapustów, chowano do szaf, podobnie jak odświętne stroje, kolorowe spódnice i chusty. Noszono skromne ubrania, w stonowanych barwach. Spotykano się w ciszy, na wspólnych modlitwach czy śpiewaniu pieśni religijnych.
Okres zadumy i samoograniczenia kończył się Wielkim Tygodniem – tuż przed Zmartwychwstaniem Pańskim, podczas którego na stołach pojawiały się tłuste potrawy, mięsiwa, a spotkaniom rodzinnym i towarzyskim znów towarzyszyła muzyka, taniec i wesoły śpiew.
Bibliografia:
- Jan Stanisław Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce, Warszawa 1993.
- Zygmunt Gloger, Rok polski w życiu, tradycji i pieśni, Warszawa 1900.
- Jędrzej Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III, Wrocław 1951.
- Radosław Lolo, Staropolskie zapusty, Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie (dostęp: 8.02.2022).
- Agnieszka Zarychta-Wójcicka, Reduty – karnawałowe bale wszystkich stanów, Muzeum Wsi Radomskiej (dostęp: 8.02.2022).
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.