Od 18 listopada 1655 roku trwało oblężenie Jasnej Góry przez Szwedów. Opisał je w „Potopie” Henryk Sienkiewicz. Ale jak naprawdę przebiegała obrona klasztoru?
„Ponieważ całe królestwo polskie posłuszne jest Najjaśniejszemu Królowi Szwecji i uznało Go za swego Pana, przeto i my wraz ze świętym miejscem, które dotąd królowie polscy mieli we czci i poszanowaniu, pokornie poddajemy się Jego Królewskiej Mości Panu Szwecji” – pisał w październiku 1655 roku o. Augustyn Kordecki. Jakież jednak musiało być zdziwienie Szwedów, gdy miesiąc później zastali bramy Jasnej Góry zamknięte na sto spustów, a wiernopoddańczy list przeora do ich władcy pozostał jedynie wspomnieniem.
Złożony przez o. Kordeckiego hołd wpisywał się jednak doskonale w ogólnie panującą w Rzeczypospolitej sytuację militarno-polityczną. Rozpoczęta w lipcu 1655 roku inwazja króla Karola X Gustawa nie napotykała właściwie żadnego oporu. Wojska szwedzkie szybko zajmowały kolejne połacie kraju rządzonego przez nie do końca radzącego sobie w tej materii króla jezuity i byłego kardynała Jana Kazimierza.
Wiele osób pragnęło końca jego rządów. Widziano w nim głównego sprawcę słabości państwa polskiego, który dodatkowo swoimi roszczeniami do tronu Szwecji w znaczny sposób sprowokował nawałę z Północy. W efekcie spora część polskiej szlachty, niezależnie od wyznania, witała Szwedów niemal jak wyzwolicieli, a reszta społeczeństwa w najlepszym wypadku traktowała wojnę jako spór wewnątrz dynastii Wazów.
Lepszy model
Niemalże wiernopoddańcza postawa najechanego kraju zaskoczyła nawet samych najeźdźców. Szwedzi ze zdumieniem stwierdzali, że oto ich władca zdaje się – według ogromnej rzeszy polskich obywateli – lepszym kandydatem na monarchę Rzeczypospolitej, niż ten panujący obecnie.
Tym bardziej że w chwili szwedzkiego najazdu państwo Jana Kazimierza wydawało się dochodzić do kresu swojego istnienia. Od 7 lat na Ukrainie trwało z różnym natężeniem powstanie Chmielnickiego. Rok przed potopem szwedzkim Polsce przyszło mierzyć się z podobną inwazją ze strony Rosji. W tej sytuacji rozpaczliwe, ale też niekiedy całkiem pragmatyczne poszukiwania ratunku i protekcji u tak znamienitego wojennika, jakim był Carolus Gustavus, wydawało się usprawiedliwione.
Zdrajca czy przebiegły mnich?
Podobnego zdania był też być może jasnogórski przeor, gdy w imieniu swoim i współbraci zakonnych złożył hołd szwedzkiemu monarsze, uznając go tym samym za władcę Rzeczypospolitej. W zamian za to sprzeniewierzenie się prawowitemu królowi o. Kordecki uzyskał gwarancję bezpieczeństwa dla klasztoru. Owa tzw. salwa gwardia miała zawierać także potwierdzenie posiadanego przez konwent przywileju zwolnienia od obciążeń podatkowych oraz zapewnienie, że w klasztornych murach nie mogą przebywać żadne oddziały wojskowe – zarówno obce, jak i polskie.
Historycy podkreślają jednak, że o. Augustyn zdawał się od początku nie dowierzać szwedzkim gwarancjom. Dowodem na to miały być jego działania na rzecz przygotowania Jasnej Góry na ewentualność ataku. A to, że tak może się stać, wskazywały dotychczasowe poczynania najeźdźców z Północy. „Poburzone zamki, wywrócone miasta, szlachta w pęta okuta, nierycerscy i płeć niewieścia żelazem, więzieniem lub sromotną niewolą wyniszczeni. Kościoły świętokradztwem splamione – święte naczynia i sprzęty potłuczone – ołtarze powywracane – święte obrazy powyrzucane, podarte i spalone […]” – wszystko to, jak wspominał, kazało mu zawczasu wywieźć z Jasnej Góry większość przechowywanych tam skarbów, w tym cudowny obraz Matki Boskiej.
Nie dość na tym. Jakby przeczuwając, co się święci, przeor już na początku sierpnia, czyli niedługo po haniebnej kapitulacji pospolitego ruszenia pod Ujściem, zaczął szykować się do obrony świętego przybytku. Wysłany na Śląsk prowincjał zakonu o. Bronowski przywiózł ze sobą m.in. 60 nowych muszkietów, znaczną ilość prochu oraz wykwalifikowanego puszkarza, który z miejsca zajął się odpowiednim rozmieszczeniem 24 dział (w tym 12 ciężkich, być może nawet 24-funtowych półkartaun) będących w dyspozycji zakonników.
Czytaj też: Bitwa pod Warką 1656. Pierwsze wielkie zwycięstwo Polaków ze Szwedami w czasie Potopu
Twierdza na skale
Nie tylko armaty stanowiły o sile jasnogórskiego klasztoru, który w owym czasie nie był już tylko miejscem duchowej zadumy nieszkodliwych mnichów. Decyzją króla Zygmunta III Wazy z 1620 roku sanktuarium zostało ufortyfikowane na wypadek zagrożenia działaniami wojny 30-letniej. W efekcie osadzony na szczycie stromego wzgórza z litej skały klasztor został otoczony systemem czworobocznych fortyfikacji bastionowych z tzw. kurtynami, czyli cofniętymi względem bastionów fragmentami murów.
Ponadto święty przybytek chroniły wały ziemne, obmurowane skarpy oraz rowy na podejściach na przedpolach. Ściśle przylegające od wewnątrz do fortyfikacji zabudowania klasztorne umożliwiały prowadzenie ostrzału z broni palnej i artylerii. Gdy do tego wszystkiego dodamy jeszcze fakt, że dostęp do sanktuarium możliwy był właściwie od jednej, południowej strony przez most zwodzony oraz basztę bramną, a dorównujące klasztornemu wzgórzu wysokością okoliczne wzniesienia były na tyle daleko, że bombardowanie przez wrogą artylerię było właściwie niemożliwe – Jasna Góra jawiła się twierdzą nie do zdobycia.
Wróg u bram!
Wkrótce okazało się, jak bardzo potrzebne były królewskie i mnisie zabiegi o wzmocnienie obronności jasnogórskiego przybytku. Jak zauważają badacze tematu, nie był on co prawda pierwszorzędnym celem szwedzkiego dowództwa, niemniej pozostawienie go na zapleczu działań wojennych mogło okazać się dość kłopotliwe. Niektórzy z historyków podkreślają z kolei, że tak naprawdę nie chodziło o zagrożenie ze strony twierdzy, ale o przechowywane w niej skarby. Szwedzki władca potrzebował funduszy na rzecz prowadzenia wojny, a wieści o jasnogórskich kosztownościach dodatkowo podsycały Karolową chęć ich zdobycia. I to nawet kosztem naruszenia udzielonej klasztorowi salwa gwardii.
Jakkolwiek by było, 8 XI pod murami twierdzy pojawiły się nieprzyjacielskie forpoczty. Był to 200-osobowy oddział jazdy czeskiego kondotiera hr. Jana Wrzesowicza. Jednak próba zdobycia z zaskoczenia jasnogórskiej fortalicji spełzła na niczym. Ojciec Kordecki, widząc, ile warte są gwarancje Karola, i ufając w siłę świętych murów oraz morale kilkuset obrońców – w tym 200 utrzymywanych na mocy sejmowej uchwały świetnie wyszkolonych piechurów wybranieckich oraz nieodmawiających walki paulinów z często militarną przeszłością – nie tylko nie wpuścił wroga do twierdzy, lecz także ogniem dział miał zmusić go do odwrotu.
Czytaj też: Polskie skarby zrabowane podczas potopu szwedzkiego. Gdzie można je oglądać?
Kurnik
Na nic zdały się namowy Wrzesowicza, by paulini zechcieli poddać klasztor jemu – szczeremu katolikowi i wielokrotnemu darczyńcy na rzecz sanktuarium – a nie nadciągającemu Niemcowi na szwedzkim żołdzie, heretykowi, gen. Burchardowi Müllerowi. Ten bowiem niepospiesznie, lecz nieubłaganie zbliżał się do Jasnej Góry.
Gdy tam wreszcie dotarł 18 XI, z zaskoczeniem stwierdził, że pogardliwe nazwanie przez Szwedów tej nadgranicznej fortecy mianem „kurnika” miało się nijak do rzeczywistości. Doświadczony weteran wojny 30-letniej oraz pogromca twierdz dopiero teraz pojął, że wybierając się na zdobycie Jasnej Góry z nieco ponad 1000 ludzi (w tym blisko połowę stanowiła nienadająca się do oblężeń jazda oraz polskie oddziały na szwedzkiej służbie) i paroma lekkimi działami, porywa się z motyką na słońce. Dlatego też Müller z miejsca przystąpił do prób polubownego załatwienia kwestii zdobycia twierdzy.
Podobnie jednak jak w przypadku argumentów Wrzesowicza, również i te przedstawiane przez szwedzkiego dowódcę nie przemówiły do rozsądku paulinom. Nie dali oni wiary Müllerowym opowieściom, jakoby klasztor musi być zajęty przez szwedzką załogę dla ochrony przed szerzącą się od północy rebelią polskiej szlachty oraz że Karol Gustaw objął Jasną Górę swą opieką, zatem mnisi powinni być spokojni o bezpieczeństwo. Jednocześnie Müller nakazał swoim siłom zajęcie dogodnych pozycji wokół klasztoru. Widząc to, obrońcy ponownie otworzyli ogień z dział, dając tym samym znać, że polubowne rozwiązania nie wchodzą w grę.
Grad kul i potok słów
Wobec niepowodzenia działań dyplomatycznych gen. Müller postanowił ogniem własnej artylerii przekonać mnichów do swoich racji. Prowadzony następnego dnia ostrzał nie przyniósł Szwedom żadnych korzyści (ich lekkie działa polowe nie robiły wrażenia na jasnogórskich fortyfikacjach). Dodatkowo spowodował pierwsze straty w ich szeregach. Okazało się bowiem, że dowodzeni przez znającego wojenne arkana miecznika sieradzkiego Stefana Zamoyskiego oraz Piotra Czarnieckiego (brata słynnego hetmana) obrońcy strzelali znacznie celniej. W efekcie szwedzki generał poprosił o zawieszenie broni i ponownie ruszył do paktowania. I tym razem rozmowy nic nie dały. Mnisi zdawali się kpić z Müllerowych wysiłków i jakby celowo przeciągali pertraktacje.
Odpowiedzią rozwścieczonego Niemca była trzydniowa kanonada. Kule jego armat jednak albo przelatywały nad klasztorem, albo odbijały się od murów twierdzy, albo grzęzły gdzieś na przedpolach. I jakby tego było mało, oblężeni poprowadzeni przez Piotra Czarnieckiego urządzili nocną wycieczkę na wrogie pozycje. Skutkiem było zagwożdżenie dwóch armat, kolejne ubytki w Müllerowych regimentach oraz konieczność przesunięcia szwedzkich szańców na większą odległość.
Powrócono zatem do paktowania – z takim samym skutkiem jak poprzednio. Na jasnogórskich obrońcach nie robiły wrażenia ani kolejne zapewnienia o Karolowym poważaniu dla świętego miejsca, ani zachwalanie ich wytrwałości, ani wreszcie przestrogi, że nie mają co liczyć na jakąkolwiek pomocy z zewnątrz. Tej ostatniej zresztą bardziej zdawał się potrzebować gen. Müller, który niemal od samego początku oblężenia słał alarmujące listy do króla i sztabu z wezwaniami o przysłanie posiłków oraz – przede wszystkim – ciężkich armat.
Czytaj też: Jak Szwedzi złupili Polskę podczas Potopu?
Królestwo za armaty
Beznadziejne położenie wojsk szwedzkich i bezsens ataków na Jasną Górę jeszcze dobitniej podkreślał hr. Wrzesowicz. Pisał do Karola Gustawa: „Rujnują się tym zupełnie regimenty, kwatery i ziemia, atakuje się ducha Polaków i należy się obawiać (co najważniejsze), że to wszystko bez potrzeby i nadaremnie”.
Owszem, z końcem listopada szeregi oblegających wzmocniło 600 żołnierzy przysłanych z zajętego przez Szwedów Krakowa, ale przywiezione przez nich 3 lekkie armaty w niewielkim stopniu zwiększyły siłę ognia wojsk gen. Müllera. Przyniosły zaledwie spalenie dachów paru budynków klasztornych oraz… zawiązanie się – mającego na celu poddanie twierdzy – spisku wśród oblężonych. W efekcie jednak kolejne wezwanie do poddania się zostało zdecydowanie odrzucone przez o. Kordeckiego, a uczestniczących w tajnym sprzysiężeniu żołnierzy niezwłocznie wydalono za mury. Co więcej, paulini – pokrzepieni przynoszonymi przez Polaków ze szwedzkiego obozu wieściami o zbliżającej się odsieczy – mieli stanowczo odpowiedzieć Müllerowi, że dysponują wystarczająco silną załogą, aby odeprzeć nawet najgroźniejszy atak.
W tej sytuacji sześć ciężkich dział, w tym dwa 24-funtowe półkartauny, które przybyły 10 XII pod jasnogórskie mury, wydawały się dla Szwedów promykiem nadziei na pokonanie krnąbrnych mnichów. I rzeczywiście, niemal z marszu rozpoczęty ostrzał zdawał się wreszcie przynosić wymierne efekty. Jednak dwie rozbite armaty obrońców, z których paru zginęło lub odniosło rany, oraz uszkodzone w kilku miejscach mury w żaden sposób nie mogły zrównoważyć poniesionych przez Szwedów kosztów tej kanonady. Oblegani bowiem i tym razem okazali się lepszymi artylerzystami. Od ich kul zginąć miał nawet siostrzeniec gen. Müllera!
Nie dziwi zatem fakt, że kolejne wezwanie do poddania twierdzy zostało starym zwyczajem odrzucone, a przeciąganie przez mnichów jakichkolwiek pertraktacji doprowadzało szwedzkiego dowódcę do furii.
Światełko w tunelu?
Skoro armaty nie był w stanie przemówić do rozsądku o. Kordeckiemu i jego załodze, postanowiono dostać się do świętego przybytku podziemnymi tunelami. Sprowadzeni pod przymusem górnicy z Olkusza od połowy grudnia prowadzili intensywne prace minerskie. Ostatecznie próba założenia pod murami twierdzy ładunków wybuchowych spełzła na niczym. Przeprowadzona 20 XII w ciągu dnia (!) wycieczka obrońców przerwała prace minerów, których wycięto w pień. Ponadto zagwożdżono kolejne dwa szwedzkie działa.
Czegoś takiego gen. Müller zapewne się nie spodziewał. Co więcej, przeprowadzona w odwecie kanonada artyleryjska szybko się skończyła, ponieważ Szwedom zabrakło… kul.
Świąteczny powrót
Ciszę na froncie przedłużyli sami zakonnicy, prosząc o zaprzestanie walk na okres świąt Bożego Narodzenia. Szwedzi nie spełnili jednak prośby mnichów. Po odrzuceniu kolejnego wezwania do poddania twierdzy w południe 25 XII przeprowadzili zmasowany ostrzał artyleryjski. Natężenie ognia było tak wielkie, że jedno ze szwedzkich ciężkich dział eksplodowało (co skwapliwie miał wykorzystać Henryk Sienkiewicz, przypisując ów fakt dywersyjnej akcji Kmicica). Tego już gen. Müllerowi było za wiele. Ratując twarz, jeszcze tego samego dnia wystosował do obrońców list z żądaniami. Nie chciał już kapitulacji, ale kontrybucji 60 tys. talarów za odstąpienie od oblężenia. Przeor Kordecki zbył szwedzkiego dowódcę, tłumacząc się brakiem tak wielkich środków, spowodowanym zniszczeniem okolicznych majątków klasztornych.
Wobec hardej mnisiej odmowy w nocy z 26 na 27 XII niepocieszony gen. Burchard Müller rozpoczął zwijanie oblężenia. Zresztą Karol X Gustaw dał mu na to przyzwolenie już dwa tygodnie wcześniej. Zdesperowani Szwedzi odchodzili przy dźwiękach jasnogórskich dzwonów, muzyki i świątecznych śpiewów płynących zza klasztornych murów. „Zrozumieli bowiem, że nie zwyciężą w miejscu, w którym panuje taki duch, i w którym jest pod dostatkiem prochu” – wspominał po latach dzielny przeor Jasnej Góry.
Bibliografia
- Artykuł Theodora Westrina o oblężeniu Jasnej Góry przez wojska Karola X Gustawa w 1655 roku, opublikowany w Szwecji w 1904 roku, oprac. i tłum. F. Mazurkiewicz, „Pamiętnik Literacki” nr 2/2019.
- Fraś L., Obrona Jasnej Góry w r. 1655, Oświęcim 2012.
- Koper S., Święta po polsku. Tradycje i skandale, Warszawa 2010.
- Kordecki A., Pamiętnik oblężenia Częstochowy 1655, Warszawa 1900.
- Leśniewski S., Potop. Czas hańby i sławy 1655–1660, Kraków 2017.
- Podhorodecki L., Rapier i koncerz. Z dziejów wojen polsko-szwedzkich, Warszawa 1985.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.