Chrystianizacja Słowian wiązała się z niszczeniem świętych gajów, ale drzewa nie straciły na znaczeniu. Jaką rolę odgrywały w życiu naszych przodków?
Słowiańskie zamiłowanie do przyrody do dziś może inspirować i pobudzać wyobraźnię. Bojaźń i głęboki szacunek, jakim otoczone były lasy, na całe wieki zapisały się w polskiej kulturze ludowej. Niektóre zwyczaje bywają kultywowane do dziś.
Panaceum z brzozy
Sok, jaki wypływa po nacięciu brzozowej kory, nazywano oskołą. Określenie to pada już w zachowanych z 1472 roku rękopisach. Oskołę zbierano wczesną wiosną głównie ze względu na słodkawy smak i właściwości zdrowotne. Okazuje się bowiem, że woda brzozowa ma działanie przeciwbakteryjne, oczyszczające i wykrztuśne. Zawiera m.in. witaminy (przede wszystkim C i z grupy B), minerały, aminokwasy i kwas salicylowy – naturalną aspirynę.
W niektórych regionach Polski oskoła była traktowana jak lekarstwo, w innych – poddawano ją fermentacji, by wyprodukować niskoprocentowy alkohol. Brzoza w medycynie ludowej znajdowała zastosowanie w gruźlicy, reumatyzmie, chorobach gardła, oczu, opatrywaniu ran i wielu innych przypadłościach… W najcięższych chwilach cenna okazywała się nawet kora drzewa, która po zmieleniu ratowała ludzi od głodu.
Środek transportu na Łysą Górę
Pozostając przy pragmatycznych kwestiach – trudno wyobrazić sobie obejście bez brzozowej miotły. Gałązki mocno przymocowane do trzonka są całkiem trwałe i na tyle elastyczne, by wygodnie nimi zamiatać. Natomiast w kulturze ludowej przypisuje się im magiczną moc. Co jest bowiem najczęstszym środkiem transportu czarownic? Zgodnie z różnymi legendami właśnie brzozowa miotła, pozwalająca dolecieć na Łysą Górę. Swoją drogą, ta być może faktycznie była we wczesnym średniowieczu pogańskim miejscem kultu. Choćby Jan Długosz pisał w swoich kronikach: Na jej szczycie znajdować się miała bożnica w bałwochwalstwie żyjących Słowian…
Wracając do samej brzozy, drzewo to wiąże się przede wszystkim z pomyślnością i życiem. Do dziś bywa (szczególnie w małych miejscowościach) włączana do… katolickich obrzędów. W jaki sposób? Drobne gałązki można niekiedy dostrzec w ręcznie wykonanych palmach na niedzielę palmową, pojawiają się także jako ozdoba ołtarzy przy różnych procesjach. Jeśli zabierzemy je do domu, może nam to przynieść szczęście – zwłaszcza gdy zakwitną po włożeniu do wody.
Choć biało-czarne drzewo budzi przede wszystkim dobre skojarzenia, na spacerze wśród brzóz nie zaszkodzi trochę ostrożności. Tak przynajmniej twierdzili dawniej mieszkańcy Wielkopolski. W lutym i marcu można bowiem natknąć się tam na dusze tragicznie zmarłych dziewcząt, które wabią swoim śpiewem i napotkanych nieszczęśników zatańcowują na śmierć. Opis ten do złudzenia przypomina słowiańskie demony nazywane – w zależności od regionu – wiłami bądź rusałkami.
Czytaj też: Noc Kupały vs Noc Świętojańska. Jak chrześcijaństwo zawłaszczyło słowiańskie tradycje?
Uwaga na cienie
Cisy w sprzyjających warunkach to rośliny zdecydowanie długowieczne. Do tego gatunku należy najstarsze polskie drzewo. Cis Henrykowski znajduje się w Henrykowie Lubańskim, a jego wiek szacuje się na około 1300 lat. Niestety nie można powiedzieć tego samego o osobach, które mają z tymi roślinami zbyt wiele kontaktu. Dlaczego? Zgodnie z podaniami z XVI i XVII wieku, cień cisu może ściągnąć chorobę i śmierć na człowieka, który w nim przebywa. I o ile mordercze cienie zagrażające spacerowiczom można włożyć między bajki, o tyle samo drzewo faktycznie nie jest korzystne dla zdrowia.
Znacznie bliższe prawdy jest ludowe przekonanie o tym, że roślina może wpędzić w szał i pozbawić zmysłów. Cis jest bowiem silnie toksyczny. Po spożyciu następuje najczęściej chwilowe pobudzenie, później natomiast porażenie, prowadzące nieraz do zgonu. Zagrożone są przede wszystkim: serce, nerki, układ pokarmowy i nerwowy. Z tego względu w starożytności roślina zyskała miano „drzewa śmierci”.
Cis często możemy zobaczyć na cmentarzach. Jak się okazuje, nie tylko ze względów estetycznych. Roślina prawdopodobnie powszechnie występowała w słowiańskich zwyczajach funeralnych. Igliwie należało rozsypać na podłodze pomieszczenia, w którym leżał zmarły, a także za konduktem pogrzebowym. Powstrzymywało to jego duszę od ewentualnego powrotu do dotychczasowego domu.
Choć drzewo wywoływało dosyć ponure skojarzenia, uważano je jednocześnie za wyjątkowo potężne. Cisowy dym chronił bowiem przed czarami, demonami i wszelkim nieszczęściem. Okadzanie się nim mogło np. zapobiec spotkaniu z wściekłym zwierzęciem. Ostateczne konotacje rośliny były tak silne, że w jej cieniu jeszcze pod koniec XIX wieku na Podhalu organizowano ludowe obrzędy. Zdarzało się nawet, że w korzeniach drzewa zakopywano głowę młodego baranka.
Czytaj też: Czy Światowid ze Zbrucza naprawdę przedstawia słowiańskie bóstwo?
Dąb – słowiańskie axis mundi
W wielu religiach politeistycznych funkcjonował jakiś rodzaj osi świata. Przenikała ona i spajała ze sobą wszystkie wymiary: mroczne zaświaty, świat materialny i krainę bogów. W kulturze słowiańskiej taką funkcję pełniły dęby. Ich korzenie miały sięgać Nawi – nadzorowanego przez Welesa miejsca spoczynku dusz zmarłych.
Sakralny wymiar dębów wynikał nie tylko z ich imponującego wyglądu. Z racji osiąganej wysokości (dąb Agnieszka, obecnie najwyższy w Polsce, ma ponad 43 metry) drzewa te niezwykle często stają się celem piorunów. Z tego względu poświęcone były Perunowi – bogu ognia i grzmotów. Przez wieki czyniło to z nich naturalne miejsca modlitw i składania ofiar. W „Encyklopedii staropolskiej” Zygmunta Glogera można znaleźć zdanie: Ktoby sądził, że tak bywało tylko przed wiekami, tego może piszący to zapewnić, że jeszcze w r. 1882 w tak zw. Inflantach polskich, w lasach, do Marienhauzu należących, widział podobny dąb, do którego skrycie przynosili Łotysze na ofiarę duchowi: zwitki lnu, plastry miodu i sery lub jaja.
Zgodnie z tradycją ludową liśćmi dębowymi można było zarówno pomagać, jak i szkodzić. Ich dym chronił przed chorobami zakaźnymi i złymi mocami. Używano ich także do leczenia wrzodów i chorób oczu. Niektóre osoby stosujące magię uważały nawet, że dębowe gałązki pomagają wykryć złodziei. Gorzej, gdy złośliwe czarownice wtykały swoim ofiarom wysuszone liście w ściany domu. To mogło sprowadzić choroby na mieszkańców.
Polecamy video: Ziemie polskie przed Słowianami
Przy odrobinie modlitwy i dobrych chęci drzewa te pomagały nawet… pozbyć się bólu zęba. Glober wspomina choćby o dawnym zwyczaju stosowanym z Zagórzycach: przed wschodem słońca należało znaleźć stary dąb, nazywany przez mieszkańców wsi „Doktorem”. Tam – trzykrotnie odmówiwszy „Zdrowaś Mario” i „Ojcze Nasz” – obejść go trzy razy dookoła ze słowami: Powiedz że mi, powiedz, mój kochany dębie, jakim sposobem leczyć zęby w mojej gębie. I choć trudno nie patrzeć na taki zabieg z przymrużeniem oka, spacer po lesie brzmi bez wątpienia przyjemniej niż wizyta u dentysty.
Źródła:
- Bazińska B., Wierzenia i praktyki magiczne pasterzy w Tatrach Polskich [w:] W. Antoniewicz (ed.): „Pasterstwo Tatr Polskich i Podhala” t. 7, Wrocław 1967.
- Fisher A., Drzewa w wierzeniach i obrzędach ludu polskiego, Lwów 1938.
- Glober Z., Encyklopedia staropolska, t. I, Warszawa, 1900.
- Musiał K., Oblicza przyrody w wyobrażeniach dawnych Słowian [w:] „Rozprawy Społeczne” t. 12, 2018.
KOMENTARZE (6)
Dziękuję za ten wpis 👍
Aby więcej takich artykułów traktujących o naszych prawdziwych tradycjach i wierzeniach zniszczonych przez ogień, żelazo i krzyż.
Co do cisa, to skoro mówimy o medycynie ludowej, to był on głównie źródłem naturalnej efedryny, służył do leczenia chorób serca (zbyt niskiego ciśnienia) i górnych dróg oddechowych. No i spożywano jagody cisa – nie trujące czerwone osnówki nasion. Najprawdopodobniej już Prasłowianie używali też wyciągów z kory, igieł i nasion cisa do leczenia wszelkich „tumorów” – guzów. Jak bowiem dzisiaj zauważa medycyna: „Znajdujący się w korze paklitaksel” jest skuteczny na nowotwory sutka i jajnika. „Z igieł cisa pospolitego wyizolowano także docetaksel”, działający na nowotwory pęcherza moczowego, płuc, skóry i układu krwiotwórczego.
No i buka mi zbrakło. Dąb był bowiem bardziej drzewem Germanów („ściągał”, łagodził gniew – pioruny Thora) niż Słowian, stąd np. Goci uważa się, że specjalnie sadzili swoje dębowe gaje w miejsce grabowych i bukowych, w czasie swej ekspansji – wędrówki, by podkreślić swoją obecność na danym terenie. W ciepłym okresie rzymskim buk był licznym – bardziej niż dąb, drzewem na domniemanych terenach prasłowiańskich i słowiańskich, dużo dalej niż obecnie, na wschód lokował bowiem swój zasięg. A jako nie uszkadzany przez pioruny, były składnikiem głównym świętych gajów Słowian, zwłaszcza wschodnich – jako miejsce, jego korona, przebywania ich z kolei głównego boga Swarożyca – Peruna. Bukiew zjadana na surowo służyła do odurzania się kapłanów tego bóstwa, lecznicze zaś było głównie – i dzisiaj zalecane – „przytulanie się” do pnia buka wytwarzającego stosunkowo silne, normalizujące nasze ludzkie, pole elektryczne.
Super artykuł, dzięki ☺️
No cóż. Nasi przodkowie na mchu jadali.
Jako ogrodnik i dendrolog muszę przyczepić się do poniższego fragmentu:
„…samo drzewo faktycznie nie jest korzystne dla zdrowia. (…) Cis jest bowiem silnie toksyczny.”
Kryje się w nim pewne niedopowiedzenie. Cis faktycznie jest toksyczny, ale nie w całości. O ile spożycie igieł lub kory może wywołać objawy przytoczone w tekście, mięsiste osnówki nasion są zupełnie nieszkodliwe. Co więcej, owe czerwone osnówki są jadalne i wprost przepyszne: bardzo słodkie, o konsystencji miękkiej galaretki lub gęstego kisielu. Ich smakiem można się rozkoszować do woli.
Dopowiem także, że z igieł i kory cisa, potencjalnie trujących, pozyskuje się substancje stosowane m. in. w terapii nowotworów. Ale to już sztuka dostępna wyłącznie profesjonalnym chemikom. Wszelkie domowe sposoby przyrządzenia igieł/kory cisa prowadzą do uzyskania sinej trucizny. Na osłodę pozostają na szczęście pyszne, czerwone osnówki.
Kora wierzby zawiera naturalną aspirynę, nie kora brzozy. W artykule wkradł się błąd :)