Niemieckie czołgi „Pantera” i „Tygrys” były uznawane za tak potężne, że niemal niezniszczalne. Amerykańscy żołnierze wpadali w panikę już na samą wieść, że operują w okolicy. Czołgiści US Army, walczący na niezbyt udanych shermanach, błagali swoich dowódców o lepszy sprzęt, który pozwoli im toczyć wyrównaną walkę z niemieckimi potworami. Taką maszynę wreszcie dostali, chociaż zdecydowanie za późno. Świetny czołg – M26 „General Pershing” – dotarł na front dopiero w ostatnich tygodniach wojny.
Armia amerykańska nie była przygotowana do udziału w II wojnie światowej. Uzbrojenie i wyposażenie były przestarzałe i nie przystawały do warunków nowoczesnego pola bitwy. Od czego jednak jest przemysł? Po ataku Japończyków na Pearl Harbour i przystąpieniu USA do wojny potężna machina produkcyjna tego kraju została szybko przestawiona na produkcję wojskową.
Z taśm produkcyjnych co kilka sekund zjeżdżały działa i moździerze, jeepy i ciężarówki, karabiny, amunicja, hełmy, saperki i bagnety. W stoczniach masowo (metodą potokową) produkowano statki i okręty, a w fabrykach lotniczych powstawały tysiące myśliwców i bombowców. Trzeba było także nadgonić „tyły” w broni pancernej, która była szczególnie zacofana.
Sherman wchodzi do gry
Na początek w szybkim tempie opracowano projekt i uruchomiono produkcję czołgu „General Sherman”, opartego konstrukcyjnie na starszym czołgu M3 „Lee”. W lutym 1942 roku shermany zaczęły zjeżdżać z taśmy, a w lipcu zadebiutowały w bitwie pod El Alamein w Afryce Północnej. Od tego czasu walczyły m.in. w Afryce Zachodniej, na Sycylii, we Włoszech, a od 6 czerwca 1944 roku także w Normandii.
Wróg w tym czasie również nie spał. Pełną parą pracowali niemieccy inżynierowie i fabryki uzbrojenia, dzięki czemu Panzerwaffe stopniowo zastępowała wysłużone czołgi PzKpfw IV doskonałymi panterami i potężnymi tygrysami. Spotkanie ich na polu bitwy było dla Amerykanów bolesnym doznaniem. Ponura sława panter w US Army była tak wielka, że żołnierze z uzupełnień wpadali w panikę już na samą wieść o ich pojawieniu się w okolicy.
Na szczęście alianckie lotnictwo panowało w powietrzu, więc siejące grozę „panzery” można było zniszczyć lub zatrzymać, bombardując z powietrza bądź ostrzeliwując rakietami. Gdy jednak pogoda nie pozwalała Thunderboltom na latanie, robiło się niewesoło. Pantery zdecydowanie górowały technicznie nad shermanami i prowadzone przez nie kontrataki były niezwykle skuteczne.
Czytaj też: Herosi ze stali. Najlepsi polscy czołgiści II wojny światowej
Pięciu na jednego
Amerykańscy czołgiści zdawali sobie sprawę ze słabości swoich maszyn. Nie przystępowali do pojedynków, atakowali w dużych zgrupowaniach, z przewagą co najmniej 5:1, starali się okrążyć nieprzyjacielskie pojazdy pancerne i nacierać na nie od tyłu i z boków. Po dostrzeżeniu niemieckich czołgów natychmiast wzywali na pomoc lotnictwo.
Gdy walki toczyły się jeszcze w pobliżu wybrzeża, dostawali wsparcie ogniowe z morza. Wielkie okręty strzelały na 40 kilometrów w głąb lądu i nawet jeśli nie udawało im się trafić bezpośrednio w cel, sam podmuch wybuchu wystarczał, by zabić załogę i przewrócić Panterę lub Tygrysa.
Chociaż Niemcy bronili się twardo i walki o miasta (np. o Caen) trwały wiele tygodni, ostatecznie o sukcesie aliantów zdecydowała przewaga liczebna i wsparcie logistyczne. Wystarczy wspomnieć, że były takie okresy, gdy Niemcy mieli na froncie zachodnim 500 czołgów, podczas gdy Anglicy i Amerykanie dysponowali 20 tysiącami. Na to nie mogły poradzić nawet doskonałe działa i pancerze panter i tygrysów.
Sherman jest zły
Już od czasu desantu w Normandii amerykańscy pancerniacy pisali w raportach o wadach czołgu M4 „Sherman”. Meldowali, że pociski z armaty 76 mm nie przebijają czołowego pancerza niemieckich czołgów. Shermany wyposażone w silniki benzynowe łatwo się zapalały, przez co załogi nadały im nazwę „Ronson” (od marki zapalniczek). Działo miało słabą celność, bo prędkość wylotowa pocisków była niska, gąsienice były zbyt delikatne i łatwo się zrywały, a „podwozie też było złe”.
Część tych problemów wyeliminowano w fabrykach – zmieniono silnik, wstawiono lufy większych kalibrów, wzmocniono pancerz. To jednak było ciągle za mało. Amerykanie mieli za chwilę wkroczyć na teren Niemiec, a tam czekały nie tylko pantery i tygrysy, ale także groźne działa 88 mm oraz nowe czołgi PzKpfw VI Ausf. B Tiger II, zwane „Tygrysem Królewskim”. Sięgnięto więc po rozwiązania prowizoryczne. Opisuje je Adam Makos w pełnej rozmaitych szczegółów i smaczków książce „Szpica. Od Wału zachodniego od Zagłębia Ruhry. Amerykański czołgista i niezwykły pojedynek pancerny w sercu III Rzeszy”:
W 7. Armii amerykańskiej na Shermanach montowano stalowe kosze, które następnie wypełniano workami z piaskiem. Innym popularnym rozwiązaniem z gatunku „zrób to sam” było wylewanie betonu na przedni pancerz czołgu, żeby w ten sposób go wzmocnić. W 9. Armii stosowano stalowe ogniwa gąsienic przyspawane do przedniego pancerza, które dodatkowo okładano workami z piaskiem zabezpieczonymi siatką.
Patton nakazał, aby w jego 3. Armii podwojono grubość pancerza przedniego Shermanów przy użyciu płyt stalowych pozyskiwanych z wraków amerykańskich i niemieckich pojazdów. Z kolei w 1. Armii Dywizja „Spearhead” na wybranych pojazdach eksperymentowała z dodatkowymi płytami stalowymi i pancerzem betonowym.
Czytaj też: Latająca pięść Hitlera
Pershing przybywa na front
Poza workami z piaskiem i ogniwami gąsienic Amerykanie mieli wreszcie dostać coś bardziej konkretnego. Na front dotarł wreszcie nowy czołg, który miał stawić czoła panterom i tygrysom. Jego transport do Europy i wprowadzenie do walki „pilotował” sam Dwight Eisenhower, głównodowodzący wojsk alianckich w Europie.
Była to maszyna typu T26E3 „Pershing” o masie 46 ton, z pięcioosobową załogą i działem kalibru 90 mm. Produkcja seryjna rozpoczęła się w listopadzie 1944 roku i była prowadzona w gorączkowym tempie, by czołgi mogły jeszcze wziąć udział w walkach w Europie.
W pierwszej partii wyprodukowano ich zaledwie 40, z czego 20 przekazano do testów w Fort Knox, a pozostałe natychmiast wysłano do Europy. 17 lutego 1945 roku czołgi dotarły do Aachen (czyli Akwizgranu), gdzie służby techniczne przygotowały je do przejęcia przez załogi. Wybrane, najlepsze załogi shermanów z nieskrywaną radością przesiadały się na pershingi. 10 nowych czołgów trafiło do 3. Dywizji Pancernej zwanej „Spearhead” (Szpica), pozostałe do 9. Dywizji Pancernej.
Jednego z pierwszych pershingów (numer seryjny 26) otrzymała bardzo doświadczona załoga, którą dowodził sierżant Robert Early. Jego celowniczym był Clarence Smoyer, prawdziwy „czołgowy snajper”. Tak wspominał pierwsze chwile w nowym czołgu:
W środku Pershing był świeżo wymalowany na biało. Clarence zajął swoje miejsce obok armaty 90 mm, którą Armia Stanów Zjednoczonych reklamowała jako „najpotężniejszą broń, jaką kiedykolwiek zamontowaliśmy w czołgu”. W jego peryskop wmontowano silny celownik teleskopowy o sześciokrotnym przybliżeniu, co stanowiło wielki postęp, który prawie wykluczał konieczność ciągłego przeskakiwania od jednego do drugiego.
To rozwiązanie pozwalało amerykańskim czołgistom celować w konkretny punkt na pancerzu niemieckiego czołgu, czego dotąd nie mogli robić ze względu na kiepskie przyrządy optyczne. Szkolenie załóg pershingów było skrócone do minimum i 23 lutego były one gotowe do walki.
Czytaj też: Jak ubić Tygrysa. Przyspieszony kurs dla amerykańskich pancerniaków
Kierunek: Kolonia
Generał Maurice Rose, dowodzący 3. Dywizją Pancerną, miał konkretne plany dotyczące pershingów. Wkrótce jego żołnierze mieli zaatakować Kolonię, „królową niemieckich miast”. Amerykanie spodziewali się, że zajęcie tego miasta i przekroczenie Renu pozwoli wedrzeć się w głąb Niemiec i doprowadzi do szybkiego zakończenia wojny.
Okazało się jednak, że czekały ich jeszcze trudne boje, krwawe kontrataki Niemców (w jednym z nich zginął gen. Rose), a także prawdziwe bitwy pancerne m.in. o miasto i poligon Paderborn, na którym szkoliła się większość niemieckich pancerniaków. Najpierw jednak była Kolonia i słynny pojedynek Pershinga z Panterą z 6 marca 1945 roku.
Niemcy przerzucili do miasta resztki 9. Dywizji Pancernej oraz 363. Dywizję Grenadierów Ludowych. Centrum broniły dwie pantery i jeden PzKpfw IV. Nowiutki Pershing z 3. DP „Spearhead”, osłaniany przez shermany, powoli zmierzał w kierunku położonej w centrum katedry, podczas gdy żołnierze piechoty przeszukiwali budynki po obu stronach ulicy i odprowadzali na tyły pojedynczych jeńców.
Niemcy chętnie się poddawali, ale były wyjątki, m.in. „łowcy czołgów” uzbrojeni w pancerfausty. Jednego z nich, który czaił się w bramie, udało się „zdjąć” załodze Pershinga, chociaż celowniczy czołgu zamiast na pedał spustu karabinu maszynowego nacisnął na spust działa. Pocisk z armaty zrujnował kamienicę, a Niemca zasypał gruzem. Na kolejnym skrzyżowaniu czekał groźniejszy przeciwnik – Pantera, która już zniszczyła jednego shermana, a drugiego uszkodziła. Adam Makos w „Szpicy” pisze:
Pantera przetoczyła się obok katedry i zatrzymała w narożniku placu, stając przed porzuconym wrakiem Shermana. Niemiecki czołg strzelał wcześniej z tunelu pod nasypem kolejowym, a teraz wyjechał z cienia, żeby potwierdzić swoje panowanie nad polem bitwy. Jego dowódca również ukazał się w świetle dnia. Bartelborth stał wyprostowany w wieży.
Nie mając już za plecami mostu, którego mogliby bronić, niemieccy żołnierze rozpaczliwie usiłowali przedostać się na drugą stronę Renu, używając wyrwanych z zawiasów drzwi lub desek jako prowizorycznych tratew. Bartelborth i jego załoga postanowili jednak postąpić inaczej. Bartelborth nigdy nie kazał swoim ludziom walczyć do ostatniego naboju. Nie było takiej potrzeby. Zostali tam, żeby walczyć aż do śmierci. Niecałe trzysta metrów dalej, na biegnącej równolegle kolońskiej Wall Street, stał Pershing. Jego silnik pracował na jałowym biegu.
Był to ten moment, gdy miało się okazać, który czołg będzie lepszy w prawdziwym pojedynku, toczonym w stylu rewolwerowców z Dzikiego Zachodu. Miał się też rozstrzygnąć „dziewięciomiesięczny spór”, który narastał od czasu desantu w Normandii – czy jakiś amerykański czołg może stanąć do walki z Panterą jak równy z równym?
Nieprawdopodobny jest fakt, że przebieg tego starcia zarejestrowano na klatkach filmowych. Dokonał tego Jim Bates, operator frontowy 165. kompanii fotograficzno-łącznościowej, który ulokował się z kamerą w miejscu, z którego miał widok na niemiecki czołg. Udało mu się zarejestrować 45-sekundowy pojedynek.
Pershing i Nashorn
Jedyny Pershing, którego w czasie wojny roku utracono w walce, został trafiony z niewielkiej odległości (250 metrów) pociskiem wystrzelonym z działa niszczyciela czołgów typu Nashorn z 2. kompanii 93.sPzJägAbt. Doszło do tego w miejscowości Niehl w pobliżu Kolonii.
Załoga amerykańskiego czołgu ocalała, ale wypalona maszyna nie nadawała się już do remontu i spisano ją z ewidencji. Pershingi rzeczywiście mogły podejmować równorzędną walkę z panterami, a nad PzKpfw IV zdecydowanie górowały. Zniszczyły też kilka tygrysów.
Po zakończeniu wojny w Europie wysłano je na Daleki Wschód, gdzie planowano wykorzystać je w walkach z Japończykami. Jednak z powodu opóźnień w transporcie morskim dotarły one na wyspę Okinawa już po zakończeniu działań. Pershingi służyły jeszcze przez wiele lat, wzięły udział m.in. w wojnie w Korei, gdzie bardzo dobrze radziły sobie w starciach z północnokoreańskimi T-34/85.
Bibliografia:
- A. Makos, Szpica. Od Wału zachodniego od Zagłębia Ruhry. Amerykański czołgista i niezwykły pojedynek pancerny w sercu III Rzeszy, Wydawnictwo Rebis, 2021.
- P. Żurkowski, Wielki spóźniony – M26 General Pershing, w: Poligon 01/2017.
- A. Zasieczny, Czołgi II wojny światowej, Alma-Press.
- M. Green, Amerykańska broń pancerna II wojny światowej, Wydawnictwo RM.
- CH. Whiting, Bitwa o Wał Zachodni, Wydawnictwo Bellona.
KOMENTARZE (8)
W jaką armatę uzbrojony był Sherman?
Najpierw była to armata 75 mm – ta rzeczywiście nie przebijała pancerza przedniego Tygrysa i Pantery w warunkach pola walki, ale… Nowsze armaty 76 mm za pomocą pocisków przeciwpancernych M62 i M79 bez trudu przebijały nawet czołowy pancerz Tygrysa w warunkach bojowych – przy odległościach typowych dla pola walki. Najnowsze M93 mogły zaś przebić pancerz wroga już z odległości tzw., stanowisk wyjściowych, tj. około 1,5 km…
Także Shermany w wersji Firefly uzbrojone w brytyjską armatę 76,2 mm, pod koniec wojny zaczęły uzyskiwać stosunek zwycięstw do porażek z Tygrysami i Panterami, zbliżony do 1,5…
Mające gorszą amunicję ppanc., niemieckie najnowsze czołgi włącznie z tygrysem królewskim, pod koniec wojny zaczęły być jedynie szalenie drogim, do tego bardzo nielicznym, jeżdżącym złomem…
A Pershinga wymyślono głównie po to aby dorównać najnowszym T-44 i IS-3, i to się Amerykanom, wbrew twierdzeniom sowieckim, w pełni udało…
To raczej wina jakości stali, z której produkowano niemieckie czołgi pod koniec wojny. Brak surowców przekładał się także na brak odpowiedniej amunicji przeciwpancernej. 88 i na papierze i w walce były lepsze, ale brakowało skutecznej amunicji.
Tygrys królewski to była nieudana konstrukcja jakich wiele było w armii niemieckiej. To jest pewien mit o niemieckiej jakości uzbrojenia. Tygrys królewski był zbyt duży zbyt ciężki i z byt awaryjny. Po prostu nieudany.
Słynny pojedynek Pantery z Pershingiem w marcu 1945 roku, mógł zakończyć się zwycięstwem tej pierwszej, czytałem wywiad z dowódca owej Pantery, mówił on, że zawahał się oddać strzał do Pershinga, ponieważ po raz pierwszy zobaczył taki czołg i nie wiedział, czy to nie jest przypadkiem pojazd niemiecki, ta chwila zawahania zadecydowała o wygranej Pershinga, oprócz tego, nie tylko Nashorn ale również Tygrys ustrzelił jednego Pershinga pod koniec wojny, trzy razy go trafił, potem udało się chyba Amerykanom wyremontować zniszczony czołg, są zdjęcia tego rozbitego Pershinga, miał nazwę własną Fireball jeśli dobrze pamiętam, a Tygrys który go rozbił, utknął potem w gruzowisku zawalonego budynku i został porzucony przez załogę….
Pozwolę sobie dodać uwagę, że radzieccy czołgiści byli szczęśliwi jak mogli walczyć w Shermanie (dostarczonym w ramach pomocy Lend-Lease) zamiast w T-34. Technologicznie Sherman to była wyższa klasa.
O to, to, to… właśnie!
Jacek trafił w dziesiątkę!
Super celny komentarz!
Izrael do tej pory trzyma w rezerwie zmodernizowane Shermany (M51 Isherman), a kompletnie zrezygnował z Panter, które chciała im przekazać Francja.
Układ jezdny rzekomo świetny, zachodzących na siebie kół u Tygrysa i Pantery był fatalny w praktyce – i nigdy już nie został użyty w czołgach.
A M51 Isherman do 1999 służył w linii !!!
Dodam jeszcze, że o ile USA nie miało w linii praktycznie do 1943 r., nowoczesnych czołgów, to prowadziły przez wiele lat – jeszcze przed wojną, bardzo szeroki program badawczo-rozwojowy konstruowania nowych typów czołgów – znacznie szerszy i bardziej wszechstronny niż w Niemczech, ale i w jakimkolwiek innym kraju świata….
Zaowocowało to znaczną ilością ciekawych prototypów. Jednym słowem było tam w czym wybierać.
Shermana z USA, można porównać do auta marki Ford, był prosty w obsłudze i produkowany na masową skalę. Takimi samymi końmi roboczymi były też Rosyjski T 34 oraz Niemiecki PzKpfw IV. To właśnie były podstawowe rodzaje czołgów tych armii. Natomiast zarówno Tygrysy jak i Pantery wcale nie były aż takie dobre jak są przedstawiane. Tygrys bardziej pasował na Rosyjskie stepy i pustkowia niż na front w Europie, natomiast Pantera była lepsza od T 34 i Shermana. Niemcy zamiast skupić się na produkcji masowej dobrych czołgów w rodzaju PzKpfw IV i PzKpfw V Pantera, marnotrawili, cenną stał na Tygrysa i już zupełnie niepotrzebnego Tygrysa Królewskiego, że o gigantycznej Maus-Myszy nie wspomnę. Już lepszym pomysłem była budowa dział samobieznych prostszych i łatwiejszych w produkcji od czołgów. Wojnę wygrali ci którzy potrafili produkować na masową skalę -USA i Rosja, Niemców zgubiła chęć budowy nielicznych ale silnie opancerzonych czołgów w rodzaju Tygrysa i Tygrysa Królewskiego, może i dobrych ale na pewno nie masowych. Zresztą liczby mówią same za siebie PzKpfw IV wyprodukowano ponad 8500, Panter 5992, Tygrysów 1350, Tygrysów Królewskich 477, czyli wszystkich razem ponad 16 000. Podczas kiedy USA wyprodukowało samych Shermanów 49 234, a Rosja T 34/76 – 11 461 szt. oraz T 34/85 – ponad 50 000 szt.