"Jur" walczył na Woli, w Starym Mieście, Śródmieściu i na Czerniakowie. Nie wahał się raz po raz narażać swojego życia - za swoje bohaterstwo w powstaniu warszawskim otrzymał szereg odznaczeń. Po latach przyznaje jednak, że nie wszystko poszło tak, jak powinno...
[Opowiada Edmund Baranowski, pseudonim „Jur”:]
Można powiedzieć, że gdy wybuchło Powstanie, byłem już dorosłym człowiekiem. Rozpocząłem dwudziesty rok życia, czyli byłem znacznie starszy niż większość powstańców. Chłopcy u mnie w oddziale to byli głównie piętnasto-, szesnasto-, siedemnastolatki. Czy zastanawiałem się, czy brać udział w tym zrywie czy nie? Nigdy. To, że idę walczyć, było dla mnie oczywiste. Już od trzech lat byłem członkiem Armii Krajowej i byłem gotowy na każdą ewentualność.
„W powietrzu była radość”
Do tego ważnego dnia przygotowywaliśmy się i psychicznie, i fizycznie przez wiele miesięcy. Wiedzieliśmy, co będziemy atakować i jak mamy się zachować. Każdy z nas zdawał sobie sprawę, że może zginąć. Ale umówmy się, takie samo ryzyko niosło ze sobą wyjście z domu przez całą okupację. Można było wpaść w łapankę albo akcję, o której się nic nie wiedziało, a padały strzały.
Pierwszy dzień sierpnia był niezwykle piękny i słoneczny. O godzinie dziesiątej trzydzieści w Warszawie rozległ się ryk syren do obrony przeciwlotniczej, ale że dzień był bezchmurny, widzieliśmy, że niebo jest puste i nie ma na nim żadnych samolotów. Wszyscy byliśmy zdziwieni, nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Nawet dowódca garnizonu niemieckiego, generał Reiner Stahel, pisał w swoich pamiętnikach, że i jego dźwięk tych syren zaskoczył. Do dzisiaj nie wiadomo, kto je uruchomił i dlaczego. Wyły przez trzy minuty i wzbudziły spory niepokój. Przecież na ten dzień zaplanowaliśmy Powstanie.
Niedługo później przyszli do mnie koledzy z informacją, że mamy się stawić przy Szpitalu Wolskim. Idąc na miejsce zbiórki, zbieraliśmy po drodze pozostałych kolegów z plutonu. Na miejscu każdy z nas dostał biało-czerwoną opaskę. To budziło niezwykłe emocje. W powietrzu była radość, po prostu w pewnym sensie czuliśmy się wolni. Marzyliśmy o tym przez bardzo długi czas, przez całą okupację. Jednocześnie gdzieś w tle słychać było salwy karabinów maszynowych. Ani na chwilę nie zapomnieliśmy, po co tu jesteśmy i jakie jest nasze zadanie (…).
W Powstaniu byłem żołnierzem. Wiązało się to z tym, że musiałem być zawsze na posterunku i zawsze gotowy do akcji. Zadania były różne: albo obserwacja przedpola, albo krótkie wyprawy na zewnątrz, by zdobyć dodatkowe uzbrojenie, co było niezwykle trudne, albo oczywiście akcje z bronią w ręku. To one były najcięższe. W mojej głowie siedziała wtedy tylko jedna myśl – nie dać się trafić i przetrwać. Wybrać taką pozycję, by móc obserwować to, co dzieje się naokoło, ale jednocześnie być starannie osłoniętym.
Wybuch i ściana ognia
Momentów, w których mogliśmy zginąć, było wiele, szczególnie gdy byliśmy w natarciu, ale były też niebezpieczne sytuacje na pozycjach obserwacyjnych. I tu mam takie wspomnienie: prowadziliśmy ogień z budynków przy ulicy Książęcej na rogu z ulicą Rozbrat. Kilkaset metrów od nas było wejście do tunelu linii średnicowej. Na posterunku byliśmy we dwóch: ja i Tadeusz Jędrzejewski „Wszebor” .
W pewnym momencie na horyzoncie pojawiło się dwóch Niemców. Tadek wyszeptał: „Ja strzelam do pierwszego, ty bierzesz drugiego!”. Pierwszy padł, drugi został ranny… I dosłownie kilka sekund później rozpętało się piekło, morze ognia skierowane oczywiście w naszą stronę! Strzały nie ustawały nawet na chwilę, a my siedzieliśmy w malutkim budynku, w którym ciężko było się schronić.
Musieliśmy uciekać. Cudem uszliśmy z życiem. Żołnierze z Czerniakowa, którzy stacjonowali tam już od wielu tygodni (bo przecież ja trafiłem tam z Woli i Starego Miasta), byli całkowicie zdziwieni, skąd taki silny atak ze strony niemieckiej, wcześniej się im to nie zdarzało. Widocznie trafiliśmy kogoś ważnego.
Kolejna niebezpieczna sytuacja miała miejsce także na Czerniakowie. Sytuacja, w której zostałem ranny. Okoliczności były takie: obsadzałem pozycję w bunkrze stworzonym z płyt chodnikowych. Wszystko działo się przy ulicy Książęcej. Zmierzchało. Usłyszałem jakieś szmery, dźwięki, więc odbezpieczyłem broń i delikatnie ją wysunąłem. Wtedy bum! Wybuch i ściana ognia.
Poczułem silne uderzenie w twarz, pojawiła się krew… Dużo krwi, leciała z szyi i ucha. Zacząłem wołać „Sławkę” Jędrzejewską, naszą sanitariuszkę, żeby coś zrobiła, a ona z zupełnym spokojem w głosie powiedziała, że nic mi nie będzie, że to nic groźnego. Następnego dnia, już w szpitalu, okazało się, że mam uszkodzoną szczękę i policzek. Straciłem kilka zębów, ale sprawa rzeczywiście nie była bardzo poważna (…).
„Byliśmy przekonani, że Powstanie jest w dobrych rękach…”
W dużym stopniu decyzję o wybuchu Powstania oceniam krytycznie. Pierwotnie termin wyznaczony był na 2 lub 3 sierpnia. Pułkownik „Monter” miał ruszyć na Pragę, by sprawdzić, jak wygląda sytuacja. Po drodze spotkał podobno dwie osoby, które mu powiedziały, że rosyjskie czołgi są bardzo niedaleko i na pewno nam pomogą. Choć tego nie sprawdził, postanowił natychmiast wracać do Warszawy i mimo braku kompletu dowództwa poinformował, że trzeba natychmiast decydować o wybuchu Powstania. Wyznaczono dzień 1 sierpnia.
Jednak w tym samym czasie na przedpolach Warszawy kończyła się wielka bitwa pancerna z udziałem ponad tysiąca czołgów, którą, co dziwne, przegrali Rosjanie. Dziwne, bo była to pierwsza przegrana bitwa od wielu, wielu miesięcy. Zatem zaczęli wycofywać się spod Warszawy na wschód, a my przygotowywaliśmy się do wspólnej z nimi powstańczej akcji! Te dwa równoległe zdarzenia sprawiły, że szanse powodzenia naszych walk znacznie osłabły. My wszyscy byliśmy przekonani, że Powstanie jest w dobrych rękach i że należy podjąć walkę, ale później spotkało nas wiele niespodzianek.
Pierwszą było to, że nie ma broni. Świadczy o tym choćby fakt, że pierwsza depesza nadana do Londynu brzmiała: „Zrzućcie nam broń i amunicję”! I te żądania były powtarzane przez cztery dni! Kolejną niespodzianką było to, że nikt nie planuje nam pomóc, że jesteśmy skazani na niepowodzenie.
Jednocześnie niezwykle zależy mi na tym, by przetrwała dobra pamięć o żołnierzach Powstania Warszawskiego, którzy w trudnych warunkach podjęli niesłychanie trudną decyzję i trudną walkę. Zostaliśmy zwyciężeni, ale zawsze staraliśmy się zachować żołnierską godność i pamięć o ojczyźnie.
Źródło:
Powyższy tekst ukazał się pierwotnie w ramach książki Magdy Łucyan Powstańcy. Ostatni świadkowie walczącej Warszawy, wydanej nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.
Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia, wyjaśnienia w nawiasach kwadratowych oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów. Dla zachowania integralności tekstu usunięto przypisy, które znajdują się w wersji książkowej.
KOMENTARZE (11)
Dzisiaj siedząc w wygodnej sofie można bujać o Powstaniu wtedy każdy czuł oddech smierci trzeba mieć nadzieje, nadzieja była walka taka jest Wojna i nie róbmy porównań.
Norymberga dla Londyńskich degeneratów i kryminalistów. Ta decyzja jasno pokazuje jakimi zwyrodnialcami byli członkowie rządu Londyńskiego i kierownictwo AK, dobrze znali ówczesną sytuacje geopolityczną a mimo to dla swych ambicji skazali setki tysięcy na śmierć to jest ludobójstwo.!!! Jak to dobrze że po wojnie wygrali komuniści inaczej degeneraci londynscy ten nieszczęsny kraj do końca by utopii we krwi.
I. Legalne polskie władze londyńskie, wódz naczelny gen. Sosnkowski, uważali, że żadne powstanie nie może zacząć się bez porozumienia z władzami sowieckimi. Przekonał ich do tego dramat AK-owców wileńskich i lwowskich, którzy właśnie zostali zdradziecko aresztowani za rzekome działanie antysowieckie i bez porozumienia z sowietami (mimo, że np. Wilno wyzwalano wspólnie w bardzo zgodnej współpracy razem zresztą planując operacje wyzwoleńcze). Za porozumienie miał odpowiadać Mikołajczyk, rzekomo nie tylko jako jedyny tolerowany ale i lubiany przez władze sowieckie członek londyńskiego establishmentu. Dano mu daleko idące delegacje: no bo miał się nawet zgodzić na współudział PKWN-u w rządzie, a ponoć – idąc dalej, i jego dominację (!) w tymże; oraz przyjąć, przedyskutować tzw. listę proskrypcyjną Stalina wykluczającą z rządu niektórych działaczy i ugrupowania tworzące rząd na uchodźstwie (…). Twierdzenie więc, że rządowi londyńskiemu chodziło głównie o władzę i chcieli za to zapłacić krwią tysięcy Warszawiaków…
Tym bardziej, że głównym celem powstania było wg władz londyńskich, wynegocjowanie jak najbardziej zbliżonych do przedwojennych, granic RP na wschodzie. Nie wierzono bowiem, że zachodni alianci, a szczególnie pokonane Niemcy, naprawdę oddadzą nam część przedwojennych niemieckich ziem, jako rekompensatę za straty na wschodzie.
II. Przyszłe władze powstania, czyli w praktyce dowództwo AK, na które Londyn scedował decyzję co do czasu – momentu wybuchu powstania (teoretycznie miał tu jeszcze mieć wpływ na to delegat rządu), już w połowie lipca 44. zaczęły zdawać sobie sprawę, że Niemcy są jeszcze ciągle bardzo silni. Mimo bowiem przejściowej niemieckiej paniki – na początku lipca: ucieczki wojska i władz, od połowy tego miesiąca do Warszawy i w jej okolice znowu zaczęły przybywać coraz liczniejsze, w tym i elitarne, jednostki wermachtu i SS. Stąd planowano takie powstanie, które miało trwać MAKSYMALNIE KILKA DNI, nie tydzień nawet! Czyli chciano takiego gwałtownego, masowego zrywu, nie, nie tuż przed, a właściwie dopiero w trakcie wchodzenia wojsk sowieckich do Warszawy!!!
III. Sowieci jednak zdołali w tym czasie zinfiltrować niektóre elementy dowództwa AK. Postanowiono: sowieci i PKWN – znając zamiary AK wyprzedzić jej działania. I tak od 29 lipca 44. radio Moskwa zaczęło wzywać do powstania. Twierdziło ono, że postawa „miliona” mieszkańców Warszawy jest na tą chwilę niemoralna, gdyż nic oni nie robią, gdy „ich bracia walczą u bram” miasta, a oni nawet nie chcą „bronić swego dziedzictwa, ocalić dóbr kultury – tożsamości narodowej”. Do powstania miała też nawoływać AL ze swym rzekomym generałem, Skokowskim jako dowódcą. Twierdził on, że władze AK uciekły z Warszawy bo chcą aby Armia Czerwona wykrwawiła się przy jej zdobywaniu. AK oskarżano też po raz kolejny o „trzymanie broni u nogi” w celu zachowania sił do walki z sowietami po wojnie. Jednym słowem AL chciała wywołać swoje „powstanie” wcześniej od AK – opanować stolicę i oddać ją sowietom…
Z osobistych mych rozmów z dowódcami średniego szczebla powstania (rodzina mojej matki) dowiedziałem się też, że 30 lipca rozgłoszono fałszywą wiadomość co do liczebności sowietów, ilości ich jednostek właśnie rzekomo już zdobywających Pragę. Nagłaśniano również pogłoskę, iż na tejże Pradze są już liczne czołgi (pojawiło się ich ledwie kilka i szybko się one wycofały), czyli poważna awangarda nacierających jednostek sowieckich. Sowieci i AL byli przy tym przekonani, że AK nie zdecyduje się na szybki wybuch powstania – tj. w ciągu kilku najbliższych dni (czekano bowiem – tj. warszawska AK, ciągle na duże dostawy broni z terenu – i AL to, o tym dobrze od swej ww. agentury zainstalowanej w AK, wiedziało) i liczyli, że zdołają w tym czasie, razem z sowietami, AL-owcy opanować kluczowe punkty Warszawy. Widząc, wiedząc właśnie to wszystko (w tym przyjmując za prawdę kłamstwo o zajmowaniu Pragi przez sowietów !!!), dowództwo AK podjęło tą tak brzemienną w skutki decyzję o wyprzedzeniu akcji komunistów: wybuchu powstania 1 sierpnia o 17-tej…
Wobec jednak doniesień o kontrataku silnej tj. z prawie pełnymi etatami broni i osobowymi, niemieckiej 19 dywizji pancernej, próbowano bezskutecznie 31 lipca powstrzymać wybuch powstania. Stwierdzono bowiem, że to „powstrzymanie” może się zakończyć całkowitym rozbiciem sił powstańczych, już na jego – powstania, początku – klęską następującą w krótkim czasie z powodu chaosu i dezorganizacji, jakie spowoduje taki rozkaz wstrzymania zaplanowanych działań. Po prostu „machina” już ruszyła i jej zatrzymanie…
IV. Stalin widząc niepowodzenie warszawskiej AL postanowił poświęcić i ją dla swych partykularnych celów: stworzenia satelickiej, niesuwerennej Polski jemu Stalinowi podległej; czyli zrobić absolutnie wszystko byle tylko nie doszło do sukcesu powstańców z AK.
Co ciekawe Skokowski nie mógł przeboleć tej zdrady sojusznika (AL warszawska została w czasie powstania prawie doszczętnie wybita) i po wojnie zaczął tą sprawę drążyć, i… I na wiele lat zniknął w więziennej celi…
Zbulwersowało to także PKWN ale wg Osóbki-Morawskiego, nikt z „towarzyszy” nie miał odwagi aby zaprotestować u Stalina… Berling ze swoim swoiście pojętym patriotyzmem, próbował ratować i sprawę AL-owców, i Warszawę, ale wiemy, że i dla niego dobrze się to nie skończyło…
Widzimy więc w jak trudnej sytuacji znaleźli się podejmujący decyzje o wybuchu powstania i jak często niefrasobliwie nawet historycy, nie tylko ruskie trolle, oskarżają ich o rażący błąd decyzyjny skutkujący śmiercią setek tysięcy warszawiaków. Za to, to ostatnie jednak odpowiadają głównie Niemcy, Sowieci, ale także PKWN i AL – to ich należałoby nazwać zbrodniarzami (i surowo osądzić- ukarać gdyby jeszcze żyli), ich właśnie, tj tych którzy dla swych partykularnych interesów de facto zgodzili się na zagładę miasta i śmierć znacznego odsetka jego mieszkańców. I to jest zdecydowanie bliższe prawdy tej historycznej.
V. Należy jednak podkreślić, że tragiczna ofiara powstańców i Warszawiaków, nie poszła całkiem na marne… Bez tego powstańczego etosu wątpię czy byśmy „dowalczyli się” naszej obecnej, fakt różnie ocenianej ale jednak niepodległości. Powstanie Warszawskie jest niewątpliwie jednym z głównych jej „mitów założycielskich”. Szkoda, że za tak wielką cenę go „zdobyliśmy” – mamy, lecz czy bez niego…
A dla Ciebie idioto historyczny, DOŻYWOCIE !!!!!
Czy te 150-200 tyś. cywilnej ludności która zginęła w czasie trwającej 63 dni hekatomby Powstania ,też chciała umierać ? Czy to tylko grupa starych pryków i banda dzieciaków ,chciała sobie postrzelać ? Poszedł sobie Chrusciel-Monter ,zrobić wywiad i sprawdzić gdzie są Ruscy ( od kiedy to Ruscy byli przyjaciółmi Polaków ,los żołnierzy AK pomagających Armii Zdradzieckiej w zdobywaniu Wilna i Lwowa niczego dowództwa AK nie nauczył ) i zamiast samemu sprawdzić jak wygląda sytuacja zapytał się dwu przekupek z bazaru. To tylko świadczy o głupocie dowództwa AK ,oraz o skuteczności działań agenta NKWD – Okulickiego. Bo wybuch Powstania był na rękę tylko Rosji. Walczyli Polacy z Niemcami ,a wygrała Rosja i Stalin.
Nikt i w zadnej sytuacji nie ma prawa skazywać na śmierć ludzi bezbronnych i nieswiadomych a takimi byla olbrzymia większość mieszkańców Warszawy . Młodzięż walcząca w połowie uzbrojona ginęła w walce z honorem , jak ginęli nieświadomi cywile mieszkańcy . Tak jak np. zabici w czasie wybuchu nie zadnego czołgu pułapki, tylko po zrzuceniu przez głupotę ładunku wybuchowego przez beztroskich młodzięńców którzy chcieli się przejechać rzekomym zdobycznym czolgiem .Klamstwa na ten temat trwają do dzisiaj chociaż już dawno opisano konstrukcję i specyfikę tego pojazdu i zasadę jego dzialania .Zagłada kompanii K-4 na Rakowcu, dowodzonej przez Por . ps. Zbójnik to wyjatkowo przygnębiający przyklad beznadziejnej walki w Powstaniu kiedy połowa Chłopaków i Dziewczyny sanitariuszki nie mieli zadnej broni .Zostali wysiekani przez kilka MG a kiedy wszyscy padli , systematycznie dobici przez Niemców .
Wiadomo było że powstaniu nikt nie pomoże, konferencja w Teheranie 30 listopad 2 grudzień 1943r, alianci sprzedali nas Stalinowi, szkoda tylko poległych powstańców ludności cywilnej około 200 tysięcy, oni o tym nie wiedzieli, a Stalinowi było na rękę że Niemcy powstanie pokonają. Anders, i Sosabowski byli przeciwni wybuchowi powstania. Rząd na uchodztwie w Londynie zezwolił dlaczego.
Chwała powstańcom, ale przywódcy powstania powinni być osądzeni . Powstanie zaskoczyło wszystkich, nawet aliantów.Tyle tysięcy ofiar(cywile),
zburzone miasto (miała chyba być Kartagina, strszak dla innych miast).Jeszcze raz, chwała powstańcom, ale dowództwo…….
Posłać tylu młodych ludzi na śmierć,to nie mieści się w głowie ?
To był mord na własnym narodzie
W zeszłym roku na uroczystościach związanych z wybuchem Powstania,na spotkaniu z Prezydentem RP jeden z powstańców wszedł na podium i powiedział to samo o dowódcach.Nie podobało się to organizatorom a szczególnie dyrektorowi Muzeum Powstania Warszawskiego w osobie p.Ołdakowskiego.Próbowano uciszyć tego powstańca ale ten mimo swoim ponad 90 lat nie poddał się i wygłosił niepochlebną uwagę o dowódcach Powstania