Skuteczność Jana Sobieskiego na polu walki była legendarna. Niezależnie od tego, gdzie i w jakich warunkach toczył boje, raz za razem zwyciężał. Trudno się dziwić, że w 1683 roku uznano, że tylko on będzie w stanie obronić chrześcijańską Europę przed turecką nawałą. Jak do tego doprowadził?
Czym charakteryzował się jego styl dowodzenia armią? Po pierwsze, jako hetman, a później król umiejętnie wykorzystywał zalety różnych rodzajów broni (stosował je podczas każdej ze wspomnianych kampanii – nawet w czasie wyprawy na czambuły).
Ponadto sprawnie łączył odmienne sztuki wojenne. Podstawą była oczywiście staropolska strategia niszczenia przeciwnika w jednym walnym starciu (sprawdziło się to między innymi pod Chocimiem, Wiedniem i Parkanami). Ale Sobieski nie wzbraniał się też przed taktyką manewrową oraz operowaniem wyodrębnionymi, mobilnymi grupami (zagonami).
Znak rozpoznawczy – atak z zaskoczenia
Te wydzielone zgrupowania nie działały w próżni – miały na podorędziu silne twierdze, mogące w razie konieczności posłużyć jako schronienie. Sobieski potrafił bowiem wyzyskać umocnienia polowe lub ukształtowanie terenu na własną korzyść, tak aby zniwelować przewagę liczebną przeciwnika.
W trakcie bitew oraz pomniejszych starć z Tatarami i Kozakami wiązał główne siły wroga niewielkimi oddziałami lekkiej jazdy lub pancernych, by następnie z całą mocą wykonać decydujące uderzenie. Tak było na przykład pod Podhajcami, Bracławiem, Kalnikiem, w czasie wyprawy na czambuły czy pod Lesienicami. Opierał się przy tym na doświadczeniach wyniesionych z walk z Tatarami i z okresu służby pod komendą Stefana Czarnieckiego.
Znakiem rozpoznawczym Sobieskiego było zdecydowanie w działaniach, stosowanie szybkich przemarszów jazdy i dragonii bez dział oraz taborów, a także wykorzystywanie elementu zaskoczenia i błyskawicznych manewrów.
Zazwyczaj to on wybierał pole bitwy (wyjątkiem były starcia pod Chocimiem i Parkanami). W ten sposób mógł bowiem najlepiej pożytkować zalety swoich wojsk, niwelując jednocześnie przewagę przeciwnika i ujawniając jego słabości (…).
Sobieski umiejętnie żonglował siłami w walce – także tymi, należącymi do przeciwnej strony. W drugiej bitwie pod Parkanami (9 października 1683 roku) skłonił Turków do skupieniu się na atakach Polaków na lewe skrzydło i centrum, szykując w tym samym czasie decydujące uderzenie prawego skrzydła. Plany poszczególnych kampanii i bitew opierał na dobrej znajomości wroga i jego słabostek.
Nieustraszony wojownik
Nie bał się przy tym ryzyka. Kiedy podejmował decyzję o podziale sił w czasie wyprawy podhajeckiej – wbrew zasadom staropolskiej sztuki wojennej – miał świadomość tego, że w 1666 roku taka taktyka doprowadziła do dwóch poważnych klęsk (pod Mątwami i Brahiłowem). Zaufał jednak intuicji – i niemałemu już wtedy doświadczeniu.
Podobnie było w 1673 roku, gdy stanął przed okopami chocimskimi, w których pół wieku wcześniej armia Rzeczpospolitej tygodniami skutecznie broniła się przed wojskami Osmana II. Wydał wtedy rozkaz walnego uderzenia. Zdawał sobie sprawę, że późna pora (listopad) nie pozwoli na długie działania oblężnicze.
A ponieważ Turcy postanowili bronić się zza umocnień – jak poprzednio wojska Chodkiewicza – nakazał żołnierzom stać na posterunku przez całą noc, narażając ich na chłód i niespodziewany atak nocny ze strony Husejna Paszy. Sam również trwał przy swych oddziałach, a rano rzucił je do boju.
Wykorzystał w ten sposób niesprzyjające warunki pogodowe (na które jego podkomendni byli bardziej odporni od przybyszów z południa) oraz fakt, że ubezpieczeni okopami Turcy nie będą tkwić w nich przez całą noc. Poranne natarcie ich zaskoczyło, pozwalając piechocie Sobieskiego wedrzeć się na wały i je zniszczyć. Wtedy do walki przystąpiła czekająca w drugim rzucie jazda.
Wielkim wyczuciem sytuacji wykazał się także w trakcie oblężenia obozu pod Podhajcami w 1667 roku. Nie zawahał się wówczas zaufać miejscowym chłopom, wierząc, że bardziej będzie obchodzić ich obrona własnych domów przed Tatarami niż przyłączanie się do kozackich wojsk Doroszenki. Dzięki temu zdołał zniwelować przewagę przeciwnika – i (po raz kolejny) wygrać.
***
O tym gdzie krył się sekret sukcesów naszych największych wodzów przeczytacie w książce „Polscy bogowie wojny„. Powyższy tekst stanowi fragment rozdziału poświęconego Janowi III Sobieskiemu.
KOMENTARZE (6)
Może coś na temat wyprawy do Mołdawii, gdzie wygubił wojsko i zrujnował skarb państwa?
Pierwasza wyprawa na Mołdawie nie wypaliła przez pogodę (rzeki noe dało się przekroczyć).
Druga była sukcesem aż do momentu gdy prowiant i zapsy da żołnierzy nie spalił się w stolici Mołdawi z niewiadomuch powodów.
A trzecia była sukcesem gdyż za zdobyte wtedy zamki w 1699 odzyskaliśmy Kamieniec Podolski.
Dodam że Sobieski wtedy był już bardzo stary i chorowity więc i tak wiele mu się udało gdyż ani jedna z wypraw nie była porażką bo nie przegrał tam ani jednej bitwy a wycofał się za drugim razem z powodu braku prowiantu i niskiego morale żołnierzy. Nie było Cecory (1620) 2.0.
P.S.: Proszę wybaczyć jeśli w pisowni były błędy ortograficzne ale nie chce mi się tego wszystkiego sprawdzać.
Ciekawy artykuł, ale pisownia autora zniechęca do czytania.
Na początku fragmentu pojawiają się babole:
– „…miały na podorędziu o silne twierdze…”,
– „…potrafił bowiem wyzyskać umocnienia polowe…”.
Pozostaje liczyć na to, że książką zajęła się jednak profesjonalna korekta.
A trzy wyprawy na Mołdawie gdzie bezrefleksyjnie , trzy razy popełnił te same błędy i w efekcie poniósł spektakularną klęśkę przy okazji rujnując stan wojska – szczególnie kawalerii, a koszty tego były olbrzymie…
W artykule wspomniano o bitwie pod Matwami podczas której Sobieski kiepsko sobie poczynał i o mało nie zginął w walce. Brak również wzmianki o mało chwalebnej karcie z Potopu Szwedzkiego ,podczas którego Sobieski był w obozie króla Szwecji. Wodzem był Sobieski niezłym ale królem już kiepskim ,podobnie – politykiem. W 1683 uratował Wiedeń i Austrię zamiast zniszczyć Prusy. Wystarczyło by zniszczyć Prusy i rozbiory z lat 1772-1795 nie wydarzyły by się nigdy. Byłyby wojny z Moskwą ,może jakieś straty terytorialne na wschodzie ,ale nie byłoby zjednoczenia Niemiec ,przynajmniej nie przez Prusy. Pokonanie Prus i klęska Austrii w wojnie z Turcja stwarzała wspaniałe perspektywy do odzyskania Pomorza ,Śląska a nawet Łużyc.
To wiesz teraz ty. Sobieski w swoim czasie był królem i dowódcą wybitnym. Oczywiście, popełniał też błędy, z czego część wręcz niewybaczalnych. Ale nie nam go osądzać, tylko współczesnym. Skąd biedak miał wiedzieć, że ratuje dudę późniejszego zaborcy? A nawet dwóch, wliczając Kościół Katolicki, który doi nas do dziś? Ani Mątwy, ani służba u Szweda chwały mu nie przynoszą. Ale też były to standardowe wtedy działania na wielu dworach i w wielu krajach. Nie rozumiano wówczas powinności wobec ojczyzny w dzisiejszy, demokratyczny sposób. W dodatku rozmawiamy o czasach rozgrywek dynastycznych i starć politycznych, które w efekcie wygrał, bo zdobył najważniejszą pozycję i stanowisko w państwie. Że musiał na to zapracować? Cóż, jeszcze nie spotkałem wodza, który nie miałby wad. Najgorzej, jeśli głównie posiada wady. Jak nasz obecny kulawy i szczerbaty „ukochany przywódca” wielkości siedzącego psa rasy York. I równie wielkiej odwagi… ;)