Jesteś młodym szlachcicem, uczniem kolegium jezuickiego i zastanawiasz się, co dalej zrobić ze swoim życiem? – Olej księgi, zostań husarzem! - mówi waćpan rotmistrz. Jazda to wymarzona droga kariery. Pod warunkiem, że przodkowie zostawili ci przynajmniej kilka wsi, bo wydatków będziesz miał sporo.
Waćpan rotmistrz złapał cię w karczmie, zaczął stawiać wino, miód i gorzałkę. Mówił, że Rzeczpospolita potrzebuje właśnie takich, jak ty. Pokazał nawet list od władcy, nakazujący formowanie nowego oddziału husarii. Z każdym kielichem pomysł wstąpienia do armii wydawał się coraz lepszy: chwała, uwielbienie szlachcianek, możliwość zdobycia łaski króla…
Nieśmiało zapytałeś o żołd. Rotmistrz uspokajał, że na pewno będzie, wszak sejm już obraduje nad podatkami na potrzeby wojska… A potem szybko zmienił temat.
A ile można na tym zarobić?
Przy niedzielnym obiedzie postanawiasz powiedzieć rodzinie, że rzucasz kolegium jezuickie i zostajesz husarzem. Matka w płacz. Już widzi cię oczami wyobraźni z rozprutymi flakami na polu jakiejś bitwy. Ojciec milczy, ale wydaje się całkiem zadowolony. I wtedy pada od wujka najistotniejsze pytanie: – A ile będziesz teraz zarabiał jako husarz?
Cóż. Żołd w zależności od miejsca i okresu wynosił równowartość około 0,2-0,4 kilograma srebra na kwartał. Nie jest to dużo, zważywszy na fakt, że koń potrafił kosztować równowartość kilkunastu kilogramów srebra. Zasadniczo husarz zarabiał na rękę jakieś 30-50 złotych na kwartał. Dla porównania jeden łan ziemi folwarcznej (czyli od 17 do 24 hektarów) w drugiej połowie XVI wieku w Małopolsce przynosił średnio 55 złotych dochodu rocznie.
Jak takie dochody wyglądały w praktyce? Idący na Wiedeń w 1683 roku husarz, mający dwóch pocztowych, powinien otrzymać za trzy kwartały służby łącznie 1206 złotych. W kwotę tę wliczał się żołd, hiberna i inne dodatki. Termin płatności wyznaczony przez sejm to jednak dopiero… 1 lutego 1685 roku.
Jeśli rotmistrz był majętnym człowiekiem, to oczywiście można było liczyć na dodatkowe gratyfikacje finansowe, wypłacane z jego prywatnej szkatuły. Niektórzy potężni magnaci potrafili dopłacać do swojej chorągwi nawet 25 000 złotych rocznie!
– Czyli śmieciówka i to za marne pieniądze – podsumowuje jednak wujek, i na tym rozmowa się kończy. Tymczasem twoje myśli krążą już wokół takich sław, jak Jan Karol Chodkiewicz, Stanisław Koniecpolski, Stanisław Żółkiewski czy Stefan Czarniecki. Zwłaszcza ten ostatni może być dla Ciebie przykładem, gdyż jak czytamy w książce „Polscy Bogowie Wojny. Najwspanialsi dowódcy w dziejach”:
Nie pochodził z magnackiej rodziny, nie odbył zagranicznych studiów, nie stawił się na pierwszą wyprawę wojenną z dobrze wyekwipowaną chorągwią. Urodził się w 1599 roku jako syn niebogatego szlachcica, posiadającego dwa łany ziemi i młyn w Czarncy nieopodal Włoszczowej.
Wprawdzie ojciec Stefana później się dorobił (otrzymał nawet intratne starostwo żywieckie), lecz nie mógł mierzyć się z najpotężniejszymi polskimi i litewskimi rodami. Na dodatek miał aż dziesięciu synów, więc rodzinnego tortu siłą rzeczy nie starczyło dla wszystkich. Z tego powodu część z nich musiała zostać żołnierzami.
Ludzie
Od czego zacząć husarską karierę? Najpierw musisz zebrać dość sporo ludzi. Każdy towarzysz, bo od teraz tak cię zwą, powinien mieć przynajmniej dwóch czeladników pocztowych, których sam wyposaży. Oni również będą husarzami, ale pozostaną pod twoją komendą. To ty będziesz dostawał żołd i dzielił go pomiędzy podwładnych.
Będziesz potrzebował także luźnej czeladzi, czyli ludzi odpowiedzialnych za konie, wozy, zdobywanie żywności czy rozkładanie namiotów. Mimo, iż nie są żołnierzami, to również powinni być uzbrojeni, chociażby w szable i broń palną.
Cały twój poczet będzie się więc składał z kilkunastu osób. Każdą z nich oczywiście będzie trzeba opłacić. Ale nie martw się: nawet jeżeli płacisz im mało, to dorobią sobie na rabowaniu ludności cywilnej… Obcej, albo nawet swojej!
Konie
Nie trzeba chyba dodawać, że będziesz musiał zdobyć także konie. Popularne są wyhodowane na Litwie „żmudziny”. Są małe, ale bardzo wytrzymałe. I uniwersalne, gdyż nadają się zarówno do jazdy wierzchem, jak i do ciągnięcia zaprzęgów. W Przemyślu w 1614 roku można było nabyć takie szkapy już za 120 złotych.
Jednak nie o takim koniu marzysz. Prawdziwym ferrari wśród wierzchowców są „turki”. Ściągane z zagranicy, osiągają astronomiczne ceny. Na przykład waćpan Marek Ładuchowski w 1636 roku posiadał konia o wartości 2500 złotych. Była równowartość ponad 20 kilogramów srebra!
Co więcej, jeśli myślisz, że wystarczy ci tylko jeden koń, to jesteś w poważnym błędzie. Potrzebujesz przecież jeszcze zwierząt dla swoich pocztowych. Wspomniany waćpan Ładuchowski miał jeszcze dwa „turki” o wartości odpowiednio 2000 i 1200 złotych.
Pamiętaj też, że konie na wojnie szybko giną. W czasie szarży to one obrywają najczęściej. Zdychają też nieraz podczas forsownych przemarszów lub gdy zjedzą złą paszę. Musisz więc mieć kilka wierzchowców, aby móc się przesiadać, jeśli któryś padnie. Albo żeby mieć co zjeść w najbardziej ekstremalnych sytuacjach, gdy głód zajrzy ci w oczy.
Oczywiście potrzebujesz jeszcze koni do zaprzęgnięcia wozów. Do ciągnięcia jednego powinny ci wystarczyć cztery. Za cały komplet zapłacisz około 450 złotych. Jak widać, na wojnę zabierzesz łącznie kilkanaście rumaków, wartych fortunę.
Do koni oczywiście rzemieślnicy zaproponują rząd (osprzęt), na który składają się siodło, strzemiona, czaprak czy wodze. A że nie możesz wyjść przed innymi towarzyszami na biedaka, najlepiej, żeby wszystkie te elementy były bogato zdobione, na przykład perłami lub szlachetnymi kamieniami. Ceny samego siodła zaczynają się od 200-300 złotych. Cały „rząd kamieniami sadzony, blachmalowany, z podpierścieniem i uździeniczką kamieniami sadzoną”, jaki posiadał waćpan Ładuchowski, kosztował zaś 600 złotych.
Broń i zbroja
Dobrze, że przynajmniej kopię dostaniesz od rotmistrza – to jego obowiązek. Koszt jednej sztuki w 1618 roku w Wilnie wynosił aż 9 złotych. Może twój dowódca chętniej ponosiłby ten wydatek, gdyby nie były one jednorazowe. Tymczasem kopie z reguły łamały się podczas uderzenia. A pamiętajmy, że na przykład pod Kłuszynem chorągwie husarskie musiały szarżowały nawet dziesięć razy. To mogło zaboleć każdą sakiewkę.
O resztę broni musisz się jednak zatroszczyć sam. Podstawą jest szabla. Jak podaje Radosław Sikora w książce „Husaria. Duma polskiego oręża”, w 1616 roku:
książę Ostrogski posiadał „szablę złotem oprawną, turkusami sadzoną, kupioną za sześć tysięcy talarów. Odpowiadało to wówczas 145,8 kg srebra lub 12,25 kg złota. Była więc warta ponad dziesięć razy więcej, niż gdyby wykonano ją z czystego złota! Nie był to wcale wyjątek. Wojewoda derpski Andrzej Leszczyński sprzedał swą „szablę szczerozłotą, diamentami sadzoną” za 24 tys. złotych (194,4 kg srebra).
O takich skarbach można pomarzyć – ty na początek będziesz musiał raczej zadowolić się skromniejszą, ale za to niezawodną szablą husarską. Twoja czeladź luźna zaś otrzyma zwykłe „batorówki”.
Na tym jednak nie koniec. Potrzebujesz jeszcze koncerza lub pałasza i co najmniej jeden pistolet (a jeszcze lepiej dwa). Popularne są również bandolety, a niektórzy husarze nosili jeszcze łuki. Podobny zestaw powinni mieć twoi pocztowi. Komplet czterech bandoletów i czterech pistoletów wspomnianego waćpana Ładuchowskiego wyceniany był łącznie na 180 złotych.
Warto się również zaopatrzyć w odzież ochronną. Dlatego w twoim ekwipunku obowiązkowo powinien się znaleźć szyszak, kolczuga lub zbroja płytowa. Podstawowy zestaw dla towarzysza to jakieś 100 złotych. Dla podkomendnych kupisz odpowiednie odzienie już za około 30 złotych. Dodatkowo dochodzą zwykłe ubrania: koszule, spodnie, żupan, a na niego delia bądź kontusz. Tu, jeśli chodzi o ceny… sky is the limit.
Oczywiście, jeśli chcesz zrobić wrażenie na innych, musisz koniecznie mieć na to wszystko narzucone skóry lamparcie – cztery sztuki można było nabyć za mniej więcej 200 złotych. Swoich pocztowych, aby przyoszczędzić, ubieraj w futro wilka.
Wozy, namioty, żywność
Nie zapominaj też, że kluczowa w prowadzeniu działań zbrojnych jest logistyka. Nie obejdziesz się więc bez wozów. Niektórzy towarzysze mają ich kilka. Tobie na początek wystarczy od jednego do trzech.
Na wozach oprócz broni, narzędzi i wyposażenia będziesz wiózł w pierwszej kolejności żywność. Na bezkresnych rubieżach Rzeczpospolitej, często zniszczonych wojną, trudno przecież o prowiant. Dlatego też musisz kupić pęta wędzonej kiełbasy, kaszę, mielony groch, soloną mąkę (która tak szybko się nie popsuje), suszone ryby i owoce. Na jedzenie dostaniesz jednak dodatek do żołdu, tak zwane „kuchenne”. Jest to kwota w wysokości… 1 złotego na kwartał.
Najwięcej zapłacisz za namioty. Ich ceny zaczynały się od 300-500 złotych. Najchętniej importowano je z Turcji, a czasem nawet i Persji. W 1653 roku we Lwowie namiot można było nabyć za jakieś 1000-1200 złotych. Była to dość umiarkowana kwota – król Władysław IV sprowadził dla siebie materiałowy pałac za 2482 złote.
To ile płacę?
Od cen troszkę kręci ci się w głowie. Podsumujmy więc, ile trzeba wydać. W 1670 roku sporządzono regestr rzeczy należących do jednego z biedniejszych towarzyszy – pana Borkowskiego. Łączna wartość jego majątku została wyceniona na 971 złotych.
Inny niezamożny husarz, Jan Władysław Poczobut Odlaniecki, zapłacił w 1659 roku za trzykonny poczet husarski „nie przepłacając i jako u brata kupując” 1600 złotych. Z kolei w 1682 roku Francuz goszczący w Polsce uznał, że minimalny koszt wyposażenia husarza to 2000 liwrów. Radosław Sikora w „Husaria pod Wiedniem” przeliczył, iż był to odpowiednik 4300-4400 ówczesnych złotych, czyli 17,5 kilograma srebra.
Od zera do hetmana
W książce „Polscy Bogowie Wojny. Najwspanialsi dowódcy w dziejach” możemy wyczytać następującą anegdotę o królu Stefanie Batorym:
Podobno pewnego razu osławiony awanturnik Samuel Zborowski, szydząc z surowego trybu życia monarchy, powiedział: – Czosnek tu czuć, Najjaśniejszy Panie. Na co Batory odparł: – Ja wonieję żołnierzem, ty zaś łajdakiem.
Pamiętaj, że nie będziesz walczył dla marnych pieniędzy, tylko dla dobra ojczyzny i nieśmiertelnej chwały. Ujmując to słowami władcy: lepiej pachnieć żołnierzem, niż łajdakiem. Rzeczpospolita zaś tak długo będzie potęgą, jak długo będą tacy husarze, jak ty.
Bibliografia:
- Jerzy Cichowski, Andrzej Szulczyński, Husaria, Wydawnictwo MON 1981.
- Mariusz Markiewicz, Historia Polski 1492-1795, Wydawnictwo Literackie 2009.
- Leszek Podhorecki, Stefan Czarniecki, MADA 1998.
- Polscy Bogowie Wojny. Najwspanialsi dowódcy w dziejach, CiekawostkiHistoryczne.pl 2019.
- Radosław Sikora, Fenomen husarii, Erica 2003.
- Radosław Sikora, Husaria pod Wiedniem, Erica 2012.
- Radosław Sikora, Husaria. Duma polskiego oręża, Znak Horyzont 2019.
- Jan Wimmer, Wojsko polskie w drugiej połowie XVII wieku, Wydawnictwo MON 1965.
KOMENTARZE (11)
Jedno ale! Skóry wilków dla pocztowych? Masakra! Panie autor tekstu SKÓRY WILCZE BYŁY DLA STARSZYZNY A NIE DLA KOTÓW!
Autor ma racje ,W wilkach chodzili pocztowi .
Odpowiadając panu Bixoon na kwestię wilczych skór. Radosław Sikora wyjaśnił sprawę na portalu historycy.org:
„Jak Król [Sobieski] siadł z swemi hetmanami do stołu owego, do którego sam komendant [obrony Wiednia] służył, tak przedniejsi oficyjerowie, przydani od komendanta, zapraszali do drugich stołów naszych wojskowych, jako to pułkowników będących w burkach, kompaniją będących w lampartach. Tymi słowy pierwszy oficyjer mówi: 'Domini Tigrides ad primam mensam’ [panowie 'tygrysi’ do pierwszego stołu], drugi oficyjer mówi: 'Domini Tapetes ad secundam mensam’ [panowie 'burkowi’ do drugiego stołu]. Na to się Król rozśmiechnął i hetmani, co postrzegłszy Szteremberg komendant, że się Król i hetmani śmieją, a z wojskowych żaden się do żadnegostołu nie bierze, pytał się, co to jest; dopiero informują, że to ci tapetes tygrysami komenderują, bo ci oficyjerowie, a ci towarzystwo.”
Tak więc to nie chodziło o to, że skóra wilcza stała w hierarchii powyżej tygrysiej/lamparciej, ale o to, że pułkownicy chodzili w mniej efektownie się prezentujących niż te skóry burkach (’tapete’ po łacinie to dokładnie rzecz ujmując kobierzec, bądź dywan).
Co się zaś tyczy „hierarchii skór”, to Sebastian Cefali w 1665 r. pisał:
„[Towarzysze] Na zbroi noszą skórę tygrysią lub lamparcią, spiętą pazurami na lewem ramieniu. […] Każdy [towarzysz] służy najmniej na trzech koniach, tj. powinien przyprowadzić do chorągwi dwóch ludzi dorodnych, równie dobrze uzbrojonych, na dobrych koniach, którzy dla różnicy od panów [towarzyszy] noszą skóry niedźwiedzie lub wilcze […]” (cyt. za: Konstanty Górski, Historia jazdy polskiej, s. 65)
Dyskusja toczyła się pod tym linkiem:
http://www.historycy.org/index.php?showtopic=35133
Szanowni Państwo, Sprawdzę te wilcze skóry w wolnej chwili po świętach i jeśli jest błąd, to oczywiście napiszę sprostowanie. Pozdrawiam serdecznie, Adam Szabelski
Pod Kłuszynem chorągwie husarskie rzeczywiście musiały szarżować wiele razy, ale tylko za pierwszym razem z kopiami, gdyż dla szybszego przemarszu dotarły tam bez taborów, więc kopii zapasowych nie było.
Świetny tekst Panie Doktorze i poczucie humoru. Uśmialiśmy czytając go z całą rodziną. Książkę „Polscy bogowie wojny” już nabyłem, czytam, gorąco polecam. Warta jest na pewno tych marnych paru złotych, chociaż spodziewałem się bardziej szczegółowych opisów albo bitew albo analizy stosowanych taktyk. Może wydać coś takiego, może nie wszystkich naszych wodzów, ale wybranych? A przy okazji mam pytanie – kto jest naszym Napoleonem?
Gdybym miał wskazać „polskiego Napoleona” wybrałbym Chodkiewicza – tylko że on był Litwinem :)
Pozdrawiam serdecznie, Adam Szabelski
Odpowiadając panu Bixoon na kwestię wilczych skór. Radosław Sikora wyjaśnił sprawę na portalu historycy.org:
„Jak Król [Sobieski] siadł z swemi hetmanami do stołu owego, do którego sam komendant [obrony Wiednia] służył, tak przedniejsi oficyjerowie, przydani od komendanta, zapraszali do drugich stołów naszych wojskowych, jako to pułkowników będących w burkach, kompaniją będących w lampartach. Tymi słowy pierwszy oficyjer mówi: 'Domini Tigrides ad primam mensam’ [panowie 'tygrysi’ do pierwszego stołu], drugi oficyjer mówi: 'Domini Tapetes ad secundam mensam’ [panowie 'burkowi’ do drugiego stołu]. Na to się Król rozśmiechnął i hetmani, co postrzegłszy Szteremberg komendant, że się Król i hetmani śmieją, a z wojskowych żaden się do żadnegostołu nie bierze, pytał się, co to jest; dopiero informują, że to ci tapetes tygrysami komenderują, bo ci oficyjerowie, a ci towarzystwo.”
Tak więc to nie chodziło o to, że skóra wilcza stała w hierarchii powyżej tygrysiej/lamparciej, ale o to, że pułkownicy chodzili w mniej efektownie się prezentujących niż te skóry burkach (’tapete’ po łacinie to dokładnie rzecz ujmując kobierzec, bądź dywan).
Co się zaś tyczy „hierarchii skór”, to Sebastian Cefali w 1665 r. pisał:
„[Towarzysze] Na zbroi noszą skórę tygrysią lub lamparcią, spiętą pazurami na lewem ramieniu. […] Każdy [towarzysz] służy najmniej na trzech koniach, tj. powinien przyprowadzić do chorągwi dwóch ludzi dorodnych, równie dobrze uzbrojonych, na dobrych koniach, którzy dla różnicy od panów [towarzyszy] noszą skóry niedźwiedzie lub wilcze […]” (cyt. za: Konstanty Górski, Historia jazdy polskiej, s. 65)
Dyskusja toczyła się pod tym linkiem:
http://www.historycy.org/index.php?showtopic=35133
Z wyrazami szacunku, Szabelski
Szanowny Panie, wątpię aby czytelnicy portali historycznych poszukiwali kolejnych tekstów lekkich, łatwych i przyjemnych. Co do skór zwierzęcych w przybraniu husarzy, to oczywiście egzotyczne w Polsce lamparty i tygrysy były niepomiernie droższe od pospolitych u nas wilków, które zimą masowo trzebiono, jako zagrażające zwierzynie domowej, a nawet ludziom. Tak więc skór wilczych nie brakowało i nie trzeba było za nie płacić. Ciężkie i grube skóry niedźwiedzie wożono na wozach jako doskonałe posłanie, zwłaszcza, że popasano najczęściej w terenie, gdzie od wilgotnej ziemi łatwo się zaziębić, a choroba była zagrożeniem większym niż bitwa.
Chyba Jan Władysław Poczobut Odlanicki.
Biorąc pod uwagę te ceny, zwłaszcza koni, może się okazać, że Polska była w plecy nawet na bitwie pod Kircholmem.