Nie wszystkie wojny są w telewizji i internecie równie nagłaśniane, co konflikty w Iraku czy Afganistanie. Choć są mniej "medialne", w nich także giną dziesiątki tysięcy ludzi. Miliony cierpią z ich powodu biedę i głód. Sprawdźcie, czy rzeczywiście znacie historię ostatniego półwiecza.
Świat w ostatnim półwieczu bynajmniej nie był oazą spokoju. Po II wojnie światowej konflikty zbrojne w różnych częściach globu często były formą zastępczej rywalizacji między Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim. Wojny toczono lokalnie, ale supermocarstwa wspierały wybrane przez siebie strony konfliktu, dostarczając doradców, broń, materiały wojenne i poparcie polityczne.
Gdy ZSRR upadł, koniec historii bynajmniej nie nadszedł. Pojawiły się nowe ogniska zapalne, a w dodatku wojny zaczęły zmieniać swój charakter i wyglądać inaczej niż niegdyś. Coraz częściej nie jest to starcie dwóch armii, umundurowanych i występujących pod swoimi sztandarami. Zamiast nich w walkach biorą udział „zielone ludziki” w nieoznakowanych mundurach. Są to grupy paramilitarne i nieformalne – bojownicy, ale też terroryści, lokalni watażkowie, zorganizowane grupy przestępcze, najemnicy, a nawet żyjący z rozboju zdemoralizowani żołnierze. Nie wahają się wykorzystywać do walki kobiet i dzieci.
Nowe wojny
Ci nowi uczestnicy wojen nie cofają się przed niczym. Nie przestrzegają praw wojny, które przewidują ochronę ludności cywilnej, pomoc rannym i zapewnienie godnego traktowania tym, którzy dostali się do niewoli. Tymczasem Organizacja Narodów Zjednoczonych, powołana do pokojowego rozwiązywania sporów międzynarodowych, mówiąc delikatnie, nie spełnia pokładanych w niej oczekiwań.
Nic dziwnego, że media donoszą o coraz to nowych zatargach. Głośnym echem odbił się ostatnio konflikt w Syrii; dużo słyszeliśmy też o groźbach Korei Północnej i o bojownikach kurdyjskich. Co jakiś czas pojawiają się kolejne informacje o zamachach samobójczych, głównie tych przeprowadzanych przez islamistów. Wcześniej ludzie ginęli w walkach w Afganistanie i Iraku, w ukraińskim Donbasie, Libii i Sudanie. Jeszcze wcześniej – w Etiopii, Erytrei i Somalii.
Samo ostatnie ćwierćwiecze przyniosło akty ludobójstwa w Rwandzie, dwie wojny w Zatoce Perskiej, dwie wojny w Czeczenii i brutalny konflikt w byłej Jugosławii. Świat obserwował krwawą wojnę między Irakiem a Iranem i zamachy w Irlandii Północnej. Wciąż trwa nierozwiązany konflikt między Izraelem a państwami arabskimi. A to wszystko tylko wierzchołek góry lodowej. Co z konfliktami, o których media milczą?
Laos
O ile prawie każdy słyszał o wojnie w Wietnamie, o tyle o toczonej w sąsiadującym z nim Laosie wojnie wiedzą tylko nieliczni. Tymczasem konflikt trwał tam prawie tak samo długo, jak w Wietnamie – od 1953 do 1975 roku. Przez 22 lata zginęło w nim 18 tysięcy osób. Komunistyczna partyzantka Pathet Lao, wspierana przez Wietnam Północny, zwalczała rząd królewski.
Sytuację w Laosie pogarszał fakt, że kraj wciśnięty między Wietnam i Tajlandię był istotny dla wojny trwającej po drugiej stronie granicy. Wietnamczycy z Północy wytyczyli na sąsiedzkim terytorium tak zwany szlak Ho Chi Minha. Pozwalał im on zaopatrywać Vietkong w Wietnamie Południowym w materiały wojenne.
Przejście stało się na tyle istotne ze strategicznego punktu widzenia, że stało się celem dla USA. Jak pisze w książce „Polski most szpiegów” Jan Wojciech Piekarski, wówczas początkujący pracownik dyplomatyczny:
Amerykanie bardzo intensywnie bombardowali tereny Laosu. Dopiero w 1997 roku ujawnili, że przeprowadzili 580 tysięcy nalotów, w czasie których zrzucili dwa miliony ton bomb – 270 milionów sztuk. To więcej niż podczas II wojny światowej.
Cały ten militarny wysiłek poszedł zresztą na marne. Szlak Ho Chi Minha przetrwał. Upadł za Wietnam Południowy. Piekarski był blisko tych wydarzeń jako tłumacz w Delegacji Polskiej do Międzynarodowej Komisji Nadzoru i Kontroli, która była wysłana w celu załagodzenia konfliktu. Przyznaje jednak, że nie pozwolono mu być blisko terenu działań wojennych. W książce „Polski most szpiegów” wspomina:
Mieliśmy zakaz wyjazdu z Wientianu. W jakimś sensie byliśmy pilnowani. Przy wyjeździe ze stolicy ustawiono blokady, które uniemożliwiały opuszczanie miasta. Miejscowe władze uzasadniały ten zakaz względami bezpieczeństwa, ale de facto chodziło o ukrycie przed obcymi tego, co się dzieje w kraju. Podobnie było zresztą w Polsce w stanie wojennym – dyplomaci nie mogli wówczas opuszczać Warszawy.
Wycofanie się Amerykanów z Wietnamu przypieczętowało także los Laosu. Sąsiedzkie oddziały komunistyczne wsparły partyzantów z Pathet Lao i królewski Laos upadł. Wojna się skończyła, ale pokój nie zapanował. W kraju pojawili się kolejni partyzanci, tym razem stojący po stronie poprzednich władz…
Demokratyczna Republika Konga
Od 1998 do 2003 roku w Demokratycznej Republice Konga trwała największa wojna we współczesnej Afryce. Po części było to pokłosie konfliktu pomiędzy ludami Hutu i Tutsi, który wybuchł w sąsiedniej Rwandzie w 1994 roku. W zmagania zaangażowało się aż 8 krajów regionu oraz 25 ugrupowań zbrojnych. Bezpośrednio i pośrednio – z powodu chorób i głodu – w ich trakcie zginęło prawie 5,5 miliona ludzi. Kolejne miliony uciekły lub zostały wysiedlone.
Sama DRK, czyli dawny Zair, to kraj wielkości 2/3 powierzchni Indii. Liczy 83 miliony mieszkańców. W 1998 roku w kraju wybuchła antyrządowa rebelia. Wsparło ją część sąsiednich państw; inne pomagały stronie rządowej. Tak rozpętała się „wielka afrykańska wojna”, w zasadzie mało znana w Europie.
W tle konfliktu były bogactwa naturalne – w tym złoto, diamenty, tantal i kobalt. Zainteresowały się nimi koncerny zagraniczne. Nic dziwnego, że liczne próby uzyskania porozumienia spaliły na panewce. Nie pomagało ogłaszanie rozejmów, zawieszeń broni, czy nawet przysyłanie w celach pokojowych sił zbrojnych z innych krajów. W międzyczasie żołnierze z Czadu zostali oskarżeni o łamanie praw człowieka i grabieże.
Dopiero podpisanie porozumienia w 2002 roku, które przewidywało utworzenie rządu z sił dotychczas biorących udział w wojnie, przyczyniło się do osłabienia konfliktu. W 2003 roku, po wycofaniu się wojsk rwandyjskich i rozbrojeniu bojówek Hutu, wojna w zasadzie się skończyła. Walki na mniejszą skalę trwały jednak nadal. Ostatnia antyrządowa rebelia została rozbita dopiero w listopadzie 2013 roku.
Czy to znaczy, że w Kongu zapanował spokój? Nic podobnego. W ubiegłym roku, jak obliczali zagraniczni dziennikarze, w dżunglach DRK nadal działało 70 grup zbrojnych. 2 miliony ludzi uciekło ze swoich domów. Między innymi dlatego, że prezydent kraju przedłużył bezprawnie swoją kadencję i nie ogłosił w 2016 roku zaplanowanych wyborów. Nie wiadomo, jaka będzie przyszłość DRK, ale wygląda na to, że raczej ciemna…
Sierra Leone
Sierra Leone to kraj bogaty w diamenty. Mimo, że jest relatywnie niewielki terytorialnie i ludnościowo, to stanowi mozaikę plemion i wyznań. Ma też duże tradycje wolnościowe. Od XVIII wieku osiedlano tam byłych czarnych niewolników.
Konflikt wybuchł w 1991 roku. Rebelianci ze Zjednoczonego Frontu Rewolucyjnego (RUF) wystąpili przeciwko urzędującemu prezydentowi, Josephowi Saidu Momohowi. Zmagania trwały 11 lat. W sumie wydawało się, że uda się sytuację opanować wcześniej, bo udało się zainicjować proces pokojowy. Niestety, ONZ-owskie siły z Kenii nie poradziły sobie z rebeliantami. Ostatecznie dopiero interwencja wojsk brytyjskich skłoniła rebeliantów do podjęcia rozmów i poważnego traktowania ich ustaleń. Zanim to nastąpiło, zginęło od 75 do 200 tysięcy ludzi. Dziesiątki tysięcy zostało okaleczonych fizycznie lub psychicznie.
Wojna w Sierra Leone cechowała się szokującą brutalnością. Oddziały RUF składały się nawet w 80 procentach z dzieci w wieku 7-14 lat. Łącznie walczyło w nich około 150-200 tysięcy nieletnich „żołnierzy”, szkolonych do bezwzględnej walki. Część z nich, tak zwani „obcinacze”, wyspecjalizowała się w odrąbywaniu maczetami rąk dorosłym z zajętych wiosek.
Wielu młodocianych wojna szybko zdemoralizowała. Walka stała się dla nich zabawą. Ich okrucieństwo brało się z tego, że nie zdążyli rozwinąć w sobie zrozumienia dla życia ludzkiego. Wszelkie wątpliwości były dodatkowo redukowane przez aplikowane im narkotyki – dzieciom nacinano skórę i wcierano w rany kokainę.
Miejscową ludność mordowano lub zamieniano w niewolników. Zatrudniano ich przy wydobyciu diamentów. Rebelianci kupowali za nie broń. W ten sposób bogactwo kraju przyczyniło się do jego nieszczęścia.
Gwatemala
Gwatemala, niewielki kraj w Ameryce Środkowej, jest wyjątkowo mocno doświadczony przez historię. Przez trzy wieki znosił hiszpański wyzysk. Później pseudoniezależne rządy zamieniły kraj w plantację owoców tropikalnych zarządzanych przez amerykańską firmę United Fruit Company. Korporacja ta nazywana była w USA „ośmiornicą” z uwagi na jej mafijne metody działania na obcych rynkach. Nie cofała się przed przekupywaniem polityków i urzędników. Wspierała też reżimy, które mogła skłonić do usuwania przeciwników jej biznesu.
UFC poczuła się zagrożona próbami reform, zwłaszcza rolnych, które podejmował urzędujący w Gwatemali od 1951 roku prezydent Jacobo Árbenz Guzmán. Biznesmenom udało się przedstawić je w swoim kraju jako… działalność komunistyczną. Skłoniło to do działania CIA. Ostatecznie Amerykanie wsparli w 1954 roku zamach stanu, przygotowywany przez pułkownika Carlosa Castillo Armasa. Na krótko opanowało to sytuację.
Do wybuchu konfliktu doszło ponownie w 1960 roku. Przeciwko podtrzymywanemu przez Amerykanów rządowi wystąpiła zainspirowana (i wspierana) przez Kubę grupa oficerów. Wojna szybko się zbrutalizowała. Rebelianci nie cofali się przed porywaniem lub zabijaniem przeciwników, a wojsko, organizacje paramilitarne i szwadrony śmierci nie pozostawały im dłużne. To po stronie antyrządowej padła większość ofiar. Zabicie podejrzanego o organizację związku zawodowego lub o działania na rzecz gwatemalskich chłopów było po prostu łatwiejsze i szybsze niż sądowe dochodzenie do prawdy.
Egzekucje służyły też zastraszaniu ludności. Ciała porzucano w przydrożnych płytkich dołach lub grobach, w rzekach i jeziorach. Wiele ofiar przed śmiercią torturowano. Ludzi przypalano ogniem, odcinano im kończyny, kastrowano, wyłupiano oczy, ścinano głowy. Innym nakładano kaptury nasączone środkami owadobójczymi lub rażono prądem genitalia. Niektórych zrzucano z samolotów z rękami związanymi na plecach.
Dopiero przejęcie władzy politycznej przez cywilów w 1986 roku doprowadziło do osłabienia konfliktu. Pierwszym pozytywnym efektem był fakt, że liczba zabójstw spadła gwałtownie z tysięcy do „ledwie” setek rocznie. Potem rozpoczęto rozmowy między walczącymi i przeprowadzono reformy instytucji państwowych. W procesie tym wykorzystano pośrednictwo ONZ.
Sprawie pomogła też Pokojowa Nagroda Nobla, przyznana w 1992 roku Rigobercie Menchú Tum za obronę praw Indian represjonowanych przez gwatemalski rząd. Ostatecznie wojna zakończyła się w 1996 roku. Zginęło w niej od 100 do 200 tysięcy ludzi, a dziesiątki tysięcy zaginęło bez wieści.
Bibliografia:
- Joseph Cummins, Najdłuższe konflikty zbrojne, Muza 2013.
- Jon Henley, Sierra Leone 2000, „The Guardian” 29.05.2003.
- Paul Johnson, Historia świata od roku 1917 do lat 90-tych, Wydawnictwo Puls 1992.
- Robert Łoś, Jacek Reginia-Zacharski, Współczesne konflikty zbrojne, PWN 2014.
- Jan W. Piekarski, Łukasz Walewski, Polski most szpiegów, Wydawnictwo SQN 2018.
- Praca zbiorowa, Conflict Barometer 2017, Heidelberg Institute for International Conflict Research, Heidelberg 02.2018.
KOMENTARZE (5)
O tak, tak, człowiek to brzmi dumnie
Chiny
ilu tam ludzi zginęło od czasu przejęcia władzy przez komunistów,więcej niż pod rządami Stalina czy Hitlera,z najgorszych czasów europejskiej historii 20 wieku,a niestety w Chinach i w 21 wieku z rąk komunistycznych oprawców,z rozkazu Jiang Zemina(przewodniczącego KPCH w latach 1993-2003,rozpoczął brutalne prześladowania w 1999 roku)zginęlo wielu Chińczyków,praktykujących Falun Dafa.
Może przy autorze książki reklamowanej w artykule wartałoby dostawić informację o byciu jej autora TW wojskowej komunistycznej bezpieki o ps. „Saim”. To zmienia perspektywę.
Nie nie zmienia ,każde państwo zasługujące na tą nazwę ma podobne służby,a jego obywatele za honor sobie poczytują,gdy mogą weń służyć. A sytuację Polski określa nieudolność jego służb i nieporadność rządòw
Nie ma to jak we fragmencie o bombardowaniu przez Stany Zjednoczone cytować komunistycznego kapusia wojskowego. Jeśli faktycznie świadomie działał na rzecz Polski Ludowej to jest złamasem. Bardzo obiektywna osoba. To tak jakby o bombardowaniu Japonii cytować agenta Gestapo. Ludzie co świadomie współpracowali z wywiadem PRL to szmalcownicy.