Jeśli myślicie, że procesja szyickich biczowników albo wiszący na krzyżach filipińscy ochotnicy to szczyt religijnego masochizmu, to poznajcie skopców, walezjan i kapłanów Kybele. Ci bowiem byli gotowi poświęcić dla religii znacznie więcej, niż tylko duszę.
Według bajki Ezopa istniało cudowne lekarstwo na samotność, a jego składnikiem były bobrze jądra. Dlatego zastępy myśliwych wyprawiały się nad rzeki i przeczesywały szuwary w poszukiwaniu drogocennego komponentu. Kiedy już wypatrzyli Bogu ducha winnego gryzonia, ruszyli za nim w pościg. Ten, chcąc za wszelką cenę ujść z życiem, odgryzł własne jądra, i bez balastu uciekł jak najprędzej.
Cała historia miała być wielką afirmacją woli życia, jednak przez długie wieki utarło się przekonanie, że bobry rzeczywiście posuwają się do tak drastycznych kroków. Stąd też od łacińskiej nazwy tego zwierzęcia (castor) wzięło się określenie kastrować.
Krwawe wota dla bogini
Nie wiadomo, czy frygijski bajkopisarz inspirował się zwyczajami swoich ziomków. Prawdą jest jednak, że popularny wśród Frygijczyków kult bogini Kybele wymuszał na przyszłych kapłanach pozbycie się jąder. Według jednej z wersji mitu opiekunka ziemi, wiosny i urodzaju pokochała młodzieńca o imieniu Attis. Ten przysiągł jej wierność, ale nie pozostawał obojętnym na wdzięki pewnej nimfy rzecznej.
Kiedy dowiedziała się o tym bogini, opętała młodzieńca szaleństwem, w którego przypływie Attis odciął sobie jądra. Od tej pory poprzeczka dla kapłanów potężnej bogini została postawiona bardzo wysoko (no, na wysokości pasa). Podczas ceremonii ku czci Kybele, kandydaci na kapłanów w przypływie rytmicznej i głośnej muzyki połączonej pewnie jeszcze sporą dawką środków odurzających, wykonywali ekstatyczny taniec.
Kiedy fala religijnego szału sięgała zenitu, dokonywali samookaleczenia, a leżące na ziemi jądra użyźniały krwią glebę. Kult ten przeniósł się z Azji Mniejszej do starożytnej Grecji, a potem do Rzymu. W Imperium ograniczono praktykowanie tego rytuału tylko do kapłanów, ze względu na zbyt duże straty wśród opętanej ekstazą męskiej publiczności.
Niebezpieczny couchsurfing
Tak jak języka ezopowego nie rozumie się dosłownie, tak i do języka biblijnego należy podchodzić z dużą dozą ostrożności. Zrozumiał to Orygenes (185–254) w porywie młodzieńczej egzegezy dokonał autokastracji mając niewiele ponad dwadzieścia lat.
Nie wiadomo, który dokładnie passus Pisma Świętego skłonił go do takiego czynu. Można mieć podejrzenie, że chodziło o słowa Jezusa o trzebieńcach (kastratach – przyp. aut.), którzy sami się na to skazali dla Królestwa Niebieskiego (Mt 19:12 według Wulgaty). Problem w tym, że wcale mogło nie chodzić o eunuchów, a o bezżeńców. Takie tłumaczenie proponuje Biblia Tysiąclecia. Równie dobrze mogło chodzić o inny fragment z Ewangelii św. Mateusza:
I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła (Mt 5:30).
Ten fragment chyba musiała wziąć sobie do serca sekta walezjanów, działająca w Filadelfii (dzisiejsza zachodnia Turcja) w III wieku po Chrystusie, o których pisał Epifaniusz z Salaminy (315–403) w księdze Panarion.
Członkowie tej grupy uznali, że grzech rozpusty staje na drodze do zbawienia duszy i ochoczo zabierali się do autokastracji. Według ich wierzeń dopiero okaleczeni mogli dostąpić Królestwa Niebieskiego. Pozbawienie jąder otwierało również drogę do konsumpcji mięsa – przed samookaleczeniem przestrzegali ścisłego postu.
Oczywiście, jak na ruch religijny przystało, nie zapomniano również o nawracaniu grzeszników. Ci najczęściej stawali przed faktem dokonanym. Strudzeni i niczego nieświadomi wędrowcy korzystali z gościny walezjan, a Ci – pod osłoną nocą – dobierali się im do jąder. Ostatecznie sobór nicejski w 325 roku zakazał kastracji jako praktyki religijnej, co było marnym i spóźnionym pocieszeniem dla nawróconych mężczyzn.
Jądra to za mało
Rozbicie na sekty i wyznania nie było obce również Kościołowi prawosławnemu. Ideę odnowy moralnej propagowali między innymi chłyści. Ta powstała w 1645 roku prawosławna sekta była dość liczna w Imperium Rosyjskim i cieszyła się uznaniem nawet wysoko postawionych urzędników carskich. Doktryna w największym skrócie opierała się na nowych dwunastu przykazaniach, ustanowionych przez Daniłę Filipowicza i wierze w nieustanne pojawianie się sterników (proroków) na Ziemi.
Chociaż chłyści odrzucali alkohol, palenie papierosów i oczywiście grzech rozpusty, tak naprawdę podczas ekstatycznych śpiewów i tańców (radienija) obłapiali się, ile i gdzie wlezie. Zniesmaczony takimi postępkami Kondratij Seliwanow uznał, że tylko wykastrowanie własnych narządów pozwoli na skuteczne pokonanie pokus. I tak powstała sekta skopców (ros. skopit’ – kastrować).
Od razu zabrali się do pracy i nie tylko miażdżyli jądra młotem i wypalali rany gorącym żelazem (tak zwany chrzest ognia albo wybielenie). Dla lepszego efektu obcinali również prącie, wycinali sutki, wyrzynali trójkątne znamiona na skórze, a kobietom obcinali piersi, wargi sromowe albo łechtaczkę.
Jako że gardzili płciowością i seksualnością w ogóle nie szanowali ani własnych matek (a w końcu z ich łona wydostali się na świat), ani dzieci, którymi pomiatali jak zwierzętami. Potrzebowali jednak 144 tysięcy członków swojej sekty, aby nadszedł oczekiwany Sąd Ostateczny, podczas którego tylko okaleczeni osiągną zbawienie. Jak jednak zdobyć tak dużą liczbę wyznawców, kiedy nie można liczyć na przekazanie wiary następnym pokoleniom? Oczywiście nawracając.
Chociaż trudno w to uwierzyć, w połowie XIX wieku sekta liczyła sześć tysięcy wyznawców. Niektórzy zostawali „ochrzczeni” metodą iście walezjańską. W 1907 roku znany był przypadek włościanina ze wsi Czernoboje, który po wyrażeniu niechęci przyłączenia się do sekty został poczęstowany przez gospodynię herbatą. Obudził się już bez jąder.
Czy Twoi poddani mają jądra?
Nic dziwnego, że władza carska, a potem radziecka ostro zabrała się za tępienie tych procederów. Już w 1 lipca 1772 roku Katarzyna II kazała zbadać doniesienia z guberni orłowskiej, według których kąpiący się w jeziorze mężczyźni nie posiadają jąder. Śledztwo zakończyło się aresztowaniem ponad 240 członków sekty.
Oczywiście kluczowym było pojmanie sternika tego obłąkanego tłumu. W 1775 roku Seliwanow został schwytany, porządnie obity i wysłany na ciężkie roboty do Nerczyńska. Wcale tam jednak nie dotarł, osiadł w Irkucku, gdzie oczywiście zdobywał kolejnych wiernych. Po dwudziestu latach udało mu się wrócić do Moskwy i to od razu jako car Piotr III. Oficjalnie cesarz zginął w 1762 roku na atak kolki hemoroidalnej.
Rzeczywiście jednak został zamordowany na zlecenie Katarzyny II, co pozwoliło jej zasiąść na tronie. Dlatego nic dziwnego, że niemały popłoch musiało wywołać pojawienie się zmarłego cara. Pikanterii całej sprawie dodawał fakt, że po Imperium chodziły pogłoski, że Piotr III wcale nie umarł, a osiadł na Syberii.
Jestem Twoim ojcem, Pawle
W Petersburgu doszło więc do spotkania Seliwanowa z jego „synem” Pawłem I. Prawdziwy car zapytał samozwańca, czy rzeczywiście jest jego ojcem, ten śmiał odpowiedzieć: Nie jestem ojcem grzechu. Przyjmij moje nauki (czyli daj się wykastrować – przyp. autor)¸ a uznam cię za syna. Musiało to się skończyć szpitalem dla obłąkanych.
Kolejny władca Imperium Rosyjskiego, Aleksander I, był jednak bardziej wyrozumiały i wypuścił Seliwanowa na wolność. Ten miotał się od klasztoru do klasztoru, mieszkał w bogatych domach kupieckich, głosząc swoje nauki i zyskując kolejnych wyznawców.
Sytuacja uległa zmianie, kiedy dwóch krewnych gubernatora petersburskiego Milarodowicza znalazło się pod wpływem szalonego proroka, ten zainterweniował, aby zamknąć go w Monasterze Spaso-Jewfimiejewskim w Suzdalu. Seliwanow opuścił ziemski padół w 1832 roku. Nie trzeba chyba dodawać, że jego wierni w żadną śmierć nie uwierzyli.
Urządzana przez skopców rzeź prąci, sutków i jąder oraz rosnące zaniepokojenie cerkwi prawosławnej poruszyło machinę penitencjarną. Za samo bycie członkiem sekty karano zsyłką do dalszych guberni Syberii, a już namawianie do chrztu ognia kończyło się wyrokiem czterech-pięciu lat ciężkich robót, a pomoc w wybieleniu to nawet piętnaście lat zsyłki.
Również władza radziecka nie szczędziła wysiłków, by wykorzenić skopców, co ostatecznie zakończyło się powodzeniem. Obecnie nie istnieją żadne oficjalne i udokumentowane źródła o istnieniu skopców w Federacji Rosyjskiej. Boże, uchowaj!
Bibliografia:
- Ezop dla dorosłych, wyb. B. Drozdowski, Warszawa 2007.
- D. Friedman, Pan niepokorny: kulturowa historia penisa, Warszawa 2003.
- K. Dębiński, Raskoł i sekty prawosławnej Cerkwi rosyjskiej, Warszawa 1910.
- Epifaniusz z Salaminy, Panarion, Kraków 2015.
- Fragmenty z Pisma Świętego: https://biblia.deon.pl/ [24.04.16]
KOMENTARZE (7)
Słyszałem o takiej sekcie, starzy obcinają napletki młodym.
jebniętych nie brakuje na tym padole
To fakt pislam to jeden z nich…
Pomieszanie z poplątaniem… to nie ciekawostki historyczne ale dyrdymały. Mądrzejsze gadki można usłyszeć „u cioci na imieninach” po obaleniu skrzynki wódki.
Przynajmniej się dalej nie rozmnażali.
Czy ktoś w ogóle zrobił korektę tego artykułu przed jego dodaniem? Pełno baboli, a styl jak u piętnastolatka, poprawcie to, bo smutno się robi.
Szanowny komentatorze, tekst na pewno był poddany redakcji. Jest to jednak artykuł sprzed roku, więc nie jestem w stanie dokładnie określić rzetelności owej korekty. Postaramy się w najbliższym czasie zajrzeć do starszych artykułów i sprawdzać je ponownie pod kątem ortografii i stylu. Pozdrawiamy i zachęcamy do dalszego czytania naszych tekstów, zwłaszcza tych najnowszych, które pojawiają się codziennie na stronie głównej :)