W obliczu prawdziwego głodu nic nie jest niejadalne. Przekonały się o tym miliony mieszkańców okupowanej Polski. Sprawdź czym musieli się żywić nasi dziadkowie.
Wojenne realia zmusiły Polaków do szukania nieszablonowych rozwiązań i zapełniania brzuchów tym, co było w zasięgu ręki. Przedstawiamy Wam dziesięć dziwnych, zaskakujących, a nawet obrzydliwych rzeczy, z których nasze babcie w czasie wojny pichciły prawdziwe cuda.
Gołębie
Dziś trudno wyobrazić sobie krajobraz polskich miast bez „latających szczurów”. Podobnie było na początku II wojny światowej. Los gołębi do łatwych jednak nie należał. Z czasem, kiedy coraz trudniej było o kurę na rosół, mieszkańcy miast zaczęli łakomie spoglądać w stronę miejskich ptaków. Wystarczyło wysypać na parapet kilka ziarenek, a potem było już jak w opowieści Jana Rybaka (warszawiak, rocznik 1929):
[…] okno było przytrzymywane na sznurku, jak gołąb wszedł tylko na parapet, babcia czy mama pociągała za sznurek, gołąb był w mieszkaniu i do garnuszka.
Chleb kartkowy
Gliniasty, czarny, gorzki, kruszący się. Każdego z tych przymiotników używano do opisania okupacyjnego „razowiaka”, ale nie potrafią one oddać walorów smakowych i zdrowotnych tego chleba.
Od pieczywa bardziej przypominał kiepskiego sortu węgiel, a układ pokarmowy gwałtownie protestował przeciwko pakowaniu w niego tej namiastki chleba. Od tych zresztą „protestów” wzięła się zresztą kolejna nazwa – dźwiękowiec. Solidna porcja chleba kartkowego potrafiła zapewnić prawdziwy koncert.
Wrony
Te ptaki nie były jadane tak często jak gołębie. Wrony są od nich inteligentniejsze i metoda z ziarenkami i oknem na nie by nie zadziałała. Potrzebny był lepszy sposób.
Przedstawiła nam go jedna z czytelniczek „Ciekawostek historycznych”. Pod informacją o degustacji wojennych potraw, którą organizujemy w Muzeum Powstania Warszawskiego pani Hanna pozostawiła swoją rodzinną historię o polowaniu na ptaki.
Czternastoletni chłopak wziął zapomnianą wiatrówkę, z której ustrzelił na warszawskim Marymoncie dwie wrony na obiad.
Co znamienne dla tamtych czasów, ojciec w żadnym razienie był na niego zły o to, co upolował. W końcu obiad to obiad, ważne by sycił.
Jego wściekłość wywołało samowolne używanie wiatrówki. Gdyby Niemcy dowiedzieli się o broni, mogłoby się to skończyć tragicznie…
Konie
W naszej tradycji koń to przyjaciel człowieka, który na co dzień pomaga mu w pracy, a gdy zajdzie potrzeba – także w walce z wrogiem oddaje nieocenione przysługi.
W czasie wojny dla własnego dobra Polacy musieli wyzbyć się stereotypowego myślenia. Konina stała się zwyczajną pozycją w menu. Zdarzali się oczywiście tacy, którzy hołubiąc kawaleryjskie tradycje Rzeczypospolitej mimo wszystko odmawiali nakładania wierzchowców na talerz. Byli oni jednak w mniejszości.
Cała reszta pałaszowała kotlety z konia ze smakiem. W czasie powstania warszawskiego mięso koni stało się tak cenne, że o padłe od kul zwierzęta walczyli Polacy i Niemcy, nie szczędząc przy tym kul.
Pokrzywy
Kiedy gospodyni zabrakło klasycznych roślin używanych w polskiej kuchni, lub gdy sprzedała je na targu za odrobinę nafty, trzeba było poszukać jakiegoś zastępstwa w najbliższym otoczeniu.
Polki, udowadniając swoją zaradność, zaczęły gotować nawet z chwastów.
Przy odrobinie kreatywności, z pokrzywy i lebiody można zrobić szpinak. Wystarczy wyprawić się w plener, wziąć młodziutkie pędy roślin i przygotować je w domu podobnie jak liście prawdziwego szpinaku, blanszując i serwując z czosnkiem.
W mojej własnej rodzinie panuje przekonanie, że ten zrobiony z pokrzywy jest nawet smaczniejszy.
Perz
Innym chwastem wykorzystywanym w czasie okupacji był perz. To wyjątkowo trudne do wyplenienia zielsko, które jest oporne i na siekanie i na opryski, w czasie okupacji żywiło wiele osób. Zamiast tępić go na grządkach, perz wykorzystywano do wytwarzania mąki, z której normalnie sporządzano wypieki. Dodawano jej też do zwykłej mąki ze zbóż.
Psy i koty
W czasie powstania zapasy żywności zgromadzone w stolicy wyczerpywały się w zastraszającym tempie. Nie było miejsca na skrupuły. Zarówno ludność cywilna, jak i powstańcy musieli jeść.
Kiedy od wybuchu ginął pies, nikt się nie zastanawiał, tylko oprawiał to, co ze zwierzaka zostało, i pakował do gara jako mięsną wkładkę do zupy.
Podobnie rzecz się miała z kotami. Na niedawnych domowych pupili wręcz polowano. Kiedy powstańcy przychodzili do stołówki na obiad, koledzy świadomi pochodzenia mięsa często zaczynali w trakcie jedzenia… miauczeć lub szczekać.
Po latach jedna z walczących kobiet wspominała: Muszę nawet powiedzieć, że najlepsze to były koty, jak cielęcinka.
Kota ugotowanego na olejku do opalania zjadł też, zupełnie nieświadomie, Tadeusz Bór-Komorowski. O tym pisaliśmy jednak w osobnym artykule.
Żołędzie
Odpowiednio przygotowane żołędzie potrafiły zastąpić niemal wszystko. Można z nich było zrobić mąkę, kawę, a nawet jeść je jak ziemniaki. Z mąki żołędziowej da się upiec chleb, czy podpłomyki, a po upaleniu i zaparzeniu z powodzeniem zastępuje małą czarną.
Jak dokładnie przygotowuje się kawę z żołędzi możecie przeczytać w jednym z naszych specjalnych poradników. Przetestowaliśmy sprawę na własnych gardłach. I dziennikarzom TVP też daliśmy spróbować.
Koniczyna i kora brzozowa
Te dwa niecodzienne produkty Polki wykorzystywały już w czasie pierwszej wojny światowej. Zresztą, na wsiach na przednówku wiele gospodyń dodawało zmielonej kory brzozowej do wypieku chleba.
We wspomnieniach można nawet znaleźć informację o tym, że tuż przed pojawieniem się nowych plonów, w chlebie bywało więcej brzozy niż pszenicy.
Po wybuchu wojny Polki natychmiast odkurzyły stare kryzysowe receptury.
Ołówki i gazety
Kiedy wszystkie szuflady, w których trzymany był chleb zostały wyczyszczone do ostatniego okruszka, a głód nieprzyjemnie szorował w żołądku, dzieci robiły wszystko by choć na chwilę odczuć wrażenie sytości.
Zdarzało się, że polskie dzieci jadły pod okupacją na przykład gazety (najpierw miejsca niezadrukowane, później także i te pokryte farbą). Choć nie tylko. Jak wspomina Bogumił Janusz Żórawski:
Obgryzaliśmy też ołówki, gdyż kawałeczki drewna zostawały nam długo w ustach. Po prostu, mieliśmy przyjemność z ruszania buzią i z tego, że w niej coś było.
***
Artykuł powstał na podstawie materiałów zebranych przez autorkę podczas pisania książki „Okupacja od kuchni”.
„Okupacja od Kuchni” to poruszająca opowieść o czasach, w których za nielegalne świniobicie można było trafić do Auschwitz, warzywa hodowano w podwórkach kamienic, a zużytymi fusami handlowano na czarnym rynku. To także niezwykła książka kucharska: pełna oryginalnych przepisów i praktycznych porad z lat 1939-1945. Polecamy!
KOMENTARZE (86)
była też marmolada z buraków
[Redakcja usunęła komentarz z powodu obecności aluzji seksualnych bardzo niskich lotów. Prosimy o niewyładowywanie na naszym portalu swoich frustracji]
debil
Pozostaje pytanie – w jakim celu powstaje seria artykułów o tak kuriozalnej tematyce? Żeby podprogowo budować dziwne skojarzenia?
Ale co w tym szokującego? Na przykład w poznańskim do dzisiaj zjada się gołębie. A babcia mi opowiadała, że podczas okupacji to Niemiec nie mógł zrozumieć dlaczego Polacy do wron nie strzelają – tyle jedzenia lata. Nie strzelają, bo nie mieli z czego oczywiście, ale w Warszawie wron się jednak nie jadło…
także nie widzę w tym nic szokującego, jeżeli panuje głód to czy naprawdę to takie dziwne zjadać to co się da zjeść!!
Dokładnie, gołębie nie są szokującym daniem. Są zdrowsze od kurczaków i mniej tłuste. Nawet Karol Okrasa w TV przyrzadzał niedawno gołębie. W starych polskich książkach kucharskich widziałem wiele przepisów na gołębie, przepiórki i inne ptactwo dzikie.
W kilku miastach USA gołąb to lokalny specjał (polecam program Andrew Zimmerna)- jak u nas oscypek na Podhalu, czy kindziuk na Podlasiu.
Konina? Zdrowsza od wieprzowiny…
Szokująca to była dieta mieszkańców Stalingradu i Leningradu w czasie wojny.
Dzisiaj to strach jeść gołębie, powszechnie chorują na gruźlicę.
ja pare razy mialem gołabki na obiad tyle ze hodowlane
:)
Ale je się grzywacze a nie te z miasta…
zresztą jadłem ostatnio w zeszłym roku.
Tata myśliwy więc, Gołębie grzywacze, Bażanty, kuropatwy i inne się czasem je. Lepsze od kurczaka
Oczywiście w tych potrawach nie ma nic szokującego, a już kompletnie rozbawiła mnie pokrzywa – roślina zawierająca sporo żelaza, używana w ziołolecznictwie. Wrony, gołębie, konie, koty, psy – tak na prawdę to tylko kwestia kulturowa jakie zwierzęta uznaje się za jadalne, a jakie nie. Znam wspomnienia starszych osób, które wręcz wychwalają smak gołębia (gołębie jadło się długo po wojnie)…
Ja bardzo często jadam gołębie pokrzywy i tak dalej jedyne co mnie zaskoczyło to ołówki
Owszem. Rosół z gołebi podaje sie dzieciom, ale to muszą być gołebie tzw. nieloty. mlode, które jeszcze nie latały starych nikt nie je
A jakie sa smaczne dania lub rosół z gołebie a i konina jest super tylko ze Włosi wykupili wszystkie konie .
Tak ,w Itali konina to rarytas, transporty koni w makabrycznych warunkach 40 sC jechaly na rzeź. Nikt na postoju ich nie poił, kierowcy pili kawe i palili fajki.
Gołębie to nie taka 'wojenna’ potrawa. Te jadano częściej, a rosół z nich uchodził za najlepszy przy zapaleniu płuc. Poza tym dziwne, że brak najbardziej szokującego pokarmu w skrajnym głodzie, człowieka
Pracując nad książką, nawet pomiędzy wierszami, nie trafiłam na żadne wzmianki o aktach kanibalizmu. Całe szczęście Polacy nie byli zdesperowani aż tak jak mieszkańcy oblężonego Leningradu, którzy nie cofali się nawet przed tym byle przeżyć.
Borowski pisał o tym, natomiast to działo się w obozie, otóż w sytuacji, gdy SSmani karali więźniów kazali im stać w bezruchu na zewnątrz przez długi czas, powiedzmy kilkadziesiąt godzin, Ci którzy wyczerpani padali na ziemię byli jedzeni – osoba, która dopuszczała się aktu kanibalizmu również była tą karaną (oglądała się czy SSman nie widzi, gdy ona opuszcza swoje miejsce odbywania „kary”, podbiegała do kogoś kto padał na smierć i potrafiła odgryźć część ciała).
W oblężonym Leningradzie, już pod koniec, przyrządzano owsiankę z papierowych tapet (podobno w kleju znajdowało się sporo skrobi). Szczerze przyznam, nie pamiętam dokładnie z której dokładnie książki to informacja, ale spotkałam się z nią nie jeden raz. Osobna historia to przypadki kanibalizmu…
„miedziany jezdziec” pauliny simons
O sytuacji w oblężonym Leningradzie pisałam kilka lat temu. Tu możesz poczytać o tym, co jadali wówczas leningradczycy
http://ciekawostkihistoryczne.pl/2012/05/07/co-jesc-gdy-jesc-nie-ma-co-leningradzki-survival/
bardziej zszokowana jestem tym, że mówicie, że pokrzywa to chwast….poza tym, chyba nikt z Was sałatki z pokrzywy nie jadł ;/
Pokrzywa jest chwastem i nie ma w tym fakcie niczego szokującego. Na łąkach jest wybitnie niepożądaną rośliną, podobnie jak oset i inne niezjadane przez zwierzęta (usuwanie tych tak zwanych niedojadów jest jedną z podstaw dbania o pastwisko). Nie zmienia to faktu, że wykorzystuje się ją w kuchni i medycynie naturalnej. Sałatki z pokrzyw rzeczywiście nie jadła, jednak regularnie pijam napar z jej suszonych liści.
ja dodaję ją do zup, piję napar, robię z niej pesto. Jest pyszna i dobrze robi na włosy :)
pokrzywa jest też bardzo smaczna smoażona w cieście naleśnikowym …mniam :)
Pokrzywa to nie chwast. To ro§lina jadalna i lecznicza. W polskiej kuchni obecna nie z powodu głodu, tylko z powodu swoich walorów zdrowotnych i smakowych. Dziś nieco zapomniana ale nie sądzę, żeby tak niepamiętana była w czasie okupacji.
Każda roślina jest chwastem, gdy rośnie w miejscu niepożądanych.
Zwięrzęta gospodarskie bardzo lubią pokrzywy. Muszą być tylko dobrze przygotowane, posiekane i wcześniej ścięte by nie parzyły a najlepiej zmieszane z otrębami. Moja babcia wyżywiła tym dziesiątki krów, kóz, kur. Produkty po zwierzakach – mleko, jaja, mięso – były nieporównywalne do tych od sztucznych karm.
ja uwielbiam koktajl z młodej pokrzywy i pomarańczy :)
Samo zdrowie, a w dodatku smak :)
Rosół z gołębia to rarytas …a to co dzisiaj przemysł serwuje w swoich wytworach to może przyprawić o zawrót głowy .
Ligocka w swojej książce podaje że w getcie z babcią piły „herbatę” – łyżeczka konfitury rozmieszana w czajniku z gorącą wodą.
W latach 80 ub. wieku, kiedy w sklepach była tylko musztarda i ocet, tez się jadło gołebie, koninę, kawę z wysuszonych i sproszkowanych kasztanów. Robiło sie ciasto bez jajek itp. Polak potrafi. Dzisiejsze pokolenie tego nie zrozumie.
Nigdy w Polsce, nawet w latach 80-tych nie jadlam koniny, golebi…. Nie pilam tez kawy z kasztanow, moi rodzice byli zwyklymi robotnikami, ale za to byli zaradni.
Niestety w latach 90-tych Warszawie z braku innego mięsa kupiłam raz koninę na Pradze, w sklepiku z koniną przy Targowej, nie była smaczna mimo dodatku wielu ziół, a kilka lat wczesniej, jeszcze za komuny, kupilismy kiełbasę z koniny w Sanoku, też nie był pyszna.
Nawet nie wiesz, że jadasz. Konina to salami, pióra mielone gołębi, kur i innych w mące, rzołędzie w kawie rozpuszczalnej, kasztany jako zagęszczacz do np. fasolki po bretońsku gotowej w słoiczkach i tak można wymieniać jeszcze długo. Z miasta ście, a głupie ście
można było nie kupować wcale
bzdura….. u nas po zachodniej stronie Wisły jadło się w latach 80-tych normalną żywność może w kieleckim, suwalskim….fakt przez jakiś czas w czasie strajków w sklepach było niewiele ale szara strefa wymiany produktów ratowała sytuację….
Jestem z Piotrkowa Trybunalskiego, rocznik 1979 i nie słyszałem, żeby ktoś w latach 80. jadł koninę czy gołębie miejskie (pomijam gołębie hodowlane, „inna bajka” – może jadł ten kto hodował). Były kartki, ale raczej „kombinowano” z nielegalnym handlem wieprzowiną, ewentualnie można było świnkę utrzymać w jakiejś komórce na peryferiach miasta, dokarmić takiego prosiaka zlewkami aż urósł i wtedy zjeść. O mące z kasztanów i żołędzi słyszałem tylko w odniesieniu do II wojny światowej, na pewno nie lat 80. Natomiast dziadek opowiadał, że w czasie wojny jako dziecko w okupowanej Łodzi jadł psie mięso (oczywiście dopiero jak zjadł dorośli powiedzieli).
W latach 80-tych wychowywałam 4-ro dzieci (Kielce, Świętokrzyskie) jadaliśmy normalnie, może nie było luksusów. Nie jedliśmy koniny, ani gołębi. Kawę też zawsze udało mi się kupić.
Musztarda i ocet były i są tylko w durnowatej propagandzie. Za komuny ludzie jedli lepiej niż teraz. Artykuły spożywcze były lepszej jakości i nikt nie głodował. Takiej szynki, jaka była kiedyś, to chyba już nigdy nie zobaczę.
zgadzam się, lepiej jadało się za komuny i wcześniej, niż teraz np; te kurczaki, które jedzą gówno spod siebie i są szprycowane itd…
A gdzie tak było ? bo ja jestem rocznik 60 i nie przypominam sobie takiej kuchni , konina ? żołędzie ? . Gołębie zawsze były w naszej kuchni , a koninę w formie kiełbas można było formalnie kupić więc proszę nie opowiadać bzdur !!!
Kabanosy – te prawdziwe – są z koniny.
To i tak slabo. Wiekszosc roslin z poradnika o ziolach lub chwastach jest jadalna. W wielu krajach z reszta zjada sie je ljako warzywa – np mlecze we Francji lub cmentarne zlocienie w Chinach
To, że nie ma ich w artykule, czy książce, nie znaczy że nie jedzono ich w czasie wojny. Nawet przy najszczerszych chęciach nie da się poznać wszystkich „kryzysowych” patentów kulinarnych naszych babć. Wiele z nich wstydziło się mówić o tym, że jadły chwasty, bądź opowiadając o swoich losach nie uważało tego za wystarczająco interesujące. Przez to nigdy nie poznamy całego mnóstwa receptur na obiady z tego, co rosło pod płotem lub w pobliskim lesie.
Mój dziadek pieszo wracał w czasie wojny z Francji, babcia opowiadała, że jadł trawę i wszystko co rosło przy drodze. Stracił wtedy chwilowo wzrok, co babcia łączyła z dietą. Niestety o szczegóły już nie mam kogo dopytać.
Nie widzę nic dziwnego w jedzeniu pokrzywy czy żołędzi. Do tej pory się je jada, tak samo jak wiele innych roślin jak koniczyna, mlecz (mniszek) czy brzoza (sok z brzozy). Wystarczy się interesować właściwościami :)
Czytałam kiedyś, że na Syberii jadano fermentowane igły świerku. W Poznaniu popularna w czasie wojny była też komosa. Młodzi chłopcy chodzili nad Wartę łapać ryby (był zakaz!). Pokrzywa jest chyba najzdrowszym ziołem jakie znam i co roku jest to pierwsza nowalijka jaką jadam. Z nietypowych ziółek warto wspomnieć bluszczyk kurdybanek, którego wszędzie pełno i nadaje się do jedzenia, choć do smacznych nie należy. W Polsce rośnie ok 200 rodzimych gatunków roslin leczniczych. Przykładowe jadalne i lecznicze zioła i kwiaty: bratek, nagietek, nasturcja, tasznik, pięciornik, nostrzyk żółty, wiesiołek, dziewanna, babka lancetowata, krwawnik, bylica, chaber, cykoria ( kawa zbożowa), nawłoć, podbiał, rumianek, skrzyp, mniszek. Nie wymieniam ziół używanych w kuchni, bo wszyscy znają bazylię czy tymianek. Z drzew i krzewów: brzoza, dąb, topola, wierzba (aspiryna), głóg, jarzębina, robinia ( zwana błędnie akacją), kruszyna, lipa, kasztanowiec, bez czarny, kalina.
Nie wszystkie z wyżej wymienionych są rodzime, ale wszystkie są powszechne.Uwaga! Jeśli ktoś chciałby spróbować należy najpierw zapoznać się ze szczegółami spożycia, bo u różnych roślin jada się różne części, a czasem w większych ilościach rośliny mogą być szkodliwe. Czym mocniejsze lekarstwo tym szybciej truje!!!
Gołębie to pamiętam, jak moja babcia robiła z nich rosół jeszcze w latach 70-tych.
Faktycznie kilka jak to nazwaliście potraw jest szokujących. Ale do czego zmusza głód… nie ma co się dziwić
Pani autorka prawdziwego szoku doznałaby gdyby wiedziała że,łój zawarty w powszechnych kostkach rosołowych pochodzi z zmielonych świńskich ryjów.Generalnie odradzam opuszczenie miasta dalej niż 2 przystanki PKS.
Też mnie ten tekst o jedzeniu pokrzyw rozbawił. Pokrzywa jako coś dziwnego? Toż to popularne zioło, jak nie do dodawania do jedzenia, to na włosy. Normalna sprawa, nie tylko w czasie wojny. Tak samo jak przepyszny napar z oregano, często robimy sobie na wyjazdach, jak trafimy po drodze. I cała masa innych ziół dostępnych w sezonie ciepłym, lub hodowanych w doniczkach.
Konina była również bardzo popularna po wojnie, po prostu nie było za dużo innego mięsa poza kurzym. Tanie, ale bardzo niesmaczne, jak niesie wieść rodzinna.
Szokujące to było jedzenie tynku. Teściowa mówiła, że po wojnie (ona rocznik 1945) jeszcze za jej dziecięcych czasów to było normalne, że dzieci jadły tynk wapienny ze ścian z głodu.
Dziwię się, że w artykule nie było słowa o przydrożnych polach szczawiu, rzeczywiście był niezłą rośliną do jedzenia jak sałata nawet. Dzieciaki dzięki temu nie miały szkorbutu (tekst o szczawiu Niesiołowskiego był niestety prawdziwy, ludzie teraz sobie nie wyobrażają, jak straszna była wówczas bieda w Polsce i to jeszcze zanim wybuchła druga wojna).
Natomiast mąka z korą brzozy czy kawa z żołędzi – to muszę kiedyś wypróbować. :)
Fakt zdrapywania i jedzenia tynku przez dzieci,
to efekt niedoboru wapnia w organizmie.
tak, tynk dzieci zjadały w tym ja rocznik 1949 z braku wapnia. taka diagnoze postawił pan dochtor kiedy to matka zaliła się podczas wizyty na moje specyficzne upodobania smakowe.
Wydaje mi się, że tutaj bardziej chodziło o gołębie miejskie. Obecnie te hodowlane się przyrządza i jest to rarytas, ale te gołębie w miastach są jak szczury, łykają wszystko co człowiek rzuci – od petów po gumę do żucia i nie jest to zdrowe mięso.
Kurde… jak to czytam to mi się trochę smaczek narobił. Co jak co, ale gołębia to mam ochotę spróbować. Kota, tylko w dobie kryzysu i to jakiegoś do którego nie jestem przywiązany.
Wybrane komentarze do artykułu z serwisu wykop.pl
http://www.wykop.pl/link/2732913/10-szokujacych-okupacyjnych-potraw/
lemmikki:
Babcia opowiadała o kawie z żołędzi i chlebie, który nie miał w sobie mąki. Pamiętała jak „wędrowne grupy” kradły owoce z prywatnych sadów i jak w tajemnicy pędziła bimber na handel. Odcisnęło to na niej takie piętno, że do końca życia gromadziła jedzenie. Zawsze miała 50kg cukru, 20kg mąki, z 10 kostek masła, niekończące się ilości domowych soków, dżemów, ogórków. Żyła w strasznych czasach.
wezsepigulke:
@lemmikki: Moja babcia jak je rybę to je prawie całą. Z głową, ogonem, oczami, zostaje sam kręgosłup, kilka ości… Fuj :P Ale dziadek podobno był jeszcze gorszy, po Sztutowie i ruskim łagrze…
lemmikki:
@wezsepigulke: babcia po pracy przymusowej u jakiegoś bauera miała fobię, że nic z jedzenia nie może się zmarnować. To już było patologiczne bo nie raz nagotowała zupy na starym mięsie, jadła nadgniłe owoce itp.
wezsepigulke:
@lemmikki: Moja tez do ostatniego okuszka zjada, ale zgnilizne wywala. Dziadek był tak że zjadał wszystko. Moja babcia jako pracę przymusową była służącą u bogatych Niemców oraz oficerów wojska, więc ekstremalnej tragedii z jedzeniem nie miała.
Dziadek, tak w skrócie, był niemieckojęzycznym, niemieckonazywającym się, obywatelem Wolnego Miasta Gdańska, który odmówił służby w niemieckim wojsku za co trafił do Sztutowa, stamtąd dał dyla na wschód, gdzie bracia Rosjanie nie byli zbyt przyjaźnie nastawieni do niemieckojęzycznego, niemieckonazywającego się gościa bredzącego coś o Wolnym Mieście Gdańsku. Stamtąd też dał dyla z grupka innych osób, w czasie ucieczki zjedli kolege który padł z wycieńczenia. W samym łagrze sztandarowym przysmakiem była zagotowana woda z szyszkami, trawą i robalami, nalewana do własnego buta i stamtąd jedzona. Nie wiem, deficyt misek chyba mieli.
lemmikki:
@wezsepigulke: nigdy nie dowiedziałam się do końca co się działo u bauera, skąd takie podejście do jedzenia. Babcia niechętnie opowiadała o tym, a ja byłam zbyt młoda i głupia by dopytać.
tebezoo:
w tym roku byłem świadkiem jak bezdomny polował na gołębie…udało mu się…życzyłem mu smacznego ( ͡° ʖ̯ ͡°)
Jotgie:
Mo ojciec wspominał, że w czasie wojny naleśniki smażyli na oleju lnianym.
W czasach komunizmu olej lniany nazywano pokostem, który stosowano jako podkład pod lamperie olejne.
Obecnie znowu olej lniany można kupić w Biedronce! I nikt go nie nazywa pokostem!
Ja też jestem wychowany tak, że jedzenia się nie marnuje i staram się, żeby nie doszło do wyrzucania. Serce mnie boli jak widzę marnotrawstwo – wiem, jaki głód panuje w różnych częściach świata i panował w czasie wojny w Polsce. Szacunek dla żywności też z tego wynika – pradziadkowie przeżyli I wojnę światową, dziadkowie II, te pokolenia przekazały takie zasady moim rodzicom i mnie. Dodam, że rodzice mówili, że ich dziadkowie (moi pradziadkowie) opowiadali, że w czasie I wojny światowej był jeszcze większy głód, w czasie II wojny łatwiej było o jedzenie. Dziś już chyba trudniej tamte czasy „rekonstruować” (czy żyje jeszcze ktoś pamiętający I wojnę światową?), ale w ówczesnej prasie można znaleźć m.in. apele o zakładanie ogródków warzywnych na niewykorzystanych kawałkach ziemi w miastach czy hodowanie królików (podkreślano, że są smaczne, nie mają dużych wymagań, a opiekować się nimi mogą także dzieci i starsze osoby).
Glod-jest-wtedy-prawdziwy-gdy-czlowiek-patrzy-na-drugiego-czlowieka-jako-na-obiekt-do-zjedzenia
Chinole do dziś wpi.erd.alają psy i jest git.
Garść komentarzy do artykułu z naszego facebookowego profilu
https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne/posts/1141923615836296
Voy S.:
Ciekawe, czy podręczniki też bedą wkrótce pisane w stylu „opadnie ci kopara, nie uwierzysz, co rozebrano w 1722!!”.
I to „autentyczne” zdjęcie baby z czasu okupacji haha.
Ciekawostki historyczne:
Ale co się z tym zdjęciem nie zgadza? Pochodzi ono bodaj z października 1939 roku.
Voy S.:
A to przepraszam
Ciekawostki historyczne:
Dla zainteresowanych oryginał zdjęcia jest tutaj: http://audiovis.nac.gov.pl/…/91d2a56f9be3259a457d24e90…/
Nasz niezawodny naczelny ilustrator dodał tylko nieco kolorów.
Michał Z.:
Konina jest bardzo smaczna. Kiedyś jadałem dosyć regularnie ale źróło się skończyło i czasy zmieniły
Basia C.:
Mój tata opowiadał o głodzie panującym w czasie okupacji – mieszkali za Lwowem na wsi – musieli ciężko pracować u niemieckiego gospodarza. Głód był taki, że zbierali z pól przegniłe sadzonki ziemniaków (nie ziemniaki – tylko to, z czego potem ziemniaki wyrastają), podkradał też plewy spod spichlerza, gdzie była przechowywana mąka i zboża – z tego moja babcia przygotowywała „placki”. Za zbieranie tych „ziemniaków” i plew groziły dotkliwe kary…
Kamil D.:
To jest nic. W obozach koncentracyjnych jedzono nawet glinę, co skutkowało biegunką, odwodnieniem organizmu i ostatecznie śmiercią.
I jeszcze kilka komentarzy z profilu „Ciekawostki historyczne, o których nie powiedzą Ci w szkole”
https://www.facebook.com/historyczne/posts/482149791954082
Karol M.:
Sołżenicyn pisał, że on w łagrze (Archipelag GUŁag, 1973)wraz z resztą więźniów jadali/pijali „zupę” z botwiny. Sama botwina gotowana z wodą, często ta z „dna” góry jaką przywożono już była kiszona (barszczyk… miodzio, nie?Nie.) Dodajmy do tego całe dnie ciężkiej pracy i temperatury…
Karol M.:
Zresztą kiedyś jadano naprawdę różnie. Mąkę pszenną „wzbogacano” m. in.: Mieloną korą, słomą (mieloną!), innymi rodzajami mąki zbożowej lub nawet mchem… Oczywiście podstawą była mąka pszenna ale np w stosunku 1 do 7, 8 (1 część pszennej na np 8 części mąki z kory. Mech powodował, że chleb był bardzo gorzki także stosowano to w mniejszej proporcji lub z innymi domieszkami).
Ewa Inez M.:
Moja sąsiadka w czasie wojny jadła jeża…
A teraz wybrane komentarze do artykułu z profilu „Historia – daty, które nie gryzą”
https://www.facebook.com/historycznedaty/posts/871038296319595
Andrzej D.:
Akurat gołębie mają wspaniałe, delikatne mięso. Tych latających po mieście raczej bym nie jadł, nigdy nie wiadomo, co za choroby mogą nam podarować, ale takie z domowej hodowli to już inna sprawa. Mieliśmy kiedyś gołębie i pamiętam, jak tata ubił trochę na obiad. Niebo w gębie, tylko trzeba zjeść co najmniej 2, żeby się najeść.
Piotr K.:
Dokładnie, mój dziadek miał hodowle i też pamiętam jedliśmy potrawy z gołębi:)
Łukasz K.:
Ale nie je sie sierpowek tylko golebie grzywacze, ktore w polsce sa normalnie ptakami łownymi
Grażyna S.:
oby nam nie przyszło smakować !!!!!!!;(szanujmy pokój i to co mamy…
Bozena P.:
Rosol z golebi hodowlanych jest bardzo delikatny i smaczny, ale samo mieso twarde. Dziadek mi opowaidal juz dawno, dawno temu, ze za okupacji jedli wrony. To byly trudne lata, ale mial to szczescie, ze przezyl.
Blanka O.:
Datego Polacy maja tak uodpornione i silne genetycznie organizmy. Jednak nikomu nie zycze takiego ucisku.
Joanna S.:
Moja Babcia serwowała muchomory, miała jakiś specjalny sposób, obejmujący wielokrotne gotowanie itp. Kuchnię Babci przeżyli wszyscy domownicy
Andrzej T.:
Mama opowiadała jak jej ojciec smażył placki z samej mąki na towocie.
Anna G.:
A teraz ludzie wyrzucają jedzenie…..
Pakiet komentarzy z profilu „Historia jakiej nie poznasz w szkole”
https://www.facebook.com/historiajakiejniepoznasz/posts/1495494164076643
Joanna Z.:
Lekko podgotowana, odcedzona i podsmażona na masełku pokrzywa, to dla mnie rarytas!
Piotruś P.:
Jajecznice z pokrzywami robiła mi moja babcia jak byłem mały. Bardzo dobra.
Anna Z.:
Moja z pokrzywy robiła tylko wywar do płukania włosów po myciu. Świetna sprawa, żaden szampon nie dawał takiego efektu.
Piotruś P.:
No cóż, bieda najlepszą nauczycielk
Ewa N.:
roślinki mam obcykane od dziecka, moja mama urodziła się przed wojną, jako dziecko byłam przekonana, że nas truje. każąc zbierać różne zielska, owoce bzu, jarzębiny, krwawnik, lebiodę, babkę – teraz mam inny punk widzenia tych „strasznych ” aczkolwiek smacznych potraw
I jeszcze trzy komentarze z profilu „Historia jakiej nie znacie”
https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=540856962737622&id=281476328675688
Paweł Ł.:
Dokładnie tak było (Babcia mi opowiadała zjadało się wszystko co dało się złapać)
Maria K.:
Gwoli przypomnienia .
Czeslaw K.:
Podobno oblepione w glinie gołębie i pieczone w ognisku były rarytasem, opowiadała babcia, która przeżyła dwie wojny.
Stan wojenny. Wdowa z 9 dzieci i rentą rodzinną 600 zł.Mieliłam w młynku zboże i próbowałam piec chleb, niestety w środku pływał, ale skórka była jadalna. W pobliskiej rzeźni sprzedawano kości dla psów i łój wołowy, uprosiłam prezesa aby mi zostawiał co jakiś czas skrzynkę tych rarytasów. Do dziś pamiętam smak łoju na chlebie. Chleb ubłagałam u prezesa GS-u taki przeterminowany czy niedopieczony, też za grosze. Sąsiadka zabiła owcę część łoju z tej owcy dała psom, ale w czas się opamiętała i resztę przyniosła mi. Druga przyniosła mi pół worka mąki, do dziś pamiętam jak przesiewałam te mąkę z mysich kupek, a łzy kapały mi do niej. nie musiałam już solić. Potem placki na suchej patelni. Miałam swój ogród wiec na zimę 2 beczki kapusty kiszonej i ciągle bigos na stole, zamiast mięsa trochę kości. Synowie wymyślili taką potrawę, do bigosu dodawali jajko i mąkę i takie placuszki się smażyło. Zamiast herbaty zbierałam zioła, gdy przychodziły koleżanki to pytałam macierzanka, dziurawiec, rumianek. Przeważnie piliśmy dziurawiec. A kto pamięta dolewki z kawy, czasami nawet trzy. Dużo by opowiadać.
Wychowała mnie Babcia i bez wojny i głodu pamiętam wyborny smak chlodniku z wody, soli, octu i cebuli oraz zupę z łobody. Mięsa prawie nie jadalismy :) Zapomnieliśmy o rarytasach z pola i łąki. A artykuł o wojennej „kuchni” – doskonały! Dziękuję
moi dziadkowie od 1940 do 1943 byli na wczasach za Uralem. Jedną z opowieści które zapamiętałem to jak dziadek i jego ziomki przy wyrębie drzew w tajdzie dla rozgrzania pili wywar m.in z pokrzyw. Poza tym że miał wrzody etc to jeszcze od tego popękało mu szkliwo na żebach ;/
moja teściowa robi rosół z gołębi .. raz nieświadomie zjadłam taki rosół i szczerze żadnej różnicy nie ma rosół z kury a rosół z gołębia, ale od tamtej pory , gdy teściowa mnie uświadomiła, że w rosole jest gołąb przestałam jadać u niej rosołki :D
Mąka z perzu i chleb z niej. To nie jest wytwór okupacji. Moja babcia jadala to przed wojną gdy w niektórych regionach Polski bodajże w 1936 albo 1937 byl głód spowodowany ponoć nieurodzajem
na głód dobrze robi orgazm-ja jako 17 letni chłopak mieszkałem z całym tabunem ciotek,kuzynek i jęzorem leciałem to wszystko az miło a, jęczały ,wyły przy tym a, mnie co chwilę buzia napełniała się słonawym wytryskiem.Jak sie 2-3 razy spuściła to do wieczora nie myślała o jedzeniu a, ja miałem pełny brzuch kleistej mazi.Wojna się skończyła a, te dalej chciały ale mnie wzieli do SP i ja Warszawę budował
dziadkowie mówili, że jak nie było co jeść to zdarzało się, że ludzie gotowali torby, paski, rzemyki skórzane i jak zmiękły jedli… dlatego po wojnie nie pozwalali wyrzucić choćby okruszka chleba… szanowali
co roku na wiosnę jadam szpinak z pokrzywą i gotuję zupę z młodych pędów pokrzyw! ) Pych a poza tym, to kobiety w okresie wojny wiedziały co robią, bo pokrzywa, to bomba witaminowa ;)
Wczasie wojny z ludzi wychodzi kim są,a raczej czym są. Kiedy głodują zjedzą drugiego człowieka.
Lepiej zapytac leningradcew, co oni jadli w czasy blokady miasta 1941-1943 rr…To biendzie SZOK! Prawdziwy…
I co więcej – pisaliśmy o tym: http://ciekawostkihistoryczne.pl/2012/05/07/co-jesc-gdy-jesc-nie-ma-co-leningradzki-survival/
też mi szok ja pierdziele nie ma o czym kobieta pisać jakaś lewicówa co za miasto nie wyjechała
Tak z ciekawości. Jak robi się chleb z kory brzozy?
Co prawda mieszkam w Danii już parę lat..
ale tu dowiedziałam się, że gołębie normalnie się jada (na wsi najczęściej).
Jest to przysmak i plasuje się na miejscu mniej więcej
jak u nas w Polsce niedzielny rosół czy czy danie z królika.
Przyznam, że byłam dość zaskoczona.
Biorąc pod uwagę warunki wojenne, kiedy proteiny są niezbędne,
to chyba też byłoby mi wszystko jedno co jem. Kot czy pies. Nie ważne. Mięso!
Byle nie człowieka… tej granicy chyba bym nie była w stanie przekroczyć.
Chyba – nigdy nic nie wiadomo.
Nikt nie zna siebie do końca.
No jak juz widze jakie braki w edukacji ma „Członek redakcji”, ktora pisze, ze „Pokrzywa jest chwastem” i argumentuje tym, ze „Na łąkach jest wybitnie niepożądaną rośliną”, to raczej tej ksiazki nie kupie. Kto wie jakie inne bzdury sie tam jeszcze w niej znajduja. Jak napisal anonim: „Każda roślina jest chwastem, gdy rośnie w miejscu niepożądanym.” Jak Ci panno Aleksandro różyczka na polu wyrosnie wsrod pszenicy to tyz bydzie chwastem.
Mlode pokrzywy jada sie w wielu krajach jako wiosenny przysmak, bogaty w witaminy. Golebie takze i to wcale nie z powodu glodu.
Pokrzywa i lebioda to taki „szok”??? Nigdy na wsi i sami wysokopartyjni w rodzie, ze az takie zdziwienie? :D Kabanosow (tych prawdziwych) w sklepie w srodku „metropolii” nigdy nie widziano? To dopiero „szok” dla normalnego, przecietnego Polaka :D
Ja nie widzę wtym nic dziwnego, ponieważ jeszcze nie zdarzyło się żebym czegoś nie zdjadł a jadałem w życiu naprawdę dziwne rzeczy ale z polskiej kuchni jadałem mięso każdego zwierzęcia oprócz kotów i psów (pewnie bym zdjadł ale nigdy nie zostałem poczęstowany) ale pijałem mleko owcze, kozie, końskie, ośle i wielbłądzie ale nie w Polsce. Bardzo chciałem spróbować świńskiego ale nikt nie chciał wydoić maciory. W naszych stronach w latach 80tych popularne było mięso nutrii na kiełbasy. Końskie też sprzedawano Bardzo smaczne. Moja mama potrafił wyczarować jedzenie ze wszystkigo.
Wojna wojną. Dzisiaj jedzenie mięsa to głupota. Nie dość, że strasznie traktujemy zwierzęta, zadajemy im tyle cierpienia, to ani to zdrowe, ani potrzebne. Oczywiście Janusze z brzuchami, prawdziwi drapieżnicy kanapowi będą bronić kiełbasy. ;)