Święty Wacław nie zostałby męczennikiem i patronem krakowskiej katedry, gdyby nie chorobliwa żądza władzy tocząca jego brata. Książę Bolesław Srogi – a więc ojciec naszej księżnej Dobrawy - dla przejęcia tronu był gotów własnoręcznie zamordować najbliższego krewnego.
Wacław, rządzący w Pradze mniej więcej od 925 roku, nie był zwyczajnym władcą. Szczegóły giną w pomroce dziejów i w wymysłach żywotopisarzy, nie ulega jednak wątpliwości, że Czechom przytrafił się wódz ekscentryczny.
Odznaczał się głęboką religijnością, wręcz dewocją, o której plotki krążyły nawet w dalekiej Saksonii. Mawiano, że pod swoimi książęcymi szatami zawsze nosi włosienicę, aby w ten sposób przypodobać się Bogu. Tajemnicą poliszynela była niechęć Wacława do wydawania wyroków sądowych, jak również fakt, że brzydzi się przesadną przemocą i wystrzega rozrywek. Znany też był jego strach przed grzechem.
Ilekroć księciu zdarzyło się wypić zbyt dużo w towarzystwie podkomendnych lub zabalować, niezwłocznie udawał się do kościoła, by przepraszać Boga. Niekiedy robił to, jak się zdaje, jeszcze tej samej nocy, wciąż pijany i półprzytomny. Częściej jednak modlitwom przebłagalnym i pokucie oddawał się dopiero nazajutrz. Doskonale wiedział o tym jego młodszy brat Bolesław. I postanowił ze swojej wiedzy skorzystać.
Suto zakrapiana uczta
Był wczesny ranek 28 września 935 roku, gdy zaspany Wacław opuścił rezydencję w grodzie Stará Boleslav, zmierzając niespiesznym krokiem w stronę stojącego nieopodal kościółka. Nie mógł być raczej w dobrym humorze. Nie dość, że znowu przymuszono go do zbyt hucznego świętowania, to jeszcze towarzyszem tych zabaw był nie kto inny, tylko jego brat Bolesław.
Pomiędzy rodzeństwem iskrzyło już od dłuższego czasu. Młodszy książę, zżerany przez ambicję i przekonany o własnej wyższości, nie potrafił pogodzić się z faktem, że głupi przypadek zwichnął mu życie. To robiącemu z siebie ciągłe pośmiewisko, słabemu i pozbawionemu wizji Wacławowi przypadła w udziale naczelna władza, a jedynym – absolutnie jedynym, zdaniem Bolesława – uzasadnieniem był fakt, że urodził się on parę lat wcześniej.
Bolesław musiał czuć, że pod każdym względem przerasta brata: jako wojownik, organizator, mówca, sędzia, a przede wszystkim władca. Zawiązywał coraz to nowe spiski, starając się wykroić dla siebie kolejne uprawnienia, grody i honory. Wciąż jednak było mu mało. Wreszcie postanowił zawalczyć o wszystko. I to w stylu, którego nie powstydziłaby się jego matka – krwiożercza, chorobliwie żądna władzy i odsunięta od sprawa państwa nie przez kogo innego, a przez młodego Wacława, księżna Drahomira.
Brat przeciw bratu
Wacław pociągnął za klamkę ciężkich wierzei kościoła, nic to jednak nie dało. Budynek był zamknięty na cztery spusty i to mimo że zbliżała się godzina porannej mszy świętej. Czyżby diakon zaspał? – pomyślał pewnie w pierwszej chwili. Zaskoczenie o wiele zbyt wolno ustępowało miejsca niepokojowi. Nim się spostrzegł, u jego boku wyrosła postawna sylwetka Bolesława.
Z pozoru nie było w tym nic dziwnego. Gród Stará Boleslav był siedzibą brata i to na jego prośbę Wacław przybył tutaj poprzedniego dnia. Pretekstem miało być wspólne świętowanie dnia męczenników Kosmy i Damiana. Bolesław przedstawił rodzinną ucztę jako okazję do pojednania. I podkreślił, że odmowę uzna za wymierzony sobie policzek. Wacław niechętnie uległ, czego coraz to bardziej i bardziej żałował. Kilkugodzinne biesiadowanie w żaden sposób nie zbliżyło go do brata. Ten wciąż wydawał się spięty, a jego podkomendni stale obserwowali zwierzchniego księcia, zupełnie jakby spodziewali się z jego strony ataku…
– Dziękuję ci za ucztę, bracie, i za to, że tak dobrze mi służyłeś – wymamrotał Wacław, oficjalnym frazesem maskując swoją niepewność. Usta Bolesława zupełnie niespodziewanie rozwarły się w szerokim, szyderczym uśmiechu.
– Teraz chcę być dla ciebie jeszcze lepszy! – wykrzyknął, wyszarpując miecz z pochwy. Do księcia nie dotarło jeszcze, co się dzieje, refleks i wieloletnie wyszkolenie bojowe zrobiły jednak swoje. Odruchowo odskoczył w bok, a wymierzony prosto w głowę cios minął go o centymetry. Nie czekając na nic, Wacław dopadł brata – wyraźnie zdziwionego tym, że wciąż ma przed sobą żywego człowieka, a nie broczące krwią truchło – wyrwał mu z dłoni miecz i odrzucił go na bok.
Spodziewając się nieczystego zagrania, może zatrutego noża, a może tylko dłoni zaciśniętych wokół swojej szyi, silnym pchnięciem powalił Bolesława na ziemię.
– Mógłbym cię zabić jak maleńkie zwierzątko – wysapał rozeźlony. – Ale nie będę sobie plamić rąk braterską krwią!
Znak Kaina
Bolesław spoglądał na niego oczami pełnymi wściekłości. Nie dlatego jednak, że zamach się nie udał. Po prostu w myślach już słyszał żarty i docinki. On, nieustraszony i bezlitosny wódz, uległ jakiemuś nieudolnemu klesze udającemu księcia… Cóż, na pocieszenie miał przynajmniej tron, bo jego plan uwzględniał także tę najgorszą ewentualność.
Zza najbliższego budynku wypadł niewielki oddział uzbrojonych wojowników. Przodem biegli przyboczni młodego księcia: Czesta, Tira i Gniewosza, którzy bez chwili wahania rzucili się na Wacława. Miecze poszły w ruch, przez krótką chwilę dało się jeszcze słyszeć krzyki przerażonego władcy. Szybko ustąpiły one miejsca sapaniu i wyzwiskom napastników. Powietrze wypełnił mdły zapach krwi. Czechy natomiast miały już tylko jednego księcia.
Narodziny czarnej legendy
Niewykluczone, że cała ta scena rozgrywała się zaledwie kilkadziesiąt metrów od komnaty, w której w zawieszonej pod sufitem kołysce kwiliła malutka, urodzona jakiś rok wcześniej księżniczka Dobrawa. Mogło też zdarzyć się inaczej – i Bolesław spłodził Dobrawę gdzieś pomiędzy czystkami, walkami i egzekucjami towarzyszącymi przejmowaniu władzy po Wacławie.
Teksty z epoki podają, że nowy książę bezwzględnie mordował stronników swojego brata. Przeżyli przede wszystkim ci, którym udało się zbiec za granicę. Śmierć i ucieczka członków wrogiego stronnictwa nie wystarczyły jednak, by uciszyć gniew Bolesława.
Podobno kazał topić ich dzieci w Wełtawie, a wdowy po nich lub porzucone żony przymusowo wydawał za mąż za innych mężczyzn. Uciekła nawet licząca około czterdziestu pięciu lat Drahomira. Najwidoczniej przeczuwała, że Bolesław nie okaże się równie litościwym władcą i tak samo wyrozumiałym synem, jak Wacław. Intuicja jej nie zawiodła.
Bibliografia:
- Klaniczay G., Holy Rulers and Blessed Princesses. Dynastic Cults in Medieval Central Europe, Cambridge 2002.
- Kuźmiuk-Ciekanowska A., Święty i historia. Dynastia Przemyślidów i jej bohaterowie w dziele mnicha Krystiana, Kraków 2007.
- Nastalska-Wiśnicka J., Dwie księżne. Walka kobiet o władzę w Czechach początku X wieku, „Lubelski Rocznik Pedagogiczny”, t. 34 (2015).
- Nastalska-Wiśnicka J., Rex martyr. Studium źródłoznawcze nad legendą św. Wacława (X–XIV w.), Lublin 2010.
- Sobiesiak J.A., Bolesław II Przemyślida (†999), Kraków 2006.
- Třeštík D., Počátky Přemyslovců. Vstup Čechů do dějin (530–935), Praha 1997.
- Widukind, Dzieje saskie, ks. II, rozdz. 3 (Die Sachsengeschichte des Widukind von Korvei [w:] Monumenta Germaniae Historica, t. 6, red. Paul Hirsch, Hans E. Lohmann, Hannover 1935).
Uwagi:
- Piszę o kołysce podwieszanej u sufitu, bo właśnie takie polecali ówcześni księża i pedagodzy, starający się przeciwdziałać przypadkom duszenia dzieci śpiących wspólnie z rodzicami. Zob. np. D. Żołądź-Strzelczyk, The Child in the Polish Medieval Family, „Quaestiones Medii Aevi Novae”, t. 4 (2009).
- Rekonstrukcja wydarzeń na podstawie najstarszych żywotów św. Wacława. Wypowiedzi postaci są autentyczne – a w każdym razie w takiej formie podają je zachowane legendy.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.