Gdy papież nawoływał do zorganizowania pierwszej wyprawy krzyżowej, w płomiennej mowie zapewniał pielgrzymów, że... obłowią się skarbami wrogów. Dobrze wyczuł zapotrzebowanie. Wielu rycerzy ruszało do Ziemi Świętej tylko po to, by zbić prywatną fortunę. Ale czy rzeczywiście im się to udawało?
Głównym celem rycerzy, wyruszających na wyprawy krzyżowe, nie było bynajmniej zdobycie w Ziemi Świętej nieziemskich skarbów. Jak przypomina francuska mediewistka Régine Pernoud:
[Krzyżowcy] nie wyruszali (…) na wyprawę wojenną ani na podbój, wyruszali na pielgrzymkę. Pielgrzymkę zbrojną, ale jednak pielgrzymkę. Jeżeli nie uświadomimy sobie tego aspektu, niewiele zrozumiemy z wypraw krzyżowych, tego potężnego ruchu, który wstrząsnął cała Europą.
Oczywiście, jak na każdej wojnie, można było się spodziewać, że zwycięzcy podzielą między siebie majątek pokonanych. Jeśli jednak komuś zależało na pewnych zyskach, lepiej robił, zostając w Europie. Na miejscu nie brakowało konfliktów, na których można było się dorobić. Tymczasem krucjaty były drogą inwestycją, obarczoną potężnym ryzykiem. I gdyby tylko o pieniądze chodziło, byłaby to pewnie jedna z gorszych inwestycji w dziejach.
„Sprzedam Londyn, jeżeli znajdę kupca”
Już samo zorganizowanie wyprawy do Ziemi Świętej wymagało od ochotników potężnych pieniędzy. Zdobywali je, zadłużając się lub wyprzedając swoje posiadłości. Tak było z wieloma uczestnikami pierwszej krucjaty, która odbyła się w latach 1095-1099. Robert II Krótkoudy, najstarszy syn Wilhelma Zdobywcy, by móc sfinansować podróż swoją i swojej armii zastawił księstwo Normandii. Z kolei Gotfryd z Bouillon, książę lotaryński, sprzedał hrabstwo Verdun i inne ziemie.
Sytuacja nie zmieniła się też później. W 1101 roku Odo Arpin z Bourges, francuski możnowładca, odsprzedał swoje posiadłości królowi Filipowi I. Pieniądze najprawdopodobniej były mu potrzebne właśnie do wzięcia udziału w krucjacie.
By sfinansować swój udział w trzeciej wyprawie krzyżowej (1189–1192), ogromne koszty poniósł też król Anglii, Ryszard Lwie Serce. Waleczny władca był gotów na każdy wydatek. Gdy zbierał pieniądze na podróż do Ziemi Świętej, zarzekał się: Sprzedam Londyn, jeżeli znajdę kupca. I nie żartował. Wprawdzie na Londyn nabywca się nie znalazł, ale Ryszard zdobył pieniądze, sprzedając Szkotom… niepodległość. Potężna suma, wypłacona w 1189 roku przez króla szkockiego, Wilhelma Lwa, uwolniła kraj od angielskiego zwierzchnictwa. I pozwoliła angielskiemu monarsze wyruszyć w upragnioną pielgrzymkę.
Od pucybuta do milionera w wersji krucjatowej
Środki, które pochłonęła organizacja krucjaty, starano się w miarę możliwości odzyskać już w jej trakcie. Liczono na to, że wyprawa pozwoli się odkuć finansowo. Podobno nie było to niemożliwe: Fulcher z Chartres, kronikarz pierwszej wyprawy krzyżowej, zapewniał, że kto był biedny na Zachodzie, ten na Wschodzie stawał się bogaty.
W czym tkwił haczyk? Otóż należało wpierw na ten Wschód dotrzeć. Tymczasem różnica między stanem wyjściowym armii krzyżowców a stanem końcowym bywała potężna. Historyk wojskowości John France wyliczył, że straty krzyżowców w czasie pierwszej krucjaty wynosiły 75%. Dla porównania straty Wehrmachtu w czasie II wojny światowej wynosiły 30% i uchodziły za bardzo wysokie. W tym samym konflikcie straty Amerykanów w czasie 3 największych kampanii oscylowały między 1,5 a 3,66%. Zresztą, nawet jeżeli podejść krytycznie do ustaleń France’a, konkluzja jest jasna: uczestnicy pierwszej krucjaty kończyli raczej martwi, niż bogaci.
Kiedy jednak trafiał się łup, sięgano po niego chciwie. Ryszard Lwie Serce obłowił się jeszcze w drodze do Ziemi Świętej, i to dość przypadkowo. Zdobył Cypr i zgarnął mnóstwa złota, zgromadzonego przez Izaaka Komnena, samozwańczego władcę Wyspy Afrodyty. Król Anglii nie przebierał zresztą w środkach. Już na miejscu, na Bliskim Wschodzie, nie pogardził nawet napadem na bogatą karawanę.
Zdarzały się też jednostki, przed którymi krucjaty otworzyły drzwi kariery. Tak było w przypadku Baldwina, trzeciego syna hrabiego Boulogne i uczestnika pierwszej wyprawy krzyżowej. Został on najpierw hrabią Edessy, a później – jako Baldwin I – królem jerozolimskim. Podobny awans czekał jego kuzyna, który na Starym Kontynencie był jednym z wielu nieznaczących feudałów. W Ziemi Świętej odziedziczył po krewniaku najpierw Edessę, a później także Księstwo Jerozolimskie. I ze zwykłego Baldwina z Le Bourg przekształcił się w króla Baldwina II.
Bohaterem najbardziej spektakularnej kariery z czasów wypraw krzyżowych był Renald z Châtillon. Ten prosty rycerz, który zdecydował się na wyjazd do Ziemi Świętej, nie miał ani pieniędzy, ani wpływowych krewnych. Był jednak przystojny i wpadł w oko księżnej Konstancji z Antiochii. Księżna była wdową i dotychczas nieśpieszno jej było do drugiego zamążpójścia. Odrzucała wszystkich kandydatów proponowanych przez króla jerozolimskiego i cesarza bizantyńskiego. Zmieniła zdanie dopiero, kiedy poznała Renalda.
Wielu zdumiewało się, że ta dama, tak znacząca, majętna, z wysokiego rodu, małżonka równie wielkiego seniora, postanowiła poślubić nieledwie prostego żołnierza – dziwił się kronikarz Wilhelm z Tyru. Ale Konstancja jak postanowiła, tak zrobiła. W 1153 roku Renald ożenił się z księżną i został księciem Antiochii.
Trzeba jednak pamiętać, że nie dla wszystkich podobne perspektywy były równie kuszące. Bycie władcą państewka na Bliskim Wschodzie było wprawdzie olbrzymim sukcesem… ale tylko dla drugoligowych feudałów w stylu obu Baldwinów. Inaczej patrzyli na sprawę ci, którzy mieli spore posiadłości w Europie. Świadczy o tym przykład Henryka, hrabiego Szampanii i siostrzeńca Ryszarda Lwie Serce.
Wuj Ryszard naciskał na Henryka, by ożenił się z królową Jerozolimy, Izabelą. Owdowiała ona nagle w 1192 roku po tym, jak jej męża zabili asasyni. Tymczasem władca Szampanii nie palił się do brania na siebie trudów obrony Królestwa Jerozolimskiego – a właściwie resztek, które z niego zostały. Chciał wracać do swojego europejskiego hrabstwa. Kiedy jednak ujrzał piękną Izabelę, zmienił zdanie. I pozostał u jej boku w Ziemi Świętej.
Krucjaty a europejska gospodarka
Choć czasem udawało się krzyżowcom natrafić na prawdziwe skarby, okazjonalne łupy wojenne nie wystarczały na finansowanie wypraw. Nie był to przecież najazd na sąsiednie hrabstwo, lecz długotrwała i bardzo droga podróż. Wystarczy wspomnieć, że siódma krucjata, organizowana przez francuskiego króla Ludwika IX Świętego, kosztowała więcej niż sześciokrotność rocznych przychodów korony francuskiej!
W miarę upływu czasu wymyślano coraz to nowsze sposoby zdobywania potrzebnych na wyprawy pieniędzy. Władcy sięgali, oczywiście, przede wszystkim do kieszeni poddanych. W 1188 roku Henryk II Plantagenet, król Anglii, i Filip II August, król Francji, obłożyli podatkiem wszystkich, którzy nie wyruszyli na krucjatę. Z kolei Filip ze Szwabii, król Niemiec, w 1207 wprowadził pięcioletni podatek przeznaczony na finansowanie wyprawy krzyżowej. W jego ślady poszedł jego bratanek, cesarz Fryderyk II. W 1221 roku obłożył specjalną daniną swoich poddanych z Sycylii.
Usprawniono też proces wyprzedawania przez feudałów własnych posiadłości. Wcześniej było to dość problematyczne. Nieco upraszczając zawiłości z zakresu prawa rzeczowego – krewnym i panom lennym przysługiwało prawo pierwokupu. By wspomóc krzyżowców, w 1145 roku papież Eugeniusz III rozporządził jednak, że mogli oni rozporządzać nieruchomościami bez oglądania się na strony dotychczas uprzywilejowane. Ta poważna ingerencja Kościoła w sprawy gospodarcze ożywiła rynek nieruchomości w Europie Zachodniej.
Rycerze-bankierzy
Wyprawy nie przyniosły może oczekiwanych spektakularnych zysków, ale i tak przyniosły światowi europejskich finansów prawdziwą rewolucję. A to za sprawą templariuszy i joannitów, dwóch zakonów rycerskich, które stały się, używając określenia Edwarda Potkowskiego, „wielkimi bankierami krucjat”. Ich działalność była odpowiedzią na potrzeby mniejszych grupek „zwykłych” pielgrzymów. W końcu między rokiem 1095, kiedy papież Urban II wezwał do wyprawy do Ziemi Świętej, a 1291, kiedy muzułmanie zdobyli Akkę, kończąc symbolicznie obecność łacińskich państw na Bliskim Wschodzie, do Jerozolimy ruszały nie tylko wielkie wyprawy baronów.
W przypadku niewielkich liczebnie grup podróżowanie ze sporą ilością złota przez długie tygodnie nie było dobrym pomysłem. Ich uczestnicy w najlepszym razie mogli ocknąć się pewnego dnia poturbowani i z pustą sakiewką. W najgorszym – mogli już w ogóle się nie obudzić. Z pomocą przyszli im więc przedsiębiorczy zakonnicy. Proces powstawania pierwszych banków plastycznie opisuje Martin Bauer w książce „Templariusze. Mity i rzeczywistość”:
W domach zakonnych templariuszy znajdowali schronienie nie tylko ludzie, ale również ich złoto – podobnie jak wszystkie klasztory komturie cieszyły się statusem nietykalności miejsc świętych. Na wszelki wypadek jednak najważniejsze domy templariuszy były zabezpieczone grubymi murami i chroniły je zastępy rycerzy. Cokolwiek trafiało do ściśle strzeżonych skarbców zakonu w Paryżu, Londynie, La Rochelle czy Tomar (Portugalia), było tak bezpieczne jak u Pana Boga za piecem.
Sytuację tę rychło wykorzystano. Zresztą świat zmieniający się za sprawą krucjat potrzebował nowych instrumentów finansowych. Stały się nimi wydawane przez templariuszy listy kredytowe. Jak podkreśla Martin Bauer, ten błyskotliwy wynalazek miał dla podróżnych ogromne znaczenie. Samym zakonnikom nie przysparzał zaś wiele pracy:
Swoimi listami kredytowymi [templariusze] zrewolucjonizowali międzynarodowy transfer pieniężny: w dowolnej placówce zakonu każdy mógł nabyć taką akredytywę, a następnie wymienić ją na gotówkę w innej filii. Dla podróżnych miało to nieocenione wręcz znaczenie: nie musieli już przewozić złota w obawie, że mogą zostać do cna ograbieni.
Ponieważ strumienie płatnicze często się wyrównywały – jeden podróżny płaci w A, a pobiera gotówkę w B, inny zaś wpłaca w B, pobierając pieniądze w A – zakon musiał transportować tylko salda netto. Owe drobne ilości złota były praktycznie niezauważalne w porównaniu do skali ciągłego przepływu dóbr pomiędzy domami zakonnymi (…).
A więc ile zarobiono?
Krucjaty były najdroższą przygodą średniowiecznego rycerstwa, często prowadzącą do finansowej ruiny – pisał amerykański mediewista Fred Cazel. To zdanie najlepiej chyba podsumowuje bilans krucjat. Rzeczywiście, jeżeli spojrzeć tylko na uczestników siedmiu wypraw krzyżowych, dorobiło się niewielu.
Stosunkowo najlepiej powiodło się wodzom pierwszej wyprawy krzyżowej. W większości pozostali w Ziemi Świętej, tworząc łacińskie państewka. Na mniejszą skalę dorabiali się ich towarzysze. Ale później było tylko gorzej. Przywódcy kolejnych krucjat, które dotarły na Bliski Wschód, tracili i czas, i pieniądze. Po czym, o ile byli jeszcze pośród żywych, wracali do Europy.
Jeżeli ktoś zarabiał na krucjatach, to nie krzyżowcy, ale… ludzie odpowiedzialni za obsługę wypraw krzyżowych. Najbardziej jaskrawym przykładem są Wenecjanie, którzy pożyczyli wielką sumę pieniędzy uczestnikom czwartej krucjaty. Wykorzystali ich też do walki z chrześcijanami. Krzyżowcy wraz z Wenecjanami zdobyli w 1202 roku Zadar, port strategiczny z punktu widzenia weneckiego handlu. Miasto wcześniej należało do króla węgierskiego.
W trakcie wypraw bogaciły się zakony rycerskie, domy bankowe, kupcy, armatorzy… W pewnym sensie wygranym była więc europejska gospodarka. Usprawniono obrót ziemią, pojawiły się nowe instrumenty finansowe, rozwinął system monetarny i bankowość, podjęto próby ujednolicenia systemu podatkowego.
Europa zwyciężyła też, jak podkreślał Steven Runciman we wstępie do swoich klasycznych „Dziejów wypraw krzyżowych”, pod względem cywilizacyjnym. Do czasów pierwszej krucjaty, pisał brytyjski historyk, ogniskiem naszej cywilizacji było Cesarstwo Bizantyjskie oraz kraje kalifatu arabskiego. Zanim ruch ten dobiegł swego kresu, przywództwo cywilizacyjne przejęła Europa Zachodnia. Tylko jak to wycenić?
***
Wyprawy krzyżowe rozumiem wąsko w sensie wypraw z lat 1095-1291 do Ziemi Świętej, ze szczególnym naciskiem na tak zwane siedem krucjat. Nie biorę zatem pod uwagę wyprawy przeciwko albigensom, rekonkwisty czy walki krzyżaków z Prusami i Litwinami.
Bibliografia
- Martin Bauer, Templariusze. Mity i rzeczywistość, tłum. Małgorzata Słabicka, Wydawnictwo Dolnośląskie 2017.
- Paul F. Crawford, Four Myths about the Crusades, „The Intercollegiate Review”, t. 46, nr 1 (2011).
- Fred A. Cazel, Jr., Financing the Crusades, [w:] A History of the Crusades, t. VI: The impact of the Crusades on Europe, red. N.P. Zacour, H.W. Hazard, University of Wisconsin Press 1989.
- Régine Pernoud, Kobieta w czasach wypraw krzyżowych, tłum. Iwona Badowska, Marabut 1995.
- Steven Runciman, Dzieje wypraw krzyżowych, t. 1-3, tłum. Jerzy Schwakopf, PIW 1997.
- Ece Gulsum Turnator, Turning the Economic Tables in the Medieval Mediterranean: The Latin Crusader Empire and the Transformation of the Byzantine Economy, ca. 1100-1400, rozprawa doktorska, Harvard University 2013.
KOMENTARZE (3)
Ciekawe jakby zareagowali gdyby napotkali na terenie dzisiejszej Syrii czy Iraku przygotowane wojsko ubogacone cekaemami z wyposażeniem.
Przecież wzięcie udziału w wyprawie krzyżowej wiązało się prawie zawsze z bankructwem nie mówiąc o wysokiej śmiertelności krzyżowców jeszcze w trasie.
W jakiej to publikacji to znajdę, w bibliografii tego nie ma:
„Historyk wojskowości John France wyliczył, że straty krzyżowców w czasie pierwszej krucjaty wynosiły 75%. Dla porównania straty Wehrmachtu w czasie II wojny światowej wynosiły 30% i uchodziły za bardzo wysokie. W tym samym konflikcie straty Amerykanów w czasie 3 największych kampanii oscylowały między 1,5 a 3,66%. „